niedziela, 20 grudnia 2009

pRzYpAdKi portugalskie 21


Każda mucha rzuca cień (przysłowie)

Dawno tej rubryki nie było, ale dziś będzie. Stęskniłem się za nią i akurat nadarza się okazja, żeby po raz dwudziesty pierwszy napisać słów kilka o kolejnym tytule portugalskim.

Jak już pisałem, zapowiadając Muchę,jest to powrót Davida Soaresa do komiksu po sześciu latach. Uprzedzając fakty napiszę, że powrót bardzo udany, choć historia to zaledwie trzydzieści dwie strony. Nie oznacza to, że David próżnował w tym czasie, po prostu postawił na prozę. A te trzydzieści dwie strony to manifestacja siły komiksu, czyli zdolności skondensowania dużej ilości treści na stosunkowo niewielkiej liczbie stron. I to pierwsza zaleta tego tytułu: zwarta, bogata historia, która wykorzystuje potencjał medium.

Zaskakujące jest to, że Mucha to w zasadzie historia opowiedziana obrazem. Mało tu dialogów, tekstów narracyjnych nie ma w ogóle. Pokazuje to dobitnie, że rola scenarzysty komiksowego nie musi ograniczać się do pisania tekstu, ale obejmuje też inne aspekty gotowego dzieła, których autorstwo na ogół bez głębszego zastanowienia przypisuje się rysownikom. Mogę tylko domyślać się w jakim stopniu rysownicy zinterpretowali scenariusz Davida Soaresa, a w jakim dodali coś od siebie. Natomiast pewnym jest, że komiks czyta się płynnie, nie ma w nim zgrzytów, co wskazuje iż artyści wyczuli swoje intencje. Szkic jest autorstwa Osvaldo Mediny, a wykończenie, liternictwo, okładka i ogólny projekt albumu Mário Freitasa. Trójka autorów stworzyła zespół, który miał coś do opowiedzenia, sprawną maszynę narracyjną. Płynność czytania, wynikająca z prowadzenia narracji obrazem oraz „czysty” projekt plansz (klasyczne kadry, rozłożone na planszy bez szaleństw) sprawiają, że czytelnik zostaje wciągnięty w rytm opowiadania. Mógłbym ten zabieg porównać z wieloma innymi, który widziałem w kinie lub innych komiksach, ale porównam do filmu, który widziałem w ostatni poniedziałek- Biała wstążka. Ogólnie tematyka tego obrazu jest dosyć ciężka, trwa on prawie dwie i pół godziny, a kadry i filmowanie są bardzo statyczne. Mimo tego narrator, którym jest wiejski nauczyciel opowiadający zdarzenia, do których doszło tuż przed wybuchem Pierwszej Wojny Światowej w małej społeczności wiejskiej, potrafi zainteresować, zaintrygować i widz ulega najpierw jemu, a następnie własnej ciekawości, gdyż niedopowiedzenia narracyjne budują taką atmosferę i rozbudzają dociekliwość. W podobny sposób postąpili autorzy Muchy. W myśl zasady, że najbardziej straszy to, czego nie widać, dopiero w trakcie tej opowieści jej uczestnicy zaczynają zauważać, że otaczający ich świat to złudzenie, gra pozorów, że w rzeczywistości to, co widzą jest tylko wierzchnią warstwą, pod którą ukrywa się obrzydliwa prawda, dotycząca nie tylko aspektu fizycznego ich małego wiejskiego świata, ale i prawideł nim rządzących. Wyzwaniem jest dla komiksu i dla filmu straszenie tym, czego nie widać, bo oba media są przecież wizualne, ale panowie od Muchy wybrnęli z tego, kontrastując obrazy złudzenia rzeczywistości z prawdziwą rzeczywistością w taki sposób, że momentami możemy mieć wątpliwości co tak naprawdę jest wizją, a co prawdą. Niby wszystko jest pokazane, ale oszczędna forma projektu graficznego (mam tu na myśli zabawę kształtami ramek, zabawę czcionkami i innymi graficznymi przekaźnikami znaczenia, które komiks może wykorzystywać dla budowania treści, a z których autorzy Muchy nie korzystają) nie daje czytelnikowi jasnych odpowiedzi. Na przykład otwierająca komiks scena, w której widzimy rybaków, wyławiających kobietę, a następnie rozcinających jej brzuch, z którego wylatują stwory rybopodobne o ludzkich twarzach, nie sugeruje graficznie, że jest snem. To wynika z sekwencji plansz, które taką interpretację sugerują, ale czy na pewno jest ona prawdziwa? Właśnie w tym mechanizmie tworzenia iluzji na poziomie języka narracji znajduje się ten niewidoczny element, który buduje w czytelniku uczucie zagubienia, niepewności i strachu. Właśnie tego nie widać i to może przestraszyć, co tak naprawdę jest sztuką i ogromnym wyzwaniem dla gatunków, które straszyć mają.

Mucha jest zainspirowana surrealistyczną sztuką Eugena Ionescu Rhinocéros. Z tą różnicą, że u Ionescu mamy nosorożce (jak podaje Wikipedia w 2008 roku powstał film o zombiakach, wykorzystujący ten pomysł: The 2008 comedy horror film Zombie Strippers purports to be an adaptation of the play, but with zombies instead of rhinoceros), a tutaj muchy, gigantyczne muchy. Ludzie zmieniają się w nie czy też nimi są? Tak czy inaczej to właśnie te muchy (ludzie?) terroryzują okolicę, ale też atakują niemieckich żołnierzy, którzy zabijają ciężarną kobietę. Oczywiście w starciu z brutalnymi karabinami szans nie mają i padają... jak muchy, ale my widzimy rozszarpane fragmenty ludzkich ciał, podczas gdy niemiecki oddział odchodzi w stronę zachodzącego słońca. Fabuła jest więc dosyć prosta: cień muchy pada na spokojną okolicę, odtąd nic już nie będzie takie samo.

Na zakończenie warto dodać, że mimo iż to komiks portugalski, to tytuł jest polski, a w środku jest trójjęzcyznie: po polsku, po portugalsku i po niemiecku. Z góry zatem widać, że to nie tekst jest kluczem do zrozumienia tego tytułu i do poznania prawdziwego mechanizmu strachu, a sam komiks, uważnie przeczytany, może przestraszyć.

qba- the impossible horror warrior

pssst! z horrorowym pozdrowieniem:

niedziela, 13 grudnia 2009

Ależ naturalnie...



