sobota, 27 czerwca 2009

Jednym zdaniem/jednym słowem strikes back... i (jednym cytatem)


Bez komentarza- no shelter;


Big Guy i Rusty Robochłopiec- DLA BOGA I KRAJU... DLA KAŻDEGO NIEMOWLAKA, KTÓREMU KIEDYKOLWIEK WYRŻNIE SIE ZĄB, KAŻDEGO DZIECIAKA, KTÓRY BĘDZIE STUDIOWAŁ PILNIE I ZNAJDZIE DOBRĄ PRACĘ... DLA OSTATNIEJ ŻYJĄCEJ ISTOTY NA PLANECIE ZIEMIA...;


Deogratias- ostatni raz nabrałem się na tytuł z tej kolekcji...;


Klezmerzy#1- miłe dla ucha, wiwat orkiestra!;


Louis na plaży- nie wygląda mi to na słoneczną plażę, ale i tak jest sympatycznie;


Opowieść rybaka#2- wciągająca;


Tragedyja płocka- nie ma tragedii, a wręcz przeciwnie;


Ziniol#5- niech żyje!

czy ta qba...?

poniedziałek, 22 czerwca 2009

pRzYpAdKiEm przeczytane 13



Byłem ostatnio na Dworcu Głównym w Warszawie. Pamiętam jak jeszcze działał. Ludzie jeździli stamtąd na grzyby za miasto, kiedyś wjechał tam świąteczny Ekspres Radia Zet, z którego Mikołajowie Święci rozdawali świąteczne słodycze. A teraz? Dworzec nie obsługuje już ruchu kolejowego, na zarośniętych peronach i torach stoją lokomotywy. Chyba nawet nie są na chodzie. W hali dworca mieszczą się sale Muzeum Kolejnictwa. Pociągi mnie zawsze fascynowały, stąd i moja wizyta w tej placówce. Ale nie tylko z tego powodu, bo jakoś ten zdezaktywowany Dworzec Główny skojarzył mi się z Dworcem Centralnym Trondheima i Duffoura.



Podobno w czasach propagandy sukcesu żaden film nie mógł się obyć bez sceny z przejeżdżającym pociągiem. Myślałem zatem, że i komiks o dworcu centralnym się nie obędzie. Pociągów i autobusów szynowych na Dworcu Centralnym jest wszystkiego jeden wagon i jedna lokomotywa. Myślałem naiwnie przed zakupem, że jednak będzie inaczej. Pierwsza lektura mnie zaintrygowała. Łącznie z zakończeniem. I rozczarowała, bo poczynione a priori założenia względem tego komiksu okazały się nieodpowiednie. Złe podejście i z góry ukierunkowane czytanie zakłóciły mi odbiór komiksu. Z drugiej lektury czerpałem już ogromną przyjemność, bo włączyło mi się myślenie lateralne, z którego tak często (hmmm, w zasadzie zawsze) trzeba korzystać przy tłumaczeniu.



Lapidarnie można ten komiks opisać dwoma słowami: Kafka i sen. Zacząłem się jednak od razu zastanawiać czy to aby nie nazbyt proste? Czy to nie pójście na łatwiznę? Zobaczmy: pasażer przybywa na dworzec (a może na nim jest od samego początku? Przecież nie widzimy co jest na zewnątrz, aż do samego końca...), z którego ma odjechać jego pociąg. Chce sprawdzić rozkład jazdy, który nie działa. Chce się czegoś dowiedzieć w dworcowej informacji, w której siedzi sobie błazen. Chce kupić bilet w kasie, która pRzYpAdKiEm tylko zostaje na chwilę aktywowana. Wszystko na tym dworcu jest na opak. Dewizy, czyli skuteczność, punktualność, usłużność, szybkość, niezawodność i prostota w pokrętny sposób stosują się do działania dworca. Są niejako zaprzeczeniem tego, czego bohater doświadcza. Chociaż akurat personel dworcowy jest bardzo skuteczny i niezawodny w sianiu dezinformacji. O punktualności nie może być mowy, bo po pierwsze nie ma co być punktualne, a po drugie nie działają na dworcu zegary... Taka sytuacja doprowadza naszego bezimiennego bohatera dosyć szybko do podjęcia pozornie nierównej walki z machiną bezsensu, w której tryby wpadł. Nasz bohater zadaje pytania, kwestionuje, szuka. Nie podąża z nurtem, nie daje się wciągnąć w sieć reguł rządzących funkcjonowaniem miejsca, w którym się znalazł. Żeby się z niego wydostać musi postąpić w sposób najprostszy z możliwych, na przekór tego, co podpowiada mu logika: pójść w odwrotną stronę niż wskazują strzałki. Zerknijcie na przedostatnia stronę, kiedy opuścił już biuro zawiadowcy stacji. Nie idzie tam, gdzie wskazuje strzałka, idzie w kierunku przeciwnym.



Początek i zakończenie tego komiksu są otwarte. Nie wiemy co jest za uchylonymi drzwiami, w kierunku których odchodzi nasz bohater, nie wiemy też czy są to te, którymi na dworzec wszedł. Autorzy znakomicie wrzucili nas w środek sytuacji, zbombardowali masą absurdu i pozostawili z otwartym zakończeniem. Jeśli będziemy starali się logicznie powiązać wszystko, co dzieje się między pierwszą i ostatnią stroną, możemy sromotnie polec, dorobić się paranoi, albo kompletnie zdezorientować. Bałem się trochę napisać, że mamy tu do czynienia z logiką snu, bo to takie stwierdzenie-gotowiec, które rzuca się, kiedy nie wiemy jak coś opisać logicznie, ale chyba już zbyt długo unikano go właśnie z tego powodu, tzn. z uznania, że to chodzenie na łatwiznę. Mówienie o klimacie kafkowskim też zdaje się z powodu nadużywania bardziej uproszczeniem niż trafnym opisem (ale przecież i tutaj bohater nie może skorzystać z podstawowej funkcji miejsca, w którym się znalazł; znajduje się w odwróconej sytuacji bohatera Zamku: tamten nie mógł wejść, ten nie może wyjść). A zatem może jednak powinniśmy pomyśleć na przekór temu, co nam się wydaje i tak jak główny bohater opisywać ten komiksowy pRzYpAdEk w sposób prosty? Może nie trzeba z prostych rzeczy tworzyć intelektualnych labiryntów, jak śpiewał Grabarz?



I jeśli Dworzec Centralny to nie sen wyśniony przez Kafkę, to możemy się tutaj dopatrywać metafory, którą już opisał Konrad w podlinkowanym kawałek wcześniej tekście o tym komiksie. Mi nie daje spokoju cały czas rysunek, który z czymś mi się kojarzy, ale nie jestem w stanie stwierdzić z czym... Tkwi to skojarzenie gdzieś głęboko w mojej głowie, muszę pogrzebać. I nie znalazłem jeszcze wyjaśnienia dla zwierzęcych bohaterów. Chociaż zaraz, główny bohater kot, koty... Chodzą swoimi drogami. Ciekawski jak kot. Ciekawość, pierwszy stopień do piekła. Hmmm, co jest za tymi drzwiami...



Intelektualnym labiryntem nie jest za to z całą pewnością Last Train to Deadsville. Pociągów tu też nie ma, ale pomyślałem, że skoro tytuł z pociągiem, to nada się, żeby napisać za jednym razem o dwóch komiksach o... pociągach widmo. To komiks z serii A Cal McDonald mystery, znanej u nas z Abry Makabry. Steve Niles na scenariuszu i mój ulubiony Kelley Jones na rysunku. Rysunkowo jest prosto, w stylu The 13th son. Taki styl oczywiście mniej mi się podoba niż stosowany przez Jonesa w Batmanie. Mniej „zakreskowany”, czysty, mało szaleństw z kadrowaniem. Ale i tak cieszy oko. W końcu to Kelley Jones. Steve Niles scenarzystą wielkim nie jest, ale utrzymuje średnią fajnych żartów i odpowiednią dozę „przesady”. Obaj panowie serwują akurat tyle, aby dobrze się przy lekturze bawić. Cala wspomaga jako partner Mo’lock, bezduszny zombiakofrankensztajn, a muszą się uporać z demonem sprowadzonym na ziemię przez nieostrożnego młodziana, który bawił się w satanizm. Intryga skomplikowana jak cholera, aż ciężko się połapać. Zabawy jest jednak sporo, przesady i kiczowatości jak w konkretnie kiepskim horrorze klasy „c”. Jeśli szukacie lektury lekkiej i śmiesznej, to dobrze trafiliście. Jeśli dodatkowo kręci was Kelley Jones rysownik tak jak mnie, trafiliście jeszcze lepiej. Jeśli lubicie to, co w poprzednich zdaniach wymieniłem ORAZ horrory detektywistyczne, poczujecie się jak w domu. No i nie musicie wizualizować sobie monstrualnej pizdy żarłocznej jak kosiara. Kelley Jones to zrobił. W tym komiksie. Szok i śmiech. Jest dobrze.

qba, I’m a passanger, odjazd!

sobota, 20 czerwca 2009

W kolejnym pRzYpAdKoWyM skrócie: O Menino Triste is punkrocker





W Ziniolu #5 już za chwilę Smutny Chłopiec mól książkowy, w Lampie lipcowej Smutas jako artysta, który poszukuje esencji sztuki, a kolejna biała karta w życiu alter ego João Mascarenhasa, która zostanie zapisana, to jego punkowa edukacja w Londynie. Cofniemy się do roku 1976 i zobaczymy go z irokezem na głowie i buntem w sercu. João twierdzi, że punk siedzi mu pod skórą nadal. I tak stopniowo będziemy poznawali ewolucję kogoś, kto stał się bohaterem komiksowym, czyli wybrał najfajniejszy zawód świata. Ja się już nie mogę doczekać! A tu na zachętę filmik, zapowiadający ten album:



***

W Bejy zakończył się kolejny festiwal. Relacji nie będzie, bo źródła nawaliły, ale podrzucam fotki, które pewna orientację o tym, co się działo dają. Zdjęcia pochodzą z bloga Kuentro, który jest kopalnią wiedzy o komiksowym życiu portugalskim. To chyba najpełniejszy serwis komiksowy (prowadzony w formie bloga), który śledzę ze stron portugalskich: masa artykułów z prasy codziennej i fajne relacje z przeróżnych wydarzeń:









Dodatkowo filmik:



***



Na festiwalu w Bejy wręczono też nagrody Central Comics, o których pisałem tutaj w zeszłym roku. Oto lista tego, co się wydarzyło (wybiórczo), ponownie gratulacje dla JCF, tym razem w duecie z Luísem Henriquesem. Próbkę nagrodzonej Terry Incognity znajdziecie w lipcowej Lampie:

Najlepsza publikacja krajowa:

Camões, de vocês não conhecido nem sonhado? (Plátano) – 26%
Terra Incógnita – A Metrópole Feérica (Tinta da China) – 21%
O Menino Triste – A Essência (Qual Albatroz) – 19%

Venham+5 nº5 (Bedeteca de Beja) – 18%
Vencer os Medos (Assírio & Alvim) – 12%
O Futuro tem 100 anos (Bizâncio) – 4%

Najlepszy rysunek (kraj):

Jorge Miguel (Camões, de vocês não Conhecido nem Sonhado?) – 31%
Luís Henriques (Terra Incógnita – A Metrópole Feérica) – 28%
Susa Monteiro (Vencer os Medos) – 20%
Ricardo Ferrand (Venham+5 nº5) – 10%
Jorge Mateus (O Futuro tem 100 Anos) – 6%
Marco Mendes (Tomorrow the Chinese will deliver the Pandas) – 5%

Najlepszy scenariusz (kraj):

José Carlos Fernandes (Terra Incógnita – A Metrópole Feérica) – 33%
Jorge Miguel (Camões, de vocês não conhecido nem sonhado?) – 26%
João Paulo Cotrim (Vencer os Medos) – 14%
Marco Mendes (Tomorrow the Chinese will deliver the Pandas) – 13%
Ricardo Ferrand (Venham+5 nº5) – 9%
Marcos Farrajota (Noitadas, Deprês e Bubas) – 5%

qba, nadaktywny

piątek, 19 czerwca 2009

Bliźniaki wszystkich krajów, łączcie się!!!



Garfield i Wizard of Id to jedyne dwa paski komiksowe, które śledzę codziennie. U Garfielda urodziny czaiły się za rogiem już od jakiegoś czasu. No i go dopadły. Nie mogę zatem nie złożyć mu życzeń urodzinowych- jesteś starszy niż ja, grubasie!

qba, też Bliźniak.

pRzYpAdKiEm przeczytane 12

Ideą tego „działu” było pisanie o komiksach, które w Polsce się nie ukazują. Zdarzyło się, że opisane wcześniej na PrZyPaDkIeM pozycje wkrótce zostały u nas wydane. Zbieg okoliczności. pRzYpAdEk, pRzYpAdEk bez dwóch zdań, choć mistrz Oogway twierdzi, że nic się nie dzieje pRzYpAdKiEm. Z całą sympatią dla żółwi (zwłaszcza piwnych), pozwolę sobie z mistrzem się nie zgodzić. 5 to liczba doskonała i Możemy zostać przyjaciółmi opisane przez Metzena to nasze „przypadkowidztwo”.

A więc raz jeszcze, tytułem wstępu i wyjaśnienia, no, jednego i drugiego: ideą tego „działu” było pisanie o komiksach, które w Polsce się nie ukazują. Nie rezygnujemy z tego, ale od czasu do czasu będzie też i o polskich wydaniach. Postanowiłem strzelić mowę na początek, bo nie chciałem żebyście poczuli się Wykiwani.



Zakupiłem w ciemno. W sumie niektóre wydawnictwa wyrobiły sobie u mnie dobrą opinię serwowanymi komiksami i wiem czego się spodziewać. Ryzyko niezadowolenia z dokonanego zakupu jest niewielkie, bo wydawnicza specjalizacja w konkretnym typie komiksu podpowiada z czym będę obcował. Tak się złożyło, że o Wykiwanych nic w sieci wcześniej nie czytałem. Autor też nie był mi znany. Strzał w ciemno, jak już wspomniałem, ale zdecydowanie nie kulą w płot. Spodziewałem się obyczajówki, mniej lub bardziej pokręconej. W związku z moim nastrojem, ciągnącym się przeziębieniem, nadchodzącymi urodzinami i sesją tortur, ups, czytaj „koniecznością przeprowadzenia egzaminów”, komiks przeleżał od zakupu prawie tydzień. No... aż wreszcie posunąłem się w mojej edukacji komiksowej o kolejnych 350 stron.

Po pierwsze: lubię historie, które mają przestrzeń, żeby się rozwijać w niezbyt zawrotnym tempie (szybkie też lubię, żeby nie było), żebym się nie pogubił. Bardzo często mam problem ze spamiętaniem imion wszystkich postaci. Mam wrażenie, że moje ulubione „czasopochłaniacze” są przeludnione. Sitcomy to w zasadzie bez wyjątku komedyjki oparte na silnych charakterach kilku postaci. Okej, tutaj nie ma problemu, bo ich tasiemcowy charakter siłą rzeczy wpływa na to, że mój przeładowany i oporny mózg w końcu przyswaja jak kto się nazywa. Problem pojawia się kiedy ilość śledzonych seriali rośnie... A rośnie stale. Rodzinka stale się powiększa. Dorzućmy do tego jeszcze komiksy, w których bohaterowie to warunek konieczny... Imiona, wszędzie imiona... Powtórzone wielokrotnie zostają zapamiętane. Tylko na jak długo? Wszystko zależy od tego z na ile wyrazistymi postaciami mamy do czynienia, w jaki sposób do nich podchodzimy, na ile się z nimi identyfikujemy... A zatem-

Po drugie: empatia. Osobiste podejście. Próba poszukania siebie lub postawienia siebie samego w sytuacji wykreowanego przez autora bohatera. To pomaga wciągnąć się w świat przedstawiony, przeżywać wydarzenia z fabuły. Niektórzy bohaterowie mogą pojawić się w naszym życiu w tym „odpowiednim” momencie, w którym wyrażają słowami włożonymi w ich usta przez scenarzystę dokładnie to, co sami mamy na myśli, czego sami byśmy lepiej nie ujęli. To może być jeden dialog, jeden monolog, jeden komiksowy dymek. To może być jeden kadr, jedna mina, jedno spojrzenie, przecież mamy tu do czynienia z komiksem. Cytując (akurat monolog) Ray’a:

NAJLEPSZA CZĘŚĆ DNIA... DO LICHA. NAJLEPSZE Z CAŁEGO ŻYCIA NA ZIEMI... TO MOMENT, GDY BUDZISZ SIĘ Z GŁĘBOKIEGO, PRZYJEMNEGO SNU.

