czwartek, 29 października 2009

...jednym zdaniem/jednym słowem...poeMeFKowe i odczerwcowe



90 najważniejszych książek dla ludzi, którzy nie mają czasu czytać- jeśli rzeczywiście nie macie czasu na czytanie, albo macie mało, to nie marnujcie go na to... coś.



Muchy- nieznośne bzyczenie.



Kontrakt rysownika- w tym kontrakcie jest haczyk.



Antologia prac konkursowych 20 MFK- Ex wymarły gatunek, Głód, Rytuał, Ostra biel, Czer%wo%ny..., Fajerwerki, Stella, Zupa, Jawa, Jednostka nieprzystosowana, Odmiana przez pRzYpAdKi :-)



Contur Story- więcej niż kontury.



City Stories#4- ciągnie się jak spaghetti z olejem.



Antologia w hołdzie Tadeuszowi Baranowskiemu
- Jakub Woynarowski.



Hellblazer#4: płomień potępienia- kapitalna pierwsza historia-wprowadzenie, świetne okładki, ale płomień przygasa z każdą stroną...



Ibikus
- malowniczy.



Skin- nałóż czapkę skinie.



Mucha- gdzieniegdzie siada.



Karton#1- wątpliwej jakości.



Popman mix- musiszmieć.



Łauma- łaułma!



Hmmarlowe- sympatycznofajne.



Solanin#1- Basket Case.



Ziniol#6- listonosz jeszcze nie...



RG#1- dobre czytanie.



Opowieści z hrabstwa Essex- ani jednym słowem się nie da, ani jednym zdaniem, a zatem jak przeczytam drugi raz, to coś skrobnę.



Maksym Osa- zdrówko!



Stój...- czytaj powoli, bo Jason tworzył ten komiks powoli.



Wartości Rodzinne#3- bezwartościowe.



Życie w obrazkach- jak dla mnie pomiędzy Umową z Bogiem i Nowym Jorkiem.



Lucyfer#4: boska komedia- ja czuję zapach siarki, a Wy?



Landru- jak dla mnie sporo za Prosto z piekła i Torso.



Ratownik- nie potrzebuje koła ratunkowego.

qba- the impossible medieval warrior

niedziela, 25 października 2009

666- pożegnanie ze sceną





W bardzo odległym sierpniu 2002 roku byłem w miejscowości Szczyrk. W dniach 16-17 odbywał się tam Festiwal Pozytywnej Energii- I Szczyrkowski Przegląd Muzyki Niegóralskiej. Jeden dzień z reggae, drugi z HC. Drugiego dnia na scenie wystąpił między innymi zespół 666 Aniołów. Chwilę wcześniej towarzystwo mieszane, złożone z muzyków Aniołów i Schizmy, posilało się przy tym samym stoliku, przy którym siedzieliśmy. Wstyd się przyznać, ale nawet nie poznałem kto zacz- na swoje usprawiedliwienia mam tylko to, że byłem szczawikiem z pogłębiającą się wadą wzroku. 17 sierpień- to był dzień, w którym pierwszy raz zobaczyłem na scenie 666 Aniołów. Zupełnie nieświadomy tego, o co im chodzi, jaką mają zajawkę etc. Pamiętam za to dokładnie, że ktoś z publiki w przerwie rzucił żartem tekst „ej, ale zagrajcie coś Misfitsów”. Żart, który zrozumiałem dopiero wtedy, kiedy The Misfits poznałem. I kiedy, chyba ze dwa lata temu, usłyszałem muzykę Aniołów ponownie. W prezencie urodzinowym w zeszłym roku dostałem „Vol. 138” (reedycja) i jest to płyta, której nadal słucham z taka samą częstotliwością jak na początku. Prawie równo rok temu kupiłem sobie „Czarcilok” i nadal mam go na eMP3ku. Na tym samym, na którym wrzuciłem sobie kompilację The Misfits. Podczas Halloween Night w CDQ w zeszłym roku pierwszy raz skakałem ze sceny na koncercie Aniołów i był to jeden z najfajniejszych koncertów na jakim byłem (w tym samym CDQ widziałem po raz drugi w życiu koncert Something Like Elvis, promujący płytę "Cigarette smoke phantom" i to jest chyba najlepszy koncert na jakim w ogóle w swoim życiu się pojawiłem). W tym roku będzie w Warszawie przedostatnia okazja, żeby pobawić się z Aniołami na żywo. Kolejna dzień później, w Bydgoszczy. No chyba, że to żart chłopaków, ale przecież bliżej nam w tej chwili do Halloween, niż do Prima Aprilis. W Warszawie zatem być muszę na tym piątkowym ostatnim pożegnaniu, po to też, żeby przedłużyć sobie po wczoraj zakończonym Horrorfestiwalu upiorne doznania.



Z jednej strony zawsze szkoda, kiedy jeden z ulubionych zespołów kończy karierę (to samo miałem z Illusion, Tuff Enuff i kilkoma innymi), ale z drugiej strony, formuły się wyczerpują i trzeba szukać nowych rozwiązań (np. Tuff i Illusion połączyli się w bardzo przyjemny dla mojego ucha Lipali). Zespół 666 Aniołów, cover band The Misfits, z góry miał to „wyczerpanie się formuły” wpisane. Po cichu jednak liczyłem, że nagrają jeszcze jeden album, ze swoimi oryginalnymi tekstami utrzymanymi w stylu opowiastek grozy. Nic to, pozostaje teraz The Cuffs, który z całą pewnością coś misfitsowego na koncercie będzie przemycać.

qba- the impossible horror warrior

piątek, 16 października 2009

Horrorfestiwal 2009- czy trzeba jeszcze kogoś namawiać na TRZY dni krwi?



Freddy zaprasza! I choć najnowszy film z jego cudownymi przygodami zadebiutuje w kinach trochę później, to Fred będzie duchem na festiwalu obecny :lol:

qba- the impossible horror warrior

wtorek, 13 października 2009

Nadlatuje Mucha

Niedawno zakończył się nasz Międzynarodowy Festiwal Komiksu (i Gier), na którym premierę miały dwa komiksy o muchach (Muchy i Mucha). Wśród komiksów portugalskich znam jeden o tym nieznośnym insekcie, BZzzT! Richarda Camary, który chwilowo mi zaginął gdzieś na linii między dwoma wydawcami. Jest to komiks niemy, który opowiada o pojedynku muchy i żaby. Jest ostro i ciekawie od strony formalnej- Richard Câmara eksploruje koncept ruchu i próbuje uchwycić go na różnych poziomach, żonglując elementami tworzącymi przekaz komiksowy. Onomatopeje i linie kinetyczne poszły w ruch dosyć ostro. Autor, z tego co się orientuję, stworzył kilka wariacji tej historyjki. Wspominam o nim nie tylko z powodu muchy-bohatera, ale jeszcze z dwóch innych. Raz: w przyszłym roku powinien ukazać się na naszym rynku jego komiks pt. O Capuchinho Vermelho na versão que as crianças gostam mais (Czerwony Kapturek w wersji, którą dzieci bardziej lubią). Dwa: następny portugalski wpis będzie dotyczył pewnej ciekawej inicjatywy, w której autor brał udział. Tymczasem możecie poszperać na dwujęzycznym blogu autora, a ja przechodzę do meritum.

Zbliża się kolejna edycja największego portugalskiego festiwalu komiksowego, który odbywa się w podlizbońskiej Amadorze. MFK pozostaje w kontakcie z organizatorami tamtejszego festiwalu już od jakiegoś czasu. Po początkowym badaniu terenu i wizytach, oba festiwale przeszły do czynu, czego efektem było zaproszenie delegacji portugalskiej na zeszłoroczne eMeFKa i prelekcja Pedro Moury o komiksie portugalskim. W tym roku Portugalczyków w Łodzi nie było, ale za to będą Polacy w Amadorze. MFK przygotowało zbiorową wystawę prac polskich autorów. Bazą były prace wysłane na festiwal we włoskiej Lucce w zeszłym roku. Do tego dobrano jeszcze kilka prac i stworzono dosyć reprezentatywną próbkę tego, co w komiksie polskim piszczy. Ale znowu zboczyłem z tematu...



Celem tego wpisu miała być prezentacja pewnego komiksu, na który ja bardzo niecierpliwie czekałem. Z przynajmniej dwóch powodów. Raz: w Portugalii wydaje się w ostatnich latach niewiele komiksów portugalskich. Dwa: scenariusz napisał, po długim rozbracie z komiksem na rzecz literatury (próbki tłumaczeń fragmentów powieści Konspiracja Przodków i Lizbona Triumfująca można przeczytać także w piśmie Lampa), David Soares (ten od Mr. Burroughsa, który chyba nigdy u nas nie wyjdzie...; tymczasem pewien naukowiec nawet poświęcił swój esej temu tytułowi w pewnej publikacji akademickiej, pisząc tak: «surrealist, nightmarish reconceptualization (...) flattering to the comics form, seen as it is by many as a cross between literature and the visual» (pg. 101).). I zgadnijcie jaki ma tytuł ten komiks? Mucha. To od 6 lat, od komiksu A Última Grande Sala de Cinema, pierwszy album sygnowany przez Davida Soaresa (w tym czasie David stworzył na polu komiksowym niewiele, jedną z prac jest krótka historia Rei Arenque/Król Śledź, którą do jego scenariusza zilustrował... Richard Câmara; komiks ten opublikowano w katalogu siedemnastego festiwalu w Amadorze, a następnie w jedenastym numerze hiszpańskiego pisma Barsowia). Muchę zilustrowali Osvaldo Medina i Mário Freitas (nominowani w tym roku do nagród w kategorii rysunku, scenariusza i najlepszego komiksu roku za album A Fórmula da Felicidade/ Formuła Szczęścia- jak pojadę niedługo do Portugalii, to sobie w końcu upoluję ten tytuł...). Jest to historia utrzymana w ulubionym klimacie autora, czyli klasyczny horror, bardzo... organiczny. David Soares pisze, że styl rysunku nawiązuje do dokonań spod szyldu EC Comics, a sam komiks ma przerażać i dawać do myślenia. Podczas najbliższego festiwalu w Amadorze odbędzie się prezentacja Muchy, dokładnie dnia 24 października, w godzinach popołudniowych (bodajże około 16) czyli „w godzinach kiedy muchy się uspokajają z powodu spadku poziomu cukru”. Będą i autografy, chciałbym tam być i ja, żeby zdać Wam relację fotograficzno-słowną. Wszystko zdecyduje się na dniach. Tak czy inaczej, wypatrujcie tej Muchy, bo prędzej czy później przysiądzie na tym blogu.







qba- the impossible medieval warrior

czwartek, 8 października 2009

MFK 2009- wybiórczo



W tym roku planowałem w Łodzi być od soboty rano, a zatem tak jak w 2008. Niestety dotarliśmy do ŁDK-u dopiero na godzinę 14 (fatalne połączenia PKP- gdybyśmy chcieli być na otwarcie, to po obejrzeniu piątego sezonu Trawki- cały sezon w jeden wieczór- musielibyśmy wychodzić z domu...), po odebraniu wejściówek poszliśmy do Chińczyka, na giełdę i na 3 sobotnie spotkania.

Dominik Szcześniak dobrze przygotował się do rozmowy z Peterem Milliganem. Było szczegółowo, rzeczowo, ciekawie. A mtz i tak drzemał, bo dopadło go lekkie zmęczenie. Nie wiem jak jego kciuk wytrzymał te dwa dni, bo taką liczbę esemesów jaką puścił w 48 godzin, ja wysyłam przez tydzień, albo i dwa :-). To była jego pierwsze eMeFKa, ale bardzo szybko opanował klasyczną postawę fana pogrążonego w lekturze zakupionego na giełdzie komiksu. Wracając do spotkania z Peterem Milliganem- bardzo podobało mi się prowadzenie: przygotowanie merytoryczno-faktograficzne, brak epatowania własną osobowością ze strony prowadzonego. Dominik kilka razy zaskoczył Petera, który musiał chwilkę pomyśleć, aby przypomnieć sobie jakiś szczególik ze swoich prac. Ogromny plus.

