poniedziałek, 22 czerwca 2009

pRzYpAdKiEm przeczytane 13



Byłem ostatnio na Dworcu Głównym w Warszawie. Pamiętam jak jeszcze działał. Ludzie jeździli stamtąd na grzyby za miasto, kiedyś wjechał tam świąteczny Ekspres Radia Zet, z którego Mikołajowie Święci rozdawali świąteczne słodycze. A teraz? Dworzec nie obsługuje już ruchu kolejowego, na zarośniętych peronach i torach stoją lokomotywy. Chyba nawet nie są na chodzie. W hali dworca mieszczą się sale Muzeum Kolejnictwa. Pociągi mnie zawsze fascynowały, stąd i moja wizyta w tej placówce. Ale nie tylko z tego powodu, bo jakoś ten zdezaktywowany Dworzec Główny skojarzył mi się z Dworcem Centralnym Trondheima i Duffoura.



Podobno w czasach propagandy sukcesu żaden film nie mógł się obyć bez sceny z przejeżdżającym pociągiem. Myślałem zatem, że i komiks o dworcu centralnym się nie obędzie. Pociągów i autobusów szynowych na Dworcu Centralnym jest wszystkiego jeden wagon i jedna lokomotywa. Myślałem naiwnie przed zakupem, że jednak będzie inaczej. Pierwsza lektura mnie zaintrygowała. Łącznie z zakończeniem. I rozczarowała, bo poczynione a priori założenia względem tego komiksu okazały się nieodpowiednie. Złe podejście i z góry ukierunkowane czytanie zakłóciły mi odbiór komiksu. Z drugiej lektury czerpałem już ogromną przyjemność, bo włączyło mi się myślenie lateralne, z którego tak często (hmmm, w zasadzie zawsze) trzeba korzystać przy tłumaczeniu.



Lapidarnie można ten komiks opisać dwoma słowami: Kafka i sen. Zacząłem się jednak od razu zastanawiać czy to aby nie nazbyt proste? Czy to nie pójście na łatwiznę? Zobaczmy: pasażer przybywa na dworzec (a może na nim jest od samego początku? Przecież nie widzimy co jest na zewnątrz, aż do samego końca...), z którego ma odjechać jego pociąg. Chce sprawdzić rozkład jazdy, który nie działa. Chce się czegoś dowiedzieć w dworcowej informacji, w której siedzi sobie błazen. Chce kupić bilet w kasie, która pRzYpAdKiEm tylko zostaje na chwilę aktywowana. Wszystko na tym dworcu jest na opak. Dewizy, czyli skuteczność, punktualność, usłużność, szybkość, niezawodność i prostota w pokrętny sposób stosują się do działania dworca. Są niejako zaprzeczeniem tego, czego bohater doświadcza. Chociaż akurat personel dworcowy jest bardzo skuteczny i niezawodny w sianiu dezinformacji. O punktualności nie może być mowy, bo po pierwsze nie ma co być punktualne, a po drugie nie działają na dworcu zegary... Taka sytuacja doprowadza naszego bezimiennego bohatera dosyć szybko do podjęcia pozornie nierównej walki z machiną bezsensu, w której tryby wpadł. Nasz bohater zadaje pytania, kwestionuje, szuka. Nie podąża z nurtem, nie daje się wciągnąć w sieć reguł rządzących funkcjonowaniem miejsca, w którym się znalazł. Żeby się z niego wydostać musi postąpić w sposób najprostszy z możliwych, na przekór tego, co podpowiada mu logika: pójść w odwrotną stronę niż wskazują strzałki. Zerknijcie na przedostatnia stronę, kiedy opuścił już biuro zawiadowcy stacji. Nie idzie tam, gdzie wskazuje strzałka, idzie w kierunku przeciwnym.



