piątek, 21 grudnia 2007

Święta, święta i komiksy :-)



Ekipa pRzYpAdKiEm i stali szatankowi współpracownicy składają Wam, pRzYpAdKoWi czytelnicy, życzenia komiksowych świąt, żeby serie, które zbieracie były kontynuowane, żeby jedna seria była wydawana w jednym formacie, żeby serii było dużo, oby komiksów nie zabrakło i miejsca na nie na półkach. HO! HO! HO! A w prezencie do poczytania, kiedy nas nie będzie:

mtz&qba

pRzYpAdKieM przeczytane 04

A history of violence

Na podstawie tego komiksu powstał bardzo dobry film. Nie będę jednak w szczegółach wyliczał czym się różni od pierwowzoru. Niezbyt nawet pamiętam, bo film widziałem tylko raz w kinie, ale wiem, że bardzo mi się spodobał. Komiks jest oczywiście również udany. Przede wszystkim rysunek: niby niedbała kreska, wygląda jak pierwszy szkic każdej sceny, ale robi przyjemne wrażenie. Vince Locke, rysownik, tworzył między innymi okładki dla grupy Cannibal Corpse. W komiksie zrezygnował z kolorów, co dało super efekt. A history of violence składa się z trzech części, w których poznajemy człowieka nazwiskiem Tom McKenna. Wiedzie on spokojny żywot właściciela małomiasteczkowej restauracji. Ale pewnego dnia dopada go przeszłość, którą poznajemy w formie retrospekcji w drugim rozdziale. Tom staje się bohaterem, dając nauczkę drobnym rzezimieszkom, co uruchamia lawinę zdarzeń, której nasz bohater wolałby nie prowokować… Stopniowo dowiadujemy się o jego gangsterskiej przeszłości, a raczej o pewnym występku, którym naraził się mafii. Tom, czy raczej Joey, bo tak naprawdę nazywa się główna postać tej opowieści, musi stawić czoła temu, przed czym uciekał. I udaje mu się wyjść z opresji cało. Chociaż zamykające komiks słowa ‘It’s all over’ wcale nie brzmią przekonywująco… A wręcz jak zapowiedź katastrofy. A history of violence to opowieść o pragnieniu odcięcia się od przeszłości, o takim typowym amerykańskim motywie zerwania ze starym życiem i próbą ułożenia go sobie na nowo. Tom w swoim nowym miejscu na ziemi ma żonę, rodzinę, pracę i dług do spłacenia, o którym pewni ludzie nie pozwolą mu zapomnieć. I jak bardzo szlachetne pobudki nie kierowałyby Tomem kilkanaście lat temu, zadarł on z niewłaściwymi ludźmi i ponosi pełne tego konsekwencje. Wracając jeszcze na chwilę do filmu: wydaje mi się, że kontrast między nowym życiem Toma, a rzeźnią, która następuje później, był tam zdecydowanie większy, ale takie prawo filmowców: wyeksponowali taki wątek i zrobili to bardzo dobrze. A komiksiarze dali temu wszystkiemu początek. Ten komiks czyta się znakomicie.

Arkham Asylum: Living Hell

Przyznam szczerze, że ten komiks kupiłem, bo na okładce był Batman. W środku pojawia się on na około 10 stronach. Powinienem być zawiedziony… Ale nie jestem! Arkham Asylum: Living Hell to kapitalny komiks, w którym w roli głównej występują złoczyńcy. Warren White, ‘Great White Shark’, staje przed sądem za największe oszustwo giełdowe w historii Gotham. Aby uniknąć surowej kary symuluje chorobę umysłową, co ma mu zapewnić uniewinnienie. Jednak sędzia, w związku z tą rzekomą chorobą umysłową, postanawia zesłać go do Arkham na obserwację… No i zaczyna się. Warren stopniowo z nieporadnego więźnia staje się wyjadaczem. Spotyka na swojej drodze Jokera, Szalonego Kapelusznika, Dwie Twarze, Poison Ivy i wielu innych. Ilość postaci, które wirują zanurzone w szaleństwie Arkham jest imponująca. Pojawia się nawet Etrigan, czyli najlepszy wierszokleta wśród demonów. Historia zaskakuje na każdym kroku. Trzeba przyznać, że autorzy tego komiksu (Dan Slott, Ryan Sook, Wade von Grawdbadger i Jim Royal) stworzyli niezwykle intrygującą opowieść, w której bardzo zręcznie żonglują wątkami i nie pozwalają nam się nudzić. Mało tu sztampy, a wiele pomysłowości. Arkham Asylum: Living Hell to kapitalny horror psychologiczny (a do jakiego innego gatunku mógłby należeć komiks, którego akcja rozgrywa się w zakładzie dla psychicznie chorych?). Jest tu też sporo elementów zwykłego horroru: mam na myśli wielki zjazd demonów w końcówce. Psychodeliczno-paranoiczna atmosfera udzieli Wam się z całą pewnością, gdyż komiks wciąga. Niebezpiecznie wciąga…
Nie zdradzam szczegółów, bo nie lubię kiedy w recenzji wyciekają jakieś scenariuszowe smaczki, ale o jednym jeszcze muszę wspomnieć: kiedy dostajemy do ręki komiks o takim tytule, to spodziewamy się, że bez Batmana się nie obejdzie. I w tym pRzYpAdKu również tak jest, tylko że Batman pojawia się zaledwie trzy (albo cztery, dla spostrzegawczych) razy, za każdym razem w odpowiednim momencie. Jego cień krąży nad całą historią. To bardzo ciekawy i udany zabieg, bo oddaje to, co w postaci Batmana najlepsze: te jego wejścia nietoperza, to pojawianie się znikąd, kiedy nikt się ich nie spodziewa, a kiedy Batman jest najbardziej potrzebny. I jeszcze jedno: okładki do tego komiksu stworzył pewien zbir, Eric Powell. I są one kapitalne, tak jak komiks. I nie ma w tym żadnego pRzYpAdKu.

Skin Deep

O tym komiksie miałem napisać już dawno temu… Wydanie, które posiadam pochodzi z 2001 roku i zawdzięczamy je Fantagrphics Books (http://www.fantagraphics.com/; w ich katalogu warto poszperać; ze znanych mi lepiej twórców polecam Jasona i Joe Sacco). Pierwszy raz Skin Deep wydany został w 1992 roku przez Penguin Books. Jest to zbiór 3 historyjek. Pierwsza opowiada nam o Dog Boyu, czyli o biednym człowieczku, którego nie było stać na przeszczep ludzkiego serca, więc zrobił sobie taki tańszy przeszczep…psiego serca. I zaczął zachowywać się jak pies. Na http://www.youtube.com/ można znaleźć filmiki z Dog Boyem, które dobrze oddają klimat komiksowy. To zabawna opowiastka. Bohaterem drugiej jest Bliss Blister, religijny oszust ze świętym znamieniem wypalonym na piersi. Po końcowym wybuchu przybywa mu jeszcze jedno znamię, na plecach tym razem. I nie jest to święty symbol. Przypowieść ta fantastycznie piętnuje religijny fanatyzm i głupotę ludzi, którzy wierzą religijnym naciągaczom-cudotwórcom-uzdrowicielom.W trzeciej historyjce poznajemy pewną kurę domową, która pisze powieść A marriage made in hell. Ta zakręcona opowiastka jest o kobiecie, czekającej na ukochanego, który pojechał na wojnę. I wrócił jakiś taki dziwny… Rozerwało go na kawałki gdy zabawiał się z panienką, a potem lekarze poskładali go do kupy. Tylko że trochę im się elementy pomyliły… Z tego pobieżnego opisu chyba można zgadnąć kto jest autorem komiksu? Oczywiście znany polskim czytelnikom Charles Burns. Rysownik i scenarzysta wydanych u nas Blackhole i El Borbaha prezentuje w Skin Deep esencję swojego stylu: ekscentryczne (potocznie: chore) pomysły oraz czysty, czarno-biały rysunek. I te dziwaczne twarze postaci, jakby wszyscy byli mutantami… Styl Burnsa jest dosyć niepokojący, ale trzeba przyznać, że bardzo oryginalny. To jeden z tych artystów undergroundowych, których poznajemy od pierwszej kreski. Nad rysunkiem Burnsa krąży niezwykle czarująca atmosfera amerykańskich lat 50-tych oraz próba wywleczenia na światło dzienne tego smrodku, który skrywał się za fasadą szczęśliwego, plastikowego i pruderyjnego społeczeństwa. Oj, zachodzi pewnym ludziom za skórę…
qba

czwartek, 20 grudnia 2007

pRzYpAdKi portugalskie 05

Dziś trzy krótkie historyjki JCF, które o ile mi wiadomo nie ukazały się w żadnym zbiorczym tomie.

