poniedziałek, 14 lipca 2008

pRzYpAdKiEm pRzEcZyTaNe 06



Daeninckx (scenariusz)/Tardi (rysunek) Varlot żołnierz (Varlot Soldado)

Duet odpowiedzialny za ten tytuł to dla mnie absolutna nowość. Nie znałem autorów wcześniej i wstydzę się tego bardzo. Tym bardziej, że np. KZ pisał już o Tardim i jego pracy… jakiś czas temu. Komiks poznałem podczas spotkań Komiksowej Grupy Dyskusyjnej (zorganizowanej przez Komiksotekę w Lizbonie; więcej o tym projekcie będzie w innym miejscu, o czym w stosownym momencie będę informował). Sam z siebie pewnie po komiks bym nie sięgnął, a tak poznałem i doceniłem nowego autora. Komiks przeczytałem w tłumaczeniu portugalskim, gdyż francuskim się nie posługuję. Jeszcze nie.

Jest to niezwykle ciekawie skonstruowana opowieść o Pierwszej Wojnie Światowej. Temat ten Tardi podejmował zarówno wcześniej i później w swojej twórczości. Zdaje się, że stało się tak poniekąd pod wpływem historii wojennych, które usłyszał od swojego dziadka. Historie te zapadły mu w pamięć na tyle mocno, że postanowił przerabiać temat w formie wypowiedzi dla siebie naturalnej, którą ku naszej radości okazał się komiks. Jest to jak dla mnie z jednej strony próba zrozumienia tych wydarzeń, z drugiej upamiętnienie ważnego dla członka rodziny autora wydarzenia. Takie podejście staje się punktem wyjścia do pokazania absurdów wojny i jej okrucieństwa. Brzmi sztampowo? Ale nie jest.

Formalna strona komiksu to bardzo prosty rysunek w stylu Herge’owskiej „czystej kreski”. Wszystko w czerni i bieli, po dwa kadry na stronę. I tak przez wszystkie 38 stron. To tak jakbyśmy oglądali pocztówki z wojny, ale jakże innej niż ta, na jaką się zapowiadało. Dyskutanci na spotkaniu dotyczącym tego komiksu zwracali uwagę, że w świadomości społecznej ta wojna miała być przygodą. Nikt nie spodziewał się takiej rzeźni jaką się okazała. Żegnano się z żołnierzami jakby ci jechali tylko w daleką podróż. I takie też są materiały (pocztówki, zdjęcia?) pokazujące odjazd żołnierzy: uśmiechnięte twarze, czyste, piękne mundury. I dlatego tak wiele dramatyzmu nabiera ta z pozoru prosta struktura komiksu: naśladuje niewinną formę i na zasadzie kontrastu zestawia owe niewinne pamiątki z brutalnymi rysunkami, na których wokół latają fragmenty rozerwanych ciał żołnierzy i ani na chwilę nie cichną wybuchy. Historia skupia się na Varlocie, który w całym tym wojennym zamieszaniu zdaje się być dosyć zdezorientowany: jego twarz sprawia wrażenie jakby był obecny w okopach tylko ciałem. Wygląda na kogoś otumanionego i ogłuszonego wszechobecnymi eksplozjami. Zresztą w pewnym momencie, kiedy wreszcie dostaje się do miasta i znajduje się z dala od zgiełku okopów, mówi, że wybuchy pocisków od miesięcy odmierzały rytm jego życia i, że teraz, dopiero w ciszy, wyraźnie słyszy pulsowanie swojej krwi. Varlot łamie wszelkie zasady żołnierskie: m.in. podburza do strajku swoich kompanów, roztrzaskuje głowę przyjaciela, który w okopach popełnia samobójstwo, aby ten mógł pośmiertnie zostać uznany za bohatera. Za podburzanie do strajku ma stanąć przed plutonem egzekucyjnym, ale udaje mu się uciec. Wyrusza w podróż, aby oddać list żonie przyjaciela-samobójcy. Na końcu wraca do okopów.

Niezwykle to ciekawy komiks. Prosty i symboliczny rysunek tylko wzmacnia jego wymowę. Twarze żołnierzy często przypominają trupie czaszki. Wydaje mi się, że tak jak Art. Spiegelman w Mausie, jak Gawronkiewicz/Rosenberg w Achtung Zelig czy Joe Kubert w Yoselu (oraz wielu innych artystów, np. Roberto Benigni w filmie Życie jest piękne) podjęli trudne tematy, aby uporać się z wydarzeniami, które dotyczyły pokolenia im bliskiego, pokolenia ich rodziców bądź dziadków- chcieli w jakiś sposób oswoić coś, czego nie da się zrozumieć- takoż postąpili Daeninckx/Tardi. Wszyscy podjęli taką próbę. Trochę to podobne do próby zaklinania śmierci…




DC Universe: the stories of Alan Moore


A teraz zupełnie z innej beczki: zbiór historii, które Alan Moore pisał o przeróżnych bohaterach dla DC. Po kolei:

For the man who has everything- Superman dostaje ciekawy prezent urodzinowy. Jak się okazuje, od swojego wroga. Ale, że lubimy jak jest przewrotnie, ów wróg zostaje pokonany własną bronią. Bardzo dobra historia z gościnnym udziałem Batmana, Robina i Wonder Woman.

Green Arrow: Night Olympics- krótko i na temat: o tzw. superhero psychouts, syndromie na który cierpią złoczyńcy. No i jeszcze o kryzysie na jaki cierpią super bohaterowie: nie ma już zwykłych przestępców, co jeden to bardziej wykręcony. Zmyślne.

Tales of the Green Lantern Corps: Mogo doesn’t socialize- opowieść o tym kim jest tajemniczy Mogo. A może czym jest i dlaczego w związku z tym nie pojawia się na zjazdach zielonej rodziny? Świetnie utrzymane napięcie, bo tak jak i główna bohaterka nie znamy odpowiedzi do samego końca. I jest zabawnie, kiedy chcący wyzwać na pojedynek Mogo zabijaka dowiaduje się prawdy.

Vigilante: Father’s day- zaskakująco ostra historia, poruszająca tematy molestowania seksualnego. Jest zaskakująco brutalnie. Alan Moore pokazuje jak z historii o głupio ubranym bohaterze zrobić coś wartościowego, wciągającego i mocnego.

Vega: Brief lives i A man’s world- to coś przedziwnego. Pierwszy raz zetknąłem się z tym światem, ale podobało mi się. Najpierw o relatywności czasu w zetknięciu olbrzymów z insektami, a potem o rozmnażaniu w męskim świecie. Pyszne.

Superman/Swamp Thing- o tak, Bagienniaka lubimy, a Supka tak sobie. Chociaż to kolejna fajna z nim historia, którą poznałem. Superman cierpi na tajemniczą chorobę, która go zabija. Lekarzem okazuje się Bagienniak, który załatwia pewnego grzyba w swoim stylu. Jak trwoga, to do Bagienniaka.

Tales of the Green Lantern Corps: Tygers- jeszcze raz o latarniach. Tym razem Abin Sur dowaduje się jak zginie. Przepowiednia się spełni?

Superman: Whatever happened to the man of tomorrow?- to podobno mógł być ostatni numer przygód Supka. Kiedy alan Moore się o tym dowiedział, stwierdził, że to on musi napisać scenariusz. I napisał. Wyśmienita rzecz. Superman przechodzi na emeryturę… Wyobrażacie to sobie?

Phantom Stranger: Footsteps- o podążaniu śladami kogoś? Jakieś paralele z aniołami? Jedyna rzecz, która w tej antologii do mnie nie trafiła…

Tales of the Green Lantern Corps: In blackest night- jak zrobić Zieloną Latarnię z istoty, która nie posługuje się pojęciem koloru, bo mieszka w całkowitej otchłani, w zupełnej ciemności? Wyzwanie? Dla scenarzysty również. Znakomite.

Batman: Mortal Clay- Zabójcza Glina i choroba psychiczna, która w manekinie karze mu widzieć swoją partnerkę życiową… Oczywiście biedny złoczyńca jest chory i zaczyna podejrzewać manekina o zdradę… Batman postanawia mu pomóc: biedaczysko udaje się do Arkham i zamieszkuje w celi z… zgadnijcie z kim? Przewrotne, dobre i z Batmanem.

Batman: The Killing Joke- klasyk w starej wersji kolorystycznej na deser. A o klasyku w osobnym dwugłosie juz niedługo.

Zastanawia mnie tylko pazerność DC: cała ta antologia została wydana w 2007 roku. W chwilę potem wychodzi HC The Killing Joke w nowych kolorach. Ile razy oni chcą jeszcze na tym samym komiksie zarobić? Hmm, nie zmienia to jednak ani wartości tej konkretnej historii, ani wartości samej antologii prac Moore’a z lat 1985-1988. Scenarzysta pokazuje jak pisać historie superbohaterskie: przewrotnie, z humorem i z wyczuciem. Mimo wielości bohaterów, o których pisze, nie popada w powtórzenia, sztampę i każdemu z trykotowców ma coś odkrywczego do zaoferowania. I dlatego dobrze czyta się te historie nawet dziś, po 20 latach. Kwestia rysunku też ma swoje znaczenie. I chyba nie tylko dlatego, że ja mam sentyment do kreski lat 80? Nie, ona zwyczajnie pasuje do historii. A zresztą, macie rację: to sentyment, nie może być inaczej dla kogoś, kto wychował się na tmsemikach.

qba

Brak komentarzy: