wtorek, 19 kwietnia 2011

Ty bękarcie...

Ochoczo podłączyłem się do akcji zbierania podpisów pod listem Komiks bękartem kultury, bo uznałem, że warto. Kiedy czytam niektóre wypowiedzi w tym temacie (zerknijcie sobie tutaj), to nie dziwi mnie, że tak się do komiksu podchodzi na każdym niemal szczeblu. Mniejsza o to, czy na EKK organizatorzy próbowali zaprosić ludzi komiksu. Mniejsza o to, czy ci zaproszeni odmówili. Gdyby poszukać dalej, znaleźli by się tacy, którzy by przyjechali.

Problem statusu komiksu, a w zasadzie myślenia, które do takiej roli (bękarta) komiks zepchnęło, to problem bardzo złożony. W polskich realiach wynika oczywiście nie tylko z uwarunkowań historycznych i ideologicznego tępienia tego medium, a następnie z ideologicznego służalstwa, któremu historyjki obrazkowe poddano (to przecież bardzo mocno wpłynęło na wyobrażenie o komiksie). Wynika przede wszystkim z czegoś dużo bardziej niebezpiecznego - z połączenia lenistwa umysłowego ze stereotypowym myśleniem, które niestety tworzy szufladki z niezwykle trwałego drewna. Przebić się tam z kagankiem oświaty nie sposób... Być może bierzemy się za to ("my" tzn. ludzie komiksowa) zbyt naukowo (vide sympozja łódzkie), albo zbyt hermetycznie (vide imprezy typu Bitwy komiksowe, "małe" promocje wydanych komiksów), albo jeszcze zbyt histerycznie, na zasadzie tzw. "pozytywnej dyskryminacji" (skoro tak długo na komiks się pluło i go nie poważało, to teraz można o nim mówić tylko dobrze; komiks jest najlepszy, nie ma złych komiksów). Brakuje wypośrodkowania działań.

Rozumiem te wszystkie postawy, sam po części próbowałem wszystkiego. Mam efekty. Znajomi niektórzy zaczęli czytać, inni nawet sporadycznie kupować, a jeden nawet przestał się wstydzić czytać publicznie, w autobusie! To są jednak tylko pojedyncze przykłady, to nie jest to, co najważniejsze. Brak jeszcze ogólnej zmiany sposobu myślenia. Brak tego otwarcia i zrozumienia. Przeszkodą w zmianie stereotypowej recepcji komiksu jest nie tylko brak dostępu do komiksu (spowodowany cenami; ja z kieszonkowego mogłem sobie kupować timisemiki, a teraz komu z tego kieszonkowego wystarczy na twardokładkowce? no i ja na zwykłych superbohatrskich zeszytówkach nauczyłem się komiksu, doszedłem do tego, że w komiksie są też inne rzeczy, nie tylko rozrywkowe), to jest zapora wychowawcza niestety. Nie ma pracy u podstaw ;-) Życzę wszystkim zakutym łbom, żeby spotkali na swojej drodze nauczycieli, których ja miałem. Zapewniam, że nie kryją się oni wcale w najlepiej sytuowanych rankingowo szkołach, bo ja do takiego liceum nie chodziłem.

Ale pomijanie komiksu, spychanie go na margines, albo gorzej, na pole tylko rozrywki (na ogół z dopiskiem "głupia"), to tylko jedna strona medalu. Nie wiem czy gorsze nie jest podsuwanie tego komiksu pod nos ignorantom (vide afera szopenowska), albo nurt okolicznościowo-instytucjonalnej promocji "komiksem", albo reklamowego wysysania formy komiksu lub jego postaci.

To jest jednak jakiś paradoks, że z jednej strony urzędnicy komiksu nie czytają, a z drugiej ładują pieniądze w komiksy, które maja promować wydarzenie, instytucję, obchody jakiegoś wydarzenia, rocznice etc. Z jednej strony ci urzędnicy murem stoją za mieleniem komiksu, a z drugiej nadal chcą w niego pakować pieniądze. Tylko w co je pakują? No tego nie wiedzą, bo i wiedzieć mają skąd? Dla nich tekst plus obrazki są wszystkie takie same. Nie dostrzegają, że wyrzucają pieniądze na gnioty, nie wiedzą do jakiej publiki się kierują. A publika środowiskowa kiwa na ogół z zażenowaniem głową. Młodzież, do której niby te komiksy się kieruje, raczej się z nich śmieje, niż poważa. A kolekcjonerzy kompulsywni sobie tylko półki zapychają.

W reklamie komiks też rzadko kiedy jest wykorzystany sensownie. Albo postać z niego. Widzieliście to? Ja widziałem, bo na Rondzie Daszyńskiego stałem wczoraj na światłach akurat i spojrzałem w górę. Co w kampanii reklamowej tego pomiotu gospodarczego robią Snoopy i Woodstock? No dobra, ja to może nawet bym jakoś jeszcze sobie wyjaśnił może, że to tradycję jakąś przywołuje, że pewność, stabilność... Ale co te postaci powiedzą zwykłemu Kowalskiemu? Będzie on potrafił przywołać nazwisko autora? Kontekst jakiś? Nie, to raczej będzie dla niego tylko jakiś piesek z przyborów szkolnych jego dziecka. Taki fajny, bezimienny psiak, ładny wzór. A firma zapłaciła za licencję na użytkowanie znaku w chuj kasy. Po co?

Oprócz banalizacji medium komiksowego na dwa wyżej opisane sposoby, jest jeszcze sposób taki: http://www.dilmah.pl/komiks. Hmm, na ogół strach coś takiego czytać, ale tym razem nie jest źle, serio!

Ogólnie i tak szkoda komiksu, bo dla wykształciucha komiks komiksowi nierówny, a dla głupiego obywatela niestety równy.

Brak komentarzy: