środa, 17 sierpnia 2011

Nuta na dziś: po wczorajszym koncercie deftones



Po offfestiwalowym koncercie Mogwaia pozostał niedosyt i rozczarowanie repertuarem, przedziwnym czymś, co zagrali na koniec i ogólnie wyglądem tej imprezy. Po deftones nie ma mowy o takich odczuciach!

Może ja jestem już za stary na koncerty, bo np. Flapjacka, którego uwielbiam, oglądałem sobie z ławeczki w amfiteatrze Parku Sowińskiego. Nie chciało mi się nawet pójść pod scenę, a na wczorajszym koncercie interesował mnie, oczywiście poza główną gwiazdą, właśnie Naleśnik. Fajnie, że się reaktywowali, ale nowe kawałki nie powaliły mnie przy pierwszym kontakcie (na pewno trzeba poczekać i posłuchać kilka razy, wierzę, że to w tym tkwi problem), a stare też jakoś nie grały... Np. utwory z fantastycznego "Juicy Planet Earth" (w swoim czasie długo się tej płyty musiałem uczyć, oj długo...) straciły wszystko, co było ich siłą w wersji studyjnej, czyli pokombinowane brzmienie, ciekawą aranżację i wykręcony wokal Guzika. Brzmiały jak nawałnica dźwięków, zwykły hałas. Druga sprawa, że ja Flapjacka widzę raczej na klubowych występach. Pozostałych kapel albo nie widziałem, albo nie chce mi się komentować. Ogólne wrażenie: za duży rozstrzał muzyczny.

No i deftones. Pierwszy koncert w Polsce, trzeba było pójść. Swego czasu denerwowało mnie to, że wielkie gwiazdy, których słuchałem, absolutnie się do Polski nie wybierały. Dopiero kiedy ich popularność trochę zaczęła lecieć, to nagle zaczynali przyjeżdżać nad Wisłę. Taki Korn, na ten przykład, dojechał po wydaniu "Issues", które mi się podobało, ale jednak mam odczucie, że zaznaczyło początek końca fajnej kornowatej muzy. Limp Bizkit w czasch "Significant other"? Można było pomarzyć... A potem? Kilka razy pod rząd! Deftones ten moment ominęli, ale też jako jedna z nielicznych kapel przypisywanych do nu-metalu nie obniżyli w mojej ocenie lotów. No dobra, może na jedną płytę ("deftones"). Grają bez większych zakłóceń stylu - obowiązkowa dawka melodii, rwane riffy i leniwy wokal Chino to pewnik na każdym albumie.

Wczoraj w Warszawie zaczęli trochę nierozgrzani. Rzucone na początek "Diamond Eyes" i "Rocket Skates" wypadły średniawo - wokal wywalony za mocno przed instrumenty trochę zepsuł odbiór, bo nierozgrzane gardło Chino mogło by się trochę zamaskować pod gitarami. Ale potem było już tylko lepiej. To, że to ich pierwsza wizyta w Polsce już dodawało specjalnej aury koncertowi, a żywiołowość brykającego po scenie lidera i świetny, przekrojowy dobór utworów oraz udział świetnej publiczności dopełniły niezwykle udanego obrazu tego występu. Publika deftonesowa była dodatkowym atutem i gwiazdą, jeszcze jednym członkiem zespołu. Chino dostał koszulkę, którą oficjalna polska strona grupy przygotowała na tę imprezę, były pozdrowienia dla Chi (jemu też Chino dedykował "Minervę"). Było wszystko. Rzadko mam po koncercie długo wyczekiwanej gwiazdy tak, żebym nie zaczął narzekać w stylu "e tam, nie zagrali tego i tego". Były hiciory, były dopierdalacze, był nawet "Passenger", z którym Chino dał sobie radę wokalnie sam, bez Maynarda Keenana. Szacun. Były utwory z każdej płytki, nawet z prehistorycznego już "Adrenaline". Było energetyczne zakończenie. A teraz czekam na kolejny koncert.

Ale, żeby nie było, to trochę podziaduję na koniec, bo nie podoba mi się tendencja, którą zaobserwowałem na koncertach ostatnio, czyli wszystko co do minuty, ani chwili dłużej. Jeden koncert w Polsce, pierwszy raz i zespół nie może zagrać czegoś ekstra? Dalej, podział imprezowej przestrzeni, na zasadzie "pod scenę z piwem się nie zbliżysz". Tak samo było na Off-ie. Nie rozumiem tego do końca, ale to może być środek przeciwko typowemu polskiemu bydłactwu, bo Polak i z plastikowym kubkiem może zrobić coś głupiego. I ostatnie: z łańcuchem przy portfelu też nie da rady, trzeba oddawać do depozytu. Serio? Konfiskować łańcuchy na tego typu koncercie? Przeca publiczność ma je jako część stroju :-). Ale dobra już, koncert był mega fajny, o be quiet, qba, be quiet:



deftQBAone

środa, 10 sierpnia 2011

Iluzja

Jak myślicie, dadzą radę?