Sem Ressentimentos czyli Bez urazy to 13-stronicowy komiks, dostępny swego czasu na stronie http://www.bizarro.cc/, która niestety juz nie istnieje. Niestety, gdyż mozna tam było przeczytać sporo ciekawych portugalskich komiksów młodych i trochę starszych autorów. Jednym z takich komiksów jest właśnie historia Bez urazy (zamieszczona w serwisie 02.03.2003). Jest to monolog wewnętrzy pewnego mężczyzny w formie wręcz poetyckiej: ma postać wspomnienia, w którym mężczyzna wyjaśnia, dlaczego opusciła go kobieta (prawdopodobnie żona). Przedstawia on swoją wizję i interpretację zdarzeń, które do tego doprowadziły. Całą winę za rozpad związku zrzuca na kobietę, ale jego mocne słowa zostają skontrastowane z rysunkiem, który pokazuje nam prawdziwy rozwój wydarzeń między dwojgiem ludzi: przemoc wobec partnerki. Historia jest mocna. Samotność i zagubienie mężczyzny, stan psychiczny, w którym się znalazł podkreślają czarno-białe rysunki oraz świetne kadrowanie.
À tona d’água czyli Na powierzchni wody opowiada nam o człowieku, który stara się uciec śmierci. Zmienia miejsce zamieszkania, próbując zatrzeć za sobą ślady. Ale w końcu śmierć dopada go... Mężczyźnie nie udaje się utrzymać na tytułowej powierzchni wody... Na chwilę dekoncentruje się i nie zauważa jak kostucha, niepostrzeżenie, go odnajduje. Historia ta jest równie poetycka, co pierwsza z dziś przedstawionych. Ukazuje nam człowieka, którego życie zdeterminowane zostało chęcią osiągnięcia czegoś niemożliwego, chęcią oszukania śmierci. Doprowadziło go to do paranoi i... śmierci.

A máquina de prever o futuro de José Frotz czyli Maszyna Jose Frotza przewidująca przyszłość przedstawia nam naukowca, którego celem stało się skonstruowanie tytułowej maszyny. Pozornie mu się to nie udaje, ale... tylko pozornie. Co prawda przepowiednie nie są całkowicie jasne, ale w pewien pokrętny sposób się spełniają... Jeśli sięgnięcie po ten komiks, czekają Was 24 strony bardzo intrygującej lektury, czarnego humoru (bardzo, bardzo czarnego humoru) i świetlana przyszłość. Hmm, no chyba, że maszyna akurat się pomyli i pRzYpAdKiEm Wasze plany zostaną pokrzyżowane...
Te trzy krótkie komiksy to niewątpliwie opowiastki zaskakujące, które pokazują potencjał JCF zarówno jeśli chodzi o scenariusz jak i operowanie komiksowymi środkami narracyjnymi.


qba

środa, 19 grudnia 2007

Lecimy w kulki.

Chyba na początku powinienem przeprosić wszystkich moich fanów za dłuższą nieobecność na blogu - obiecuję, że to się zmieni. Ostatnie kilka miesięcy pełne były niesamowitych wydarzeń, ciężkiej pracy i innych rzeczy, będących marnymi wymówkami dla mojej nieaktywności.
Ale przejdźmy do rzeczy - Mandragora zdaje się upadać, kolejnych tomów rozpoczętych serii na horyzoncie nie widać, więc może warto było by sięgnąć po oryginały? W poniższym tekście przedstawię pokrótce Wam, pRzYpAdKoWi czytelnicy, oryginalne tomy 7 - 11 świetnej serii 100 Naboi. Na koniec opatrzę je komentarzem i mam nadzieję, że zachęci to kogoś do zamawiania kolejnych tomów po angielsku - zaręczam, że warto, bo gry słowne jakich często dopuszcza się Azzarello w tłumaczeniu dużooo tracą ; )


Vol. 7 - Samurai (Chill in the Oven, In Stinked)

Umówmy się - bez przynajmniej podstawowej znajomości terminologii więziennej, slangu i różnego rodzaju powiedzonek, nie ma po co w ogóle zaczynać czytania pierwszej historii - chyba, że komuś sprawia przyjemność przewracanie stron bez rejestrowania treści ; )
Długo oczekiwany powrót Loopa Hughesa, także los Lono się potwierdza. Brutalne spojrzenie na świat za kratami i sposoby, w jakie więźniowie załatwiają swoje porachunki. Krótka wizyta Shepherda sugeruje, że Lono odegra jeszcze znaczącą rolę w serii.

Druga opowieść to kolejny powrót dawno nie widzianych postaci - narkoman Jack Daw i jego kumpel Mikey są na drodze do Atlantic City, postanawiają jednak odwiedzić kuzyna Mikey'a, który prowadzi w przydrożne ZOO.
Stosunkowo mało filozoficznych dysput, dużo więcej akcji z mafią i tygrysami w roli głównej. Mamy okazję bliżej przyjrzeć się momentowi, kiedy Jack otrzymał aktówkę od Gravesa, a poza tym całość kończy się w bardzo klimatycznie - Azzarello przyzwyczaił nas do zaskakującego i szokującego konkludowania swoich historii, tymczasem w In Stinked otrzymujemy coś nowego.

Moim skromnym zdaniem - po znakomitych Szcześciu stopach pod spluwą, Samurai trochę zawodzi. Historie, jak i kreska wciąż trzymają poziom, nadal mamy całą masę zabawnych gier słownych, jednak całości brakuje "tego czegoś".

Vol. 8 - The Hard Way (Prey for Reign, Wylie Runs the Voodoo Down, Coda Smoke)

Victor Ray jako pierwszy został reaktywowany przez Gravesa po wydarzeniach w Atlantic City, od tamtej pory nie miał jednak kontaktu ani z Trustem, ani z resztą Minutemanów.
Teraz siedzi w barze w Chicago i opowiada swoim towarzyszom prawdziwą historię Ameryki. Historię o ludziach, którzy zdawali sobie sprawę, że królowie przychodzą i odchodzą, i że tak naprawdę można mieć nad czymś władzę jedynie sterując tym z cienia.

Prey for Reign to bez wątpienia jedna z ważniejszych historii opowiedzianych w 100 Nabojach. Daje odpowiedzi na kilka pytań, które przez dłuższy czas ręczyły czytelników, a do tego wprowadza do komiksu jedną z barwniejszych postaci - opanowanego, zimnokrwistego i bezlitosnego Victora Raya. Poza tym trochę strzelania dla miłośników akcji w stylu Sylwka Stalone i zakończenie historii we łzach - zdecydowanie polecam.

Przez resztę tomu śledzimy losy innego Minutemana - znanego już wszystkim Wylie'go Timesa, który otrzymawszy od Gravesa aktówkę ze zdjęciem Pana Shepherda trafia do Nowego Orleanu. Przez siedem rozdziałów tej specyficznej historii nieodłącznie towarzyszy nam Jazz, muzyka idealnie wpasowująca się w klimat ciemnych, dusznych uliczek miasta. Unikalny klimat opowieści czuć na każdej stronie - szczególnie polecam przeczytanie jej z włączoną w tle muzyką Milesa Davisa - dopiero wtedy w pełni doceni się kunszt scenarzysty.
Idealnie zostały dopasowane kolory - brudne, przygnębiające i ciemne, często zastępowane czarno-białymi planszami obrazującymi wspomnienia walczącego z demonami swojej przeszłości Wylie'go, a rysunki Risso, nawet jeśli czasem robione widocznie na szybko, wciąż trzymają wysoki poziom.

