Jeszcze nie zdarzyło mi się tak późno robić na blogu podsumowania poprzednich dwunastu miesięcy, ale tak bywa. W tym roku do listy tradycyjnych powodów, czyli braku czasu i zleceń/robótek/intelektualnych przysług „na wczoraj”, dochodzi jeszcze ziniolowe podsumowanie, które poszło najpierw w wersji papierowej bez vatu, a od dzisiaj w części wisi
tutaj. Nie chciałem pisać w tak krótkim odstępie czasu w zasadzie tego samego, tworzyć takiej samej listy. Nie chciałem też zaniedbywać tradycyjnej na pRzYpAdKiEm rubryki. A nuż ktoś na nią czeka? A więc innymi słowami, jeszcze raz, subiektywnie o tym, co najlepszego mi wpadło w ręce w 2010 i dlaczego tak uważam.
Grand Prix nie ma. Miał na nie szanse
Chunky Rice, ale z mojego miejsca na stadionie patrząc, uważam, że nie miał najlepszej pozycji startowej. Obiektywnie jest to dla mnie najlepszy komiks z tytułów zagranicznych, które zdecydowano się przetłumaczyć na polski i opublikować w 2010 roku. Wolę
Chunkyego od
Blanketsów, od
Dziennika Podróżnego. Zbyt dobrze jednak znam ten tytuł w wersji angielskiej, czytałem go zbyt wiele razy po angielsku, żeby w innym języku zabrzmiał mi tak dobrze. To jest jeden problem, siła przyzwyczajenia. Nie widzę też w takim, a nie innym odbiorze
Chunkyego winy tłumacza, a raczej języka polskiego, w którym nie da się powiedzieć tego samego równie naturalnie. Czytałem komiks też po hiszpańsku (od
tego wpisu udało mi się zgromadzić wersje polską, hiszpańska i francuską!) i również obyło się bez emocji... Trudno, niech tak będzie. Innym problemem poza moim maniakalnym przyzwyczajeniem językowym jest w tym pRzYpAdKu liternictwo wersji polskiej. Uważam, że kształt liter w komiksie jest równie ważny dla jego odbioru, jak wszystkie inne elementy, nie tylko edytorskie. Przede wszystkim chodzi o wrażenia estetyczne, ale i znaczeniowe przecież, chociaż rzadziej. Liternictwo w polskiej wersji
Chunkyego rozmija się z oryginalnym, które „wygina się” w chmurkach, pływa sobie, „rozpiera się” w nich. Polskie jest maszynowe, wyrównane do środka, nijakie. Szkoda. Rzut okiem na planszę polską obok oryginalnej wyjaśnia chyba ostatecznie wszystko. No to rzućcie sobie okiem, a ja gnam dalej.
Polskości:Prosiacek zebrany, Osiedle Swoboda, Wykolejeniec, Siedem tygodni, Rewolucje – to były moje typy do Ziniola. W innej kolejności podane, bo taka była decyzja dnia. W zasadzie pierwsze trzy tytuły to absolutne podium, na którym owe komiksy mogą w dowolnej konfiguracji się zmieniać. Niech sobie siedzą na zmianę, każdy na jednej pozycji po 4 miesiące. Tak będzie najsprawiedliwiej. Zarówno
Osiedle i
Prosiacek mogłyby zdobyć moje Grand Prix i to stawia je być może nieco wyżej od
Wykolejeńca, ciężko stwierdzić. Wewnętrzne reguły moich podsumowań sprawiają jednak, że staram się zbiorczych wydań nie typować do „nagrody nagród”, choć wyjątki dopuszczam. Trochę ze sobą tym razem powalczyłem, ale ponieważ zamierzam się dopuścić innego wyjątkowego zachowania, postanowiłem nie tworzyć precedensów w nadmiarze. Drugą zasadą było dla mnie nie nagradzać serii, bo nigdy nie wiadomo, w którą to stronę ostatecznie dana seria pójdzie. I tę regułę łamię, a komiks ku temu nadarza się wyjątkowy. Gdybym przeczytał jeszcze w 2010 pierwszy numer
CMP: Konstrukt, to zapewne do ziniolowego podsumowania trafiłby kosztem
Siedmiu Tygodni, albo
Rewolucji. Mam zastrzeżeń trochę do
CMP: Konstrukt #1, ale to głównie do pewnych niejasności i sprzeczności na linii promocja – rzeczywistość po publikacji, a nie do warstwy fabularnej, a tym mniej do rysunkowej. Dawno z czymś takim nie miałem do czynienia. Dobrze trafić na tego rodzaju komiks w momencie, w którym zaczyna się powątpiewać w czerpanie przyjemności z czytania komiksów, mimo tego, że tak wiele z nich jest tak dobrych. To chyba efekt przemęczenia ogólnego... Sam nie wiem, ale czy na przykład kolejne tomy
Wilqa bawią Was tak samo jak kiedyś? Kto się starzeje? Czytelnik? Czy seria spowszedniała? O co chodzi? Nadal dobrze się przy
Wilqu bawię, ale zastanówmy się, z którego numeru serii pochodzi ostatnie zabawne powiedzonko, które zrobiło karierę? Zasłużyłem już tymi kilkoma linijkami na miano „chuja niemiłego”, albo „buca daremnego”? Jestem z Mysłowic, to widać.