KIEDY Z WOLNA BUDZISZ SIĘ Z UŚPIENIA, ISTNIEJESZ W BARDZO PIERWOTNYM, WRĘCZ DZIECINNYM STADIUM. JESTEŚ WYPOCZĘTY. BEZPIECZNY.

ŻYJESZ NA NAJBARDZIEJ PODSTAWOWYM POZIOMIE. UDAŁO CI SIĘ UNIKNĄĆ ŚMIERCI PRZEZ KOLEJNY DZIEŃ.

JEDNAK TO UCZUCIE KOSMICZNEJ BŁOGOŚCI JEST ULOTNE. JEŚLI DOPISZE CI SZCZĘŚCIE, ZDOŁASZ JE PRZEDŁUŻYĆ PRZEZ...

DWIE LUB TRZY SEKUNDY.

POTEM, STARY, WŁĄCZA CI SIE ŚWIADOMOŚĆ I SPROWADZA ZE SOBĄ KUMPLA, RZECZYWISTOŚĆ, PRAWDZIWEGO SKURWIELA. STARASZ SIĘ TRZYMAĆ ICH NA DYSTANS... ALE JUŻ ZA PÓŹNO.

ZACZYNASZ MYŚLEĆ...

PRZYPOMINASZ SOBIE O ODPOWIEDZIALNOŚCI. O LUDZIACH, KTÓRZY NA CIEBIE LICZĄ, KTÓRZY SĄ OD CIEBIE ZALEŻNI. I PRZYPOMINASZ SOBIE TYCH WSZYSTKICH, KTÓRYCH ZAWIODŁEŚ.

(...)

PRZYPOMINASZ SOBIE TEN WYRAZ TWARZY, KIEDY ZROZUMIAŁA, ŻE JĄ WYKORZYSTAŁEŚ. PRZYPOMINASZ SOBIE TE DZIECIAKI W AFRYCE, UMIERAJĄCE NA AIDS I TO, JAK KAZAŁEŚ MARTY’EMU SPŁAWIĆ FACETA, KTÓRY PROSIŁ O FORSĘ, ABY ZBUDOWAĆ SZPITAL. I...

A POTEM TRZEBA ZWLEC SIĘ Z ŁÓŻKA.

Nie twierdzę, że trzeba coś takiego przeżyć, żeby zrozumieć ładunek emocjonalny zawarty w przemyśleniach bohatera. Ale żeby się zaangażować i zapamiętać? Żeby samemu poczuć się lepiej? Zrozumieć? Wyrazić coś i zrzucić ciężar? Nikomu nie życzę takich pobudek, ale na swój sposób przeżycie tego za pośrednictwem kogoś innego jest pomocne. A jeśli przeżywa się coś za pomocą każdego z głównych bohaterów to-

Po trzecie: wiarygodność historii rośnie, zyskuje dodatkową funkcję poza „rozrywką na godzinkę (no, może trochę więcej, to przecież 350 stron...) czytania”. Historia i bohaterowie zapadają w pamięć, mogą stać się kiedyś odnośnikiem, czymś co przywołacie dla porównania. Głównych Wykiwanych jest szóstka i z każdym z nich jest mi po drodze. Z wypalonym i zawiedzionym Ray’em oraz świrującym Steve’m najbardziej. Steve to w zasadzie JA podczas każdej podróży komunikacja miejską, przy każdej wizycie na poczcie. Podobne myśli na temat ludzi w otoczeniu. To mi się zdarza, na szczęście nie jest stanem permanentnym, ale i tak staram się podróżować ze słuchawkami na uszach, żeby nie denerwować się chociaż tymi durnymi smalltalkami komunikacyjnymi. Są jeszcze Nick, Phoebe, Lily i Caprice. Z kobiecych bohaterek zdecydowanie identyfikuję się z pRzYpAdKoWoŚcIą, która dotyka Lily i z niezdecydowaniem Caprice. Wszystkie postaci oczywiście spotkają się w jednym miejscu, ich losy się splotą. Wszyscy są inni, ale potrzebują siebie, aby zakończyć coś, co nad nimi wisi. Jakby musiało dojść do połączenia zbiorowej świadomości. Wszystkie ich cechy mogą zmieścić się w jednej osobie. Podchodząc do tego komiksu osobiście, patrzę na tę szóstkę jak na odpryski jednej, mojej świadomości, w której coś ze sobą walczy i coś musi z niej zostać usunięte, aby wszystko jakoś funkcjonowało. Zderzenie tych małych idei, w komiksie spersonifikowanych, to kolejne „po”, tym razem-

Po czwarte: takie ich poprowadzenie, że wątki łączą się i logicznie wyjaśniają.

Nie wiem czy Wykiwani to dzieło ponadczasowe. Dla mnie to obyczajówka, którą przeczytałem w dobrym momencie, z odpowiednim bagażem doświadczenia. To historia opowiedziane ze spokojem, bez pośpiechu i cięć, płynna. Historia o bohaterach, którzy znakomicie uosabiają fragmenty mojej świadomości. Opowieść wiarygodna i znakomicie zakończona. Na tyle, żeby nie było banalnie. Dla mnie przeczytać coś takiego w odpowiednim momencie (bo nie oszukujmy się, moment lektury bardzo wpływa na jej odbiór) to jak dostać ciężkim przedmiotem w głowę. Chyba nie bez powodu mówi się o grubych książkach/komiksach „cegły”.

W dzieciństwie każdy chciał być bohaterem jakiejś kreskówki, książki czy filmu przygodowego. Niektórzy chcieli być jakimś bohaterem komiksowym, Spajderem, Gackiem, mieć super moce. A teraz, nagle się okazuje, że bohaterowie komiksowi chcą być ludźmi z krwi i kości. Wykiwani nimi są. Może też po części odnajdziecie w nich siebie?

qba, który się kiwa

poniedziałek, 15 czerwca 2009

01: Splotowe pRzYpAdKi portugalskie


Zdjęcie, z którego JCF zrobił mój „dziadowski” rysuneczek :-) Wykonał Korn, przed wejściem do Bedeteki

Splot „przeszedł” do sieci, to wiemy. Zainicjowane w papierowej jego wersji felietony o komiksowej kulturze portugalskiej postaram się kontynuować w wersji elektronicznej. Jak już stworzę trzeci i zostanie on opublikowany w sieci, podlinkuję. Tak na wszelki pRzYpAdEk. A tymczasem dziś premiera pierwszego z felietonów w pełnej wersji, reżyserskiej, z dwoma uaktualniającymi komentarzami i kilkoma fotkami z dyskusji w metrze. Drugi felieton niebawem, również z dodatkami specjalnymi.

Wychodzę z założenia, że każdy kraj ma coś ciekawego do zaoferowania jeśli chodzi o komiks. Wystarczy poszperać i znajdzie się wyjątkowe rzeczy w miejscach, w których przeciętny zjadacz komiksów by nie szukał. No bo czy w takiej Portugalii, kraju o niezwykle długim wybrzeżu (ponad 1200km w części kontynentalnej) usianym plażami, komuś chciałoby się robić komiksy zamiast surfować, opalać się i popijać zimne piwo? A jednak komuś się chce.

Często spotykałem się w Portugalii ze stwierdzeniem, że kraj ten ma jeden z najlepszych jakościowo komiksów, ale nie przekłada się to na ilość. I faktycznie, jest coś prawdziwego w tych słowach. Krajowa produkcja komiksowa jest bardzo mała. Jeśli o Polsce mówi się, że nikt w naszym kraju nie czyta, to w Portugalii należałoby nawet nie wspominać, że taka rozrywka jak czytanie istnieje. I to spadające czytelnictwo bardzo mocno wpływa również na ilość wydawanych komiksów. Niestety, mimo iż ktoś wybiera ołówek i kartkę papieru zamiast deski surfingowej, ktoś inny, potencjalny czytelnik, jednak zostaje przy desce...

Po krótkim ożywieniu rynku pod koniec lat 90-tych i chwilowym wzroście liczby publikacji w latach następnych, komiks w Portugalii znacznie zwolnił i obecnie znajduje się w kiepskim stanie. Mimo tego jest wielu zapaleńców, którzy starają się utrzymać go przy życiu. O ile rynek komiksu portugalskiego w kraju fado, Fátimy i piłki nożnej w zasadzie nie istnieje, o tyle paradoksalnie istnieje tam coś na miarę określenia „kultura komiksowa”. I o przejawach tej kultury chciałbym słów kilka napisać, zaczynając od przedsięwzięcia uruchomionego z inicjatywy lizbońskiej Komiksoteki i duetu Sara Figueiredo Costa i Pedro Moura. Panie i panowie, oto Komiksowa Grupa Dyskusyjna.


Pedro Moura z nieodłącznym papierosem. Jedni mają do wspomagania myślenia „myśliciela” na brodzie, inni papieroska.

Pomysł na grupy dyskusyjne nie jest pomysłem nowym. Dodatkowo wydaje się, że dosyć ryzykownym w czasach powszechnej dostępności Internetu i silnie w nim rozwiniętej blogosfery oraz dużej liczby sieciowych for dyskusyjnych. Aż się chce napisać: powariowali ci Portugalczycy. W szaleństwie tym jest jednak metoda. Internetowa strefa dyskusyjna, a więc blogi, fora, grona i jeszcze inne dziwactwa, które się tam tworzą, to tylko wirtualna rzeczywistość, w której komfort anonimowości pozwala niestety na używanie dosyć niskich argumentów i osobistych wycieczek pod adresem autora dyskutowanego dzieła czy uczestników dyskusji. Niewielu z tych internetowych „szczekaczy” miałoby pewnie odwagę stanąć twarzą w twarz z dyskutantem/autorem i powtórzyć to samo, co czasami bezrefleksyjnie wklepuje z mozołem na klawiaturze. Niewielu z nich znalazłoby również argumenty w dyskusji na poziomie. Kolejnym elementem, który selekcjonuje uczestników takich spotkań ogólnie i w tym konkretnym przypadku Komiksowej Grupy Dyskusyjnej, jest wymóg samodyscypliny, aby na konkretną, z góry wyznaczoną datę, przeczytać zadaną lekturę i poświęcić swoją wolna sobotę, aby podyskutować o komiksie. Selekcja jaka odbywa się już na wstępie pozwala wyeliminować „element niepożądany” i zebrać pasjonatów. Jest to niewątpliwy plus, choć ma i swoja złą stronę. Wpływa znacząco na liczebność grupy. Ale przecież liczy się jakość, a nie ilość, prawda?


Geraldes „The Tertúlia” Lino.


Close viewing

Komiksowa Grupa Dyskusyjna przy lizbońskiej Komiksotece była dosyć mała. W spotkaniach uczestniczyło około ośmiu osób, ale nie byle jakich. Każde spotkanie moderował Pedro Moura, z nieodłącznym papierosem w ręce (krytyk komiksowy, komiksobloger, tłumacz komiksowy, wykładowca komiksowy), a brali w nich udział pracownicy Komiksoteki, pojawiał się Geraldes Lino (organizator comiesięcznych spotkań środowiska komiksowego w Lizbonie, fanzinista, autor blogów o komiksie), Rui Brito (szef wydawnictwa komiksowego Polvo), a także sami autorzy omawianych komiksów. Nie uczestniczyłem we wszystkich spotkaniach, ale na jednym z nich pojawił się Filipe Abranches, znany już Splotowym (a teraz także Ziniolowym) czytelnikom. Możliwość porozmawiania w małym gronie z samym autorem jest bezcenna i jest ogromnym plusem tej inicjatywy. Minus stanowi ograniczony czas na dyskusję (około 3 godzin) oraz niedosyt, który zawsze po dyskusjach pozostawał. Dlatego też dyskusja czasem przenosiła się do metra, którym część uczestników wracała z oddalonej od centrum miasta Komiksoteki.


Freestyle w metrze. Beat zapodaje MC Moura.

Schemat tej grupy dyskusyjnej jest dosyć prosty: spotkania co dwa tygodnie i na zmianę rozmowa raz o komiksie portugalskim, raz o komiksie zagranicznym. Oto pełna lista tytułów, które pojawiły się w pierwszej serii spotkań: 3.05- José Carlos Fernandes Najgorsza Kapela Świata; 17.05- Daeninckx/Tardi Varlot Żołnierz; 31.05- Filipe Abranches Dziennik K.; Gaiman/McKean Mr. Punch; 28.06- Cortim/Rocha Salazar, teraz, w godzinie swojej śmierci; 12.07- Joe Sacco Palstyna. Jak widać przekrój tematyczny jest dosyć duży, ale pozwala pokazać komiksową różnorodność. Mam nadzieję, że grupa będzie kontynuowała swoje spotkania w kolejnych edycjach (jesienią 2008 miała ruszyć kolejna edycja, tym razem moderowana przez Sarę Figueiredo Costę; nie wiem jak tym razem się udały spotkania, nie wiem też kto w nich uczestniczył ani jaka była lista lektur).

Największą zdobyczą tych spotkań jest to, że na kilka z omawianych komiksów spojrzałem zupełnie inaczej. Jeden z nich w końcu zrozumiałem. Możliwość przebywania w towarzystwie tych wszystkich ludzi zacieśnia mocno więzy środowiskowe i pozwala wyjaśniać wszelkie nieporozumienia na miejscu, od razu. Budowanie kultury komiksowej na fundamentach tego typu dyskusji musi kiedyś przynieść efekty. Przypomina to trochę pracę u podstaw, która być może kiedyś zaowocuje tym, że komiks portugalski zdobędzie należne sobie miejsce. Jest to bowiem niezwykle jakościowa mieszanka, która czerpie zarówno z intelektualnego/artystycznego/undergroundowego komiksu francuskiego jak i z jego amerykańskiego odpowiednika. Ta mieszanka to esencja portugalskiego komiksu, czegoś na pozór nieuchwytnego i niedostępnego.

Kończąc ten felieton chciałbym napisać tak: pozostaję przy założeniu, że każdy kraj ma coś ciekawego do zaoferowania jeśli chodzi o komiks. Warto szukać w krajach innych niż anglojęzyczne i francuskojęzyczne giganty. Zaczęliśmy, my czytelnicy, podróż po Czechach, i to od razu pierwszą klasą, byliśmy w Austrii, Niemczech i wielu innych krajach. Podróż jest wspaniałą przygodą jeśli rzeczywiście jest podróżą, a nie przemieszczaniem się z jednego punktu do drugiego, bez możliwości podziwiania tego, co za oknem. Miłym obowiązkiem kulturoznawcy, filologa, prawnika, ekonomisty czy zwykłego poszukiwacza, jest przywiezienie pamiątki z podróży i podzielenie się nią z innymi.

Kungfuqba

niedziela, 7 czerwca 2009

Międzynarodowy Dzień Pocałunku



Wrzućcie hasło w google, a lista wyników się objawi. Nie chce mi się szperać w poszukiwaniu njusów aktualniejszych, dlatego podaję odsyłacz do jakiegoś wiekowego (w standardach internetowych) tekstu, z którego zacytuję tylko:

Jedni obchodzą ten dzień 6 czerwca, inni 28 grudnia. Spór o to, która data jest właściwa, nie ma jednak sensu - bo każda okazja jest dobra, żeby pocałować ukochaną osobę. Nie od dziś wiadomo, że pocałunki wydłużają życie, a czasami są nawet jego praprzyczyną. Chociaż... znane są też pocałunki zabójcze, kontrowersyjne czy wręcz niesmaczne.