Według mnie - jedna z najlepszych historii zaprezentowanych w Kulkach. Doskonale pokazuje, czym jest robota Minutemana i jakie może ciągnąć ona za sobą konsekwencje. W końcu poznajemy też od innej strony Wylie'go, a Dizzy zdaje sobie sprawę, że już dawno straciła kontrolę nad wydarzeniami kierującymi jej życiem.

Coda Smoke to zeszyt, który ponownie postawił masę pytań nie dając prawie żadnych odpowiedzi. Śmierć jednego z głównych aktorów na scenie to bez wątpienia granica znaczaca kolejny akt opowieści. Większość pionków już jest porozstawianych na szachownicy, a ostatni z Minutemanów zostaną wkrótce reaktywowani. Jako epilog do poprzedniej historii, Coda Smoke sprawdza się po prostu wyśmienicie.

Vol. 9 - Strychnine Lives (The Calm, Staring at the Son, The Dive, New Tricks, Love Let Her)

Dziewiąty tom, w przeciwieństwie do poprzednich skupia się raczej na krótkich historyjkach - wyjątkiem jest czteroczęściowe Staring at the Son.

Lono i Loop pojawiają się w Chicago celem zwerbowania Victora Ray'a. Vic został opisany jako jeden z najlojalniejszych ludzi Gravesa, więc sprawę trzeba rozegrać ostrożnie - nie można jprzy tym też zapominać, że to przecież tylko cisza przed burzą.

W Miami pojawia się Megan Dietrich - ma spotkać się z inną dawno nie widzianą postacią, Mr Branchem. Sprawy komplikują się, gdy na scenę wkracza Cole Burns, skutecznie krzyżując im plany. Powraca wątek obrazu z "The Counterfifth Detective" i związanej z nim piękności - Echo Memorii, wciąż nie zostaje jednak rozwiązany.
W tle mamy okazję prześledzić przebieg kolejnej historii o tragicznym końcu, tu jednak nie będę nic zdradzał, co by całej zabawy pRzYpAdKoWyM czytelnikom nie popsuć ; )

The Dive to kolejny powrót Jacka Daw, którego tym razem spotykamy biorącego udział w walkach ulicznych w Atlantic City. Naturalnie w cieniu czai się sylwetka starszego pana w czarnym garniturze, który uświadamia Jackowi, że odrzucenie strzykawki wcale nie musi znaczyć, że ten się naprawdę zmienił.

Dwuczęściowa historia New Tricks to mój osobisty faworyt z tego tomu. W pierwszym zeszycie mamy okazję przyjrzeć się metodom przesłuchań stosowanych przez Lono, podczas gdy na drugim planie Loop przyjmuje nauki o życiu od Victora.
Zeszyt drugi ukazuję nam rozmowę Augustusa Medici ze swoim warlordem w Little Havana, Miami. Jednocześnie Vic i Loop dostarczają wiadomość jednej z głów Trustu - a tak to w każdym razie ma wyglądać...

Tom kończy Love let her, krótka historia o tym, jak w Meksyku podczas Święta Zmarłych spotykają się Dobry, Zły i Brzydki. Nie jest do końca powiedziane, kto jest narratorem, najciekawsza teoria wskazuje jednak na Shepherda.
Ciężko napisać cokolwiek więcej o tym zeszycie - jest on raczej swego rodzaju prologiem do Punch Line, niż samodzielną historią.

Vol. 10 - Decayed (Sleep, Walker , A Wake, Amorality Play)

Sleep, Walker, zabiera nas kilkadziesiąt lat w przeszłość i pokazuje, jak Graves stał się przywódcą Minutemanów, mimo obiekcji ówczesnego warlorda, Mr Shore'a.
W teraźniejszości zostaje zwołany kolejny zjazd Trustu w Atlantic City.
Dwie głowy - Javier Vasco i Alex Nagel dyskutują o konieczności podjęcia pewnych kroków i o tym, kto powinien usunąć się w cień.
W mieście znajduje się również Lono i jego ludzie, celem reaktywowania kolejnego Minutemana.
Tymczasem Jack Daw przygotowuje się do walki, która ma wyciągnąć go z dołka finansowego. Nie zdaje sobie jednak sprawy, naprzeciw jak niezwykłego przeciwnika przyjdzie mu stanąć...

A Wake to ostatnia opowieść traktująca o reaktywacji Minutemana.
Ronnie Rome, człowiek ściągający haracze dla miejscowego gangstera, Mimo Palladino, dowiaduje się, że jego brat, Remi, prawdopodobnie znów dopuścił się kradzieży mięsa z rzeźni, w której pracuje. Rzeźnia należy do Mimo, co komplikuje nieco sprawy, jednak nie wszystko jest tym, na co wygląda. Do tego jeden z braci otrzymuje aktówkę z dowodami na to, że drugi zrujnował jego życie...

Równolegle wszystko kręci się w okół rodzeństwa - Larsa i Anny Nagel. Któreś z nich musi przejąć obowiązki ojca na stanowisku głowy Trustu, różne domy mają jednak swoje zdanie na ten temat...

Ostatnia historia z tego tomu pozwala nam odpocząć od spraw Trustu.
Przenosimy się do San Francisco, gdzie młody Azjata czeka na kogoś przed restauracją. Obok niego stoi brązowa aktówka. Azjata wspomina, jak ją otrzymał, gdy na scenę wkracza Lono i zaczyna z nim rozmawiać, uświadamiając mu, jakie konsekwencje może mieć użycie jej zawartości.

Amorality Play to jeden z moich ulubionych one-shotów w całej serii. W końcu ktoś nie związany z Minutemanami otrzymuje "magiczną spluwę", a Lono udowadnia, że Trust doskonale zdaje sobie sprawę z poczynań Gravesa, a w każdym razie - z jego "gry".

Vol. 11 - Once Upon a Crime (Punch Line, A Split Decision, Tarantula)

Punch Line
i A Split Decision można w zasadzie traktować jako jedną, dłuższą historię, jako taką więc ją opiszę.
Kolejny dom Trustu pada, podczas gdy w Meksyku grupka z Love let her zabija czas pijąc i obserwując walki kogutów.
Graves wywiera presję na Wylie'm, aby ten oddał mu Dizzy, Times zdaje sobie jednak sprawę, co staruszek dla niej szykuje. Lono wraz ze swoim teamem wyrusza do Meksyku, nie wie jednak, że wśród jego ludzi jest zdrajca.

Wszystko to prowadzi to krwawej konfrontacji na granicy, w wyniku której syn wraca do ojca, nowy Minuteman zostaje przyjęty do paczki, a jedna z postaci spotyka się ponownie ze swoją ukochaną, nawet jeśli trochę wcześniej, niż ktokolwiek by podejrzewał.

Jakkolwiek konkluzja Punch Line nie byłaby zaskakująca, z ciężkim sercem stwierdzam, że historii tej czegoś brakuje. Oczywiście nadal jest to rzecz godna polecenia, ale brakuje jej "tego czegoś".

Niestety o kolejnej opowieści nie można powiedzieć, że jest dużo lepsza.
Ronnie Rome wyrusza do Rzymu, by odzyskać wiadomy obraz z rąk Echo Memorii. Naturalnie nic nie mogło pójść zgodnie z planem - jak się okazuje, Echo obiecała sprzedaż malowidła nie tylko jednej osobie...

W tym samym czasie, w Nowym Yorku Agent Graves opowiada nowemu MM historię o tym, jak poznał Shepherda i wraz z Curtisem Hughesem wciągnął go do Trustu.

Jakkolwiek opowieść Gravesa, pokazująca, że wcale nie potrzeba "magicznej spluwy" do uniknięcia konsekwencji morderstwa, jest jednym z najmocniejszych punktów tego tomu, tak mnie osobiście znudziła nieco historia Ronnie'go. Definitywnie nierozstrzygnięta zostawia czytelnika bez prawie żadnych wskazówek, co do dalszego przebiegu wydarzeń, a z kolejnych zeszytów nie dowiadujemy się niczego więcej...


