wtorek, 26 kwietnia 2011

Graphic Novels: a visual language

Jeśli nie zaglądaliście do tego materiału (mała szansa, wisi dosyć długo):

Chris Ware:



(kot na krześle, nieodłączny element tworzenia komiksów i tłumaczenia komiksów ;-))

Seth:



Wow! Takie rzeczy w komiksie mnie bawią, zaskakują i nakazują wierzyć w jego niewyczerpany potencjał.

Dodatkowo wypowiedzi Arta Spiegelmana, Joe Sacco i Chestera Browna. Widzicie coś takiego na gazeta.pl z polskimi autores?

pozdrrr qba

sobota, 23 kwietnia 2011

?!

Nie rozumiem tego fragmentu:

"Nie bardzo można zrozumieć, co tu jest owym memem, czy wyprodukowanie grepsu, czy jego dalsze prymitywizowanie i upraszczanie. Ale naturalnie nie żądajmy od autorów zbyt wiele.

Ich żal z powodu uproszczeń, które zmieniają polską politykę w komiks brzmi zabawnie i perwersyjnie. Janicki i Władyka wyprodukowali książkę złożoną z własnych artykułów ze straszną twarzą Jarosława Kaczyńskiego jako Wielkiego Brata na okładce".

???

jednym zdaniem/jednym słowem kwietniowe wyjątkowe!



"Komiks erotyczny" - myślałem, że będzie więcej tekstu;



"Sprawa rodzinna" - sprawa godna uwagi.



"The new Avengers: ucieczka" - to na pewno napisał Bendis, a nie jakiś ghostwriter?



"Karton #6" - żeby zajrzeć do tego, musiałem z szafy zdjąć 5 poprzednich;



"Pluto 001" - roboty też płaczą;



"One piece 1-3" - gum-gumowi-piraci!;



"Hałabała" - wolność ;-);



"Dr. Jekyll i Mr. Hyde" - Hyde i Jekyll komiksu;



"Scientia Occulta"- warto zadrzeć z magią;



"Moe" - kości zostały rzucone (11) i kto by się spodziewał, że ten balonik nie zostanie przebity?

czwartek, 21 kwietnia 2011

niePrZyPaDkIeM oczekiwane premiery



Bywalcy znają ten "zakątek" pRzYpAdKiEm. Pomysł był taki, żeby wrzucać tam komiksy, które tłumaczę, z mniej więcej określoną datą premiery, uzupełniać tę datę po premierze i wklejać linki do recenzji odpowiednich tytułów. Nigdy nie wpisywałem tam Ziniola, w sumie nie wiem dlaczego. Ostatnio też troszeczkę zaniedbałem rubrykę i korzystając dziś z wolnej chwili parę nowych linków się pojawiło. Jeśli czytaliście gdzieś recenzję któregoś z widniejących na pasku tytułów, której nie mam, podeślijcie. Z góry dziękuję!

qba

wtorek, 19 kwietnia 2011

Ty bękarcie...

Ochoczo podłączyłem się do akcji zbierania podpisów pod listem Komiks bękartem kultury, bo uznałem, że warto. Kiedy czytam niektóre wypowiedzi w tym temacie (zerknijcie sobie tutaj), to nie dziwi mnie, że tak się do komiksu podchodzi na każdym niemal szczeblu. Mniejsza o to, czy na EKK organizatorzy próbowali zaprosić ludzi komiksu. Mniejsza o to, czy ci zaproszeni odmówili. Gdyby poszukać dalej, znaleźli by się tacy, którzy by przyjechali.

Problem statusu komiksu, a w zasadzie myślenia, które do takiej roli (bękarta) komiks zepchnęło, to problem bardzo złożony. W polskich realiach wynika oczywiście nie tylko z uwarunkowań historycznych i ideologicznego tępienia tego medium, a następnie z ideologicznego służalstwa, któremu historyjki obrazkowe poddano (to przecież bardzo mocno wpłynęło na wyobrażenie o komiksie). Wynika przede wszystkim z czegoś dużo bardziej niebezpiecznego - z połączenia lenistwa umysłowego ze stereotypowym myśleniem, które niestety tworzy szufladki z niezwykle trwałego drewna. Przebić się tam z kagankiem oświaty nie sposób... Być może bierzemy się za to ("my" tzn. ludzie komiksowa) zbyt naukowo (vide sympozja łódzkie), albo zbyt hermetycznie (vide imprezy typu Bitwy komiksowe, "małe" promocje wydanych komiksów), albo jeszcze zbyt histerycznie, na zasadzie tzw. "pozytywnej dyskryminacji" (skoro tak długo na komiks się pluło i go nie poważało, to teraz można o nim mówić tylko dobrze; komiks jest najlepszy, nie ma złych komiksów). Brakuje wypośrodkowania działań.

Rozumiem te wszystkie postawy, sam po części próbowałem wszystkiego. Mam efekty. Znajomi niektórzy zaczęli czytać, inni nawet sporadycznie kupować, a jeden nawet przestał się wstydzić czytać publicznie, w autobusie! To są jednak tylko pojedyncze przykłady, to nie jest to, co najważniejsze. Brak jeszcze ogólnej zmiany sposobu myślenia. Brak tego otwarcia i zrozumienia. Przeszkodą w zmianie stereotypowej recepcji komiksu jest nie tylko brak dostępu do komiksu (spowodowany cenami; ja z kieszonkowego mogłem sobie kupować timisemiki, a teraz komu z tego kieszonkowego wystarczy na twardokładkowce? no i ja na zwykłych superbohatrskich zeszytówkach nauczyłem się komiksu, doszedłem do tego, że w komiksie są też inne rzeczy, nie tylko rozrywkowe), to jest zapora wychowawcza niestety. Nie ma pracy u podstaw ;-) Życzę wszystkim zakutym łbom, żeby spotkali na swojej drodze nauczycieli, których ja miałem. Zapewniam, że nie kryją się oni wcale w najlepiej sytuowanych rankingowo szkołach, bo ja do takiego liceum nie chodziłem.

