poniedziałek, 8 lutego 2010

Nasz własny pIeRwSzY pRzYpAdKoWy HoRrOrFeStIwAl

Oficjalne Horrorfestiwale wypadają bardzo różnie. Dobór materiału jest dyskusyjny, ale ktoś wybiera filmy po ich ówczesnym przejrzeniu, czyli że sam wystawia się na razy publiczności za kiepską selekcję. Zeszłoroczny „oficjalny” trafnie w sumie podsumował Łukasz na Kolorowych, wyłuskując choroby, na jakie cierpi. Z tego powodu Wasza kochana i niezbyt normalna ekipa pRzYpAdKiEm postanowiła sama sobie zorganizować w domowym zaciszu, przy trzaskającym mrozie za oknem, małą upiorną sesję. Nie mamy czarnego kota, który by mógł robić za festiwalową maskotkę. Mamy dwa, ale jeden jest rudy i raczej nie przynosi pecha, a drugi woli przesypiać przelewające się na ekranie hektolitry krwi. Chyba nie jest koneserem słabego aktorstwa i efektownych zgonów. No i jest szary, a jego imię nie budzi grozy, ale właśnie przyszedł i chyba postanowił wyrazić swoją dezaprobatę.

Organizując własny, domowy Horrorfestiwal, a robimy tak z powodu niedosytu pozostawionego przez trzecią edycję oficjalnego horrorfestiwalu, można zrobić tak samo, jak to się robi przy oficjalnych festiwalach, czyli przejrzeć masę filmów, a potem tylko te wyselekcjonowane obejrzeć, ale wtedy mija się to trochę z celem, takie podwójne oglądanie. Zatem za jedyne kryterium selekcji przyjąłem krótkie opisy na pudełkach i tytuły, a mój wysiłek w zasadzie ograniczył się do pójścia na tanie płyty w podziemiach naszego pięknego i nowoczesnego Dworca Centralnego oraz do jednej wizyty w Empiku. Koszt zakupu 10 filmów to niecałe 100 pln. Czas zaczynać.

24.01.2010- Dzień Pierwszy, w którym wszystko się zaczęło...

Zombie z Berkeley- „szaleństwo przybyło do miasta...”

q: ma swoje momenty, ale tandetni kosmici psują efekt, choć ich obecność została fajnie pomyślana. Szkoda, że przesada osiąga tu momentami poziom nieznośnego kiczu i nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać, bo z całą pewnością nie bać. Mimo tego te 104 minuty projekcji to nie był dla mnie czas stracony, bo zombie-ryby i kapitalna charakteryzacja zombiaków wynagradzają wszystko.

m: wędkarz prowadzący krucjatę przeciwko kosmitom i zombie? No dobra, nie było tak źle. Aktorsko trochę ten film wprawdzie leży, kosmici będący wyjaśnieniem dla wszystkiego to motyw, który zawsze prowokuje we mnie tzw. „strzelenie taktycznego facepalma”, ale trzeba przyznać, że charakteryzacja truposzy i główny bohater pozwalają wiele wybaczyć.

25.01.2010- Dzień Drugi, w którym zombie przybyły pod naszą strzechę w liczbie budzącej strach...

Zemsta żywych trupów- „Znakomity! Sprawi, że uwierzysz w zombie!”; „Cyfrowo zremasterowana wersja kultowego horroru”; „Lepszy niż Smętarz dla zwierzaków Stephena Kinga”; „Gdy zmarli powstaną...”

q: eee, to znaczy... hmmm... jak nie zobaczę, to nie uwierzę, a tutaj odczułem brak widoku sympatycznych ciał w stanie rozkładu... i nie pomogła nawet cyfrowo zremasterowana wersja, bo chyba nie w jakości problem... a kingowy smętarz to ten, tego, ciężko nie być lepszym filmem od niego, a temu się to udaje tylko o mały włos... no zmarli nie powstali... kurde bele, fajna atmosfera, upiorna muzyka, fajnie budowane napięcia, które naiwnie karze wierzyć, że zdążamy do jakiegoś punktu kulminacyjnego, a tu... nagle się film kończy. No dobrze, kończy się nawet fajnie.

