czwartek, 5 lutego 2009

pRzYpAdKiEm przeczytane 09



Dziś tak trochę stylem zmiennym i jak najbardziej pRzYpAdKiEm, ale nie do końca przeczytane bo i obejrzane, i jeszcze nie w całości przeczytane. O trzech rzeczach.

Pierwsza z nich to książka/album, towarzyszący takiej wystawie Comic Abstraction: Image-Breaking, Image-Making, March 4–June 11, 2007. Nie widziałem tej wystawy, nie wiem czy dotarła ona gdzieś poza miejsce startu, ale spodobał mi się pomysł. Zamiast biadolenia w temacie dyskryminowania komiksów, postanowiono zorganizować wystawę. Wystawę nie komiksową, ale sztuki współczesnej, która komiksem się inspiruje. Zresztą nie tylko komiksem, bo i innymi wytworami kultury popularnej. Efekt bardzo udany, bo nie mamy tutaj do czynienia z prostymi cytatami, przeniesieniami konkretnych elementów z jednego pola twórczości na drugie, ale z odtworzeniem metody twórczej ‘stamtąd’, ‘tu’. Autorzy prezentowani w albumie pracują, jak mi się wydaje, na zasadzie analizy wybranego medium (np. komiksu), jego dekonstrukcji i rekonstrukcji przy włączonym własnym filtrze, który określa kształt ostateczny danego dzieła i wyznacza poziom abstrakcyjności względem elementu wyjściowego. Jak można się zorientować, praca z takim materiałem, przynależącym do kultury popularnej, jest w tym pRzYpAdKu zakorzeniona dosyć głęboko, a nie tylko powierzchownie (co zarzuca się popartowi, a z czym ja do końca zgodzić się nie mogę, bo i owszem, popart przemalowywał na przykład najbardziej schematyczne kadry komiksowe, ale chodziło przede wszystkim o naśladowanie techniki innymi środkami wyrazu; esencją nie była informacja zawarta w obrazie, ale jej połączenie ze skalkowaną techniką, a i niejednokrotnie z odwołaniem do czegoś poza- jak przy okazji lichtensteinowskiego obrazu Mr. Bellamy z 1961 roku:



I na tym nie koniec, bo przywołany przed chwilą Roy Lichtenstein sam przyznał, że komiksy służyły mu do nauki studentów o podstawowych kolorach; stąd też nie jestem przekonany jakoby w pracach popartystów ujawniała się całkowita ironia względem komiksu, a już na pewne nie względem całego gatunku, może jednej jego odmiany). Pokazanie jak głęboko i na ile sposobów może zainspirować komiks jest bardzo cenne. Estetyka komiksowa, która obecna jest współcześnie na wielu polach (nie tylko artystycznych, ale i użytkowych), może zostać przefiltrowana i zamanifestowana w sposób, wymagający od nas wysiłku w odbiorze. Być może przybiera to czasem bardzo abstrakcyjne kształty (jak inspirowane Atomówkami prace Polly Apfelbaum, choć to akurat kreskówka, to dobrze oddaje mechanizm procesu) i wymaga ze strony widza przygotowania, ale przecież taka jest sztuka współczesna: bez kontekstu jej nie zrozumiemy, musimy mieć przygotowanie książkowe. I można się kłócić, że sztuka taka nie powinna być, ale współcześnie właśnie tak działa. Zmienił się zakres tego słowa, definicja jest już bardzo obszerna, bo nie zawęża się tylko do konkretnego wytworu, czasami jest równoznaczna z działaniem, po którym jedynym śladem może być nagranie video, zdjęcia etc. Sam album zawiera długi esej, w którym Roxana Marcoci oprowadza nas po wystawie i wyjaśnia to, co powinniśmy wiedzieć, aby zrozumieć prace zaprezentowanych artystów. Te najbardziej komiksowe to dla mnie (na czuja) dziwaczne kształto-postacie Inki Essenhigh, instalacje Michela Majerusa, animowe produkcje Takashi’ego Murakami (sperma w 3D, to trzeba zobaczyć!), pokryte tylko kolorami donaldowe plansze autorstwa Rivane Neuenschwandera (wyobraźcie sobie obrazy, które są kompozycją kolorystyczną w układzie planszy komiksowej z pustymi balonikami, albo spójrzcie na okładkę albumu, o którym mowa) no i moje ulubione: rysunki kredą na tablicy Gary’ego Simmonsa- w opisie czytamy, że autor „atakuje” narysowane przez siebie na tablicy obrazki, rozmazując je; w ten sposób osiąga fajny ruch na obrazkach i dynamikę.

