piątek, 27 lutego 2009

mininotka



Z braku innych komiksowych publikacji okołoportugalskich, „dwa zdania” o takiej jednej. To w pewnym sensie „pokłosie” wizyty kobieciarzy w Polsce, o której pisało się i tu i gdzieniegdzie. Chodzi o pismo, które ukazuje się na warszawskiej iberystyce już siódmy rok z rzędu! To nie lada wyczyn w „naszych” warunkach finansowo-ochotniczych. Pismo publikuje teksty, fotoreportaże, rysunki (czasami komiksy- to właśnie na potrzeby tej publikacji powstały Świetliki i inne moje bazgroły), tłumaczenia studentów i profesorów z, nazwijmy go, iberyjskiego kręgu językowego (z odnogami językowymi :lol: afrykańskimi i amerykańskimi). Jest więc i po hiszpańsku, i po portugalsku, i po katalońsku, i po galicyjsku, i nie wiem czy kiedyś było coś po baskijsku lub w innym dziwnym języku. To już 17 numer i pierwszy, którego okładkę wykonał komiksiarz. Wspominałem już o wiszącym na mojej ścianie rysunku, który powstał z myślą o ozdobieniu okładki naszego pisma. Przez jakiś czas robiłem te okładki ja, często z pomocą lufki, ale jakoś tym razem temat przewodni numeru mnie nie zainspirował: pedras czyli kamienie. Dlatego też perfidnie podpuściłem Pedro Brito, żeby coś narysował na szybko i oto jest. Jeśli ktoś chce sobie sprawić pismo z fajną, komiksową okładką, i być może podsunąć potem do podpisu zaskoczonemu Pedro podczas jego następnej wizyty w Polsce, to należy skierować się do sekretariatu Iberystyki (2gie piętro, Oboźna 8) i pytać o revisztę/gazetkę. A, i należy przygotować drobne, dwa złote. Lub pobrać sobie w pedefie i po kłopocie.

qba

Świetliki 10



Soundtrack: QOTSA "Sick, sick, sick"

środa, 25 lutego 2009

kArYkAtUrAlNe przypadki

Karykatury mają jakiś związek z komiksem, prawda? Czasami na rysunku jest komiksowy dymek, czasami autorem jest komiksiarz, karykatury są „przerysowane”, uwypuklają cechy danej postaci tak, aby się można pośmiać, a czasami łączą te elementy. Muszę przyznać, że karykatura rozumiana jak portret rzadko mnie rozśmiesza, ale w szerszym rozumieniu słowa, jeśli włączymy w to żarty rysunkowe, jest już lepiej. Karykatura jako przerysowany portret to na ogół wielka głowa i cienkie kończyny. Takie standartowe i „na łatwiznę”. Nie wiem jak się spisze ta wystawa, ale możecie swoją kobietę spróbować zaciągnąć do Muzeum Karykatury w Warszawie na coś takiego (ulotkę wygrzebałem w Prusie, szukając czegoś tam; podczas tej wizyty znalazłem też dziesiąty numer wydawnictwa Między oryginałem a przekładem- z 2005 roku :lol:- w którym są trzy teksty a propos tłumaczenia komiksów; jeden mnie osłabił, dwa nawet całkiem zaciekawiły- o takiej manipulacji jaką zrobiono np. w pRzYpAdKu Mafaldy):




Druga wystawa została pomyślana jako impreza towarzysząca WSK-a:



WYSTAWA KARYKATURY PORTUGALSKIEJ
ZABAWY Z PIŁKĄ/ FUTBOLOWE STROJENIE MIN


CO

60 rysunków piłkarskich, które przedstawiają graczy trzech wielkich portugalskich klubów (Sportingu Lizbona, Benfiki Lizbona i FC Porto), międzynarodowe gwiazdy jak Zidane, Ibrahimovich czy Ronaldinho, a także trenerów, arbitrów i innych piłkarskich szaleńców.

Auotorzy karykatur, Carlos Laranjeira, Pedro Ribeiro Ferreira i Ricardo Galvão to uznani portugalscy rysownicy, których kariera trwa od ponad 15 lat, nagradzani w wielu krajowych konkursach.

GDZIE

Galeria Centrum Łowicka
Ulica Łowicka 21

KIEDY

Wystawa otwarta od 12 do 22 marca

OTWARCIE

Wernisaż wystawy przy kieliszku portugalskiego wina: 12 marca od 19:00

Na otwarciu wystawy obecni będą autorzy Carlos Laranjeira i Pedro Ferreira

PRZY WSPARCIU

INSTYTUTU CAMÕESA
AMBASADY PORTUGALII
CENTRUM ŁOWICKA
MIĘDZYNARODOWEGO FESTIWALU KOMIKSU W AMADORZE (PORTUGALIA)
KRAJOWEGO CENTRUM KOMIKSU I OBRAZU (PORTUGALIA)
STOWARZYSZENIA HUMORGRAFE


No, to czujcie się zaproszeni. Z wina nie skorzystam, bo nie piję, ale z tego co widziałem, akurat te portreciki karykaturalne są nawet zabawne.

qba

wtorek, 17 lutego 2009

Dziś jest Światowy Dzień Kota...

...od niedawna obchodzony w Polsce. Właśnie się o tym dowiedziałem, a w zasadzie wczoraj, podczas śniadania, które na ogół jem w towarzystwie „złych” programów w stylu dzień-dobry-coś-tam czy poranek-z-czymś-tam zostałem zaskoczony taką właśnie informacją. Koty to mistrzowie snów, o czym już wspominałem, ale także bohaterowie wielu komiksów. Garfield, mój ulubieniec, to esencja kota. Obżarstwo, lenistwo, złośliwość, arogancja, ale nie sposób go nie kochać. Myślę, że bawi on przede wszystkim posiadaczy kotów, bo dostrzegają w nim codzienne zachowania swojego ulubieńca. A koty to przedziwne stworzenia- niby samotnicy, ale potrzebują ludzkiego towarzystwa. Wystarczy im świadomość, że jakieś fajne kolana do wyleżenia są w pobliżu i skorzystają sobie z nich jak najdzie je ochota (ale można też kota nie zrozumieć... http://www.futerkowce.pl/emo-kontest/). W zestawie podstawowym koty mają wbudowaną funkcję „stand by”, czyli niby śpią, ale są czujne. I muszą być w centrum uwagi- nie wystarczy przejść przed monitorem, trzeba się zatrzymać, zasłonić ekran, zawinąć ogon wokół i miauknąć. Swoją pracę magisterską pisałem właśnie w takich warunkach- z kotem, a nawet z dwoma w pobliżu. W doktoracie już rzadziej mi towarzyszyły, ale też mają swój wkład.



Oprócz Garfielda jest też kot rabina, kot Fritz, koty Blakiego, koty KRLa, Krazy Kat (który obrywanie cegłówką tłumaczy sobie jako wyraz miłości... to może być ciekawa zbieżność z irracjonalnym zachowaniem, kiedy ktoś jest nieszczęśliwie zakochany), są takie koty mądrale i takie szatany i to mnie zawsze bolało, że się kotom tak robi (biedaki...), i takie, co to z psami się zadają i pytają siedzącego na płocie ptaszka czy zna jakieś rockowe piosenki (nie pamiętam co to za pasek był i nie mogę go znaleźć w swoim archiwum...).

Najlepszego koty!

qba

pssst! przy okazji dorzucam taką zabawę- zawsze kiedy trafię w gazecie na taką zagadkę, to muszę ją rozwiązać, to jest silniejsze ode mnie :lol:- znajdź 10 różnic:



niedziela, 15 lutego 2009

Czciciele czy kolekcjonerzy?

Czasami łikend rozpoczyna się od przeglądania programu telewizyjnego, a czasami takim przeglądaniem się go kończy. W zasadzie nie oglądam zbyt dużo telewizji, tylko ulubione seriale i Telexpress, co daje taką sobie średnią godzinową na dzień. Mtz twierdzi, że telewizja to zło, ale mi czasami fajnie się ogląda filmy z przerwami na reklamy. Nawet te, które mam na DVD. Już jutro np. druga Szklana Pułapka (akurat tego nie mam w kolekcji, ale nadrobię). Nie mam pojęcia ile razy widziałem ten film, ale cały czas mnie bawi. Pamiętam, że kiedyś, kiedy z kuzynem oglądaliśmy jedynkę (chyba jeszcze obaj byliśmy w podstawówce), mój brat i kuzynka nabijali się z nas i z filmu. A my uparcie twierdziliśmy, że to klasyk przecież. No i jest to klasyk jak się patrzy! Cała trylogia, bo czwórka jeszcze takiego statutu nie osiągnęła, choć być może, mimo narzekań z różnych stron, tak się wkrótce stanie. Czwórka bawiła mnie mniej niż trzy pierwsze, klasyczne części, ale jednak bawiła. Oczywiście służy do oglądania z przymrużeniem oka, bo to zdecydowanie zabawa z konwencją nie tylko filmu sensacyjnego, ale z samą konwencją Szklanej Pułapki. Taki świadomie z siebie śmiejący się film. Podobnie jak trzeci Terminator.

Ale w zasadzie miało być o czymś innym i konkretnym, a wyszło jak zwykle z objazdem, tudzież z rundą karną za pudło na strzelnicy. Przeglądając ten program telewizyjny, którego sam sobie nie kupuję (robi to bratowa), natknąłem się na zapowiedź programu, którego nie obejrzę, bo nie mam CANAL+ (a chyba by się przydał; niedawno leciał tam bardzo fajny film dokumentalny o graffiti, który gościem będąc udało mi się zaliczyć prawie w całości). Ale jeśli ktoś ma, to niech włączy jutro o 22:45, zwłaszcza geekowie, bo to o ich świecie ma być. Świat Geeków zapowiada się ciekawie. Jako zachętę wrzucam skan tej zapowiedzi:



Sam artykuł spowodował, że zacząłem się zastanawiać czy jestem geekiem czy zwykłym kolekcjonerem? Nie znam dokładnych różnic w polach semantycznych tych dwóch słów, ale geek to raczej dla mnie, na czuja, taki stopień wyższy kolekcjonera, a wg. artykułu „maniak”. No maniakalnie to nic nie robię, choć mało mi brakuje, żeby na ten stopień wejść w kilku dziedzinach. Zbieram komiksy i wszystko, co komiksowe- figurki, koszulki, gadżety wszelkiego rodzaju, ale nie maniakalnie, raczej to, co mi wpadnie w ręce. Zwłaszcza jeśli dotyczy Garfielda i Batmana. Zbieram filmy komiksowe, lubię s-f, horror- raczej w wydaniu filmowym właśnie niż książkowym. Mam jednego iksmena w domu (Wolverine ze znanej i dyskutowanej kolekcji; a jak już jest filmowo w tym wpisie to słówko o tłumaczeniu, którego uświadczyłem czas jakiś temu na Polsacie, właśnie a propos iksmenów: to, że Wolverine to Wilk, już wiedziałem, ale kiedy Nightcrawler został przetłumaczony jako Nietoperz, nie mogłem powstrzymać śmiechu; potem zacząłem myśleć i jedyne co wymyśliłem to to, że Nightcrawler musi być jakąś odmianą nietoperza, albo słowem na jego określenie w jakimś slangu; a może tłumacz oglądał film i kiedy zobaczył zwisającego głową do dołu Nocnego Pełzacza, stwierdził, że to bankowo nietoperz, tylko z mocą teleportacji? Nietoperz to jest u mnie na blogu... aaaaa, sorka, u mnie to jest Nietoprzez, z fajnego wiersza zresztą, który wkrótce może trafi na dźwiękoterapię), ale moją biblią nie jest Władca Pierścieni, choć lubię, podobnie jak Gwiezdne Wojny lubię też, również. Za to mam takie momenty, że potrafię przez kilka dni nie wychodzić z domu, pogrążając się w pracy, internecie i czytaniu komiksów i książek o komiksach. Nie jestem rozczarowany światem uczuć, ale nabrałem do niego pokory i dystansu. Świat bym chciał zmienić, najlepiej na drobne, ale takim spokojnym drążeniem, rozmową, doprecyzowywaniem myśli i własnej postawy. Nie wiem czego się spodziewać po tym dokumencie. Z opisu wynika, że kilka głębszych myśli i ciekawych wniosków udało się autorom przemycić w analizie zjawiska.

Kiedyś pani psycholog, analizując testy osobowości-zainteresowań przeprowadzone pod koniec liceum, powiedziała, że widzi u mnie silny związek z plastyką, z obrazem, ze sztuką i że satysfakcję da mi praca w jakiejś dziedzinie, gdzie będę miał do czynienia z tymi właśnie elementami. Uciekłem wtedy przerażony tym, ile można wyczytać o człowieku z pytań o zatwardzenie (fak, do dziś pamiętam, że takie tam było pytanie :lol:). I faktycznie tak jest. Nie wiem czy przez różnorodną pracę z komiksami stałem się geekiem, ale na pewno coś z komiksowego maniaka w sobie mam. Lubię tą pasja zarażać innych i widzieć jak bardzo są zaskoczeni, że komiks może być TAKI. To przypomina mi zaskoczenie współoglądaczy Ghost World, kiedy dopiero po filmie powiedziałem im, że to na podstawie komiksu. W sumie słowa geek chyba nie trzeba się bać, ale też nie trzeba sobie od razu sprawiać takiej czapeczki jak nosił kiedyś Tomek Morello.

Ufff, no to jak ktoś obejrzy dokument, to niech da znać jak było.

qba

pssst! w czwartek był From Hell w tivi- tym razem dotrwałem do końca, i tym razem mi wszedł; oczywiście nie dorównuje komiksowi, ale może nie miał już w zamyśle? Może trochę krwi brakuje, ale ogólnie uszedł (z życiem); o, i teraz pasują ci „czciciele” z tytułu posta do wpisu- piekło i czciciele chodzą w parze; choć nawet jeśli tytuł zapowiedzi programu jest ciut zabawny, to równie mnie denerwujący jak mówienie o tej piosence Hurtu, że to „piosenka o Bolku i Lolku”- kurwa, noż nie pamiętam co to za telewizyjny debil tak ją spłaszczył, ale dokonał w swoim rozumieniu zabawnego streszczenia esencji utworu, podobnie jak pani/panna Julia Rzemek trafiła w sedno geekowstwa- jesteście kurwa groźną sektą panowie :lol:

pssst!! skoro wywołałem Tomka z lasu, to niech będzie do posłuchania jeszcze R.A.T.M.:



(why stand on a silent platform? fight the war, fuck the norm)

piątek, 13 lutego 2009

środa, 11 lutego 2009

W [(śnieg)ni(u)]



Przez kilka dni trzymałem się z dala od komputera, ale jakoś tak nie mogłem się dziś po południu za nic konkretnego (poza czytaniem komiksów, słuchaniem muzyki i nadrabianiem internetowych zaległości) zabrać. Sny chyba mogą uzależniać. Ja jeszcze jestem pod wpływem.

Zawsze lubiłem oniryczną atmosferę. W filmach, książkach, komiksach. Usprawiedliwia ona nielogiczności, niewyjaśnialności, w zasadzie wszystko. O ile dana historia nie kończy się dzwonkiem (np. budzika), to jest okej. Właśnie kończę Sandmana, tom ostatni pt. Przebudzenie (a jako lektury uzupełniające czekają Noce nieskończone, Śnienie i Śmierć). I takiego przebudzenia niestety doznaję również w realu (nie, nie w tym markecie znanym). Komiks się kończy, kończy się sen- ten sen-historia, który tak bardzo pobudza do myślenia, do szukania powiązań, do próby odnalezienia logiki. Skończył się też mój pierwszy wyjazd na deskę. Kilka dni szaleństw na śniegu, w pięknie zasypanym Zakopanym, w fajnym towarzystwie, w oparach fetoru poddasza [tzw. komora fetora (z suszących się przemoczonych i przepoconych fragmentów garderoby snowboardowej)], które opanowała Komora Transformatora w składzie T1, T2, T3 i T4, zakończyło się nagle, ale na szczęście nie żadnym standardowym dzwonkiem. Skończyło się oczekiwaniem na busa (którego nie było) w wolno padającym śniegu, a potem jazdą taksówką wezwaną na ostatnią chwilę przez T1. A z bagażnika radośnie wystawały deski, które się tam nie zmieściły w całości. Uczucie niedosytu po czterech dniach zabawy jest ogromne. Cztery dni minęły tak, jak mija sen, pozostawiając to samo uczucie braku kontroli nad historią, w którą jest się wplątanym. I tak jak w pRzYpAdKu zbyt krótkiego snu, tak i teraz chce się powiedzieć: jeszcze pięć minut, jeszcze pięć kartek... Ale być może trzeba początek i koniec, jako kategorie zbyt ostateczne, frustrujące i okrutne, odrzucić? Zignorować? I śnić sobie dalej? Bo na desce można jeździć nawet przez sen, co udowadniają mi moje własne, w których skręcam, uchylam się przed nadjeżdżającym pałąkiem orczyka czy jego liną zbyt przez kogoś z dołu lub góry rozbujaną. I w tych momentach, tak jak w snach o tym, że spadacie i nagle się budzicie, też się budzę, na chwilę przed upadkiem, przed uchyleniem. Do przebudzenia jednak nieuniknienie dochodzi, kiedy ląduje się w szarej, mokrej i beznadziejnie brudnej Warszawie. Na pamiątkę zostaje kilka zdjęć, kilka momentów, tak jak kilka ziarenek piasku zostaje w kącikach oczu po śnie. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że tak jak do skończonego komiksu można wrócić dowolną ilość razy (choć nie zmieni to nieuchronnego uczucia niedosytu, które czeka po odwróceniu ostatniej kartki), tak też te zdjęcia gdzieś pozostaną. A oprócz nich jest tyle rzeczy, które będzie się przechowywać w głowie. Może tak jak po przebudzeniu nie wszystko będzie się pamiętać, ale zawsze pozostaje to fajne uczucie, którego nie da się sfotografować, zapisać... Za to można je ponownie wywołać. Czego sobie i pozostałym elementom Komory Transformatora życzę. I takiej deski, jak ze snów też sobie życzę:



qba

pssst! zdjęcia robiła Basia-od-babeczek-co-to-festiwalu-nie-chciała oraz pasażer busa w drodze na Szymoszkową.

pssst!! wg. mnie powinniśmy sobie wytatuować nasze transformatorowe T, odpowiednio 1,2,3 i 4, na lewym ramieniu :lol:

pssst!!! no i na zdjęciach widać przedstawiciela rasy mistrzów snu, który mieszka wraz z bratem w domu T1; a skoro o kotach, to komiksowy mistrz snów, duchowy przywódca kociej rasy, uczy jak śnić:

czwartek, 5 lutego 2009

wczoraj, czyli z ostatniej chwili...



Pedro Brito podczas wizyty w Polsce mówił, że w zasadzie więcej czasu poświęca obecnie na animacje (choć w tej chwili pracuje też nad ciekawie zapowiadającym się komiksem). Dostałem nawet płytkę z trzema krótkimi metrażami, w których maczał palce. On line do obejrzenia jeden z nich. Mało tekstu, ale są za to gołe baby i złowroga atmosfera. Dzieciaczki śpiewają sobie wesolutką piosenkę, kobitka w barze nagabuje naszego głównego bohatera na numerek, a personel szpitalny gra w karty o to, kto zrobi zastrzyk uspakajający wariatowi, który zalicza codzienną śmiechawę. Enjoy.

Pedro Brito: Krótki metraż

qba

pRzYpAdKiEm przeczytane 09



Dziś tak trochę stylem zmiennym i jak najbardziej pRzYpAdKiEm, ale nie do końca przeczytane bo i obejrzane, i jeszcze nie w całości przeczytane. O trzech rzeczach.

Pierwsza z nich to książka/album, towarzyszący takiej wystawie Comic Abstraction: Image-Breaking, Image-Making, March 4–June 11, 2007. Nie widziałem tej wystawy, nie wiem czy dotarła ona gdzieś poza miejsce startu, ale spodobał mi się pomysł. Zamiast biadolenia w temacie dyskryminowania komiksów, postanowiono zorganizować wystawę. Wystawę nie komiksową, ale sztuki współczesnej, która komiksem się inspiruje. Zresztą nie tylko komiksem, bo i innymi wytworami kultury popularnej. Efekt bardzo udany, bo nie mamy tutaj do czynienia z prostymi cytatami, przeniesieniami konkretnych elementów z jednego pola twórczości na drugie, ale z odtworzeniem metody twórczej ‘stamtąd’, ‘tu’. Autorzy prezentowani w albumie pracują, jak mi się wydaje, na zasadzie analizy wybranego medium (np. komiksu), jego dekonstrukcji i rekonstrukcji przy włączonym własnym filtrze, który określa kształt ostateczny danego dzieła i wyznacza poziom abstrakcyjności względem elementu wyjściowego. Jak można się zorientować, praca z takim materiałem, przynależącym do kultury popularnej, jest w tym pRzYpAdKu zakorzeniona dosyć głęboko, a nie tylko powierzchownie (co zarzuca się popartowi, a z czym ja do końca zgodzić się nie mogę, bo i owszem, popart przemalowywał na przykład najbardziej schematyczne kadry komiksowe, ale chodziło przede wszystkim o naśladowanie techniki innymi środkami wyrazu; esencją nie była informacja zawarta w obrazie, ale jej połączenie ze skalkowaną techniką, a i niejednokrotnie z odwołaniem do czegoś poza- jak przy okazji lichtensteinowskiego obrazu Mr. Bellamy z 1961 roku:



I na tym nie koniec, bo przywołany przed chwilą Roy Lichtenstein sam przyznał, że komiksy służyły mu do nauki studentów o podstawowych kolorach; stąd też nie jestem przekonany jakoby w pracach popartystów ujawniała się całkowita ironia względem komiksu, a już na pewne nie względem całego gatunku, może jednej jego odmiany). Pokazanie jak głęboko i na ile sposobów może zainspirować komiks jest bardzo cenne. Estetyka komiksowa, która obecna jest współcześnie na wielu polach (nie tylko artystycznych, ale i użytkowych), może zostać przefiltrowana i zamanifestowana w sposób, wymagający od nas wysiłku w odbiorze. Być może przybiera to czasem bardzo abstrakcyjne kształty (jak inspirowane Atomówkami prace Polly Apfelbaum, choć to akurat kreskówka, to dobrze oddaje mechanizm procesu) i wymaga ze strony widza przygotowania, ale przecież taka jest sztuka współczesna: bez kontekstu jej nie zrozumiemy, musimy mieć przygotowanie książkowe. I można się kłócić, że sztuka taka nie powinna być, ale współcześnie właśnie tak działa. Zmienił się zakres tego słowa, definicja jest już bardzo obszerna, bo nie zawęża się tylko do konkretnego wytworu, czasami jest równoznaczna z działaniem, po którym jedynym śladem może być nagranie video, zdjęcia etc. Sam album zawiera długi esej, w którym Roxana Marcoci oprowadza nas po wystawie i wyjaśnia to, co powinniśmy wiedzieć, aby zrozumieć prace zaprezentowanych artystów. Te najbardziej komiksowe to dla mnie (na czuja) dziwaczne kształto-postacie Inki Essenhigh, instalacje Michela Majerusa, animowe produkcje Takashi’ego Murakami (sperma w 3D, to trzeba zobaczyć!), pokryte tylko kolorami donaldowe plansze autorstwa Rivane Neuenschwandera (wyobraźcie sobie obrazy, które są kompozycją kolorystyczną w układzie planszy komiksowej z pustymi balonikami, albo spójrzcie na okładkę albumu, o którym mowa) no i moje ulubione: rysunki kredą na tablicy Gary’ego Simmonsa- w opisie czytamy, że autor „atakuje” narysowane przez siebie na tablicy obrazki, rozmazując je; w ten sposób osiąga fajny ruch na obrazkach i dynamikę.

Inne podejście do kwestii komiksu pokazano przy okazji wystawy Cult Fiction, o której było już przy okazji wpisu na blogu KG, o tutaj.Zamiast pokazania inspirującej siły komiksu i wpływu komiksowego myślenia na tworzenie, w jednym miejscu zgromadzono rzeczy stricte komiksowe, komiksopodobne i z komiksem nie mające nic wspólnego. Są to nie tylko grafiki i malowidła, ale również rzeźby. Zamysłem było postawienie komiksu wśród wytworów sztuki współczesnej, bez kwestionowania jego wartości artystycznych. Tak jakby kuratorzy wystawy zignorowali świadomie granice, które wytyczane są przez konserwatywnie myślących krytyków sztuki lub zupełnie stereotypowo brnących przez świat kultury i sztuki odbiorców (spośród których nie wykluczam artystów, bo oni też są odbiorcami). I dobór komiksiarzy dokonał się właśnie pod tym kątem, aby pokazać to, co wyjątkowe w komiksie: Crumb/Pekar, Clowes, Mellinda Gebbie/Allan Moore, Sacco czy Killoffer. No i Blanquet. Stephene Blanquet .

O autorze czytamy:

For seveal years Blanquet Has been confined to a wheelchair due to worsening muscular atrophy. He refers to his illness as a ‘fierce dog’. ‘Some people have a crab as a pet, others a flu. I have a dog. A dog that one day or another, when my back is turned, will manage to gobble me up and wolf me down without a second thought. In the meantime, she sits obediently at my feet.’ His deteriorating condition contributes to any of the recurring themes in his work as well as adding a genuine urgency to his creative activities. As an intense, prolific artist, he has translated his visions into a variety of other media, including stuffed dolls and toys, silkscreen prints, gallery installations and paintings onto live female nudes, as well as illustration for national magazines and newspapers in France.

Jak sam przyznaje, jego uniwersum wyznacza to, co ma związek z ciałem. Traktuje je jak materiał, który można formować. Mutacje, transformacje, zmiany- to rzeczywiście widać u autora, także w komiksie, który jest trzecią dziś opisywaną pozycją: Niema historia.



To trzyczęściowy, krótki komiks niemy. Oczywiście wszystkie historyjki łączą się, a są zapisem dosyć upiornych zabaw w pozbawianie się części ciała i wykorzystywanie ich jako tworzywa artystycznego lub rekwizytu, mającego służyć oszukaniu kogoś. Niby ostrzeżenie, że jak komuś utniesz rękę, to to się na tobie zemści w najmniej spodziewanym momencie, bo ludzie z natury są mściwi, a sprawiedliwość musi być. W katalogu dziwactw jak da mnie zwycięża człowiek o dwóch penisach, który wyposaża prostytutkę w dodatkową pochwę, aby zaspokoić swoje zdwojone pragnienie. Jest ostro i fajnie, w klasycznym układzie kadrów i w klimacie komiksowych popaprańców pokroju Burnsa, Clowesa czy Anderssona Maxa.