Z prawdziwą przyjemnością sięgnąłem po Pana Naturalnego i nie zawiodłem się tym komiksem. Menda niemożliwa wychodzi z głównego bohatera, popapraniec jakich mało i zdolny naciągacz, ale zabawy jest sporo przy lekturze. A i refleksji trochę poważniejszych się znajdzie. Bałem się, że podobnie jak wiele komiksów z wąsem (sporo z tych naturalnych historii to prawdziwe starocie) i ten nie przejdzie próby czasu (rozczarowanie tego typu wywołały u mnie choćby Ronin czy Drastyczne Przypadki- zdecydowanie zbyt późno wydane w Polsce). Skoro już jesteśmy przy wąsach, to wspomnę jeszcze w tym kontekście Kota Fritza- jeśli głównym jego celem było szokowanie, to powiedzmy sobie szczerze, że w roku wydania polskiego (2007) z wywoływaniem szoku nie ma co przesadzać (no tak, można też wziąć poprawkę na to, że mnie rozśmieszyło to i to swego czasu, co może być dobrą miarę tego, gdzie leżą rubieże moich pokładów tego odczucia). Zgorszenie? Być może, ale dla mnie przede wszystkim zabawa i oczywiście zręczność w posługiwaniu się komiksową umownością, przerysowaniem i innymi narzędziami narracyjnymi. Mimo tego towarzyszyło mi przy lekturze Fritza nieznośne uczucie, że to jest stare. Z Panem Naturalnym o dziwo nie miałem podobnego problemu i bawiłem się znakomicie. Nie zaryzykowałbym w tym miejscu stwierdzenia, że wydoroślałem komiksowo od czasu lektury Fritza, choć sporo w edukacji komiksowej się podciągnąłem. Cztery historyjki z tego albumu Pana Naturalnego to dla mnie majstersztyki: "Pan Naturalny traci głowę" (i logicznie również rozwinięcie tego samego pomysłu w "Pan Naturalny jedzie na wakacje", choć skondensowana wersja jednoplanszowa bardziej do mnie przemawia), "719 medytacja" ('Całkiem niezła sesja, panie dzieju...'- znakomita puenta!), "Pan Naturalny znowu w drodze" (okej, pomysł z 1970 roku w roku 2009 mnie szokuje) i mój faworyt nad faworytami, czyli "Pan Naturalny- historyjka z dwoma hipisami". Bynajmniej reszta nie jest milczeniem, bo to też sprawne historyjki, z których ktoś o innym guście niż ja wybierze sobie takie, które będzie sobie przypominał podczas przemieszczania się po mieście i śmiał na ich wspomnienie jak szaleniec. Być może cechy pana Naturalnego wspomniane we wstępie przeczą temu, co teraz napiszę, ale nie mogę się powstrzymać- pan Naturalny wzbudza u mnie szacunek za zdolność prowokowania, która w sposób okrężny ma doprowadzić sprowokowanych do refleksji i zmiany swojego głupiego postępowania. W myśl zasady, że lekcja odrobiona samodzielnie, na dłużej pozostaje w głowie.

W polskim wydaniu jednak jest coś, co mi się nie podobało, choć muszę stwierdzić, że z punktu widzenia teorii tłumaczenia jest to strategia, która ma wielu wyznawców. Chodzi o szczególny rodzaj ekwiwalencji, o ekwiwalencję funkcjonalną. Oddam tutaj głos bardzo jasno piszącemu w temacie Krzysztofowi Hejwowskiemu (Kognitywno-komunikacyjna teoria przekładu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004- choć z wieloma wnioskami tej dysertacji bym dyskutował, jest to bardzo istotna pozycja, która otwarła mi oczy na wiele tłumaczeniowych kwestii, podobnie jak kiedyś Metafory wokół nas Lakeoffa i Johnsona w temacie metaforycznego postrzegania języka):

Pojęcie ekwiwalent funkcjonalny (...) obejmuje techniki określane przez Newmarka mianem ekwiwalentu funkcjonalnego i ekwiwalentu kulturowego. Zastosowanie ekwiwalentu funkcjonalnego polega na zastąpieniu nazwy (lub aluzji do) zjawiska lepiej znanego w kulturze wyjściowej nazwą (lub aluzją do) zjawiska lepiej znanego w kulturze docelowej.

I jak do tej pory wszystko w porządku. Takie rozumowanie jest rozsądne i jak śmiem twierdzić (i co udało mi się udowodnić podczas seminariów tłumaczeniowych) intuicyjne. Zresztą tłumaczenie jako takie jest procesem w dużej mierze intuicyjnym. Ktoś, kto nigdy w życiu nie tłumaczył np. komiksu, bez trudu poradzi sobie z wyborem tego, co należy w nim tłumaczyć i z kwestiami technicznego zapisu tekstu tłumaczenia w edytorze tekstowym (czyli z numeracją, ewentualnie z nanoszeniem wyróżników graficznych etc.). Ekwiwalencja funkcjonalna jest jednak bronią dosyć niebezpieczną, przy której stosowaniu może tłumacza za bardzo ponieść fantazja... Pamiętacie jak tłumaczyli swoje wybory tłumacze V jak Vendetta? O, chodzi o te erudycyjne smaczki, ale przede wszystkim o zbyt protekcjonalne traktowanie czytelnika i o to, że polskie elementy w komiksach silnie nacechowanych elementami innej kultury, brzmią w tekście przekładu obco, choć określenie „fałszywie” w pRzYpAdKu „muzycznym”, który mam tu na myśli, pasuje lepiej. Nie jestem jakimś szalonym zwolennikiem przypisów, ale według mnie sprawdzają się one w takich sytuacjach lepiej: pozwalają zachować tekst przekładu z mrugnięciami okiem zamierzonymi przez autora, wzbogacają naszą wiedzę o kulturze wyjściowej (o ile już tego czegoś nie wiedzieliśmy, a przecież nie mamy takiego obowiązku), no i nie zawsze mamy Internet czy encyklopedię pod ręką, żeby sobie coś sprawdzić. Decyzja o umieszczeniu przypisu w danym miejscu zależy tylko od decyzji tłumacza (jak rozumiem w porozumieniu z redaktorem tomu/serii)- np. bardzo ładnie uzasadnił pewne swoje przypisy Krzysztof Uliszewski w sławnej potyczce słownej, które miała miejsce swego czasu w Internecie, a którą śledziłem na łamach Motywu Drogi, kiedy to wyjaśnił, że jego decyzja w sprawie danego przypisu (który wydał się wielu bezcelowy w danym momencie czasowym) wiązała się z tym, że z upływem czasu grupa docelowa danego tytułu nie będzie wiedziała kim była postać wspomniana w komiksie. Stąd przypis. Myślę, że w Panu Naturalnym mamy do czynienia z podobnym problemem, bo skoro jak pisze wydawca (...) Pan Naturalny uosabia amerykańską kontrkulturę z jej wszystkimi blaskami i cieniami, to wnioskuję (i jednak jak bardzo by nie był to komiks uniwersalny), że jest to rzecz mocno osadzona kulturowo, a zatem fałszywie pobrzmiewają mi w treści komiksu nuty Jeremiego Przybory i Shakin’ Dudiego. Rozumiem strategię, ale te ekwiwalenty funkcjonalne (w kategorii ekwiwalencji dynamicznej, czyli mające wzbudzić taką sama reakcję u czytelnika polskiego, jak u amerykańskiego wzbudza użyty tam tekst piosenki- nie wiem jaki niestety...) są w moim odczuciu przestrzelone. No bo skąd amerykanie niby mają znać te utwory, a Pan Naturalny je sobie podśpiewywać? Wydało mi się to mało prawdopodobne, ale odszczekam wszystko jeśli to faktycznie jest tekst oryginalny przetłumaczony na polski, a nie ekwiwalent funkcjonalny. Jeśli już tłumacz zdecydował się na ekwiwalent funkcjonalny, to mógł zastosować wariant pośredni, czyli wybrać jakieś utwory amerykańskie z epoki, potencjalnie szerzej znane w Polsce (bo jak mniemam decyzja o użyciu takich ekwiwalentów funkcjonalnych dla piosenek była spowodowana hermetycznością tych w komiksie występujących i niechęcią tłumacza do robienia przypisów- ok, to też element strategii, choć trochę niekonsekwentnie zastosowany, skoro wyjaśnia się w przypisie u dołu strony, iż tekst śpiewany przez bohatera to tekst takiego i takiego artysty polskiego, czyli, ipso, tekst znany Polakom...). Nie podoba mi się zastosowanie tej strategii przez swoją wewnętrzną niekonsekwencję, ale też przez to, że pozbawiono mnie informacji związanych z kulturą wyjściową danego okresu, a przecież osadzenie akcji tego komiksu w danym kontekście kulturowym jest dla niego istotne. Wydaje mi się, że tekst tłumaczenia powinien przekazywać maksymalną ilość informacji merytorycznych, pochodzących z kultury wyjściowej, oraz maksymalną ilość informacji formalnych, czyli związanych z samym sposobem mówienia, ale taką, żeby zachować poprawną polszczyznę. To dosyć wymagające podejście, ale kuszące o tyle, że przybliża nam „obcość” i edukuje na wielu poziomach. A teraz niech ktoś mi potwierdzi, że w oryginale nie ma Przybory i Dudiego, a z czystym sumieniem będę mógł uznać, że dwie godziny spędzone na tych wynurzeniach nie były stracone.



I jest jeszcze jedna rzecz formalna, prawdziwy twardy orzech do zgryzienia. Kiedyś dostałem zabawną książeczkę Andrzeja Wróblewskiego i Szymona Kobylińskiego Byczki w toemacie, żeby lepiej się przygotować do egzaminu z predyspozycji do studiowania kierunku humanistycznego (masakryczny egzamin, którego przy pierwszym podejściu na Iberystkę nie zdałem...). Autorzy rozprawiają się w niej przy pomocy humoru i rysunku z popularnymi bykami. I wiele rzeczy mi w głowie zostało z tej lektury. Na przykład to, że orzech jest twardy do zgryzienia, a nie ciężki, czy trudny... I będę się tego trzymał, nawet jeśli niektórzy panowie korektorzy konsekwentnie nie będą tego poprawiać w tekstach innych i swoich- rzekł człowiek, który uwielbia stosować wolną amerykankę frazeologiczno-składniową. Twardy ma dla mnie więcej sensu niż ciężki, ale głos oddam panom wyżej wspomnianym (sory za jakość, skaner gdzieś na czas remontu schowany, tylko aparat miałem pod ręką, ale chyba da radę się doczytać):



qba- the impossible natural warrior



***
Skoro już wokół wydawnictw Post i KG dziś piszę, to muszę się podzielić czymś, co zobaczyłem ostatnio w Empiku na Marszałkowskiej. Otóż w dziale z bajkami i książkami ilustrowanymi dla dzieci stały sobie spokojnie takie pozycje jak Klezmerzy i Kot Rabina 2... gdybyście w dziale komiksowym nie znaleźli tych komiksów, to udajcie się do działu dziecięcego. I akurat pRzYpAdKiEm wtedy nie miałem pod ręką aparatu, żeby udokumentować...

***
A żeby było lżej, choć nadal w klimacie muzycznym (ciężkim, hehe), polecam Pasażera jesień 2009/zima 2010, w którym oprócz kontynuacji mega tekstu o Minor Threat, wywiadów z Nice Shoes i Minority, przesłuchania Schizmacka, The Cuffs, Schizmy 90, oraz dwóch przyjemnych płytek, wywiad z Tomkiem Minkiewiczem i recenzja Likwidatora: sprzątanie Polski.

niedziela, 6 grudnia 2009

pRzYpAdEk komiksu w filmie 02

Tworząc pierwszy wpis poświęcony związkom kina portugalskiego z komiksem słusznie przeczuwałem, że kiedyś nastąpi ciąg dalszy. Stąd przezornie zastosowałem numerację i teraz tamten wpis można traktować jako pełnoprawny artykuł, który zainicjował na tym blogu nową kolumnę (kolejnych edycji na pRzYpadKiEm spodziewajcie się raczej nieregularnie, a bardziej regularnie już wkrótce na gościnnych występach na zaprzyjaźnionym blogu- a będzie się tam działo stricte komiksowo). Kolejne odsłony uzależniam od tego, kiedy i jaki materiał mi wpadnie w ręce. A może wpaść całkiem sporo jeśli wypali pewien projekt związany z kinem portugalskim, który zapewne da mi masę dodatkowej pracy, ale i możliwość eksplorowania kinematografii luzytańskiej i wyszukiwania w niej śladów komiksu. Póki co wszystko jest na papierze i w rękach urzędników, a ja zacznę już drugą odsłonę.

Na skromny początek


W latach sześćdziesiątych w kinie portugalskim nastąpił zauważalny przełom delikatnie zaznaczony już wcześniejszymi filmami, które starały się zerwać z sielankowymi przedstawieniami funkcjonowania jednostki w [ironia on] dostatnim i szczęśliwym społeczeństwie czasów salazarowskich [ironia off]. Jednym z takich filmów jest Belarmino Fernando Lopesa z 1964 roku. Film ma raczej symboliczny związek ze światem komiksu, o ile w ogóle go ma. Okładkę wydania dvd z 2002 roku, według notki umieszczonej w dodatkach, wykonał David Soares:



Okładka nie jest w żaden sposób wyjątkowa, a jej główny ciężar spoczywa na zdjęciu głównego bohatera wykonanym przez Augusto Cabritę. David Soares wykonał projekt, który wykorzystuje to zdjęcie. Czy to ten sam David Soares (jeśli homonim, to tutaj pochwalę się książką, w której występuję- a info o tym podesłał mi oczywiście... David S.)? Jakoś nie zebrało mi się przed opracowaniem tego wpisu, żeby napisać i spytać, wyjaśnić u źródła, ale zapewne zrobię to dziś. Wolałem nie ryzykować takiego posunięcia wcześniej, żeby nie ograniczać sobie materiału do opisania. Ale nie tylko dlatego. Drugim powodem jest sama wartość filmu, który opowiada nam historię pewnego portugalskiego pięściarza, tytułowego Belarmino Fragoso. Nie jest to ani film fabularny, ani typowy film dokumentalny, choć zdecydowanie bliżej mu do dokumentu. Problem jest jednak taki, że jak na dokument to brak w nim odpowiedniej dozy obiektywizmu oraz trzymania się faktów. Pod tym względem przypomina mechanizm tworzenia filmów, choć może to porównanie na wyrost, Michaela Moore’a, to znaczy dopuszcza się pewnych manipulacji. Nie osiągają one oczywiście poziomu kontrpropagandy, do czego Moore dąży, ale dostatecznie zniekształcają prawdziwy obraz postaci, o której opowiadają. Dopiero z materiałów dodatkowych dowiadujemy się wielu informacji, które ukazują nam prawdziwy obraz pięściarza. I nagle okazuje się, że te wszystkie żale i pretensje wylewane przez niego przed kamerą trochę mijają się z prawdą. Paradoksalnie otrzymujemy w efekcie prawdziwy obraz człowieka, ale fakty zostają zafałszowane. Koncept filmu jest dosyć prosty: ukazanie człowieka uwikłanego w sieć swoich własnych kłamstw i niedopowiedzeń, bezsilnego, który za chwilę popularności płaci bardzo wysoką cenę- zostaje zepchnięty na margines, zapomniany, uwięziony w nieprzyjaznym mieście. Ogromną siłą filmu są te wszystkie symboliczne sceny, które pokazują nam Belarmina samotnego i spętanego- sugestia uwięzienia pojawia się w otwarciu filmu i w scenie zamykającej. Wydaje się, że ten mimo wszystko budzący sympatię człowiek nie jest w stanie się uwolnić. Spokojne obrazowanie, znakomita jazzowa ścieżka dźwiękowa oraz połączenie formy wywiadu z przebitkami, które ukazują nam bohatera w przestrzeni miasta to tylko niektóre z zalet tego obrazu. Realizacja tego filmu to chyba najważniejszy pojedynek jaki Belarmino musiał stoczyć w swoim życiu. Dziennikarz sportowy, Baptista Bastos, zagania Belarmina swoimi agresywnymi pytaniami do narożnika częściej niż mieli okazję uczynić to jego przeciwnicy z ringu. W zasadzie na każde pytanie Belarmino odpowiada unikiem, zaprzecza, lawiruje. Jak dobry bokser, ale nie potrafi przejść do kontrataku.



Czym się bawią dzieci, czyli „był sobie chłopiec, który pragnął ojca, który by pragnął mieć syna”



Drugi film to Adeus, Pai/Żegnaj, tato, którego autorem jest Luís Filipe Rocha. Formalnie bardzo ciekawa konstrukcja służy opowiedzeniu historii o pragnieniu bliskości z własnym ojcem, który zaniedbuje syna z powodu pracy. Główną akcje filmu stanowi wyimaginowana wakacyjna wyprawa tej dalekiej sobie dwójki na Azory, gdzie syn i ojciec zaczynają się rozumieć, ale w momencie, kiedy ten drugi żegna się z życiem. Element komiksowy mamy w sekwencji otwierającej film oraz rysunkowy w menu (nie znam autora tego projektu graficznego, być może też komiksiarz, ale wydanie dvd informacji nie zawiera). Żeby nie przynudzać zbyt długo: komiksowe zabawki w pokoju Filpe (a swoją drogą- kolekcja figurek Marvela chyba jakoś się sprzedaje, bo ma już na koncie ponad 20 numerów! Ostatni, który kupiłem to numer 19: Pogromca. Szkoda, że nie z rysunku Jima Lee, albo Whilce’a Portacio):



„Do trzydziestki masz twarz, którą dał ci Bóg, potem taką, na jaką zasługujesz”

Reżyserem filmu A cara que mereces/Twarz, na jaką zasługujesz jest Miguel Gomes, młody portugalski reżyser, które spore sukcesy osiągnął w krótkim metrażu [np. dostal nagrodę za Cântico das criaturas, który oparto na słowach pieśni Franciszka z Asyżu (z tym urokliwym miejscem, chyba najładniejszym miastem, jakie do tej pory odwiedziłem, związana jest też moja ulubiona legenda o Słońcu i Księżycu, kochankach, którzy skazani są na wieczną tęsknotę; i do tego odwołuje się po części ten włoski film, Fratello sole, sorella luna, z 1972 roku)- jest to krótki metraż, w którym rozpoczynamy wędrówkę po Asyżu z włoskim bardem, który podobno rzeczywiście śpiewa w dialekcie umbryjskim], ale ma też na koncie pełnoprawne filmy fabularne, długie znaczy się. Na przykład Aquele querido mês de Agosto/Tamten cudowny miesiąc sierpień, który trwa dwie i pół godziny. Jest to film niesamowity, którego pierwsza część jest zrobiona w formie filmu dokumentalnego i dotyczy tematu przygotowań do nakręcenia filmu fabularnego, w który ów dokument płynnie i stopniowo przechodzi w drugiej części. Ekipa filmowa rozmawia z mieszkańcami wioski, organizuje castingi, a potem ci prawdziwi ludzie zmieniają się w bohaterów filmowych.





W tym filmie nie ma nic z komiksu, ale potwierdza się charakterystyczna maniera reżysera, widoczna już we wcześniejszym A cara que mereces/Twarz, na jaką zasługujesz. Miguel Gomes konstruuje swoje filmy poprzez łączenie (przynajmniej) dwóch różnych rejestrów. Tak jest i w interesującym mnie tutaj obrazie. Część początkowa to zapis przygotowań i wystawienia sztuki Królewna Śnieżka i Siedmiu Krasnoludków, wykonywanej przez dzieci ze szkoły podstawowej, w której pracuje główny bohater filmu, Francisco. W tej części wszystko zostało wystylizowane na bajkę, postacie są przebrane jak w filmie kostiumowym. W drugiej części nasz bohater wyjeżdża do domku na wsi, żeby stawić czoła chorobie i... znika. To znaczy nie widzimy go już do końca filmu. Opiekuje się nim siódemka, napiszmy tak, „krasnoludków”, którzy mogą zostać określeni przez widza jako projekcje osobowości bohatera, który mimo 30 lat na karku, musi w końcu wydorośleć. Jest to jakaś ścieżka interpretacyjna, którą można pójść w dłuższej analizie. Istotniejsze jest to, że w drugiej część brak stylizacji wizualnej na bajkę, to znaczy bohaterowie nie noszą kostiumów, choć ewidentnie sugeruje się ich bajkowe pochodzenie. Taki oto kontrast buduje nam reżyser, włączając w tę opowieść ilustracje wykonane do książeczki, o którą zostało wzbogacone wydanie dvd. A ilustracje do owej książeczki wykonał Nasz znajomy, João Fazenda. Są one tak dobre jak sam film, co potwierdza tylko świetne wyczucie João nie tylko do narracji komiksowej, ale i do tworzenia ilustracji.








That’s all, folks!

qba- the impossible medieval warrior

niedziela, 29 listopada 2009

Bookcrossuj komiksy, ziom!

Słyszeliście kiedyś o zjawisku bookcrossing?

Bookcrossing to społeczna ogólnoświatowa forma popularyzowania czytelnictwa, ruchoma wirtualna biblioteka, bez własnej siedziby, regałów, kart bibliotecznych. Idea Bookcrossingu zrodziła się w 2001 roku w Stanach Zjednoczonych i swoim zasięgiem obiegła cały świat. W Polsce funkcjonuje od 2003 wzbudzając duże zainteresowanie i popularność. W światowy ruch bookcrossingu zaangażowało się już ponad siedemset siedemdziesiąt tysięcy ludzi z ponad 130 krajów. Dzięki nim uwolnionych zostało 5 milionów 605 tysięcy 679 książek (dane z maja 2009r.).
Bookcrossing , czyli krążąca książka lub książka w podróży, ma na celu podniesienie poziomu czytelnictwa i spopularyzowanie samego faktu czytania. Bookcrossing polega na zostawianiu przeczytanych książek w miejscach publicznych, (park, pociąg, ulubiony pub, wybrany sklep, teatr, kawiarnia, galeria, kino) jak również w miejscach w tym celu przygotowanych - półkach, stolikach, regałach po to, by znalazca mógł je przeczytać i przekazać dalej.
Uwolnij swoje książki , dziel się z innymi! Musimy mieć świadomość, że książka leżąca na półce jest tylko ozdobą, jest martwa, może tak stać latami, nikomu nie przynosi pożytku. Nabiera życia wówczas, gdy jest czytana, gdy jest w ręku czytelnika. Dlatego też zachęcamy do uwalniania swoich książek. Dajmy szansę innym na ich przeczytanie, uwierzmy, że dzielenie się książką z innymi jest lepsze od jej posiadania. Bookcrossing pozwala dzielić się książkami , śledzić ich wędrówkę, gdyż dzięki internetowemu systemowi monitoringu stwarza możliwość obserwowania drogi uwolnionej książki. Każda książka wpuszczona do obiegu bookcrossingowego powinna być zarejestrowana na stronie internetowej www. bookcrossing.pl. Otrzymuje wówczas swój numer identyfikacyjny /BIP/, który umieszczamy wraz z adresem strony w książce w widocznym miejscu. Dzięki temu można prześledzić drogę, losy konkretnego tytułu - gdzie, kiedy i przez kogo został znaleziony, a także zapoznać się z recenzjami czytelników. Zarejestrowane książki znajdujące się w bazie są niczym innym jak wirtualnym księgozbiorem. Jednym słowem poprzez uwalnianie książek współtworzymy ogólnopolską bibliotekę wirtualną.


Rzecz nie jest nowa, bo w USA pojawiła się już w 2001 roku. Ja pierwszy raz usłyszałem o tym chyba około 2004, kiedy na zajęciach z języka na studiach czytaliśmy tekst z portugalskiego tygodnika poświęcony bookcrossingowi w Portugalii. Mam zwyczaj czytania książek, kiedy jadę komunikacją miejską. Na ogół, kiedy wsiadam np.do tramwaju, zajmuję wygodne miejsce stojące i zaczynam lekturę. Z każdym przystankiem pasażerów przybywa i w końcu ląduję z nosem w książce. Dosłownie. I w zeszłym tygodniu miałem tak przy opowiadaniach Mario de Carvalho Casos do beco das sardinheiras (świetna rzecz- krótkie historyjki o mieszkańcach... najbezpieczniej napisać- Lizbony, bo nawet sam autor nie wie czy to Alfama, czy może już Mouraria; jedno z opowiadań przetłumaczyła pewna pani doktorantka, która się ze mną założyła o butelkę wina Porto za 100 euro, że napisze swój doktorat w trzy lata, a ja na to: niemożliwe! Opowiadanie opublikowano w tym piśmie; warto się zapoznać i trzymać kciuki, żeby wyszła całość, bo to niesamowicie ciepłe historyjki o sąsiadach, którzy żyją w tak ścieśnionej fizycznie przestrzeni, że są da siebie rodziną, i którzy przeżywają niesamowite przygody, które wydobywają z nich nieskończone pokłady ludowych, prostych i zabawnych mądrości). Przypomniałem sobie, że mam jeszcze ten artykuł. Skserowałem go, wziąłem na zajęcia językowe ze studentami i postanowiliśmy uwolnić naszą „grupową” książkę. Od razu na myśl przyszedł mi wybór opowiadań Mia Couto Naszyjnik z opowiadań, czyli pierwszy duży projekt tłumaczeniowy, w który byłem zaangażowany. Kosztowało mnie to jako tłumacza i współkoordynatora masę pracy i nerwów, a nagrodą miała być publikacja. I książka ukazała się. Długo wyczekiwana, z ładną okładką, akurat, kiedy mnie w Polsce nie było. Więc nie mogłem się napawać sukcesem podczas oficjalnej promocji. A potem... książka zaginęła, bo nie miała prawie żadnej dystrybucji. Przy okazji bookcrossingu pomyślałem, że może spróbować dotrzeć z nią do ludzi poprzez ten obieg? Wydaje mi się, że oprócz propagowania idei wspólnoty i odpowiedzialności, czytelnictwa jako takiego, bookcrossing może też popularyzować wiedzę o pewnych mniej znanych autorach. Może jestem naiwny, może nie wyzbyłem się tego nieznośnego idealistycznego myślenia, ale wierzę, że puszczenie w wolny obieg tego zbiorku opowiadań przyciągnie do naszej publikacji, ważnej i bardzo szczególnej dla mnie, nowych czytelników. A skoro poprzez bookcrossing można popularyzować konkretne tytuły, to można i inny gatunek publikowany drukiem, prawda? Oczywiście mam na myśli komiks, który w bookcrossingu istnieje! Takie tytuły znalazłem w bazie danych:

Artur Kurasiński Chomiks.com. Pierwszy Łże-komiks IV RP
Disney Walt Komiks Gigant
Walt Disney Komiks Gigant
Disney Komiks gigant
Disney Komiks gigant
brak Komiks Gigant Planeta skarbów
Disney Komiks Gigant. Bezsenność w Kaczogrodzie
Disney Komiks gigant. Indiana Dżems i świątynia małp
Disney Komiks gigant. Między nami artystami
Disney Komiks gigant. Miłość nie jedno ma imię
Disney Komiks gigant. Mleka i igrzysk
Disney Komiks gigant. Planeta Skarbów
Disney Komiks gigant. W księżycową jasną noc
Disney Komiks gigant. Wszyscy na jednego
Disney Komiks gigant. Złoto dla bardzo zuchwałych
Disney Komiks gigant. Łowca cyborgów
Irmina Dzyr Mixkomiks

Czyli jak widać nic szczególnego, ale myślę, że można z ramienia Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego zachęcić wydawców do przeznaczenia jednego egzemplarza starannie wybranego tytułu (starannie znaczy, że ma to być rzecz wartościowa, znacząca dla gatunku, aby pokazać w samej społeczności bookcrosserów, że komiks jest „coś” wart, a o resztę zadba... pRzYpAdEk, bo być może na taki komiks trafi ktoś spoza kręgu bookcrosserów i zobaczywszy etykietkę bookcrossową postąpi godnie i nie zrabuje komiksu do swojej kolekcji, tylko uwolni go po przeczytaniu, a do swojej biblioteczki ów tytuł zakupi i rozpocznie czytanie komiksów?; tylko czy nasze społeczeństwo dorosło do takiego zachowania?), który zostanie uwolniony i będzie miał szansę zaistnieć w szerszej świadomości. Łudzę się, że taka akcja zrobi więcej dla pozytywnego patrzenia na komiks, niż dotychczasowe próby jego uszlachetniania. Ale ja jestem idealistą, więc mój sposób myślenia rozmija się na ogół z funkcjonowaniem brutalnych zasad w rzeczywistości.

Cały czas zastanawiam się, co jako członek Stowarzyszenia robić, żeby nie być tylko figurantem. No to po pomyśle na Grupy Dyskusyjne (mam nadzieję, że Daniel po obronie na ASP będzie wolny, zdolny i nadal chętny do pomysłu) mam kolejny. Teraz tylko skończyć ten cholerny doktorat i rzucić się w wir obrazków.

qba-the impossible book warrior

wtorek, 10 listopada 2009

FIBDA- Międzynarodowy Festiwal Komiksu w Amadorze 2009

UWAGA: DŁUŻYZNA!



Tytułem wstępu

Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć Festiwal w Amadorze, a w zasadzie tylko niewielką jego część, na żywo, a nie na zdjęciach na licznych portugalskich blogach i stronach. Te opisy i relacje fotograficzne nadrobię sobie w ciągu tygodnia, a w zasadzie to chyba po 15 listopada, bo praca wzywa niestety. Okazja nadarzyła się w związku z wyprawą polskiej delegacji (zresztą bardzo wesołej delegacji), której członkowie w różny sposób byli zaangażowani w przygotowanie wystawy polskiego komiksu w Portugalii. Ja oczywiście dołączyłem do grupy jako tłumacz (wstępu i not biograficznych do katalogu wystawy oraz prezentowanych plansz komiksowych). To były intensywne 4 dni, w ciągu których na odpoczynek czasu było niewiele, ale po kolei.

