Ideą tego „działu” było pisanie o komiksach, które w Polsce się nie ukazują. Zdarzyło się, że opisane wcześniej na PrZyPaDkIeM pozycje wkrótce zostały u nas wydane. Zbieg okoliczności. pRzYpAdEk, pRzYpAdEk bez dwóch zdań, choć mistrz Oogway twierdzi, że nic się nie dzieje pRzYpAdKiEm. Z całą sympatią dla żółwi (zwłaszcza piwnych), pozwolę sobie z mistrzem się nie zgodzić.
5 to liczba doskonała i
Możemy zostać przyjaciółmi opisane przez Metzena to nasze „przypadkowidztwo”.
A więc raz jeszcze, tytułem wstępu i wyjaśnienia, no, jednego i drugiego: ideą tego „działu” było pisanie o komiksach, które w Polsce się nie ukazują. Nie rezygnujemy z tego, ale od czasu do czasu będzie też i o polskich wydaniach. Postanowiłem strzelić mowę na początek, bo nie chciałem żebyście poczuli się
Wykiwani.

Zakupiłem w ciemno. W sumie niektóre wydawnictwa wyrobiły sobie u mnie dobrą opinię serwowanymi komiksami i wiem czego się spodziewać. Ryzyko niezadowolenia z dokonanego zakupu jest niewielkie, bo wydawnicza specjalizacja w konkretnym typie komiksu podpowiada z czym będę obcował. Tak się złożyło, że o
Wykiwanych nic w sieci wcześniej nie czytałem. Autor też nie był mi znany. Strzał w ciemno, jak już wspomniałem, ale zdecydowanie nie kulą w płot. Spodziewałem się obyczajówki, mniej lub bardziej pokręconej. W związku z moim nastrojem, ciągnącym się przeziębieniem, nadchodzącymi urodzinami i sesją tortur, ups, czytaj „koniecznością przeprowadzenia egzaminów”, komiks przeleżał od zakupu prawie tydzień. No... aż wreszcie posunąłem się w mojej edukacji komiksowej o kolejnych 350 stron.
Po pierwsze: lubię historie, które mają przestrzeń, żeby się rozwijać w niezbyt zawrotnym tempie (szybkie też lubię, żeby nie było), żebym się nie pogubił. Bardzo często mam problem ze spamiętaniem imion wszystkich postaci. Mam wrażenie, że moje ulubione „czasopochłaniacze” są przeludnione. Sitcomy to w zasadzie bez wyjątku komedyjki oparte na silnych charakterach kilku postaci. Okej, tutaj nie ma problemu, bo ich tasiemcowy charakter siłą rzeczy wpływa na to, że mój przeładowany i oporny mózg w końcu przyswaja jak kto się nazywa. Problem pojawia się kiedy ilość śledzonych seriali rośnie... A rośnie stale. Rodzinka stale się powiększa. Dorzućmy do tego jeszcze komiksy, w których bohaterowie to warunek konieczny... Imiona, wszędzie imiona... Powtórzone wielokrotnie zostają zapamiętane. Tylko na jak długo? Wszystko zależy od tego z na ile wyrazistymi postaciami mamy do czynienia, w jaki sposób do nich podchodzimy, na ile się z nimi identyfikujemy... A zatem-
Po drugie: empatia. Osobiste podejście. Próba poszukania siebie lub postawienia siebie samego w sytuacji wykreowanego przez autora bohatera. To pomaga wciągnąć się w świat przedstawiony, przeżywać wydarzenia z fabuły. Niektórzy bohaterowie mogą pojawić się w naszym życiu w tym „odpowiednim” momencie, w którym wyrażają słowami włożonymi w ich usta przez scenarzystę dokładnie to, co sami mamy na myśli, czego sami byśmy lepiej nie ujęli. To może być jeden dialog, jeden monolog, jeden komiksowy dymek. To może być jeden kadr, jedna mina, jedno spojrzenie, przecież mamy tu do czynienia z komiksem. Cytując (akurat monolog) Ray’a:
NAJLEPSZA CZĘŚĆ DNIA... DO LICHA. NAJLEPSZE Z CAŁEGO ŻYCIA NA ZIEMI... TO MOMENT, GDY BUDZISZ SIĘ Z GŁĘBOKIEGO, PRZYJEMNEGO SNU.
KIEDY Z WOLNA BUDZISZ SIĘ Z UŚPIENIA, ISTNIEJESZ W BARDZO PIERWOTNYM, WRĘCZ DZIECINNYM STADIUM. JESTEŚ WYPOCZĘTY. BEZPIECZNY.
ŻYJESZ NA NAJBARDZIEJ PODSTAWOWYM POZIOMIE. UDAŁO CI SIĘ UNIKNĄĆ ŚMIERCI PRZEZ KOLEJNY DZIEŃ.
JEDNAK TO UCZUCIE KOSMICZNEJ BŁOGOŚCI JEST ULOTNE. JEŚLI DOPISZE CI SZCZĘŚCIE, ZDOŁASZ JE PRZEDŁUŻYĆ PRZEZ...