Wczoraj rano, przy śniadaniu, włączyłem sobie dla towarzystwa coś w stylu dzień-dobry-coś-tam-komuś-tam, w tivi. To jest moja kopalnia w temacie takich właśnie bzdurniastych informacji. Ale od czasu do czasu lubię o lajtowych rzeczach posłuchać. I dzieje się to oczywiście całkowitym pRzYpAdKiEm, że natrafiam na info o Światowym Dniu Żółwia czy Kota czy wreszcie Pocałunku. Dzień miałem zajęty, więc stwierdziłem, że wpis zrobię dopiero po powrocie do domu. Jak wróciłem, to mnie zaczęło zmęczenio-przeziębienie dobijać, a jeszcze wieczorem oczekiwało urodzinowe party u pani Barbary co to babeczki lubi. No i nie podołałem. Dziś njus pozornie nieświeży (choć można już się przygotowywać do obchodów grudniowych, zależy którą datę się uznaje), nabiera jednak pewnej lekkości przy nagłym zmasowanym bombardowaniu, które odbyło się a propos wyborów na różnych blogach, które czytuję. Już miałem odpuścić pisanie o całowaniu, ale jednak zrobię to, żeby przynajmniej u siebie, na stronie startowej, jak będę uruchamiał internet nie czytać uświadamiających mnie pogadanek na temat sratata, że mam iść głosować, bo inaczej nie będę mógł narzekać. W dupie mam taką argumentację. Polityka sprawia, że się niezdrowo nakręcam, a wolę być zdrowy, tzn. darować sobie rzeczy, które wybitnie mnie wkurwiają. W piśmie Brum ktoś kiedyś trzasnął „ogłoszenie wyborcze” na całą stronę, w grafice programu Halo!gramy (to kiedyś na zmianę prowadzilii Kuba Wojewódzki, Makak i inni fachowcy): POLITYKA TO KURWA. Cały czas nad starym biurko-regałem mam tę wywieszkę.

Międzynarodowy Dzień Pocałunku w kontekście komiksów uruchamia u mnie dwa skojarzenia, ale nie wiem czy są to rysunki na miarę przypomnianego (niezapomnianego) przy okazji ekranizacji Strażników zdjęcia:



Te dwa skojarzenia to:

- pocałunek Gacka z Kobietą Kot w Hushu. Batman chodził potem przez resztę komiksu nieźle „tąpnięty”, z wrażenia. A sama plansza ma w sobie coś niesamowitego: dwójka „lateksowców”, Kotka całkiem krągła w ujęciu Jima Lee i księżyc w pełni w tle. No nic dziwnego, że Gacek odleciał. Bardzo lubię wracać do tego momentu w przeciętnym dosyć komiksie;



- pocałunek Swamp Thinga z Abigail w świeżutkim zbiorczym drugim wydaniu Potwora z Bagien. Natura, motylki, namiętny całus po „zespoleniu”, a Bagienniakowi aż kwiatki kwitną z tyłu głowy;



I bardzo fajnie składa się, że Kotka i Gacek całują się na tle wieżowców Gotham, miasta, w którym walczą i żyją, które jest ich naturalnym środowiskiem, a Swamp Thing z Abigail na bagienku. Jest w tym jakaś harmonia, jakieś elementy odpowiednika zasady decorum. Być może któryś z tych pocałunków stanie się taką ikoną jak zdjęcie przywołane na początku? To znaczy jej komiksowym odpowiednikiem. A być może coś zupełnie innego?

buziaki,
qba

czwartek, 4 czerwca 2009

Splot pRzYpAdKu c.d.



Kilka słów od Kuby na początek:

Witam wszystkich!

Po wydłużających się w nieskończoność oczekiwaniach 06 i ostatni numer
Splotu wreszcie się ukazał. I to jest ta dobra wiadomość - zła jest
taka, że niestety nie ukazał się na papierze, tylko w formie cyfrowej.
Niestety, nic nie mogliśmy na to poradzić (...).

Wszystkich, którzy chcieli zobaczyć swoje teksty na papierze,
serdecznie przepraszam. Sam jestem tą sytuacją rozczarowany i
sfrustrowany. Niektórzy z Was pytali, kiedy będzie można puścić info
o sieci - odpowiadam, że już można i dołączam grafikę jak dostałem do
Agnieszki :)


A teraz komentarz Jakuba:

Publikacja papierowa jest bardziej poważana. Bardzo często stykam się z taką opinią i z takim traktowaniem tekstów „wieszanych” w sieci, tzn. z deprecjonowaniem ich znaczenia. Czasami już nie mam siły walczyć z tego typu stereotypowym myśleniem. Przy rosnącym potencjale, zasięgu, a co za tym idzie znaczeniu samego Internetu, takie rozumowanie jest nie na miejscu. Mimo tego szkoda, że Splot zakończył swoją przygodę z papierem. Cos się kończy, coś się zaczyna, a jak ludowa mądrość głosi, nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dostęp do Splotu drukowanego był utrudniony. Uważam że pismo prezentowało wysoki poziom i przekrojowo zajmowało się kulturą i sztuką. Taki przegląd mi odpowiadał. W wersji elektronicznej zwiększy się jego dostępność dla czytelników, to pierwszy plus. Drugi to taki, że Splot elektroniczny będzie mógł szybciej reagować na to, co jest pokazywane w kinach, teatrach, na to, co się ukazuje drukiem, etc. Będzie „aktualniejszy”. Plusów jest zapewne więcej, niektóre ujawnią się już „w praniu”. Rzekłem.

qba

poniedziałek, 1 czerwca 2009

w pRzYpadKoWyM skrócie

Tych kilka njusów, które podaję dopiero dziś, kumulowało się na moim twardym dysku już od miesiąca. W zasadzie żaden z nich nie jest na tyle „problemowy”, żeby poświęcić mu osobną notkę, więc poleci zbiorczo.