Festiwal z mojej perspektywy

Pisałem w zeszłym roku relację z festiwalu komiksowego w Bejy, więc siłą rzeczy posłuży mi on za punkt odniesienia. Festiwal w Bejy jest drugim co do wielkości w Portugalii, ale przy Amadorze wygląda bardzo skromnie. Począwszy od liczby wystaw (choć również znacznej), których naliczyłem w Amadorze aż 24! A nie widziałem chyba nawet połowy... Podobnie jak w Bejy wystawy są rozrzucone po różnych miejscach, ale największa część znajduje się w centrum festiwalu w Fórum Luís de Camões w Brandoa (tuż pod Lizboną). To, co mnie zachwyciło w wystawach ogólnie, to ich scenografia. W zasadzie jedyną wystawą, dla której przestrzeń nie została w specjalny sposób zaaranżowana była nasza polska. Pozostałe, z których część do obejrzenia na zdjęciach, zostały świetnie i pomysłowo przygotowane: ściany odpowiednio pomalowane, dodatki w postaci rzeźb papierowych lub dużych figurek bohaterów, prezentacje video i komiksy danego autora/autorów, które można było na spokojnie obejrzeć w wersji drukowanej i w całości (na ścianach znajdowały się tylko wybrane oryginalne plansze).




Rozmiar i rozmach festiwalu w Amadorze wiąże się również z anonimowością. W Bejy było bliżej do zaproszonych gości zagranicznych, miałem wrażenie, że uczestnicy byli ciut bardziej zintegrowani. FIBDA to jednak w tym względzie wielkomiejski moloch. Chociaż goście zaproszeni na festiwal chyba nie mogą narzekać. Nasza delegacja była bardzo zadowolona, bo organizatorzy zapewniali rozrywki, transport i byli do naszej dyspozycji. Ja miałem kilka spotkań umówionych ze znajomymi, więc nie brałem udziału we wszystkich przewidzianych dla nas atrakcjach, ale wycieczka mi opowiadała i była bardzo zadowolona. Teraz trzeba pomyśleć jak się zrewanżować gościom z Portugalii, kiedy przyjadą do Łodzi w przyszłym roku jako partner festiwalu łódzkiego.

Znajomi Portugalczycy narzekali na małą przestrzeń giełdową. Faktycznie, przy rozmiarze festiwalu trochę to dziwnie wyglądało, bo giełda była mniejsza niż w tym roku w Łodzi. Ma to zapewne związek z małą liczba publikacji portugalskich. Z drugiej strony fajnie, że FIBDA nie jest tylko targowiskiem i festiwalem sprzedaży, ale przede wszystkim stawia na wystawy, prezentacje projektów wydawniczych, spotkania z autorami i sesje autografów. O ile autografy wypadły świetnie, z dobrze wyznaczonym i zorganizowanym do tego miejscem, o tyle same spotkania są przedziwne, bo odbywają się w przestrzeniach półotwartych. Byłem na jednym spotkaniu i przechodząca głównym korytarzem festiwalowa publiczność hałasowała na tyle (a Portugalczycy są ogólnie narodem bardzo hałaśliwym), że momentami ciężko było się skoncentrować na tym, co autorzy mówili. Myślę, że miejsca na spotkania powinny być jednak troszkę bardziej wyizolowane, aby uniknąć podobnych problemów.





Świetnie wypadło zachęcenie ludzi do przebierania się za bohaterów komiksowych. Uprawniało to darmowego wejścia na festiwal i dodało kolorytu całej imprezie. Oczywiście zorganizowano też konkurs na najlepsze przebranie, ale nie wiem kto wygrał. Umknęło mi to w ogólnym zamieszaniu. Bezcenne jest za to minięcie na korytarzu Wolverine’a, Rogue, Pogromcy i wyjątkowo świetnie wyglądających postaci mangowych, których co prawda nie znam, ale sam ich koloryt przyciągał uwagę.

Dla mnie równie ważny był aspekt towarzyski tego wyjazdu, bo udało mi się spotkać i porozmawiać ze wszystkimi znajomymi i tymi, których dopiero chciałem poznać. David Soares, który tworzy hardcore’owe horrory komiksowe i powieściowe, i który wygląda mrocznie z sygnetami na palcach, w czarnym płaszczu i kapeluszu oraz z szatańską laseczką w dłoni, okazał się bardzo miłym i normalnym facetem. No i podpisał mi swój nowy komiks Mucha, o którym pisałem tutaj i zapewne jeszcze napiszę, bo lektura robi wrażenie. Zabawnie, choć z zasadami swojej wymowy, Portugalczycy wymawiają to polskie słowo, którego użyto w tytule: musza. Oczywiście po belfersku ich poprawiałem przy każdej okazji. Po inne autografy nie stałem, bo oczywiście zawsze się gdzieś spieszyłem i większość rzeczy robiłem w locie (i pod tym względem festiwalowi portugalskiemu blisko do naszych polskich). Trochę szkoda, bo byli i Rui Lacas, i David Lloyd, i Kasprzakowie. Tak, stanowili część naszej delegacji i mieli swoją sesję autografów, na której zjawiło się sporo ludzi, choć autorzy nie mają żadnego albumu wydanego po portugalsku! Kasprzakowie są przemili i młodzi duchem, więc nie mieli żadnego problemu z włóczeniem się po mieście i po imprezach. Bezcenne sceny miały miejsce na Bairro Alto, kiedy dwójka Polaków (zmojitowanych- a i tak nie udało się trafić na mityczne mojito podawane w wiadrach, o którym Adam Radoń opowiadał od samego początku; podobno w końcu znalazł, ale ja nie widziałem) zaczęła wesoło gestykulować i rozmawiać po francusku (Kasia i Zbigniew nie mogli się po prostu powstrzymać). Bardzo się cieszę, że poznałem ich osobiście. Zbigniew okazał się gadułą pokroju Wojtka Birka, z którym to Wojtkiem przegadaliśmy całą drogę w samolocie z Zurichu do Warszawy.

Jak każdy festiwal, tak i amadorski nie mógł obyć się bez oficjalnych publikacji festiwalowych: katalog (z opisami wszystkich wystaw), program (w formie książkowej, z mapką, na którą naniesiono punkty festiwalowe), Oesterheld (książka ze skrótową biografią, kalendarium publikacji oraz tekstami krytycznymi o dorobku autora) oraz album pamiątkowy w związku z dwudziestymi urodzinami festiwalu (w płóciennej okładce, z tekstami ludzi związanymi w różny sposób ze środowiskiem festiwalowym i komiksowym). Oczywiście ani tych publikacji, ani większości zakupionych komiksów jeszcze nie przeczytałem, bo wróciłem dopiero wczoraj wieczorem, ale sukcesywnie będę nadrabiał i pewnie w swoim czasie napiszę o najciekawszych kilka słów.

Publikacją nie do końca festiwalową jest katalog polskiej wystawy, który został przygotowany przez MFKiG i dojechał do Portugalii dopiero z delegacją (sam jako bagaż podręczny targałem kartonik, między innymi przez całe lotnisko w Mediolanie; praca w kulturze jednak bywa ciężka).

Zastanawiam się teraz czy o niczym nie zapomniałem napisać, bo ilość wrażeń była ogromna. I w większości pozytywna. Bardzo jestem z tej wyprawy zadowolony tak towarzysko, jak i festiwalowo. Fajnie było odwiedzić znajome kąty, zobaczyć znajomych i poznać lepiej łódzką ekipę. Obserwując Adama Radonia oraz łódzkie CREW i rozmawiając z nimi, doskonale już wiem skąd wzięła się ta pozytywna transformacja naszej eMeFKi.

A, już wiem, jeszcze o dwóch rzeczach: FIBDA organizuje również konkursy komiksowe, z których robi się potem wystawę, oraz przyznaje nagrody komiksowe. W tym roku najciekawszą dla nas informacją, i jednocześnie różnie komentowaną w środowisku portugalskim, jest to, że nagrody za najlepszy scenariusz, najlepszy rysunek oraz najlepszy komiks zdobyli JCF i Luís Henriques, którzy wcześniej współpracowali przy Black Box Stories, za komiks Metrópole Feérica, którego część opublikowano w portugalskiej Lampie. Gratulacje.

Czy albatros patrzy wilkiem?

W sobotę po życiu festiwalowym była kolacja, ale przed nią prezentacja projektów wydawnictwa Qual Albatroz, które wydaje między innymi kolejne części przygód znanego w Polsce z Ziniola i Lampy (specjalne wydanie portugalskie) Smutnego Chłopca. Nadchodzi kolejny, o którym już pisałem. Tym razem punkowy. Strach się bać! Ale ja jakoś lubię tego gałgana :-).

Drugi projekt to komiks Gastão Travado Reevolução 10/01. Ciekawy plastycznie, dla lubiących wycyzelowane grafiki komputerowe. O treści wypowiem się po lekturze.

Qual Albatroz jest wydawnictwem zaangażowanym w projekty ekologiczne i we współpracy z organizacjami ochrony dzikich zwierząt na wyginięciu dedykuje zagrożonym gatunkom kolejne numery fanzinu Celacanto, który współtworzą wszyscy chętni autorzy z całego świata (komiksowi i niekomiksowi). Był albatros, który jest w nazwie wydawnictwa (pisałem o swoim uczestnictwie w tym numerze Celacanto tutaj), teraz będzie wilk iberyjski- pomysł na historyjkę nieświadomie podsunął mi Marc. A już myślałem, że nic nie wymyślę. Uff. Czas do końca listopada.

Prezentacja Qual albatroz


Kolacja z...

Marc i João to przyjaciele, więc zaprosili mnie wieczorem na kolację. Jedzenie było przepyszne, towarzystwo przemiłe, no i miałem okazję zobaczyć gabinet João, z którego kilka zdjęć poniżej. João jest niepoprawnym fanem księżycowego Tintina- ma nawet książki, z których Hergé korzystał przy rysowaniu konkretnych kadrów.

Kolacja ze Smutnymi Chłopcami


Wystawa polska- komiks

Prace wystawione w Amadorze to w dużej mierze to, co pojechało do Włoch w zeszłym roku. Rzeczy znane z wystaw i konkursów w Łodzi. Poniżej dla celów faktograficznych pełna (mam nadzieję) lista:

1. Panel nr 1. Zbigniew Lengren: Profesor Filutek
2. Panel nr 4: Maciej Mazur: Włócznia Ottona (scen. W. Birek)
3. Panel nr 5: Maciej Mazur: Batard de Cosigan (scen. Fabien Cerutti),
4. Panel nr 8: Mirosław „Miras” Urbaniak
5. Panel nr 9: Mirosław „Miras” Urbaniak, „London”
6. Panel nr 10: Ireneusz Konior, Fisherman Story
7. Panel nr 12: Henryk Jerzy Chmielewski („Papcio Chmiel”), Tytus, Romek i A’Tomek
8. Panel nr 14: Jakub Rebelka
9. Panel nr 16 (poniżej po lewej): – Agata Nowicka „Endo”
10. Panel nr 17: Szarlota Pawel …
11. Panel nr 19: Marek „Turu” Turek: „Venition” + Clown
12. Panel nr 20 (poniżej po lewej): Krzysztof Gawronkiewicz, Achtung Zelig! i Kinoman
13. Panel nr 21: Krzysztof Gawronkiewicz, Esencja (scen. Grzegorz Janusz) i Krzesło w piekle (scen. Dennis Wojda)
14. Panel nr 22: Tadeusz Baranowski: Skąd się bierze woda sodowa? i Antresolka Profesorka Nerwosolka
15. Panel nr 26: Janusz Christa, Kajko i Kokosz
16. Panel nr 27: Janusz Christa, Kajtek i Koko w kosmosie
17. Panel nr 28: Robert Adler, 48 Stron (scen. Tobiasz Piątkowski)
18. Panel nr 29: Piotr Kowalski, Gail
19. Panel nr 30: Piotr Kowalski „La branche Lincoln”, scen. E. Herzet
20. Panel nr 31: Tomasz Lew Leśniak, Jeż Jerzy
21. Panel nr 32: Tomasz Lew Leśniak, Tymek i Mistrz + Opowieści ku przestrodze
22. Panel nr 33: Sylwia Restecka, Ucho, Diabeł, Sen o Warszawie
23. Panel nr 35: Michał „Śledziu” Śledziński, Osiedle Swoboda
24. Panel nr 36: Michał „Śledziu” Śledziński, „Parish”
25. Panel nr 37: Przemysław „Trust” Truściński, Z przyczyn społecznych, Lalki i W hołdzie Thorgalowi
26. Panel nr 037a: Przemysław „Trust” Truściński, …? - 4 reprodukcje
27. Panel nr 40: Bartosz Minkiewicz
28. Panel nr 41: Krzysztof Wyrzykowski - Lalki
29. Panel nr 43: Jacek Frąś, Glinno
30. Panel nr 44: Benedykt Szneider, Diefenbach
31. Panel nr 46: Aleksandra Spanowicz, Pieśni syren
32. Panel nr 48: Paweł Zych, Życie to nie bajka i Królik zagłądy
33. Panel nr 49: Marek Lachowicz, Grand Banda
34. Panel nr 51: Marek Oleksicki, Odmieniec
35. Panel nr 52: Rafał Szłapa, „Fabiola” + Sierpniowa Niobe
36. Panel nr 54: Dagmara Matuszak, Melinda
37. Panel nr 55: Dagmara Matuszak, Melinda
38. Panel nr 59: KRL – Karol Kalinowski, Liga Obrońców planety Ziemia (2 pl.), Super Damian
39. Panel nr 61: Tomasz Tomaszewski, Biofobie + Senne miasto
40. Panel nr 62: Krzysztof Ostrowski, Plastelina
41. Panel nr… Zbigniew Kasprzak
42. Panel nr… - Kas nr 2;
43. Panel nr… - Kas nr 3;
44. Panel 76: Daniel Grzeszkiewicz, Dziwny Sen Spielberga
45. Panel 77: Daniel Grzeszkiewicz, Dziwny Sen Spielberga
46. Panel 84: Daniel Grzeszkiewicz, Autoportret z końcem... + ilustracja
47. Panel nr 88: Bogusław Polch, Funky Koval
48. Panel nr 89: Bogusław Polch, Funky Koval
49. Panel nr 90: Bogusław Polch, Ekspedycja
50. Panel nr 100: Andrzej Janicki, Pustka i Przypadek Rajmunda K.
51. Panel nr 101: Andrzej Janicki, Wiatr Wolności, W hołdzie H.R. Gigerowi
52. Panel nr 102: Janusz Wyrzykowski, Pierwsza Brygada
53. Panel nr 104: Arkadiusz Klimek, artwork, Wielkie Łuki, Slavia i Yrmina
54. Panel nr 105: Arkadiusz Klimek
55. Panel nr 106: Jerzy Wróblewski, Binio Bill + Podziemny front
56. Panel nr 108: Jerzy Skarżyński, Janosik
57. Panel nr 109: Mateusz Skutnik, Rewolucje
58. Panel nr 112: Jakub Woynarowski, Historia ogrodów
59. Panel nr 120: Sławomir Kiełbus, parodie filmów i komiksów narysowane dla magazynu Chichot
60. Panel nr 121: Ryszard Dąbrowski – Likwidator i Matołek