Co do albumów, o których piszę, to zdaję sobie sprawę, że wyszły już (oba) prawie dwa lata temu, ale jakoś tak wyszło, że kiedy wpadł mi w ręce komiks Blanqueta, przypomniałem sobie o Cult Fiction, a kiedy wziąłem Cult Fiction do ręki, to zaraz porównałem go do Comic abstraction. A dalej już mi się tak skłębiło pod czaszką, że to dwa ciekawe, zupełnie inne podejścia do komiksu, choć oba mające na celu pokazanie jego potencjału i równorzędności z innymi wytworami sztuki współczesnej.

qba

poniedziałek, 2 lutego 2009

Gerooooonimooooooo!!!

Tak właśnie sobie siedziałem i myślałem i wymyśliłem, że coś trzeba zacząć robić. Coś trzeba zacząć robić z tymi wszystkimi autografami, o które proszę komiksiarzy. Jedni zawsze chcą gołą babę, ktoś kota, ktoś piwko, ktoś zbiera wpisy w specjalnie przeznaczonym do tego zeszycie, ktoś tylko w komiksach, ktoś na luźnych kartkach, które potem oprawia w ramki i wiesza na ścianie, ktoś na dużych plakatoplanszach (a word usilnie podkreśla pewne słowa zamiast się ich nauczyć). I za każdym razem jest to ktoś inny. Miałem nawet taki pomysł, żeby prosić autorów o dorysowanie w ich komiksie alternatywnego zakończenia danej historyjki. No tak, to może się sprawdzić, nawet sprawdziło. Nicolas Robel w Józku, wbrew sobie, dorysował mi w ramach autografu szczęśliwe zakończenie. Pedro Brito w Nem carne, nem peixe też przystał na taką zabawę. No i to tyle. Myślę, że pomęczę trochę kolejnych autografodawców w ten sposób właśnie. A tymczasem w temacie u mnie burdel oczywiście, bo część autografów w komiksach, część na ścianach. Może ta pRzYpAdKoWoŚć, może na nią jestem już skazany? A może prosić o rysowanie pRzYpAdKu? Chciałbym zobaczyć minę rysownika, który usłyszy ode mnie przy najbliższej okazji: narysuj mi pRzYpAdEk :lol:

Tak właśnie sobie siedziałem i myślałem i wymyśliłem, że coś trzeba zacząć robić. Coś trzeba zacząć robić z tymi wszystkimi autografami, o które proszę komiksiarzy. I myśląc o tym podczas tego wpisu, doszedłem do wniosku, że takie katalogowanie i ujednolicanie chyba jest skazane na porażkę. Wszystko dąży do nieporządku, nie wiem jak sklasyfikować chaos, więc chyba jednak będę go szerzył w moim małym półświatku komiksowym.

qba

pssst! a w pasażerowym wydaniu Ósmej Czary z roku 2000 mam w środku kilka pustych stron. To są strony dodatkowe, bo niczego z treści komiksu nie brakuje. Te strony czekają na wypełnienie, którego może dokonać tylko Prosiak, który niestety jest już obecnie tylko Krzysztofem Owedykiem. Szkoda Objawów i Omamów jak cholera. Szkoda tych wszystkich świetnych komiksów, które mógłby jeszcze stworzyć.

pssst!! tyle razy byłem już w Centrum Komiksu i dopiero dziś (31 stycznia 2009) zauważyłem, że na suficie jest Likwidator :lol:

pssst!!! serygrafia Smutnego Chłopca czeka na antyramę:



pssst!!!! stary Śledź wisi na gwoździu w swojej:



pssst!!!!! a tu Pedro Brito się kłania, niedługo będzie na okładce pewnego pisma dla Iberystów którego nowy numer, uwaga, nie padnijcie, jest o kamieniach/skałach (złośliwi mówią, że ta głowa bardziej przypomina pyrę, ale była w końcu przecież rysowana podczas pożegnalnego spotkania):



I ja również, jak ten pan, kłaniam się i żegnam- dobranoc.