Jak widać późniejsze tomy "Kulek" różnią się nieco od tych pierwszych, intryga jednak pozostaje intrygującą, rozwiązania fabularne są po prostu mistrzowskie, a postacie rozwijają się w ciekawym kierunku. Jeśli jeszcze żyją, naturalnie.
Jedyne, czego mógłbym się przyczepić, to rysunki Risso. Oczywiście kadrowanie i kreska ogólnie wciąż są wspaniałe, jednak często da się zauważyć pośpiech scenarzysty. Najlepszym przykładem są tutaj Lono i Graves, którzy po Strychnine Lives nieco zmieniają swoje oblicze. Także Wylie z Punch Line wygląda trochę inaczej niż ten, którego poznaliśmy wcześniej.
To wszystko jednak detale, które nie mają specjalnie złego wpływu na przyjemność płynącą z czytania - a ta jest ogromna.

mtz

Przedświąteczne Nieświąteczne Trzy pRzYpAdKi Szatankowe :-)

Szatańska miłość 01

Szatański Klan

Szatańska miłość 02


poniedziałek, 17 grudnia 2007

pRzYpAdKi portugalskie 04


Pessoas que usam bonés-com-hélice, czyli Ludzie, którzy noszą czapki ze śmigiełkiem to zbiór 44 (czy ta liczba jest tutaj pRzYpAdKoWa? Znając pana Fernandesa i jego komiskowe taktyki można założyć, że nie) jednostronicowych żartów rysunkowych, określanych mianem cartoons. Jest to książkowe wydanie historyjek, które JCF tworzył dla belgijskiego wydawnictwa La Cafeterie, uzupełnione wcześniej niepublikowanym materiałem.
Bardzo dużo o zawartości tej książeczki mówi podtytuł: mały katalog zaburzeń umysłowych. Wszystkie postacie, które spotykamy na jego kartach mają nieproporcjonalnie wielkie łepetyny i dosyć dziwaczne problemy… Ktoś słyszy w głowie pieśni zmarłych śpiewaków operowych, ktoś inny uważa że jest kosiarką do trawy, a niektórzy chodzą po mieście w strojach kąpielowych, okularach do pływania i dziecięcych oponkach do nauki pływania, gdyż obawiają się nagłego nadejścia potopu… Katalog dziwactw jest dosyć obszerny i w zasadzie czujemy się w tym miejscu zamieszkanym przez wariatów jak w mieście, którego ulicami przemykają członkowie Najgorszej Kapeli Świata. W zasadzie każdy z bohaterów opisywanej książeczki nadawałby się na mieszkańca tamtego miasta. A i rysunek dosyć podobny, bo utrzymany w sepii.
Ciekawostką jest to, że te z pozoru oderwane historie, połączone szaleństwem głównych ich bohaterów, w kilku miejscach łączą się w inny sposób, w technice znanej z Najgorszej Kapeli Świata, a w kilku innych wyglądają jak kadry wycięte z tego komiksu. Stanowią część Uniwersum Fernandesa.

Mottem zbiorku jest cytat z Machado de Assisa (1839–1908; brazylijski poeta i pisarz): myślałem, że szaleństwo to wyspa, ale okazuje się, że to cały kontynent. Jakże na czasie, prawda?
qba

wtorek, 11 grudnia 2007

jeszcze trzy pRzYpAdKi... Szatankowe :-) x 6



Szatański wandalizm 02




Szatański wandalizm 03




Szatańskie samouwielbienie 02


niedziela, 9 grudnia 2007

pRzYpAdKoWy komunikat- czyli dekret z mocą ustawy :-)

Informacja dla pRzYpAdKoWyCh czytelników: od dziś, czyli od 9 grudnia 2007, na naszym blogu została włączona opcja wstawiania komentarzy dla użytkowników, którzy nie mają jakiś tam kont założonych gdzieś tam i do tej pory komentarzy nie mogli wstawić. Anonimowi użytkownicy: jeśli możecie, to podpisujcie swoje posty albo imieniem, albo ksywką, albo linkiem do Waszej strony/bloga etc. Dziękujemy i zapraszamy.
qba

sobota, 8 grudnia 2007

pRzYpAdKi portugalskie 03



Dziś coś o dość dziwnym... czymś. Ostatnie wielkie dzieło Aarona Slobodja (A última Obra-prima de Aaron Slobodj) ciężko nazwać komiksem. Książką również nie jest. Według notki biobibliograficznej zamieszczonej na tylnej stronie okładki Aaron Slobodj (1919-1964) był jednym z najbłyskotliwszych i najbardziej nowatorskich artystów XX wieku. Lecz niewielu ludzi o tym wie, gdyż sam Slobodj systematycznie usuwał wszelkie ślady swojej działalności artystycznej. Jego nieoczekiwane zniknięcie w niewyjaśnionych okolicznościach spowodowało, że jednego z dzieł nie zdążył zniszczyć. Big Bang, o którym mowa, to zbiór tekstów i obrazków, które specjaliści uznają za sekwencyjną narrację graficzną, czyli za coś zbliżonego formą do komiksu. Te obrazki i teksty uważano za bezpowrotnie zaginione, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności odnaleziono je w 2002 roku w piwnicach Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku. Odkrycia tego dokonał José Carlos Fernandes. Ponieważ Aaron Slobodj nie pozostawił żadnych wskazówek co do tego które teksty przynależą danym obrazkom, zdecydowano się opublikować te cudem ocalałe fragmenty układanki w formie, która pozwala czytelnikowi na dowolne zestawianie tekstu i obrazu. Na sprężynce (na takiej samej jaką mają kołonotatniki) zaczepiono osobno obrazki, a pod nimi teksty- pozwala to czytelnikowi na przewracanie dowolnej ilości obrazków, celem dopasowania do nich tekstu, albo na odwrót. Był to jedyny sposób, aby przekazać Big Bang czytelnikowi w formie zamierzonej (?) przez artystę. 38 obrazków i 38 tekstów- do czytelnika należy odnalezienie logiki historii oraz stworzenie opowieści ilustrowanej. Sugestie co do ułożenia tych puzzli w sensowną całość można odnaleźć we wstępie napisanym przez José Carlosa Fernandesa oraz w sporządzonej przez niego biografii Aarona Slobodja. Dodatkowo wydanie Big Bang, o którym piszemy, zostało uzupełnione komentarzami profesora Zachariasa Sontaga. Uczony ten dokładnie analizuje twórczość Slobodja, poszukując klucza do odczytania Big Banga. Inny uczony (ceniony portugalski komiksolog Edgar Snorkel), kiedy dowiedział się o zamiarze publikacji dzieła Slobodja przez DEVIR, postanowił ujawnić fakty przemawiające za tym, że Big Bang jest fałszerstwem, a przy okazji wytknął wiele niezgodności w biografii Slobodja. Polemikę, którą załączono do wydania Big Banga, zamyka opinia anonimowego emerytowanego artysty, który odpiera zarzuty Snorkela.
Przypadek Slobodja wzbudza wiele dyskusji wśród uczonych i komiksologów w Portugalii. Tamtejsza Bedeteca do dziś jednak nie zajęła w całej sprawie stanowiska, co może dziwić, gdyż wydaje się instytucją, która mogłaby uciąć wszelkie spekulacje na temat jedynego dzieła, które oparło się niszczycielskiej furii swojego twórcy.
PS: oczywiście postać Slobodja równie dobrze mogła nigdy nie istnieć, a Big Bang być artystyczną podróbką, żartem pana Fernandesa. Tego jednak możemy nigdy się nie dowiedzieć. Chociaż… jeśli przeanalizować teksty, nazwiska postaci pojawiające się w Big Bangu czy same obrazki, odnajdziemy w nich zadziwiająco dużo podobieństw do pewnych konkretnych dzieł pana Fernandesa…
PS 2: ja sam zdjąłem ze sprężynki teksty i obrazki, a potem próbowałem poukładać je w sensowną całość. Po 4 latach prób, mimo zaangażowania w przedsięwzięcie członków rodziny, znajomych oraz przypadkowych przechodniów, poddałem się. Wczoraj wieczorem złożyłem komiks do formy w jakiej go nabyłem. Przygoda trwa…

qba

piątek, 30 listopada 2007

następne trzy pRzYpAdKi... szatankowe :-) :-) :-)