Początek i zakończenie tego komiksu są otwarte. Nie wiemy co jest za uchylonymi drzwiami, w kierunku których odchodzi nasz bohater, nie wiemy też czy są to te, którymi na dworzec wszedł. Autorzy znakomicie wrzucili nas w środek sytuacji, zbombardowali masą absurdu i pozostawili z otwartym zakończeniem. Jeśli będziemy starali się logicznie powiązać wszystko, co dzieje się między pierwszą i ostatnią stroną, możemy sromotnie polec, dorobić się paranoi, albo kompletnie zdezorientować. Bałem się trochę napisać, że mamy tu do czynienia z logiką snu, bo to takie stwierdzenie-gotowiec, które rzuca się, kiedy nie wiemy jak coś opisać logicznie, ale chyba już zbyt długo unikano go właśnie z tego powodu, tzn. z uznania, że to chodzenie na łatwiznę. Mówienie o klimacie kafkowskim też zdaje się z powodu nadużywania bardziej uproszczeniem niż trafnym opisem (ale przecież i tutaj bohater nie może skorzystać z podstawowej funkcji miejsca, w którym się znalazł; znajduje się w odwróconej sytuacji bohatera Zamku: tamten nie mógł wejść, ten nie może wyjść). A zatem może jednak powinniśmy pomyśleć na przekór temu, co nam się wydaje i tak jak główny bohater opisywać ten komiksowy pRzYpAdEk w sposób prosty? Może nie trzeba z prostych rzeczy tworzyć intelektualnych labiryntów, jak śpiewał Grabarz?



I jeśli Dworzec Centralny to nie sen wyśniony przez Kafkę, to możemy się tutaj dopatrywać metafory, którą już opisał Konrad w podlinkowanym kawałek wcześniej tekście o tym komiksie. Mi nie daje spokoju cały czas rysunek, który z czymś mi się kojarzy, ale nie jestem w stanie stwierdzić z czym... Tkwi to skojarzenie gdzieś głęboko w mojej głowie, muszę pogrzebać. I nie znalazłem jeszcze wyjaśnienia dla zwierzęcych bohaterów. Chociaż zaraz, główny bohater kot, koty... Chodzą swoimi drogami. Ciekawski jak kot. Ciekawość, pierwszy stopień do piekła. Hmmm, co jest za tymi drzwiami...



Intelektualnym labiryntem nie jest za to z całą pewnością Last Train to Deadsville. Pociągów tu też nie ma, ale pomyślałem, że skoro tytuł z pociągiem, to nada się, żeby napisać za jednym razem o dwóch komiksach o... pociągach widmo. To komiks z serii A Cal McDonald mystery, znanej u nas z Abry Makabry. Steve Niles na scenariuszu i mój ulubiony Kelley Jones na rysunku. Rysunkowo jest prosto, w stylu The 13th son. Taki styl oczywiście mniej mi się podoba niż stosowany przez Jonesa w Batmanie. Mniej „zakreskowany”, czysty, mało szaleństw z kadrowaniem. Ale i tak cieszy oko. W końcu to Kelley Jones. Steve Niles scenarzystą wielkim nie jest, ale utrzymuje średnią fajnych żartów i odpowiednią dozę „przesady”. Obaj panowie serwują akurat tyle, aby dobrze się przy lekturze bawić. Cala wspomaga jako partner Mo’lock, bezduszny zombiakofrankensztajn, a muszą się uporać z demonem sprowadzonym na ziemię przez nieostrożnego młodziana, który bawił się w satanizm. Intryga skomplikowana jak cholera, aż ciężko się połapać. Zabawy jest jednak sporo, przesady i kiczowatości jak w konkretnie kiepskim horrorze klasy „c”. Jeśli szukacie lektury lekkiej i śmiesznej, to dobrze trafiliście. Jeśli dodatkowo kręci was Kelley Jones rysownik tak jak mnie, trafiliście jeszcze lepiej. Jeśli lubicie to, co w poprzednich zdaniach wymieniłem ORAZ horrory detektywistyczne, poczujecie się jak w domu. No i nie musicie wizualizować sobie monstrualnej pizdy żarłocznej jak kosiara. Kelley Jones to zrobił. W tym komiksie. Szok i śmiech. Jest dobrze.

qba, I’m a passanger, odjazd!

2 komentarze:

Kuba Oleksak pisze...

No tosmy się zgadali :)

tO mY: pisze...

no i dobrze wyszło, bo komiks zasługje na to, żeby o nim ludożerce przypominać.

pozdr