Łącznie 43 autorów w przeróżnych pracach. Podpytywałem jaki był odbiór przez publiczność i był dobry. Kilka rzeczy zrobiło spore wrażenie. O sporym zainteresowaniu świadczy duża liczba odwiedzających zarówno w sobotę jak i w niedzielę, kiedy to zajrzałem sobie na wystawę. Szkoda, że katalog dojechał dopiero na jej koniec. 250 sztuk zniknęło w chwilę. Kiedy poszedłem wziąć jedna sztukę dla siebie, miałem wybór z zaledwie 4 egzemplarzy! W katalogu znalazł się wstęp autorstwa Wojtka Birka oraz biogramy prezentowanych twórców (trójjęzyczne wydanie pl/eng/pt). Dodatkowo zrobione były tłumaczenia wystawianych plansz na portugalski, ale chyba trochę późno dostarczyliśmy tekst tłumaczenia i nie wyeksponowano ich w żaden sposób. Praca tłumaczeniowa (ogromne podziękowania za korektę dla Carlosa Romualdo) nie poszła jednak na marne, bo wystawą zainteresował się pewien brazylijski festiwal i prawdopodobnie nasi eksportowi Polacy polecą do Curitiby, a kto wie czy wraz z nimi nie jakaś delegacja.

Wystawa Polska


Rui Lacas

Ten pan pojawi się najprawdopodobniej na warsztatach City Stories w kwietniu w Łodzi. I bardzo dobrze. Pisałem o jego komiksie tutaj, będę drążył temat publikacji dwóch jego wcześniejszych albumów. Rui Lacas jest jednym z tych kilku Portugalczyków, którzy wydali na festiwal nowy album. Tym razem nie jest to typowa dla niego historia obyczajowa, a komediowe (na pierwszy rzut oka) s-f. Wystawa świetna, zwróćcie uwagę na głowę dzika. Pierwsza jaką w Amadorze obejrzałem. Wystawa i głowa. Na oryginalnych planszach widać warsztat twórcy i nareszcie wiem skąd wzięły się w dymkach jego wcześniejszych komiksów jakieś linie. Wyglądało to trochę na niechlujstwo autora, potem pomyślałem, że to linie, żeby równo wpisać tekst. A są to niewymazane (celowo?) szkice ołówkowe z obrazka „pod” dymkiem. I za to lubię wystawy- na oryginalnych planszach można się przyjrzeć szczególikom, które często znikają w druku, albo się je usuwa. Na wystawie oryginału jesteśmy najbliżej tego, co autor stworzył.

Rui Lacas


Rei...

...czyli król. Komiks, który do scenariusza Ruia Zinka narysował António Jorge Gonçalves (o innym komiksie autora tutaj). Ten album narodził się z podróży dwójki autorów do Japonii. Rzecz intrygująca, podobnie jak aranżacja wystawy: najfajniej wypada zainscenizowany korytarz z okienkami samolotowymi, przez które widać chmurki. Na zdjęciu moim za to nie widać wizualizacji, na której przelatują obrazki z komiksu, ani nie słychać muzyki, która była „mdła”. Idealne połączenie elementów, żeby wzbudzić w kimś odruchy choroby lokomocyjnej.

Rei


Wystawa konkursowa:

Zaledwie kilka zdjęć. W zasadzie 80% fotek to plansze ze zwycięskiego komiksu :-)

Konkursowa


Mucha i Fórmula

Czyli David Soares, Nuno Freitas i Osvaldo Medina. Komiks Mucha jest horrorem, część muszej wystawy również. Na taka muchę nie ma łapki. A po drugiej stronie kontrastuje z tym bzyczeniem utrzymany w ładnych pastelach komiks A fórmula da felicidade. Nie wiem o czym to, bo nie czytałem, ale postaci są antropomorfizowanymi zwierzakami. Komiks nominowany do tegorocznych nagród. Chyba o poszukiwaniu wzoru na szczęście. Brzmi dobrze, prawda?

Mucha_Formula


20 lat FIBDA...

...czyli minęło jak jeden dzień. Oryginały prac, które posiada Krajowe Centrum Komiksu i Ilustracji w Amadorze (CNBDI), czyli kilku naszych znajomych. Ta część wystaw również miała prezentację video, z której nic nie było słychać. Jak wszedłem, to akurat JCF coś opowiadał.

20 lat FIBDA


Spacerkiem...

...czyli kilka zdjęć z włóczęgostwa.

Spacery


Z tej krótkiej wyprawy do Portugalii pozostały świetne wspomnienia towarzyskie i komiksowe. I coś jeszcze... Pusty portfel. Pamiętam jak kiedyś zdarzało się wracać z wakacji na oparach, z jakimiś groszami ostatnimi w kieszeni. Tym razem było podobnie. Bogatszy o doświadczenia, nowych znajomych z 1,30 w kieszeni. A teraz do pracy, żeby przy okazji wizyty grudniowej dokupić sobie trochę makulatury komiksowej.

qba- the impossible portuguese warrior

pssst! pobudka! :-)

czwartek, 29 października 2009

...jednym zdaniem/jednym słowem...poeMeFKowe i odczerwcowe



90 najważniejszych książek dla ludzi, którzy nie mają czasu czytać- jeśli rzeczywiście nie macie czasu na czytanie, albo macie mało, to nie marnujcie go na to... coś.



Muchy- nieznośne bzyczenie.



Kontrakt rysownika- w tym kontrakcie jest haczyk.



Antologia prac konkursowych 20 MFK- Ex wymarły gatunek, Głód, Rytuał, Ostra biel, Czer%wo%ny..., Fajerwerki, Stella, Zupa, Jawa, Jednostka nieprzystosowana, Odmiana przez pRzYpAdKi :-)



Contur Story- więcej niż kontury.



City Stories#4- ciągnie się jak spaghetti z olejem.



Antologia w hołdzie Tadeuszowi Baranowskiemu
- Jakub Woynarowski.



Hellblazer#4: płomień potępienia- kapitalna pierwsza historia-wprowadzenie, świetne okładki, ale płomień przygasa z każdą stroną...



Ibikus
- malowniczy.



Skin- nałóż czapkę skinie.



Mucha- gdzieniegdzie siada.



Karton#1- wątpliwej jakości.



Popman mix- musiszmieć.



Łauma- łaułma!



Hmmarlowe- sympatycznofajne.



Solanin#1- Basket Case.



Ziniol#6- listonosz jeszcze nie...



RG#1- dobre czytanie.



Opowieści z hrabstwa Essex- ani jednym słowem się nie da, ani jednym zdaniem, a zatem jak przeczytam drugi raz, to coś skrobnę.



Maksym Osa- zdrówko!



Stój...- czytaj powoli, bo Jason tworzył ten komiks powoli.



Wartości Rodzinne#3- bezwartościowe.



Życie w obrazkach- jak dla mnie pomiędzy Umową z Bogiem i Nowym Jorkiem.



Lucyfer#4: boska komedia- ja czuję zapach siarki, a Wy?



Landru- jak dla mnie sporo za Prosto z piekła i Torso.



Ratownik- nie potrzebuje koła ratunkowego.

qba- the impossible medieval warrior