Szatanki kontra znani bohaterowie 02

Szatanki kontra znani bohaterowie 03

Szatanki kontra znani bohaterowie 04


Tytułem wyjaśnienia: lubimy Jeża Jerzego, ale czasami za bardzo nam hałasuje pod blokiem na deskorolce. Jest kilka piosenek pana Zygmunta, których nadal słuchamy i klka takich, które nigdy nie powinny zostać nagrane (w większości to te super-hity-nowości). Pana W również lubimy, ale jakoś nam tak wyszło. Zdaje się, że na pomysł pozbawienia go głowy (typowy dla niego samego) wpadło już wielu komiksiarzy. Nasza historia powstała w błogiej nieświadomości faktu, że dokonał tego również (i chyba jako pierwszy udokumentowany), ku rozpaczy autora, niejaki KRL, czyli posiadający super-moce Człowiek Potas.
qba

pRzYpAdKi portugalskie 02



Um Catálogo de Sonhos czyli Pewien katalog snów to drugi komiks José Carlosa Fernandesa (JCF), o którym chciałbym napisać kilka słów. Wydany po raz pierwszy w 1996 roku w małym nakładzie, wznowiony przez DEVIR w 2004. Narysowany typową „fernandesowską” kreską, sprawiającą że nie da się jej pomylić z innym autorem portugalskim. W odróżnieniu od utrzymanej w sepii Najgorszej Kapeli Świata komiks ten jest czarnobiały. Jeśli chodzi o samą historię to autor przede wszystkim składa tutaj hołd Winsorowi McCayowi (autor przełomowego, klasycznego, ponadczasowego, świetnego Małego Nemo w Krainie Snów, który ukazywał się w prasie amerykańskiej na początku…XX wieku, a do dziś w zasadzie nie stracił żadnej z cech kapitalnego komiksu przygotowo-onirycznego; wydanie zbiorcze historii z lat 1905-1914 ukazało się w 2000 roku nakładem Evergreen- twarda oprawa, ponad 400 stron niesamowitych rysunków i pomysłów + niewyczerpana wyobraźnia autora- jak by napisał Arek Wróblewski: musiszmieć). Komiks utrzymany w klimacie prozy Kafki. Jest jedną z wariacji JCF na temat snu (element snu, śnienia, autor podejmuje wielokrotnie w Najgorszej Kapeli Świata, ale również w pozostałych swoich komiksach, czyniąc z niego stały motyw narracyjny). Głównym wątkiem opowieści jest poszukiwanie tytułowego katalogu. Dwóch bezwzględnych agentów stara się go odzyskać za wszelką cenę. A tymczasem niejaki Remo wymyka się ze snu po to, żeby w świecie realnym (?) odegrać bardzo ważną rolę. W ten sposób do rzeczywistości przenika 90 kilo materii, z której zbudowane są sny… Remo wchodzi w posiadanie katalogu, którego karty są…puste. I tylko w pewnych szczególnych okolicznościach można coś na nich wyczytać. To, co zawierają strony katalogu jest szczególnie istotne dla społeczeństwa, które snów zostało pozbawione przez okrutną dyktaturę… Według tejże sen to czynnik destabilizujący funkcjonowanie społeczeństwa. Oczywiście nie będę zdradzał jak kończy się komiks. To rzecz dosyć typowa dla autora: sporo nawiązań wplecionych w ciekawie opowiedzianą historię, zbudowaną z elementów pożyczonych, ale jednocześnie zachowującą swoje własne „ja”. Niby rzecz typowa, ale w wielu miejscach zaskakująca.

qba

wtorek, 27 listopada 2007

pRzYpAdKieM przeczytane 03

Batman: Dark Joker-the Wild (1993)

To jedno z dziełek Tercetu Doug Moench (scenariusz), Kelley Jones (rysunek) i John Beatty (inker). Jest jeszcze Les Dorscheid, kolorysta, ale według niektórych jego kolory nie są fajne (pracował on z Tercetem również przy kolorowaniu dwóch pierwszych części „wampirzej trylogii”, w trzeciej zastąpił go Gregory Wright, więc może i Tercet doszedł do wniosku, że cos z tymi kolorami nie tak? Mi osobiście nie przeszkadza taka kolorystyka, ba, wręcz bardzo mi się podoba).

Komiks ten, wydany w linii Elseworlds (tutaj http://esensja.pl/magazyn/2003/10/iso/10_51.html bardzo ciekawy artykuł na ten temat, w którym wspomniana zostaje „wampirza trylogia” oraz, również Kelleya Jonesa, Batman: Haunted Gotham) przedstawia nam Batmana-zwierzę. Bezrozumne, polujące, ale mające w przyszłości wypełnić ważną misję. No i zaraz wiadomo, że pojawi się w historii nauczyciel, który wytłumaczy Gackowi co i jak. Komiks utrzymany w klimacie magii. I horroru (bo Kelley Jones to specjalista od rysowania takich historii). Czyli magicznego horroru, ze wszelkimi podtekstami takiego sformułowania. Wspaniała zabawa dla znających świat Batmana, a dla nie znających? Myślę, że dobry komiks. Świetna narracja: jakbyśmy słuchali opowieści starego wędrowca przy ognisku, albo mitu, legendy. Trochę w tym pompatyczności, która w filmie potrafi tak zdenerwować, w komiksie zawsze wychodzi na dobre. Świetnie przeplatanie i powracanie wątków. Znakomity czarny humor, no i oczywiście wrogiem Batmana nie mógł być nikt inny: Joker jest w tym komiksie czarnym magiem. A rysunek? Cały Kelley Jones- dynamika, zabawa z kadrami i tłami rysunków. Nie warto psuć Wam przyjemności z odkrywania tego wyjątkowego stylu. Wspomnę jeszcze tylko, że wydanie, które posiadam, ma dosyć rzucającą się w oczy okładkę- błyszczącą. A sam komiks zaskoczy Was w niejednym miejscu!!!

Batman: Harvest Breed (2000)

Komiks ten, autorstwa George’a Pratta (scenariusz i rysunek, a w zasadzie malunek), dedykowany jest zmarłemu w 1998 roku Archie’mu Goodwinowi (chyba jedynym komiksem do jego scenariusza jaki posiadam jest Batman: Night Cries, z rysunkami, a w zasadzie z malunkami- przypadek?- Scotta Hamptona). W zarysie wygląda to tak: nierozwiązana sprawa sprzed lat powraca. To znaczy: Gotham opanowuje fala zbrodni, która sugeruje tego samego mordercę. Kolejne zabójstwa układają się na mapie we wzór (zgadnijcie w jaki…). Równanie ma rozwiązanie, ale i wiele niewiadomych. We wszystko wmieszana jest dosyć mocno pewna rodzina… Trochę tu magii, trochę wspomnień i trochę zbyt wiele wyeksploatowanych wątków. Ale mimo wszystko komiks czyta się nieźle. Szkoda jednak, że wspaniałej szacie graficznej (plansze są malowane; ja taki styl lubię) scenariusz dorównuje tylko czasami. Niby to horror, ale dlaczego kończy się pojawieniem wielkiego potwora? Przecież nie musiałby… A mimo to czyta się dobrze…

Batman: Black&White vol. 3 (2007)

To już znamy: dwa kolory, tabun scenarzystów i rysowników (literników, inkerów, redaktorów i kogo tam jeszcze zatrudniają ci szaleni taśmoamaerykanie do zrobienia komiksu) i zbiorcze wydanie. Oryginalnie historie, składające się na trzeci zbiorczy tom serii (?) Batman: Black&White, ukazywały się w Gotham Knights #17-49 (2001-2004). Ten komiks nie odbiega zasadniczo od poprzednich dwóch wydań zbiorczych (pierwsze ukazało się w Polsce nakładem TM- Semic w dwóch tomach w 1997 roku, drugie, również rozbite na dwa tomy, w 2003 roku wydał Egmont w ramach Klubu Świata Komiksu). Rządzi się tym samym prawem, co każda antologia: znajdziemy w nim historie genialne, bardzo dobre, typu „może być” i takie, które byśmy wyrzucili. Niech „za” zakupem tego komiksu będzie dla was to, że z 33 historii ja wyrzuciłbym tylko 3. Z kolei „przeciw” to zbyt dużo przeciętnych opowieści (około dziesięciu). Zostaje zatem około 20 naprawdę dobrych rzeczy. Ale tylko jedna genialna (chociaż kilka z tych bardzo dobrych ociera się o najwyższą półkę): The delusions of Alfred Pennyworth. Ale i tak wiadomo: to Batman, trzeba mieć.