m: zastanawia mnie, czy można ten film podsumować w dwóch słowach. Ok., zaryzykuję: Świetny kryminał. Mnogość wątków, ciekawe próby wyjaśnienia fenomenu „wstawania z grobu”, klimat – to wszystko naprawdę daje radę. Cóż z tego, skoro w całym półtoragodzinnym filmie horrorowe sceny są… Trzy? Cztery? Głupio przyznać, ale jestem trochę rozczarowany. Oczekiwałem bezmózgiej sieczki i efekciarskich zgonów, a dostałem film dla wyrafinowanego widza.

28 tygodni później- „nie ma ucieczki”



q: a to jest kapitalna rzecz! Bardzo podobał mi się pierwszy film z tego cyklu, 28 dni później, mimo dłużyzn i ogólnie mało horrorowatego klimatu, ale kontynuacja przebiła jedynkę pod każdym względem- trzy kapitalne sceny: otwierający film atak „zarażonych” na dom, mąż mordujący żonę i likwidacja śmigłem helikopterowym „biegaczy”. To robi wrażenie, jest masakra, krew, flaki i groza. Muszę przyznać, że ten film na mnie podziałał tak, jak powinien horror: utrzymał w napięciu, wystraszył, rozbawił w jednym momencie... Jestem pod wielkim wrażeniem, choć dostrzegam pewne nielogiczności w fabule, które na fali euforii zrzucę na karb tak zwanej „inteligencji militarnej”.

m: 28 dni później miało specyficzny, urzekający klimat. Świetne zdjęcia, genialną wręcz muzykę. A 28 tygodni później ma to wszystko w podwojonej dawce. Mocny start, dobra fabuła i klimat, po stokroć klimat! Do scen wymienionych przez q powyżej dorzuciłbym eksterminację zainfekowanych przez snajperów. Jakoś mnie to ruszyło strasznie…
Do tego warto zauważyć, że chociaż krwi jest masa, a kończyn trochę lata, nie powoduje to żadnych salw śmiechu, czy ataków obrzydzenia. Nie ma tu przesady, wszystko jest po prostu… Wiarygodne. Świetne.

26.01.2010- Dzień Trzeci, w którym bezsenność miała spłynąć na nasz dom...

Bezsenność- „nie mogę przestać zabijać...”, każdy miłośnik scen gore powinien być usatysfakcjonowany”, niesamowity pod każdym względem”, „jest tu wszystko, co u Argento najlepsze”



q: problemów ze snem po tym filmie nie miałem, choć muszę przyznać, że scena w pociągu mnie przestraszyła, a to rzadkie u mnie przy oglądaniu horrorów... Hmmm, tylko że ten film to w zasadzie nie horror, a raczej thriller. Ja chyba inaczej wyobrażam sobie gore’owe sceny. Świetna muzyka, klasycznie postępujący według schematu zabójca, ale... Momentami nieznośnie łopatologicznie podpowiada się widzowi, co będzie dalej. A kiedy umierał Max von Sydow, zrobiło mi się smutno. Grał niezwykle sympatycznego detektywa na emeryturze.

m: Max von Sydow nigdy nie grał Alfreda Pennywortha w Batmanie. Szkoda, bo by się nadał. Ale skupmy się na Bezsenności. Odnoszę wrażenie, że Włochy nigdy nie idą w parze z horrorem w czystej jego formie. Bezsenność jest filmem kapitalnym i doskonale budującym napięcie. Bardzo chciałbym napisać, że trzyma się hitchcockowej zasady „trzęsienie ziemi na początku, a potem napięcie już tylko rośnie”, ale niestety… Napięcie po naprawdę mocnym początku już nie rośnie, a film, jak zresztą zauważył qba, zmienia się w thriller. Aha, tytuł bardzo fajnie odnosi się do fabuły. Serio.

27.01.2010- Dzień Czwarty, w którym nastało lato w środku zimy.