25 listopada trzeba się przejść sprawdzić ;-)

qba

pssst! mam nadzieję, że ci panowie również się postarają:



:-)

wtorek, 9 sierpnia 2011

Mały ślepy bóg

Niedawno pisałem o zbliżającej się premierze albumu To w nocy zadaję pytania do scenariusza Davida Soaresa. Album tematycznie i rysunkowo zapowiada się znakomicie. No i ledwo zdążyłem nacieszyć się informacją o tym, że ten projekt ujrzy światło dzienne (informacje o pracach David dosyć regularnie zamieszczał wcześniej na swoim blogu, ale od prac do wydania droga daleka, jak wiadomo, i to nie tylko w Portugalii), a David uderza ponownie. Tym razem w duecie z Pedro Serpą (blog Pedra jest dwujęzyczny, możecie śledzić wpisy również po angielsku; jest to praktyka, która wśród autorów portugalskich staje się dosyć modna, co dobrze świadczy o ich ambicjach pokazania się poza kręgiem portugalskojęzycznym).



Panowie S. (he, może lepiej nie będę używał skrótu panowie SS ;-)) zakończyli pracę nad albumem O Pequeno Deus Cego (Mały ślepy bóg). Rysunek i kolor gotowe, wydawca gotowy (Kingpin Books, tak jak w pRzYpAdKu Muchy), premiera na najbliższym festiwalu w Amadorze, czyli w październiku/listopadzie.

Komiks ten zapowiadany jest jako alegoryczna opowieść rozgrywająca się w Chinach w czasach feudalnych. Jest to opowieść o Bezokim (albo Bez-Oczu/Sem-olhos), o dziecku które mogło by być małym bogiem na ziemi. Podczas gdy matka stara się trzymać dziecko w ryzach brutalnych lokalnych tradycji, dwie tajemnicze siły pozwolą mu ostatecznie odkryć swoje prawdziwe pochodzenie. Brzmi to dosyć enigmatycznie, ale zanosi się na historię prawdopodobnie nie do końca horrorową. Jak pisałem w Ziniolu w tekście Homo Horrorus, David przyzwyczaił czytelników do straszenia. Nie ucieka ostatni całkowicie od horroru, ale dodaje do tegoż pierwiastków coś nowego. Historie zyskują rys bardziej fantastyczny, niż makabryczny. To dobrze. Dobrze, że David postanowił pracować nad komiksami z rysownikami, a nie rysować i scenariuszować sobie samemu. Ja jego kreskę bardzo lubię, a potwory, które rysuje nie mają sobie równych, ale komiksy które tworzy z rasowymi rysownikami zyskują na przystępności i dają nadzieję na to, że podyktowane niezwykłą wyobraźnią i toną lektur opowieści, trafią do szerszej publiczności.

Zerknijcie już tylko na grafiki, a ja niecierpliwie będę czekał na wydanie komiksu, lekturę i możliwość podzielenia się z wami wrażeniami.







qba

wtorek, 2 sierpnia 2011

Krótka wieść z Półwyspu Iberyjskiego

Wolałbym chyba nadawać z tego uroczego zakątka Europy, ale i tak nie mam co narzekać, bo mój mały kawałek Wielkopolski jest równie piękny i nawet łaskawy pogodowo, więc fajnie się odpoczywa. Plus jest też taki, że bez ryzyka można wyjść z domu w biało-niebieskich barwach ;-)



A w temacie: Smutny Chłopiec (znany z mojego bloga i z publikacji w papierowym Ziniolu) wybiera się na festiwal komiksowy w Angoli. I to drugi raz z rzędu. Autor, João Mascarenhas, w Luandzie się urodził, więc te powroty muszą być dla niego szczególnie cenne. I kto by pomyślał, że uda mu się to akurat dzięki komiksowi?

Festiwal komiksowy w Angoli... Brzmi egzotycznie, ale okazuje się, że w kraju, który musiał przez długie lata zmagać się z wojną o niepodległość (z Portugalią), a potem z wojną domową i konsekwencjami bycia kolonią przez długie lata, głód komiksu jest podobno wielki. Egzemplarze swojego komiksu o Smutasie, które João zabrał na poprzednią edycję, podobno wyprzedały się na pniu. Miejmy nadzieję, że i w tym roku Smutas odniesie sukces i trochę osłodzi sobie przejściowe problemy z publikacją kolejnego tomu serii (Punk Redux). Według informacji João, Luanda Cartoon 2011 potrwa od 5 do 12 sierpnia. Na zdjęciu autor w otoczeniu angolskich komiksiarzy.

Równie ciekawe wieści dotarły z obozu Alfonso Zapico. Niezwykłe jest tempo pracy tego autora, który w chwilę po opisywanym na pRzYpAdKiEm Dublinerze, chwali się nowym tytułem:




Nie sposób odwrócić wzroku. Historie z Kolumbii.




Komiks jest z tych cięższych [przy tłumaczeniu tytułu i przy tworzeniu tego fragmentu bazuję na wiedzy zaczerpniętej z tego artykułu (ES)]. Skupia się na ofiarach łamania praw człowieka w Kolumbii i przedstawia 4 historie, które wydarzyły się naprawdę, ale w komiksie umieszczono w nich postaci fikcyjne. Każda historia dzieje się w innym miejscu kraju i dotyczy realnych problemów, z którymi Kolumbijczycy muszą się zmagać: nadużywanie władzy przez rząd, wyzysk międzynarodowy, własność ziemska i narkobiznes. Zamierzeniem jest ukazanie tej twarzy kraju, którą na ogół się ignoruje, mimo wiedzy o jej istnieniu.

Komiks moralizatorski, reportaż o współczesnej Kolumbii. Czyli Zapico nie rezygnuje z podejmowania trudnej tematyki, choć nieco porzuca rolę "historyka", na rzecz reportera. Jak tylko będę miał okazję przeczytać, dam znać jak w niej wypada.

Boa noite, buenas noches. Over and out.

PTqbaES