A teraz spytacie co to ma wspólnego z komiksem portugalskim albo austriackim? Dwa z tych komiksów kupiłem w Runchu! w Wiedniu (http://www.runchcomics.at/), jeden wypatrzyłem w Lizbonie. Czyli w sumie niewiele (smile)
qba

piątek, 23 listopada 2007

kolejne trzy pRzYpAdKi... szatankowe :-) :-)

Szatanki kontra znani bohaterowie 01

Szatańskie samouwielbienie 01


Szatański wandalizm 01


Dodam tylko, że Garfield to mój ulubiony komiksowy bohater (obok Batmana i Rorschacha) oraz, moim zkromnym zdaniem, największy filozof wszechczasów.


qba




pRzYpAdKi portugalskie 01




Wielkimi krokami zbliża się (lub opóźnia…) wydanie w Polsce pierwszego komiksu José Carlosa Fernandesa (Najgorsza Kapela Świata- wydanie zbiorcze dwóch pierwszych tomów serii pod tym samym tytułem). Tymczasem umilimy naszym czytelnikom czas oczekiwania w następujący sposób: co tydzień (tak, akurat, na pewno będziemy to robić tak regularnie) napiszemy (czytaj: postaramy się napisać) słów kilka o innych komiksach tego autora, a kiedy nam się skończą (a to trochę potrwa, bo jest ich sporo), będziemy pisać o kolejnych komiksiarzach portugalskich.

Na początek Przygody Barona Wrangel’a - pewna autobiografia. Podobno przygody jednookiego barona to przygody samego autora, ale ja bym ostrożnie podchodził do tych rewelacji. Baron Wrangel to postać, która pojawia się również na kartach serii Najgorsza Kapela Świata. Bystrzejszy od Scherlocka Holmesa, większy obieżyświat niż Indiana Jones, bardziej uwodzicielski niż James Bond, bardziej romantyczny od Corto Maltese, bardziej zabójczy niż Brudny Harry, bardziej wykształcony niż Umberto Eco, przygoda jedno ma imię: Baron Wrangel. Wzbogacił się na handlu koszulami z popeliny, oko stracił podczas spływu w beczce kataraktami Nilu (choć są tacy, którzy w to nie wierzą…zarówno w historię z beczką, jak i z okiem).

Komiks ten to zabawny hołd złożony klasykom powieści i filmów przygodowych. Ironiczny, nie do podrobienia- taki jest styl Fernandesa. Znajdziemy tu akcję, zbrodnię, tajemnicę, sekretne stowarzyszenia, teorie spiskowe… Spotkamy bohaterów literackich, filmowych, komiksowych i… samego autora!

Komiks czarnobiały, pełen nawiązań, stanowiący część universum Fernandesa. W zasadzie niewiadomo co w świecie komiksowym stworzonym przez autora jest prawdą, a co nie… Ale zabawy jest mnóstwo. Komiks doczekał się już dwóch wydań, co stanowi jak na rynek portugalski nie lada osiągnięcie. Sporo zabawy konwencją komiksu, duża dawka humoru i typowych intertekstualnych zabaw. W zasadzie powinienem napisać: interikonolingwistycznych zabaw.

qba
rys. Baron na wycieczce w beczce

wtorek, 6 listopada 2007

Trzy pRzYpAdKi... Szatankowe :-)

Świetliki- Szatanki 0:1

Powiedzenia z Szatankowa 2

Powiedzenia z Szatankowa 1


wtorek, 23 października 2007

Szatanki to nie przypadek


Szatanki to seria pasków komiksowych, które nie powstały... przypadkiem. Od 2004 roku w piśmie wydziałowym Instytutu Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich publikowałem inne paski, z serii Świetliki (Pirilampos). Świetliki to były takie filozoficzne istoty, ukrywające się pod postacią zwierząt, ludzi... Historie z ich udziałem to sympatyczne opowiastki poetycko-filozoficzne. No i kiedyś znudziła mnie taka formuła i dorysowałem jednemu ze Świetlików rogi, uszy, skośne oczy, pazury oraz długi, czarny płaszcz. Tak powstały Szatanki. Jednego z nich (młody to osobnik, bo jeszcze nie urosły mu rogi) widzicie na zdjęciu powyżej. Pozostałych poznacie w historyjkach, które na blogu będą się pojawiać co tydzień, albo coś około tego. Na początek dłuższa opowieść pt. Piekło, którą możecie przeczytać pod tym linkiem: http://komiks.nast.pl/paski/pasek/206/Komiksowe-Pieklo-Szatanki-Pieklo/
qba
ps: link do pisma ze Świetlikami (po portugalsku): http://www.iberystyka.uw.edu.pl/jornal/

poniedziałek, 8 października 2007

Jaś jest głuchy



Jaś jest głuchy to historia, która zdobyła honorowe wyróżnienie na największym festiwalu komiksowym w Portugalii (odbywa się on pod Lizboną, w miejscowości Amadora), i której autorem jest tajemniczy Marc07. Niezwykle to sympatyczny człowiek, który zajmuje się głównie ilustrowaniem książek, a komiks traktuje jak hobby, chociaż w jednej z rozmów powiedział mi, że gdyby miał na to czas, to rysowałby tylko komiksy. Fan Batmana. Więcej na stronie PORTUGALSKIE ALBATROSY gdzie znajdziecie portfolio Marc07 oraz jego site (dostępne także w wersji angielskiej). Miłego czytania.

PS: historia opublikowana za pisemną (mejlową) zgodą autora

qba

środa, 3 października 2007

PrZyPaDkiEm przeczytane 02

Cztery razy do roku w Wiedniu organizowana jest wielka giełda komiksowa. A ja się zastanawiam, czemu aż do minionej niedzieli unikałem jej jak ognia.

1200 metrów kwadratowych. Komiksy. Figurki. Gadżety. Wszystko.
Wspaniała atmosfera, niskie ceny, sympatyczni ludzie. Szkoda, że zabrałem ze sobą tak mało funduszy. Z drugiej strony... Nawet gdybym miał ze sobą 500 euro, wróciłbym z pustym portfelem. I pełnym plecakiem. Zapraszam 09.12 na kolejną edycję tej imprezy.

Kickback
Większość fanów komiksów powinna kojarzyć Davida Lloyda - człowieka odpowiedzialnego za ilustracje w jednym z epokowych dzieł Moore'a, jakim bez wątpienia jest V for Vendetta.
Tym razem rysownik sam zajął się scenariuszem i postanowił stworzyć czarny kryminał. Jak mu poszło?
Nie oszukujmy się - historia o gliniarzu, którego dręczą dziwne sny i problemy ze śmierdzącą na milę sprawą, wrażenia zbyt dużego nie robi. Owszem, ma swoje momenty, ale to nie dla niej kupiłem ten album. Zrobiłem to dla oprawy graficznej, która mnie osobiście wbiła w fotel. Genialny styl, idealnie pasujący do opowieści, kolory, nie rażące użycie komputera i wmontowanie zdjęć w niektóre tła.
Jeśli zastanawiacie się, jak powinien być zilustrowany mroczny komiks o policjantach i złodziejach - Kickback jest odpowiedzią.