Mroczna plaża- „horror o mistrzowskiej fabule”; „ma zadatki na horror wręcz kultowy”;

q: spodziewałem się masakrycznego szlachtowania, takiego teen slashera o surferach, a dostałem coś zupełnie innego, ale nie czuję się zawiedziony. Co prawda pierwsze pół godziny filmu to głupie dialogi nastolatków, głupie, bo słabo napisane, trochę nieudolnie, ale dalej jest lepiej. Bardzo fajne ujęcia pustej plaży, z niepokojącymi odgłosami (ścieżka dźwiękowa działa tutaj trochę na zasadzie tej z Suspirii, to znaczy buduje atmosferę niepokoju na równi z obrazem i jest stale obecna nie w tle, ale jako równoważny element całości), nagłe zmiany w nastroju i zachowaniu głównych bohaterów i tajemniczy jegomość. Dużo tu typowych klisz horrorowych, bohaterowie łamią wszelkie zasady, który pozwoliłyby im na przeżycie, widz łatwo się domyśli głównego myku, ale i tak będzie miał zabawę z niedopowiedzeniami... Mtz słusznie zauważył, że dużo w tym filmie tych niedopowiedzeń, które nie pozwalają mu popaść w banał i pozostawiają widza w zawieszeniu. Dopowiadanie sobie pewnych wątków jest bardzo przyjemne, a całość fabuły oscyluje wokół deja vu, albo przeżywania ciągle tego samego. To kolejny element, który buduje paranoiczny klimat filmu. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony!

m: gdybym sam nie był nastolatkiem, chętnie napisałbym, że nie cierpię nastolatków. Zwłaszcza chłopców z deskami i ich durnych panienek. Mroczna plaża miała być filmem o radosnym wyżynaniu takowych przez jakiegoś miśka rodem z Koszmaru minionego lata i szczerze powiedziawszy, nie miałbym absolutnie nic przeciwko takiej rozrywce. Cóż z tego, skoro Mroczna plaża okazała się być najbardziej, jak do tej pory, zakręconym filmem tego festiwalu? Jedna, drobna rada: przetrzymajcie pierwsze, bezdennie głupie pół godziny. Opłaci się Wam, jeśli lubicie chore wizje, flashbacki, niedopowiedzenia i wywołujący ciarki na plecach klimat. Zippo mistrz.

28.01.2010- Dzień Piąty, w którym nastała zima w środku... zimy

Hotel zła- tu nie będzie ironicznie cytowanych opisów z pudełka :-)

q: horror o snowboardzistach :-) Już wiemy, co nas czeka, jak będziemy na offroadzie i doznamy otwartego złamania nogi. Ten film był wybrany do prezentacji na pierwszym polskim horrorfestiwalu w 2007 roku. Nie byłem, nie widziałem, zobaczyłem teraz. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. A skoro to juz piąty dzień naszego festiwalu, to bez porównań się nie obędzie. Są nastolatkowie, ale mimo rubasznego i swojskiego poczucia humoru nie wydają mi się aż tak głupi, jak ci z Mrocznej Plaży. A i tu, i tam chodziło o ujeżdżających deski. Pytanie: skoro surferzy i snowboardziści, skoro deski, to dlaczego deska nie stała się narzędziem zbrodni? Dobra, żarty na bok. To jest fajnie skonstruowany film na zasadzie „zamknijmy grupę ludzi w opuszczonym miejscu a do towarzystwa dajmy im zabójcę”. Zabójca ma kilof. Zabija niezbyt efektownie (poza pierwszą ofiarą; cholera, znowu nie zgadłem, kto pierwszy padnie), ale potrafi napędzić stracha. Najmocniejszą stroną tego filmu są straszne żarty, które robią sobie sami snowboardziści, takie zabawy w udawanie zabójcy. To pewnie ma w horrorowej nomenklaturze jakąś fachową nazwę. Spolszczając: fejki? Świetne jest też „nie walenie w mordę” łopatologicznym wyjaśnianiem „co, kto, dlaczego i kim jest?”. Warto obejrzeć, bardzo warto.

m: ten film okazał się być mroźny. Zabawne, że z sześciu obejrzanych już pozycji, właśnie ta norweska (!) produkcja najbliższa jest klasycznemu pojęciu horroru filmowego. Mamy nastolatków i mamy kilofiarza. Nie wiem, czy istnieje jakiś bardziej klasyczny schemat, nie w tym jednak rzecz – Hotel zła utrzymany jest w mroźnym, mrocznym klimacie. Wykonany solidnie, nakręcony bardzo dobrze. Tajemnicą pozostanie dla mnie wprawdzie dorzucona chyba przez przypadek ostatnia scena, ale można to wybaczyć. Bo pierwszy zgon (shite, też nie trafiłem, kto padnie!) jest chyba jednym z najładniejszych i najsympatyczniejszych, jakie ostatnio widziałem.

29/30.01.2010- Dzień Szósty, w którym było zabawnie.

Masakra w wozie kempingowym- „ich podróż już się skończyła”; „klasyczny slasher nawiązujący do Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”; „krwawy i odpychający slasher o nastolatkach”; „całkiem zabawny”.

q: ten ostatni komentarz jest w miarę reprezentatywny dla filmu. W miarę, bo film jest od A do Z zabawny. Uwielbiam wszelkie niedoskonałości w technicznej konstrukcji filmu, takie brudy, wynikające z niedbałości, braku umiejętności, zwykłego przeoczenia, czy też będące zamierzonymi wpadkami. Nie che mi się wyliczać błędów i nielogiczności (rzucę tylko hasłowo i raz: kamizelka i krawat kontra sama koszula), bo mam wrażenie, że twórcom chodziło o dobrą zabawę, co przełożyło się na to, że ja też dobrze się bawiłem. Bardzo fajne ujęcia sunącego po drodze kempingowca, bardzo fajna scena namiotowa mordu, bardzo śmieszny film. Nie przestraszy Was ten horror, ale ubaw będzie po pachy. Zaskakujące jest jednak to, że z małej grupy nastolatków, w klasycznym teen slasherze nie zginęli wszyscy :lol: Polecam!

m: rozczula mnie, gdy twórcy nawet nie starają się zachowywać jakichkolwiek pozorów. Już w momencie, gdy Zwariowany Benji (ang. Fucking Benji) wraz z gromadką wyruszają w podróż, wiadomo, że nie zostaniemy uraczeni ciężkim klimatem, czy budowaniem napięcia. Jest śmiech. Szczery śmiech. Wpadka za wpadką, koszmarny montaż, a do tego – przezabawne postacie! Niewiarygodne, że z grupy siedmiorga nastolatków, nadal pamiętam wszystkich (faworyt – biały Snoop). Jest dla mnie niepojęte, czemu hollywoodzkie produkcje przepełnione są nudnymi, płaskimi bohaterami, a nisko-budżetowa Masakra w wozie kempingowym błyszczy pod tym względem niczym nowiutkie ostrza w rękawicy Freddy’ego. Film trafia do mojego prywatnego Top 5 najzabawniejszych horrorów.

31.01.2010- Dzień Siódmy, dzień siódmy, nie oszukasz.

Noc Halloween- „prawdziwa gratka dla spragnionych krwi fanów horroru”; „brutalny slasher, który trzeba zobaczyć”; „tej nocy zło wróciło do domu…”

q: miejscami jakby brakuje rytmu, a dialogi brzmią jak z klasycznego dodatku „making of”, czyli dziwnie, ale, bo zawsze jest jakieś „ale”, film ma też sporo plusów: ciekawy pomysł wyjściowy (zrobienie znajomym koszmarnego kawału podczas imprezy hallowenowej), intrygujący początek (z mózgiem zgwałconej chwilę wcześniej kobiety bryzgającym widzowi w twarz), niezłego boogeymana, ciężką ścieżkę dźwiękową i sporo mocnych scen (znakomity łazienkowy fejk i również łazienkowy mord niczego nieświadomej panienki; plus sex i death metal). No i fantastyczne zakończenie. To drugie, nie to w stylu „oni zawsze wstają”, którego jakoś do końca nie potrafię wyjaśnić. Nierówny film, ale z naprawdę mocnymi scenami.

m: dużo nad tym filmem myślałem. Motyw z przebraniem mordercy w halloweenowy kostium jednego z dzieciaków jakby zbyt oklepany i mało wiarygodny, czasem ciężko określić motywy, którymi wyżej wymieniony się kieruje, bardzo nierówny poziom zgonów. Z drugiej strony mocne początek i zaskoczenie, kapitalny klimat i niektóre pomysły. A główny „zły”? Cóż, młodzież podsumowałaby go pewnie popularnym ostatnio sformułowaniem „nie wierzę w jego japę”. Luz kolo.

01.02.2010- Dzień Ósmy, w którym powodów technicznych nastąpiła przerwa…

02.02.2010- Dzień Dziewiąty, czyli dzień zamknięcia festiwalu.

Dusze- „chwyta za serce i ścina krew”; „śmierć jest tylko początkiem…”; „rewelacyjna, mocna i unikalna opowieść o duchach”

q: ech, wiedziałem, że tu nie będzie zabijania, zgadywanki „kto pierwszy zginie”, epatowania krwią i przemocą. Wiedziałem, że klimat będzie budowany stopniowo, bez pośpiechu, że będzie straszenie atmosferą, dźwiękami, tajemnicą. Wiedziałem o tym wszystkim, a mimo tego… oczekiwałem czegoś lepszego. Ten film nie wstrzelił się w dzisiejszy dzień, w mój nastrój. mtz ziewał na łóżku obok, a ja przysypiałem prawie. Wynudziłem się, chociaż połączenie pierwszej historyjki z drugą wypadło bardzo ciekawie. I jedna scena mnie zabiła: ta, w której sparaliżowana córeczka, długo oczekiwana przez rodziców, odzywa się po kilku latach milczenia i zabiera głos za poprzednie, zabite przez matkę dzieci, których ta nie chciała. Te dwa elementy to jednak zdecydowanie za mało jak na prawie 2 godziny oglądania. Ok., są jeszcze niesamowite oczy. Tylko czy te oczy mogą straszyć, proszę pana? Chyba tak, bo na tle dłużyzn mało strasznych, mogą zabłysnąć.

m: noo, tak to się kończy, jak po tygodniu oglądania filmów dla białasów, bierze się za kino azjatyckie. Zbyt strasznie to nie jest, chociaż niektóre momenty przyprawiają o gęsią skórkę – i to nie tylko te z oczami. Wszystkie historie połączone są bardzo zgrabnie (choć ostatnia pozostawia trochę niedopowiedzeń), a twist na końcu bardzo odpowiedni. Cóż z tego, skoro napięcia miejscami brak, a sceny faktycznie mocne policzyć można na palcach jednej ręki niezdarnego drwala?

Krwawe walentynki- „krwawe jest piękne”

q: chciałbym zobaczyć oryginalną wersję tego filmu, bo mam nieodparte wrażenie, że tam oprócz krwawych scen, więcej było zabawy paranoiczną atmosferą. Nie zmienia to faktu, że dzisiejsze dwa filmy ostatecznie przekonały mnie do tego, jaki typ horroru preferuję. Musi być krew, gołe cycki i tajemnica z przeszłości. Chociaż… Ten myk z głównym zabójcą trochę mnie nie przekonał. Pole do zgadywania „kto zabija?” jest dosyć zawężone, ale w zasadzie wątpliwości można mieć do końca, bo tak wykreowano postaci, że każda z nich mógłaby być „kiloferem”. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę motywy, lepiej pasuje ten, ale znowu z trzeciej strony, to jednak horror, a zatem obcujemy z dosyć pokrętną logiką, czyli jednak to ten drugi. Mało tu zabawy z widzem, raczej więcej walenia prosto między oczy, i to kilofem. Efektowne zgony, z pomysłowym wykorzystaniem dosyć topornego narzędzia. Nie znoszę tego święta, nie obchodzę go, ale nie mam nic przeciwko filmom tego typu, które do niego nawiązują.