Ogólnie w roku 2010 było więcej i lepiej, niż w 2009. Z tej głównej piątki jeszcze tylko słowo o
Rewolucjach #5 – baaardzooo się przysłużył mojemu tak pozytywnemu odbiorowi tego komiksu sposób wydania. To świadczy o tym, że edycja wpływa na ogólne wrażenia, nie tylko estetyczne. No a skoro przy tym jesteśmy, to jeszcze prztyczek dla
Konstruktu - sztucznie nieco wygląda takie wystylizowanie tej zeszytówki na zmiętoloną zeszytówkę. Papier w środku ok, ale okładka zbyt szykowna w papierze. Plus za przyjemność nabycia zeszytówki w kiosku, minus za jej brak w niektórych miejscach. Ja się tam od kilku przybytków Ruchu odbiłem, chcąc kupić, a miało być inaczej!
Zagraniczności:Profesor Bell, Pod Prąd, Dziennik podróżny, Rany wylotowe, Dziewczyny – to piątka z Ziniola. Wyjaśnień z pisma nie przeklejam, Dominik pewnie wrzuci w kolejnym cyklu w cyfrowym Ziniolu. Bardzo chcę zwrócić uwagę na
Dziewczyny. To jest porządny, ponad przeciętny komiks środka. Forma autora nie spada – lekkość, humor, trafność obserwacji, wciągająca narracja. Kupować koniecznie, głosować portfelem, bo ja jeszcze po polsku chcę jego komiksy poczytać. No! To samo się tyczy
Safari na plaży Mawila, które choćby za zakończenie ma u mnie miejsce w pamięci, dopóki pamięć mi będzie dopisywać. Co do
Dziennika podróżnego to zastanawiam się na ile to jest komiks w tradycyjnym rozumieniu tego słowa? Taki z sekwencyjną narracją obrazkową, hę? Ale rzecz niezwykła. Neurotyk Thompson jest genialny. Nieważne, czy to komiks, czy ilustrowany dziennik z przypisami. Kadrów/stron, które bym mógł opisać w ten sposób, co
ten oto snowboardowy jest tutaj w ilości wystarczającej, żeby do tytułu wracać i wracać...
Osobnym fenomenem jest dla mnie zignorowanie w podsumowaniach komiksu
Pod prąd... Czy tylko mi się to podobało? To chyba pytanie retoryczne?
Sporządzając tę listę dla Ziniola zgodnie z prawem serii, złamanym jednak już w tym wpisie przy pomocy
CMP: Konstrukt #1, wyleciała
Liga niezwykłych dżentelmenów: 1910, a to komiks zacny. Zapomniałem też o
Samotniku, choć niestety znowu na edycję trzeba ponarzekać. Przyjemność czytania psuje znacząco zbyt cienki papier. Jest to komiks, którego rytm narracyjny opiera się na obrazie, na którym czerń toczy subtelną grę z bielą, biała pusta przestrzeń bawi się z czarną masą w grę znaczeń i budowanie klimatu. To niestety psują przebijające linie. Białe morze i białe niebo z kilkoma zarysami krajobrazowymi, ich spokój, zostaje tymi przebitkami zmącony. Nie wiem też jak w komiksie z tak małą ilością tekstu można popełnić w tekście tłumaczenia błędy? I to znaczące – str. 121, w oryginale nie chodzi tylko stopy, przecież tam później są nogi krzesła, podnóżek/podstawka lampki. No nie gra mi to, ale i tak komiks zasługuje na wyróżnienie.
To tyle tytułem roku 2010. Nie robiłem żadnych postanowień na 2011, ale życzyłbym sobie więcej czasu na blogowanie, drugiej równie dobrej części
Łaumy i powrotu do komiksowania w wykonaniu Prosiaka. Proszę odpowiednim jednostkom przekazać moje trzy życzenia.
qba, po prostu