Ale pomijanie komiksu, spychanie go na margines, albo gorzej, na pole tylko rozrywki (na ogół z dopiskiem "głupia"), to tylko jedna strona medalu. Nie wiem czy gorsze nie jest podsuwanie tego komiksu pod nos ignorantom (vide afera szopenowska), albo nurt okolicznościowo-instytucjonalnej promocji "komiksem", albo reklamowego wysysania formy komiksu lub jego postaci.

To jest jednak jakiś paradoks, że z jednej strony urzędnicy komiksu nie czytają, a z drugiej ładują pieniądze w komiksy, które maja promować wydarzenie, instytucję, obchody jakiegoś wydarzenia, rocznice etc. Z jednej strony ci urzędnicy murem stoją za mieleniem komiksu, a z drugiej nadal chcą w niego pakować pieniądze. Tylko w co je pakują? No tego nie wiedzą, bo i wiedzieć mają skąd? Dla nich tekst plus obrazki są wszystkie takie same. Nie dostrzegają, że wyrzucają pieniądze na gnioty, nie wiedzą do jakiej publiki się kierują. A publika środowiskowa kiwa na ogół z zażenowaniem głową. Młodzież, do której niby te komiksy się kieruje, raczej się z nich śmieje, niż poważa. A kolekcjonerzy kompulsywni sobie tylko półki zapychają.

W reklamie komiks też rzadko kiedy jest wykorzystany sensownie. Albo postać z niego. Widzieliście to? Ja widziałem, bo na Rondzie Daszyńskiego stałem wczoraj na światłach akurat i spojrzałem w górę. Co w kampanii reklamowej tego pomiotu gospodarczego robią Snoopy i Woodstock? No dobra, ja to może nawet bym jakoś jeszcze sobie wyjaśnił może, że to tradycję jakąś przywołuje, że pewność, stabilność... Ale co te postaci powiedzą zwykłemu Kowalskiemu? Będzie on potrafił przywołać nazwisko autora? Kontekst jakiś? Nie, to raczej będzie dla niego tylko jakiś piesek z przyborów szkolnych jego dziecka. Taki fajny, bezimienny psiak, ładny wzór. A firma zapłaciła za licencję na użytkowanie znaku w chuj kasy. Po co?

Oprócz banalizacji medium komiksowego na dwa wyżej opisane sposoby, jest jeszcze sposób taki: http://www.dilmah.pl/komiks. Hmm, na ogół strach coś takiego czytać, ale tym razem nie jest źle, serio!

Ogólnie i tak szkoda komiksu, bo dla wykształciucha komiks komiksowi nierówny, a dla głupiego obywatela niestety równy.

środa, 6 kwietnia 2011

Huhuahahaha!



Mam pewne przeczucie, niemal pewność, ale i tak się będę cieszył, bo bilety na deftones zostały zakupione ;-) Na QUOTSA się nie wyrobiłem z zakupem, ale tym razem byłem czujny.

qba ;-)

wtorek, 5 kwietnia 2011

Kwiecień-plecień, a miała być cisza

Śmiecę na pRzYpAdKiEm przestrasznie ostatnimi czasy. Kiedy decydowałem się na przejęcie działu komiksowego na Polterze, stwierdziłem, że 3-4 razy na miesiąc coś skrobnę sobie sensownego na starych śmieciach, a jednak okazuje się, że część twórczej energii (niewiele jej ostatnio...) ulatuje z Poltergeistem, a druga część jest przetwarzana na odtwórcze niusowanie tamże.

Wiem, miałem w kwietniu nie pisać na pRzYpAdKiEm, żeby tradycji dwuletniej stało się zadość. Wiecie, takie odpoczywanie, urlop blogowy (ustawowo powinien być przyznawany, jak macierzyński), ładowanie głowy. No ale piszę. Piszę, bo i tak śmiecę w zasadzie bez sensu raczej na ogół, to i mogę przez kwiecień tak robić. W sumie to się zmieni i będzie sensowniej tutaj, myślę o zmianach w polityce wydawniczej. Póki co jednak pRzYpadKoWA nazwa zobowiązuje i obowiązuje ;-). Bezterminowo.

Impulsem do dzisiejszego wpisu jest ten krótki artykulik Niewidzialna sztuka. O przyszłości komiksu. Kiedy poproszono mnie o jego napisanie, uruchomiła mi się w głowie maszynka, która rozpisała zagadnienie na około 10 stron gęstego, naukowego monstruotekstu. Spodobało mi się takie wyzwanie, bo miałem pewne rachunki do wyrównania z przeszłością: na obronie magisterki (z komiksu, rzecz jasna), promotorka na koniec mnie zaskoczyła pytaniem "a jaka przyszłość czeka komiks?". Zamurowało mnie i odpowiedziałem coś bez sensu. 5 lat później to samo pytanie padło z innej strony. Wiedziałem jak na nie odpowiedzieć, bo bagaż lektur mam nieporównywalny w tej chwili, mam narzędzia do mówienia o zagadnieniu. Zaskoczyło mnie tylko ograniczenie znaków... Co zrobić, i tak ta wypowiedź jest sensowniejsza, niż ta z obony mgr ;-)

qba