m: a ja, poza oryginałem, chciałbym zobaczyć ten film w 3D. Bo są w nim sceny, które dosłownie potrafią wbić kilofem w fotel. Nie podobało mi się usilne dążenie do tego, żeby koniecznie zaskoczyć widza na sam koniec. W ogóle końcówka to trochę przesadzone hołdowanie słynnej zasadzie „oni zawsze…”. Ale poza tym? Gott, jakie ten film ma zgony! Jeden lepszy od drugiego, do tego wykonane naprawdę zacnie. W którymś momencie klimat ucieka, ale szczerze? Byłem święcie przekonany, że ten film okaże się strasznym gniotem, a górnika na okładce wyśmiewałem odkąd tylko go zobaczyłem. A już sam początek przekonał mnie, że kilof i Św. Walenty to połączenie dobre.

03.02.2010- Dzień Dziesiąty, czyli rozdanie nagród w kategoriach:

NAJLEPSZY FILM

q: 28 tygodni później;

m: 28 tygodni później;

NAJLEPSZA SCENA

q: atak na dom i ucieczka ojca rodziny [w:] 28 tygodni później;

m: halucynacje przy wieczornym ognisku [w:] Mroczna plaża;

NAJ- ZGON

q: kilofem w czoło, podczas szamotaniny w kopalni, kiedy powalony na ziemię zabójca najpierw blokuje butem uderzenie odebranego mu chwilę wcześniej kilofa, a następnie odpycha tym butem kilof w taki sposób, że ten wbija się w czoło dzielnego górnika [w:] Krwawe Walentynki;

m: impreza nastolatków w tunelach kopalnianych przerwana zostaje przez pojawienie się „kilofera”; jedna z dziewczyn próbuje go powstrzymać z pomocą łopaty, dzielny morderca odbiera jej jednak narzędzie i wymierza nim cios w usta panienki; W efekcie ta zostaje przybita do słupa. Wbita łopata z kawałkiem głowy dziewczyny pozostaje na swoim miejscu, reszta ciała (od ust w dół) opada na ziemię [w:] Krwawe Walentynki;

NAJ- FEJK

q: przebrany za błazna chłopak, wchodzi do łazienki, gdzie kąpiel bierze jego dziewczyna- zasugerowano, że to zabójca, ale tak, że ciężko było nie ulec- [w:] Noc Halloween;

m: podczas zwiedzania hotelu wraz ze swoją dziewczyną, chłopak otwiera łazienkę w obskurnym pokoiku. Przerażony, cofa się pod ścianę. Nie będąc w stanie uzyskać od chłopaka żadnych wyjaśnień, dziewczyna sama zagląda do środka; Dobrą chwilę przygląda się zaniedbanemu pomieszczeniu, by nagle zostać nastraszoną przez zgrywającego się chłopaka. [w:] Hotel zła;

GRAND PRIX

q: i m: - 28 tygodni później.

qba- the impossible slashed warrior & mtz- the supersonic bloody angel

06.02.2010: pssst! mała errata: jeszcze jeden film doszedł do naszego festiwalu, bo tak się złożyło, że kończyliśmy go na snowboardowych feriach, podczas których wieczory zaplanowaliśmy zająć sobie filmami. No i zupełnym pRzYpAdKiEm w sklepie, który nawiedzaliśmy po zejściu ze stoku, znaleźliśmy…