Całkowicie drugi biegun to niestety rozmowa z Grzegorzem Rosińskim. Postanowiłem zostać na przytulnej sali kinowej i w oczekiwaniu na Ivana Bruna posłuchać naszego mistrza. I żałuję. Najdelikatniej pisząc to była kompromitacja i żenada. Począwszy od wejścia na scenę w płaszczu i z jakąś siatą, tak jakby od niechcenia i całkowicie pRzYpAdKiEm pan Grzegorz w eŁDeKu się znalazł, poprzez pretensjonalny sposób odpowiadania na pytania w stylu ale-czego-wy-chcecie-dajcie-mi-spokój-nie-chce-mi-się-na-to-pytanie-odpowiadać-i-ogólnie-to-mało-mam-do-powiedzenia-i-jeszcze-nie-chce-mi-się, a skończywszy na miejscami fatalnym poczuciu humoru. Może pan Grzegorz chciał być taki młodzieżowy i wyluzowany? Bo chyba nie był sobą.

Zabrakło trochę dynamiki na spotkaniu z autorem Bez komentarza (to jest jeden z lepszych zagranicznych tytułów, z jakim miałem do czynienia jak do tej pory w 2009 roku), Ivanem Brunem, który wyglądał na zmęczonego i/lub zestresowanego (szkoda, że nikt nie zaprosił jego kapeli, żeby zagrali po gali w Manufakturze :-)). Myślę, że trochę zawiniła tu też tłumaczka. Jak twierdzi mtz tłumaczyła nawet ok, ale kompletnie wykładała się na wiedzy komiksowej, myląc tytuły komiksów z tytułami czasopism. Na całe szczęście Szymon Holcman czuwał- kilka razy reagował i uściślał. Ale zastanawia mnie, dlaczego tłumaczka chociaż minimalnie się nie przygotowała do spotkania? Kiedy sam idę tłumaczyć, zawsze staram się poprzeglądać słownictwo, fakty, jakieś informacje związane z tematem tłumaczenia. Bez tego, to tak jakby pójść na rozmowę o pracę do firmy, o której się nic nie wie. Sam Ivan Brun jest bardzo niepozorną postacią. Na gali mignął mi tylko, skromnie rozpływając się w tłumie. Sprawia wrażenie człowieka, który woli aby jego komiksy mówiły za niego. Czekam zatem na jego kolejne tytuły w polskim wydaniu.

No, a potem krótka wizyta na wystawie prac konkursowych, na której podziwialiśmy prace naszej kuzynki w roli kolorystki. Nagrody nie zdobyła, ale zaznaczyła swoją obecność. Bardzo się cieszymy i gratulujemy. Całość pracy Ministranci (scen. Tomasz Gazda, rys. Antek Serkowski, kol. Natalia Gościniak) do wglądu w katalogu prac konkursowych. Na wystawie zaprezentowano połowę historyjki, którą możecie podejrzeć na zdjęciach w pokazie slajdów.

W pokazie slajdów są też dwie inne prace, z których jedna zaciekawiła mnie kompozycją plansz (nie pamiętam autora niestety...; tytuł to I know what you cooked last summer), a druga zaintrygowała oszczędną formą i małym eksperymentem made by Łukasz Ryłko. Szkoda, że katalog nie obejmuje wszystkich prac, które pojawiają się na wystawie.

A po wystawie udaliśmy się na galę. Nie wiem czy autobus festiwalowy rzeczywiście jeździł. Nam nie udało się na niego trafić, więc spod eŁDeKu poszliśmy piechotką. Przypomniała mi się moja wyprawa sprzed roku- wtedy na galę było równie daleko i również towarzyszył mi Szymon (brat Natalii kolorystki). Dotarliśmy na miejsce około 20:40 i było fajnie. Wszyscy mi mignęli, prawie z nikim nie porozmawiałem dłużej, sporo ludzi sprawiało wrażenie, że się gdzieś spieszy. Niespiesznie postępowała tylko kolejka do piwa, co było sygnałem do szybkiego odwrotu.