Silverfish
Bądźmy szczerzy: Silverfisha kupiłem... Przypadkiem. Z początku to Daredevil: Father Quesady, był moim celem. Tak się złożyło jednak, że na stoisku, gdzie był on dostępny siedział mój stary znajomy. Z którym rozmawiałem raz, kilka miesięcy wcześniej. Nie czepiajmy się może szczegółów. Wyszło na to, że Father jest przeciętny, za to znajdzie się kilka ciekawszych rzeczy.
Nie byłem do końca pewien, czego spodziewać się po tym dziele. Z Davidem Laphamem styczności wcześniej nie miałem, a okładka trochę odstraszała jaskrawym różem. Opis był za to całkiem zachęcający. Młoda dziewczyna odkrywająca mroczne sekrety swojej macochy i sadystyczny morderca, który uważa, że kontrolują go rybki mieszkające w jego uchu.
I to ten morderca jest w zasadzie najciekawszym, co w Silverfishu znajdziemy. Nie zrozumcie mnie źle - historia jest dobra, rysunki wraz ze swoim "srebrnym" cieniowaniem całkiem przyjemne dla oka, a rozwiązanie pewnych wątków całkiem oryginalne, chociaż ending zdaje się być trochę za bardzo happy. Co więc sprawia, że mam tak mieszane odczucia w kwestii tego komiksu? Nie mam pojęcia. Może to pewien niedosyt, a może wręcz przeciwnie - zmęczenie przewałkowanym motywem "nastolatków, które mieszają się w dziwną sprawę, gdy rodziców nie ma w domu".
Polecam do przeczytania, bo czyta się przyjemnie. Ale gwarantuję, że można zainwestować oszczędności w dużo ciekawsze tytuły.

SENTENCES: The Life of M.F. Grimm
Nie jestem wielkim fanem hip-hopu. Owszem, czasem lubię posłuchać jakiegoś dobrego rapu, ale to raczej rzadkość. Przed rozpoczęciem czytania nie wiedziałem, kim w zasadzie jest Percy Carey. Z tego komiksu się dowiedziałem.
Sentences... to autobiografia, która streszcza całe życie Carey'a od najmłodszych lat - mamy tu wszystko, co tylko może się Wam kojarzyć z "czarnym rapem": Dilerkę, strzelaniny, wytarte kwestie o lojalności i życiu na ulicy, a nawet... Hip-hop! Luźne, nieco karykaturalne rysunki Ronalda Wimberly'ego doskonale wpasowują się w klimat historii, a jeśli nie zna się dziejów głównego bohatera, rzecz naprawdę wciąga. That some cool shit, nigga!
Oh, Sentences... to jedyny z opisywanych dziś komiksów, którego nie kupiłem na Comic Börse .

5 is die perfekte Zahl (5 is the perfect number)
Panie i panowie, oto zwycięzca. Klasyk gatunku, historia, do których wrócę jeszcze nie raz. To, co Igort narysował jest nie do opisania. Na pozór proste postaci idealnie współgrają z tłami (raz bardzo szczegółowymi, a raz do bólu schematycznymi), tworząc komiks o jednej z najlepszych warstw graficznych, jakie kiedykolwiek miałem okazję podziwiać. Co jest w tym wszystkim najciekawsze? To, że sama opowieść w niczym nie ustępuje rysunkom. Mamy mafię, mamy vendettę, mamy akcję, mamy trochę filozofii i rozterek głównych bohaterów. Jak dla mnie - musiszmieć.

5 ist die perfekte Zahl, und jetzt fahrt zur Hölle.

mtz

pRzYpAdKoWe bąbelki

Szperając na półkach lizbońskiego FNAC’a (taki Empik, z Francji chyba pochodzi :-) ), natknąłem się na coś bardzo ciekawego: album The Bubble Project. Cytując info ze strony projektu (http://www.thebubbleproject.com/): zostało wydrukowanych 30 tysięcy nalepek-baloników. W całym Nowym Jorku umieszczono je na reklamach. Zadaniem przechodniów jest ich wypełnienie. Później, efekty zostają sfotografowane. I przedstawione na stronie projektu.
Celem jest oczywiście wyśmianie nie tylko reklam, ale również wielu osób publicznych poprzez nawiązanie do ich spektakularnych wpadek na przykład (warto rzucić okiem na manifest). Zabawa dosyć podobna do umieszczana w gazetach zdjęć z pustymi dymkami- do wypełnienia przez czytelników. Zabawa pożyteczna, bo twórcza, angażująca ludzi do wyrażania swoich myśli. Ot, taka odnoga komiksu, czy też rysunku satyrycznego, umieszczona w przestrzeni miejskiej. Tanio, zabawnie, pomysłowo. Więcej informacji na stronie podanej wyżej, a wspomniany album można sobie zamówić za pośrednictwem między innymi Empiku (to nie jest kryptoreklama, Empik w żaden sposób nas nie sponsoruje :-) ). Wspaniała rzecz na prezent.
qba

środa, 26 września 2007

PrZyPaDeK Thompsona

I nie mówimy tu wcale o amerykańskim prawniku, który od dłuższego czasu walczy z przemocą w grach video ; )

Craiga Thompsona polscy czytelnicy znają głównie dzięki Timofowi, który w okolicach Gwiazdki 2k6 wydał jego najpopularniejsze dzieło - Blankets. Komiks zebrał świetne recenzje - i nie mogę powiedzieć, że niezasłużenie. Autobiograficzna historia o pierwszej miłości, dorastaniu, pierwszej miłości, religii, pierwszej miłości i śniegu wciąga jak nic innego - przez ponad 500 stron komiksu czytelnik nie zauważa niczego, co się dookoła niego dzieje. A jak już kończy i stwierdza, że rzecz jest świetna, spędza kolejne 15 minut na przewracaniu stron i szukaniu swoich ulubionych scen.

Naturalnie każdy, kto czyta wstępy, opisy i recenzje wie, że "Blanketsy" nie były pierwszym komiksem tego autora - wcześniej stworzył on coś o nazwie Good-bye, Chunky Rice. No wszystko fajnie, niby wygrało jakieś nagrody, ale skoro tego nie wydali jako pierwszego, to znaczy, że gorsze. Prawda? Nie.

Dużo krótsza historia, wydana w zupełnie innym formacie doczekała się aż sześciu różnych wydań od 1999 roku. Jeśli samo to o czymś nie świadczy, to napiszę więcej: bardzo sympatyczna kreska (nie mająca prawie niczego wspólnego z tą, jaką Thompson operuje obecnie), barwne postaci, wątki, zakończenie... Opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie, miłości i tęsknocie. I kilku innych rzeczach - nie chcę zdradzać więcej. Całość przeczytałem od deski do deski, nie zważając na stygnącą herbatę, ludzi dobijających się na GG i dzwoniący telefon. Musiszmieć dla każdego fana komiksów i w gruncie rzeczy jeden z najlepszych moich zakupów ostatniego półrocza.

Na sam koniec chciałbym wspomnieć o ostatnim projekcie Craiga - Carnet de Voyage. W zasadzie ciężko tu mówić o kolejnej, złożonej historii tworzonej przez lata (taką ma być HABIBI) - Carnet to zbiór szkiców z trzech miesięcy podróży, jaką w 2004 roku odbył Thomspon po Europie - opowiada on o swojej wizycie we Francji, Maroko i Barcelonie (pokrótce wspominając także o wypadzie do Szwajcarii). Tak jak w przypadku Blankets, nie boi się mówić o swoim życiu prywatnym - sporo wzmianek dotyczy ostatniego związku Craiga, jak i o jego problemach z artretyzmem (możecie sobie wyobrazić, co to znaczy dla kogoś, kto jeździ od miasta do miasta rysując dziennik i podpisując książki).
Świetne szkice miast, natury i ludzi, rozważania autora na różne tematy i jego reakcje na kulturę europejską. Cóż więcej można powiedzieć? Przyjemny przerywnik między dwoma wielkimi dziełami Thompsona.

Nie rozumiem tylko, czemu niemieckie wydawnictwo REPRODUKT tłumaczyło tytuł (Tagebuch einer Reise). Ale to chyba u Niemców standard - z Death in a strange country robią Endstation Venedig, a ze Split second Chance - Die zweite Chance.

Blog autora (Eng.)

mtz

PrZyPaDkieM przeczytane 01

No dobrze. Mieliśmy polecać dobre rzeczy do poczytania. Na początek kilka komiksów, które ostatnio wzbogaciły moje zbiory.

The 13th Son- Worse Thing Waiting
Jeśli nie wiecie kim jest Kelley Jones, to koniecznie musicie dokopać się do jego prac. W Polsce wyszło kilka zeszytówek Batmana (TM-Semic) z jego rysunkami. Wraz z Moenchem i Beattym stworzyli najlepsze gackowe trio. Nie miałem okazji czytać przygód Batmana w wersji, która podobałaby mi się bardziej.
Autorski komiks Jonesa to horror. Świetny rysunek, ciekawa historia (trzynasty syn kobiety, która stała się potem wiedźmą; trzynasty syn, jedyny który narodził się żywy… stał się łowcą innych potworów) i niezapomniane dialogi. Aż zacytuję rozmowę kochanków potworów:
- You never told me the joy of killing
- I didn’t have the words
Albo:
- We might survive this night, yet. Just keep killing.
A oto link do wydawcy:
http://www.darkhorse.com/profile/preview.php?theid=13-705

Tank Girl 1
Jamie Hewlett i Alan Martin stworzyli połączenie Pająka Jeruzalema i Lobo… w spódnicy. No może niekoniecznie w spódnicy, ale w żeńskim wydaniu. Pije, rozrabia, klnie, jest niepoprawna i sypia z kangurem Booga… Mało? Ma cycki jak rakiety (we śnie pewnego wojaka) :-) Mało? Piwo to jej paliwo. Mało? A dajcie spokój i kupcie sobie ten komiks. Dobra rozrywka.
PS: warto odkopać film nakręcony na podstawie komiksu w 1995 roku. Ja od tego zaczynałem:-)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tank_Girl

Pussey!
Jak dla mnie kandydat do wydania w Polsce. Daniel Clowes o przemyśle komiksowym w USA. Warto, oprócz Ghost World, pokazać coś jeszcze tego autora. Rysunek jest tutaj bardziej karykaturalny, historia inna (chociaż… w zasadzie Pussey to odrzucony przez rówieśników nastolatek, jak dziewczyny z GW), ale sporo w niej celnych obserwacji środowiskowych. No kurcze warto. KG, o wielka Ku(ltu)ro Gniewu, do roboty :-)

Te trzy tytuły gorąco polecam. Wkrótce napiszę o następnych trzech (Skin Deep, Batman: Dark Joker The Wild i Batman: Harvest Breed). Celowo nie piszę o Sentences, Good Bye Chunky Rice i 100 Bullets: Once upon a crime. Mtz o tym coś skrobnie. Tzn. o całości CraigaThompsona i o 100 Kulkach (prawda mtz?).
qba

sobota, 22 września 2007

Smutny Chłopiec vs Roberto Rosz



Kilka słów wyjaśnienia: Smutny Chłopiec (O Menino Triste) to postać, którą do życia powołał João Mascarenhas (http://omeninotriste.blogspot.com/). JCF to José Carlos Fernandes, twórca niezliczonej liczby komiksów (między innymi Najgorszej Kapeli Świata, która ma się ukazać w Polsce już niebawem), urodzony w Loulé, na południu Portugalii, w prowincji Algarve. Roberto Rosz to:
1) postać stworzona przez JCF;
2) dyrektor Narodowego Muzeum Zbędnego i Nieistotnego (MNAI- Museu Nacional do Acessório e do Irrelevante);
3) jeden z bohaterów drugiego tomu Najgorszej Kapeli Świata.
W 2005 roku J. Mascarenhas wpadł na pomysł, aby narysować swojego Smutnego Chłopca w stylu kilku innych autorów. Na początek w stylu JCF. Na rysunku pozostawił jedną chmurkę pustą i poprosił JCF o jej uzupełnienie. W ten sposób słowa, które w tej historii wypowiada Roberto Rosz, zostały dopisane przez twórcę postaci.
Kiedy przeczytacie Najgorszą Kapelę Świata w polskim tłumaczeniu, wróćcie do tego bloga i tego rysunku. Wszystko będzie jasne.
PS: w jednej z wersji tłumaczenia Najgorszej Kapeli Świata, drugi tom miał zostać zatytułowany: Krajowe Muzeum Mydła i Powidła. Jaśniej już nie wytłumaczę ;-)
PS 2: rysunek publikuję za pisemną (mejlową) zgodą autora.


qba

czwartek, 20 września 2007

9th Porto Cartoon World Festival

Tak, byłem w te wakacje w Portugalii. Oczywiście upłynęły mi one pod znakiem komiksów. Przywiozłem ponad 20 kilo makulatury: komiksy, książki o komiksie i inne wyroby komiksopodobne.
Wśród wielu reczy znalazł sę również katalog wystawy 9th Porto Cartoon World Festival. Rzecz o tyle warta uwagi, że okładkę zdobi ciekawa z naszego punktu wdzenia praca, która wygrała 9 edycję konkursu pod tytułem Globalizacja. Autorem jest Grzegorz Szumowski z Polski. Nie pamiętam, żebym gdziekolwiek trafił na info o tym niewątpliwie dużym osiągnięciu autora, który zwyciężył również w 2004 roku, kiedy to tematem był Sport i Społeczeństwo.
Nie jest to jedyny sukces Naszych w ostatniej edycji konkursu. Nagrodzeni zostali również Jacek Frąckiewicz (Globalizacja) i Zbigniew Pietrzyk (Wiosenna Depresja). O finał otarł się Paweł Kuczyński (Globalizacja- jeden talerz). W katalogu ponadto Tomasz Wołoszyn, jeszcze dwie prace Pawła Kuczyńskiego i jedna Zbigniewa Pietrzyka oraz dużo śmiechu.
Wystawę można odwiezać do 30 września w Muzeum Prasy w Porto. Z centrum lepiej jechać autobusem. Ja poszedłem na piechotę. Ładny spacer, ale długi ;-)
qba
ps: nie skanuję prac, bo nie chcę uprawiać piractwa i naruszać praw autorskich. Jeśli któryś z autorów czyta tę informację i zezwoliłby na umieszcenie swojego rysunku, prosimy o kontakt.

wtorek, 18 września 2007

Wstępniak

Mtz, Tobie wszystko się dzieje przypadkiem... Ten blog też, jak mniemam. Ja siedzę na ogół w Warszawie i jeśli akurat net działa mi w miarę szybko to surfuję sobie po stronach komiksowych. Po portugalskich również. Mtz gdziekolwiek by nie był, siedzi przed kompem. Na ogół w Wiedniu. Efekty naszego siedzenia będziecie mogli przeczytać na tym oto dwuosobowym blogu.

Nie chcemy być serwisem informacyjnym, no w każdym razie nie całkowicie informacyjnym. To, co przeczytamy, wyszperamy lub ktoś nam opowie, skomentujemy... przypadkiem. Interesuje nas komiks i pochodne. Oczywiście nie obejmuje to złej mangi ;-) Jest kilku autorów i ich stron komiksowych, które warto odwiedzić- zajrzyjcie do linkowni.

Postaramy się zbytnio nie przynudzać, choć... przypadkiem może nam się to przytrafić. Trochę rysujemy, ale bez ciśnienia na wydanie. Gdyby nie internet to zapewne nasze historyjki kserowalibyśmy i rozdawali jako fanzin. Oszczędzimy tego drzewom. Jesteśmy strasznymi amatorami, ale prosimy o KONSTRUKTYWNĄ krytykę ;-) Będziemy Wam czasami polecać coś do przeczytania, ale spokojnie, nie bójcie się, szitu nie wciśniemy. No, to zapraszamy do czytania i komentowania.

qba