DWIE LUB TRZY SEKUNDY.
POTEM, STARY, WŁĄCZA CI SIE ŚWIADOMOŚĆ I SPROWADZA ZE SOBĄ KUMPLA, RZECZYWISTOŚĆ, PRAWDZIWEGO SKURWIELA. STARASZ SIĘ TRZYMAĆ ICH NA DYSTANS... ALE JUŻ ZA PÓŹNO.
ZACZYNASZ MYŚLEĆ...
PRZYPOMINASZ SOBIE O ODPOWIEDZIALNOŚCI. O LUDZIACH, KTÓRZY NA CIEBIE LICZĄ, KTÓRZY SĄ OD CIEBIE ZALEŻNI. I PRZYPOMINASZ SOBIE TYCH WSZYSTKICH, KTÓRYCH ZAWIODŁEŚ.
(...)
PRZYPOMINASZ SOBIE TEN WYRAZ TWARZY, KIEDY ZROZUMIAŁA, ŻE JĄ WYKORZYSTAŁEŚ. PRZYPOMINASZ SOBIE TE DZIECIAKI W AFRYCE, UMIERAJĄCE NA AIDS I TO, JAK KAZAŁEŚ MARTY’EMU SPŁAWIĆ FACETA, KTÓRY PROSIŁ O FORSĘ, ABY ZBUDOWAĆ SZPITAL. I...
A POTEM TRZEBA ZWLEC SIĘ Z ŁÓŻKA.
Nie twierdzę, że trzeba coś takiego przeżyć, żeby zrozumieć ładunek emocjonalny zawarty w przemyśleniach bohatera. Ale żeby się zaangażować i zapamiętać? Żeby samemu poczuć się lepiej? Zrozumieć? Wyrazić coś i zrzucić ciężar? Nikomu nie życzę takich pobudek, ale na swój sposób przeżycie tego za pośrednictwem kogoś innego jest pomocne. A jeśli przeżywa się coś za pomocą każdego z głównych bohaterów to-
Po trzecie: wiarygodność historii rośnie, zyskuje dodatkową funkcję poza „rozrywką na godzinkę (no, może trochę więcej, to przecież 350 stron...) czytania”. Historia i bohaterowie zapadają w pamięć, mogą stać się kiedyś odnośnikiem, czymś co przywołacie dla porównania. Głównych
Wykiwanych jest szóstka i z każdym z nich jest mi po drodze. Z wypalonym i zawiedzionym Ray’em oraz świrującym Steve’m najbardziej. Steve to w zasadzie JA podczas każdej podróży komunikacja miejską, przy każdej wizycie na poczcie. Podobne myśli na temat ludzi w otoczeniu. To mi się zdarza, na szczęście nie jest stanem permanentnym, ale i tak staram się podróżować ze słuchawkami na uszach, żeby nie denerwować się chociaż tymi durnymi smalltalkami komunikacyjnymi. Są jeszcze Nick, Phoebe, Lily i Caprice. Z kobiecych bohaterek zdecydowanie identyfikuję się z pRzYpAdKoWoŚcIą, która dotyka Lily i z niezdecydowaniem Caprice. Wszystkie postaci oczywiście spotkają się w jednym miejscu, ich losy się splotą. Wszyscy są inni, ale potrzebują siebie, aby zakończyć coś, co nad nimi wisi. Jakby musiało dojść do połączenia zbiorowej świadomości. Wszystkie ich cechy mogą zmieścić się w jednej osobie. Podchodząc do tego komiksu osobiście, patrzę na tę szóstkę jak na odpryski jednej, mojej świadomości, w której coś ze sobą walczy i coś musi z niej zostać usunięte, aby wszystko jakoś funkcjonowało. Zderzenie tych małych idei, w komiksie spersonifikowanych, to kolejne „po”, tym razem-
Po czwarte: takie ich poprowadzenie, że wątki łączą się i logicznie wyjaśniają.
Nie wiem czy
Wykiwani to dzieło ponadczasowe. Dla mnie to obyczajówka, którą przeczytałem w dobrym momencie, z odpowiednim bagażem doświadczenia. To historia opowiedziane ze spokojem, bez pośpiechu i cięć, płynna. Historia o bohaterach, którzy znakomicie uosabiają fragmenty mojej świadomości. Opowieść wiarygodna i znakomicie zakończona. Na tyle, żeby nie było banalnie. Dla mnie przeczytać coś takiego w odpowiednim momencie (bo nie oszukujmy się, moment lektury bardzo wpływa na jej odbiór) to jak dostać ciężkim przedmiotem w głowę. Chyba nie bez powodu mówi się o grubych książkach/komiksach „cegły”.
W dzieciństwie każdy chciał być bohaterem jakiejś kreskówki, książki czy filmu przygodowego. Niektórzy chcieli być jakimś bohaterem komiksowym, Spajderem, Gackiem, mieć super moce. A teraz, nagle się okazuje, że bohaterowie komiksowi chcą być ludźmi z krwi i kości.
Wykiwani nimi są. Może też po części odnajdziecie w nich siebie?
qba, który się kiwa