Niedziela zaczęła się od Sympozjum, które pozostało z boku całego festiwalu. W programie drukowanym była zaledwie wzmianka na samym końcu, a we wcześniej publikowanych informacjach o programie eMeFKi nawet tej wzmianki nie było. Niektórym odpowiada ta niszowość Sympozjów, mi powoli przestaje się podobać. Sympozjum powinno walczyć zarówno o zainteresowanie komiksem kręgów naukowych, jak i kształcić przeciętną festiwalową publiczność. Zupełnie niepotrzebna była cała zadyma, po której kilku autorów zapowiedziało bojkot festiwalu. Wypowiadałem się już na ten temat na blogu KaeReLa- zabrakło przemyślenia tematu i zdrowego podejścia. Sympozjum to nie jest tylko Krzysztof Skrzypczyk, który ma swój pogląd na pewne sprawy i swoje własne zdanie, z którym nie wszyscy się zgadzają. Niewielu jednak z jego oponentów postanowiło pojawić się w niedzielę, aby posłuchać nie tylko jaką postawę reprezentują poszczególni uczestnicy, ale choćby po to, aby dać bezpośredni odpór wygłaszanym przez Krzysztofa krytykom. Ja również z wieloma jego ocenami polskich młodych autorów się nie zgadzam, ale o tym za chwilę. Dziwi mnie to histeryczne podejście do tematu, rozdzierani szat, protestowanie, a potem całkowite zlanie tematu. Czy jest lepsza możliwość na dyskusję niż stanięcie twarzą w twarz i kulturalne uzasadnienia swoich racji? Sympozjum taką możliwość daje. A osoba Krzysztofa SkrzypczYka (nie SkrzypczAka), otwartego na dyskusję, jest tam co roku, aby zmierzyć się z adwersarzami. Tylko gdzie są w czasie trwania sympozjum „książeta obiektywizmu”? Nic nie sugeruję, wystarczy poczytać o szampańskiej zabawie tu i tam. Tak, oczywiście, bo szkoda czasu na wyjaśnienie spornych kwestii. Lepiej okopywać się na swoich pozycjach, pogłębiać podziały istniejące, albo tworzyć nowe. I ironicznie wiwatować podczas gali. Tylko po co?

Tezy zawarte w eksplikacji, o której treść głównie poszło, zostały przez wielu wzięte za główne „zadanie” sympozjum, podczas gdy są osobistym zdaniem Krzysztofa Skrzypczyka. Wystarczyło być na którymkolwiek z dotychczasowych sympozjów, albo przeczytać którąkolwiek antologię (abstrahuję tutaj od ogólnego poziomu tych antologii, bywało różnie), aby się o tym przekonać.

Na tegorocznym sympozjum nie wystąpiłem, gdyż wyznaczono mnie na sam koniec, a obrady się przedłużyły i musiałem wyjść, żeby załatwić jeszcze ważne sprawy związane z wystawą komiksu polskiego na Festiwalu w Amadorze (mam nadzieję, że załapię się do delegacji :-) tylko tłumaczenia muszę skończyć na czas) i wrócić do Warszawy, gdzie czekała na mnie praca. Nie zaprotestowałem więc publicznie przeciw kilku stwierdzeniom, które padły w wystąpieniach prelegentów i głosach komentarza ze strony Krzysztofa i publiczności.

Problem Likwidatora powraca jak bumerang, był obecny i na tym sympozjum. Ryszard Dąbrowski mimo namów nie zdecydował się przyjść. Szkoda. Akurat referat o jego komiksie robił wrażenie, gdyż spróbował ten tytuł krytycznie i obiektywnie ocenić czytelnik, który komiks lubi. Zadał sobie jednak wysiłek wytknięcia komiksowi braków. Podobnie zrobił Krzysztof Skrzypczyk w tekście Mniemany magnetyzm masakry opublikowanym jakiś czas temu w piśmie [fo;pa]. Nie będę się tutaj rozpisywał o mojej ocenie Likwidatora, w sposób zawoalowany dałem już odpowiedź w artykule, który ukazał się w ZK#8 (Komiks a władza).