Topór- „na początku był Jason, potem Freddy, teraz nadchodzi Victor”; „amerykański horror starej szkoły”; „najlepszy krwawy horror ostatnich dwudziestu lat”; „nowa ikona krwawego horroru

q: okej, powiedzmy, że ten film to był taki pokaz specjalny podczas naszego festiwalu, bo gdybym włączył go w oficjalną selekcję, to by mi namieszał w podsumowaniu. Właśnie skonstatowałem, że zabrakło nam filmów o wampirach wilkołakach, za to mamy drugi w tym samym gatunku: zabawny horror. Humor z Masakry w wozie kempingowym został jednak przebity efektownością zgonów. Szkoda nawet czasu na wymienianie tych scen, bo jest ich zbyt dużo. Mamy klasyczną legendę, tajemnicę z przeszłości, mroczne i odludne miejsce oraz grupę ludzi, która zostanie niechybnie zaszlachtowana. Chyba się wyćwiczyłem w schematach horrorowych, bo zgadłem, kto zginie pierwszy. Dużo śmiechu, bardzo dużo krwi i zaskakujące zakończenie. Plus hołd złożony kilku horrorikonom (m.in. Robert Englund, Tony Todd). Tylko jedna rzecz budzi moje wątpliwości- wygląd Victora…

m: ej, a ja się spodziewałem czegoś poważnego… Tak wyglądałaby Masakra w wozie kempingowym, gdyby miała wystarczający budżet. Jest przezabawnie, zgony są mistrzowskie, mrugnięcia okiem i zabawa z konwencją wspaniała. Victor Crowley to swego rodzaju połączenie Jasona i Leatherface’a – zna się na rzeczy, żyje tylko po to, by mordować. Luz kolo. Poza tym mamy Nowy Orlean i Mardi Gras, co jest wspaniałym pretekstem do pokazania rekordowej ilości odsłoniętych, kobiecych piersi – nieodzownego składnika każdego horroru amerykańskiego.

3 komentarze:

Łukasz Mazur pisze...

"Krwawe Walentynki", "Masakra w wozie kempingowym" i "Hotel zła" dodaję do listy filmów, które wypadałoby zobaczyć.

"28 tygodni" podobał mi się znacznie mniej niż "28 dni", więc Wasza ocena jest dla mnie zaskoczeniem :) acz scena z wioskową chatką mocna.

"Topór" obejrzałem w 3/4 i nigdy nie wróciłem. To było tak głupie, że aż głupie i nie warte :)

Swoją drogą ostatnio też spędzam wieczory z horrorami. W trakcie sesji znalazłem takie miłe podsumowanie ostatniej dekady i już po zmaganiach z nauką zabrałem się za nadrabianie zaległości. Póki co "The Descent", "Session 9" czy "Them/Ils" jak najbardziej warto zobaczyć (powyższa kolejność od najlepszego do dobrego). Dzisiaj czas chyba na "Isolation" lub "The Abandoned" :]

tO mY: pisze...

Jeśli nie przypadł Ci do gustu Topór, z Masakrą w wozie kempingowym może być bardzo różnie ; )

The Descent obejrzeliśmy niegdyś w podróży, testując możliwości PSP i muszę przyznać, że było warto.. Choć tak dawno temu to było, że pamiętam całość tylko w zarysie.

mtz

tO mY: pisze...

qba pisze: Topór, topór- jeśli wyróznic w horror gatunku kilka podgatunków, to ten film w serii śmieszno-krwawych jest bardzo fajny. Masakra w wozie jest znacznie mniej krwawa, ale zabawna. Mi takie trochę podśmiewanie się z estetyki i konwencji horrorowej bardzo podchodzi.

28 tygodni jest dynamiczniejszy niż 28 dni i ma świetną ścieżkę dźwiekową- ja od tej muzyki nie mogłem się długo uwolnić. Jest krwawy, dramatyczny. 28 dni jest wolniejszy. Lubię oba filmy, ale ze wskazaniem bezwgzlędnym na 28 tygodni. A i w tym zestawieniu tytułów jest to film po prostu najlepszy.

Descent to sieczka nieprawdopodobna na tyle, na ile pamiętam. A reszta filmów z listy do nadrobienia- muszę stwierdzić, po oblukaniu listy, którą podlinkowałeś, że ja to mam dopiero zaległości... Tylko, że nie lubię ściągać filmów z netu, w zasadzie tego nie robię, a z dostępnością dvd tych tytułów w pl pewnie słabo.

pozdr