Zza kulis:

Cyfrowy Ziniol już doniósł o tym, co w nadchodzącej Lampie (lipcowej). Portugalia razy trzy! Ja zwracam szczególną uwagę na duet JCF/Henriques. Pisałem już o pracy tego duetu tutaj. Wybór historyjki niepRzYpAdKoWy. JCF lubi polskich poetów. Ja poezji Szymborskiej jakoś nigdy nie lubiłem, ale pojedyncze wiersze potrafiły mnie zaskoczyć i zauroczyć. „Życie na poczekaniu” w formie komiksowej? Czemu nie. W tej samej Lampie jeszcze dwóch autorów komiksów. Wreszcie będziecie mogli sami porównać Smutnego Chłopca w trzech odsłonach i zobaczyć na własne oczy ewolucję, o której pisałem w Ziniolu#4.

Gerardo Beltrán, z którym właśnie skończyliśmy tłumaczyć pewien bardzo fajny komiks z hiszpańskiego, poprosił mnie, żebym poopowiadał jego studentom na proseminarium o zagadnieniach związanych z tłumaczeniem komiksów. Przygotowałem prezentację, poszedłem, nie było projektora, więc był chaos. Myślę, że te luźne zapiski, które wykonałem na potrzeby prezentacji można rozwinąć i zrobić z nimi coś konkretnego. Dobrze, że taka okazja mi się nawinęła, bo zrobiłem pierwszy konkretny krok na drodze do tego, co mi po głowie chodzi od dwóch lat. Jeszcze trochę lektur, zbierania doświadczenia w tłumaczeniu komiksów i uzbiera się na serię artykułów, które mam nadzieję, złożą się ostatecznie w książkę. Droga daleka, ale sporo ciekawego do powiedzenia w temacie jest. Trzymajcie kciuki.

To teraz moje pisanie zatoczy pętlę, bo na chwilę wrócę do Smutnego Chłopca #1 i jego tłumaczenia. Strona 8, pierwszy kadr: dwa teksty wpisane w obraz, które zostały oczywiście przez studentów-tłumaczy przetłumaczone. Problem w tym, że „Bar Sardynkowy” wylądował na szyldzie z butlą gazową, a nie kawałek dalej, w głębi, tam gdzie radośnie trwa sobie „Casa das Sardinhas”. Taki śmieszny chochlik, prawdopodobnie źle to oznaczyliśmy w wersji wordowej tłumaczenia. I tutaj ujawnia się bardzo ważny aspekt tłumaczenia komiksów: współpraca tłumacza z liternikiem. W komiksie bardziej niż w innym medium za finalny efekt tłumaczenia odpowiada „cały zespół”, zespół większy niźli tylko tłumacz i korektor. To pewnie umknęło większości czytelników, że napis do symbolu ma się w tym pRzYpAdKu jak pięść do nosa. A z prywatnej korespondencji z João Mascarenhasem mogę ujawnić, że autor był pod ogromnym wrażeniem jakości wydania Ziniola i tego, że z taką dokładnością dokonano tłumaczenia jego komiksu, nie pomijając nawet tekstów wpisanych w tło. Gratulacje dla tłumaczy, pojętnych uczniów, którzy czasami potrafią mnie zawstydzić tym, czego sam ich nauczyłem, a co zdarza mi się przeoczyć... Presja czasu chyba działa, jego brak konkretnie.

Zza granicy:

Portugalczycy zaczynają hasać na świecie. U nas już niedługo druga Kapela, a tymczasem całkiem niedawno pierwsza zadebiutowała we Francji. Wzorem polskiego wydania, francuskie również zbiera dwa pierwsze tomy serii. Okładka jednak inna, oryginalnie zdobiąca tom czwarty:



Przyjrzyjcie się tutaj kilku planszom. Zauważyliście? Zazdroszczę Francuzom tego, że napisy tła zostały w tej wersji „przerysowane” zgodnie z kształtem oryginalnym. Tak jest idealnie. W polskiej wersji zabrakło „umieszczenia” tłumaczenia niektórych napisów tła w ogóle...



Druga sprawa związana z Filipe Abranchesem. Dwutomowa historia Lizbony, którą narysował do scenariusza A. H. de Oliveiry Marquesa została wydana we Włoszech (wcześniej pierwszy tom ukazał się we Francji). Obu panom oczywiście gratulujemy!



Rozpoczął się Festiwal w Bejy, o którym pisałem w zeszłym roku. Bardzo chciałem tam być, ale okazało się to absolutnie niemożliwe. Na miejscu są zaprzyjaźnieni z pRzYpAdKiEm tzw. Smutni Chłopcy, którzy obiecali zdać krótkie sprawozdanie po powrocie. Fotografie również obiecali, więc czekamy cierpliwie.

Tutaj:

Nie wiem co z nowym Splotem, kiedy wyląduje? Ledwo zdążyłem się rozpędzić z felietonami, a tu proszę, zaczęło fajnie działać wydanie elektroniczne. Oczywiście przegapiłem premierę swojej recenzji Mawila tamże, ale ogólnie mam nadzieję, że wieszanie recenzji w sieci pozwoli trochę zwiększyć ich objętość. Ta recka i udział w ankiecie Kolorowych (1 i 2) już zostały doczepione do naszej rubryki pRzYpAdKi w sieci (prawa strona, pod sympozyjnym logo).

Druga sprawa również związana ze Splotem, konkretnie z felietonem numer 2, który poświęciłem zjawisku pod tytułem Tertúlia BD. Jako uzupełnienie tego, o czym mam nadzieję na łamach Splotu wkrótce przeczytacie, załączam filmik- tak to właśnie wygląda:



qba

pssst! dziękuję, po czasie, za wsparcie w mojej "tytułowej krucjacie" :lol: serce rośnie czytając tak rozpoczynające się recenzje: Wrak Kobiety

pssst!! heh, to chyba z okazji Dnia Dziecka ten film, 20:15, TVP 1 :-) Wywołałem żółwie z lasu!