Pierwszy kamyczek do ogródka naukowców: nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że w Likwidatorze nie ma ewolucji warstwy plastycznej, a taka teza padła. To spora nieścisłość, która nie przystoi komiksologom. Likwidator to na początku konturowy rysunek, potem bardziej zaokrąglony i pełniejszy, w odcieniach szarości i z jednorazowym romansem w kolorze. Ktoś się tutaj zagalopował w dyskredytowaniu tego komiksu.

Drugi kamyczek: dzieło nie istnieje bez odbiorcy. Chcemy czy nie, to czytelnik w części nadaje wartość danej realizacji. Czytelnik ja dopełnia, zapewnia byt na rynku. Dlatego też nie zgadzam się z niska oceną roli pisma Produkt, które Krzysztof pośrednio i w sposób nie poparty żadnymi merytorycznymi argumentami, przypisał do nieudanych/nieudolnych realizacji komiksowych. Po pierwsze: Produkt to wiele serii, spora różnorodność. Po drugie: to pismo o sporym oddziaływaniu, którego twórcy nadal są obecni na naszej scenie komiksowej. Po trzecie: to pismo, które utrzymało się na rynku stosunkowo długo. Jeśli chcemy na poważnie rozmawiać o komiksach, to nie możemy sobie pozwolić na tak lapidarne oceny, bez poparcia odpowiednimi argumentami. Nie na spotkaniu rangi sympozjum.

Trzeci kamyczek: w swojej zapalczywości Krzysztof popełnił jeszcze jedno bardzo nieprofesjonalne nadużycie. Słusznie podkreślił ogromną wartość pracy Jakuba Woynarowskiego, która znalazła się w antologii/hołdzie Tadeuszowi Baranowskiemu. To bardzo oszczędna, przemyślana praca, w której zawiera się esencja Baranowskiego. Plansza, na której widzimy linie kinetyczne wskazujące ruch niewidzialnej postaci. Kto zna twórczość pana Tadeusza, zobaczy tutaj Kangura spadochroniarza, bez pudla poczuje się swojsko w naturze à la Baranowski. Również linia kinetyczna przywodzi na myśl te plansze komiksów naszego mistrza, które czytamy nie standardowo od lewej do prawej, ale zgodnie z ruchem najważniejszej w danej scenie postaci. Plansza jest genialna w swojej pozornej prostocie. Tej pracy Krzysztof przeciwstawił rysunek Ryszarda Dabrowskiego, mówiąc (cytuję z pamięci) „a u Dąbrowskiego flaki, krew...”. Żadnych flaków nie ma. Krwi też. Jest rysunek, który klimatem nawiązuje do Likwidatora. I tak jak rysunek Woynarowskiego jest nie do pomylenia z innym autorem.

Ogólnie bardzo podobało mi się wystąpienie mojego imiennika. Pokazał sporo prac, które o komiks zahaczają, które z komiksu czerpią. Swego czasu też takich prac poszukiwałem. To była wartościowa prezentacja, teraz czekam na Antologię tekstów drukiem.

No i festiwal dobiegł końca. Szybki pobyt na spotkaniu Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego, którego członkiem mam zamiar się stać, a o którym już rozmowy toczyły się wiele razy, ostatnio chyba 1,5 roku temu. Spotkanie się przedłużyło i Nicka Abadzisa już nie zdążyłem upolować.

Mimo deszczu wato było przebić się na wystawę prac Willa Eisnera. A potem w pociąg i do domu. Mimo wszystko, podobało mi się. Jutro na zakupy komiksowe i w nawiązaniu do eMeFKi jeszcze będzie tylko jeden wpis jednym zdaniem, kiedy uporam się lekturami. W uzupełnieniu relacji, kilka opisów z innych miejsc w sieci oraz pokaz slajdów. Miłego czytania i oglądania.



Motyw Drogi

Kolorowe Zeszyty 1

Kolorowe Zeszyty 2

Pub pod Picadorem

Polter

qba- the impossible medieval warrior