Inne podejście do kwestii komiksu pokazano przy okazji wystawy Cult Fiction, o której było już przy okazji wpisu na blogu KG, o tutaj.Zamiast pokazania inspirującej siły komiksu i wpływu komiksowego myślenia na tworzenie, w jednym miejscu zgromadzono rzeczy stricte komiksowe, komiksopodobne i z komiksem nie mające nic wspólnego. Są to nie tylko grafiki i malowidła, ale również rzeźby. Zamysłem było postawienie komiksu wśród wytworów sztuki współczesnej, bez kwestionowania jego wartości artystycznych. Tak jakby kuratorzy wystawy zignorowali świadomie granice, które wytyczane są przez konserwatywnie myślących krytyków sztuki lub zupełnie stereotypowo brnących przez świat kultury i sztuki odbiorców (spośród których nie wykluczam artystów, bo oni też są odbiorcami). I dobór komiksiarzy dokonał się właśnie pod tym kątem, aby pokazać to, co wyjątkowe w komiksie: Crumb/Pekar, Clowes, Mellinda Gebbie/Allan Moore, Sacco czy Killoffer. No i Blanquet. Stephene Blanquet .

O autorze czytamy:

For seveal years Blanquet Has been confined to a wheelchair due to worsening muscular atrophy. He refers to his illness as a ‘fierce dog’. ‘Some people have a crab as a pet, others a flu. I have a dog. A dog that one day or another, when my back is turned, will manage to gobble me up and wolf me down without a second thought. In the meantime, she sits obediently at my feet.’ His deteriorating condition contributes to any of the recurring themes in his work as well as adding a genuine urgency to his creative activities. As an intense, prolific artist, he has translated his visions into a variety of other media, including stuffed dolls and toys, silkscreen prints, gallery installations and paintings onto live female nudes, as well as illustration for national magazines and newspapers in France.

Jak sam przyznaje, jego uniwersum wyznacza to, co ma związek z ciałem. Traktuje je jak materiał, który można formować. Mutacje, transformacje, zmiany- to rzeczywiście widać u autora, także w komiksie, który jest trzecią dziś opisywaną pozycją: Niema historia.



To trzyczęściowy, krótki komiks niemy. Oczywiście wszystkie historyjki łączą się, a są zapisem dosyć upiornych zabaw w pozbawianie się części ciała i wykorzystywanie ich jako tworzywa artystycznego lub rekwizytu, mającego służyć oszukaniu kogoś. Niby ostrzeżenie, że jak komuś utniesz rękę, to to się na tobie zemści w najmniej spodziewanym momencie, bo ludzie z natury są mściwi, a sprawiedliwość musi być. W katalogu dziwactw jak da mnie zwycięża człowiek o dwóch penisach, który wyposaża prostytutkę w dodatkową pochwę, aby zaspokoić swoje zdwojone pragnienie. Jest ostro i fajnie, w klasycznym układzie kadrów i w klimacie komiksowych popaprańców pokroju Burnsa, Clowesa czy Anderssona Maxa.

Co do albumów, o których piszę, to zdaję sobie sprawę, że wyszły już (oba) prawie dwa lata temu, ale jakoś tak wyszło, że kiedy wpadł mi w ręce komiks Blanqueta, przypomniałem sobie o Cult Fiction, a kiedy wziąłem Cult Fiction do ręki, to zaraz porównałem go do Comic abstraction. A dalej już mi się tak skłębiło pod czaszką, że to dwa ciekawe, zupełnie inne podejścia do komiksu, choć oba mające na celu pokazanie jego potencjału i równorzędności z innymi wytworami sztuki współczesnej.

qba

Brak komentarzy: