czwartek, 8 października 2009
MFK 2009- wybiórczo
W tym roku planowałem w Łodzi być od soboty rano, a zatem tak jak w 2008. Niestety dotarliśmy do ŁDK-u dopiero na godzinę 14 (fatalne połączenia PKP- gdybyśmy chcieli być na otwarcie, to po obejrzeniu piątego sezonu Trawki- cały sezon w jeden wieczór- musielibyśmy wychodzić z domu...), po odebraniu wejściówek poszliśmy do Chińczyka, na giełdę i na 3 sobotnie spotkania.
Dominik Szcześniak dobrze przygotował się do rozmowy z Peterem Milliganem. Było szczegółowo, rzeczowo, ciekawie. A mtz i tak drzemał, bo dopadło go lekkie zmęczenie. Nie wiem jak jego kciuk wytrzymał te dwa dni, bo taką liczbę esemesów jaką puścił w 48 godzin, ja wysyłam przez tydzień, albo i dwa :-). To była jego pierwsze eMeFKa, ale bardzo szybko opanował klasyczną postawę fana pogrążonego w lekturze zakupionego na giełdzie komiksu. Wracając do spotkania z Peterem Milliganem- bardzo podobało mi się prowadzenie: przygotowanie merytoryczno-faktograficzne, brak epatowania własną osobowością ze strony prowadzonego. Dominik kilka razy zaskoczył Petera, który musiał chwilkę pomyśleć, aby przypomnieć sobie jakiś szczególik ze swoich prac. Ogromny plus.
Całkowicie drugi biegun to niestety rozmowa z Grzegorzem Rosińskim. Postanowiłem zostać na przytulnej sali kinowej i w oczekiwaniu na Ivana Bruna posłuchać naszego mistrza. I żałuję. Najdelikatniej pisząc to była kompromitacja i żenada. Począwszy od wejścia na scenę w płaszczu i z jakąś siatą, tak jakby od niechcenia i całkowicie pRzYpAdKiEm pan Grzegorz w eŁDeKu się znalazł, poprzez pretensjonalny sposób odpowiadania na pytania w stylu ale-czego-wy-chcecie-dajcie-mi-spokój-nie-chce-mi-się-na-to-pytanie-odpowiadać-i-ogólnie-to-mało-mam-do-powiedzenia-i-jeszcze-nie-chce-mi-się, a skończywszy na miejscami fatalnym poczuciu humoru. Może pan Grzegorz chciał być taki młodzieżowy i wyluzowany? Bo chyba nie był sobą.
Zabrakło trochę dynamiki na spotkaniu z autorem Bez komentarza (to jest jeden z lepszych zagranicznych tytułów, z jakim miałem do czynienia jak do tej pory w 2009 roku), Ivanem Brunem, który wyglądał na zmęczonego i/lub zestresowanego (szkoda, że nikt nie zaprosił jego kapeli, żeby zagrali po gali w Manufakturze :-)). Myślę, że trochę zawiniła tu też tłumaczka. Jak twierdzi mtz tłumaczyła nawet ok, ale kompletnie wykładała się na wiedzy komiksowej, myląc tytuły komiksów z tytułami czasopism. Na całe szczęście Szymon Holcman czuwał- kilka razy reagował i uściślał. Ale zastanawia mnie, dlaczego tłumaczka chociaż minimalnie się nie przygotowała do spotkania? Kiedy sam idę tłumaczyć, zawsze staram się poprzeglądać słownictwo, fakty, jakieś informacje związane z tematem tłumaczenia. Bez tego, to tak jakby pójść na rozmowę o pracę do firmy, o której się nic nie wie. Sam Ivan Brun jest bardzo niepozorną postacią. Na gali mignął mi tylko, skromnie rozpływając się w tłumie. Sprawia wrażenie człowieka, który woli aby jego komiksy mówiły za niego. Czekam zatem na jego kolejne tytuły w polskim wydaniu.
No, a potem krótka wizyta na wystawie prac konkursowych, na której podziwialiśmy prace naszej kuzynki w roli kolorystki. Nagrody nie zdobyła, ale zaznaczyła swoją obecność. Bardzo się cieszymy i gratulujemy. Całość pracy Ministranci (scen. Tomasz Gazda, rys. Antek Serkowski, kol. Natalia Gościniak) do wglądu w katalogu prac konkursowych. Na wystawie zaprezentowano połowę historyjki, którą możecie podejrzeć na zdjęciach w pokazie slajdów.
W pokazie slajdów są też dwie inne prace, z których jedna zaciekawiła mnie kompozycją plansz (nie pamiętam autora niestety...; tytuł to I know what you cooked last summer), a druga zaintrygowała oszczędną formą i małym eksperymentem made by Łukasz Ryłko. Szkoda, że katalog nie obejmuje wszystkich prac, które pojawiają się na wystawie.
A po wystawie udaliśmy się na galę. Nie wiem czy autobus festiwalowy rzeczywiście jeździł. Nam nie udało się na niego trafić, więc spod eŁDeKu poszliśmy piechotką. Przypomniała mi się moja wyprawa sprzed roku- wtedy na galę było równie daleko i również towarzyszył mi Szymon (brat Natalii kolorystki). Dotarliśmy na miejsce około 20:40 i było fajnie. Wszyscy mi mignęli, prawie z nikim nie porozmawiałem dłużej, sporo ludzi sprawiało wrażenie, że się gdzieś spieszy. Niespiesznie postępowała tylko kolejka do piwa, co było sygnałem do szybkiego odwrotu.
Niedziela zaczęła się od Sympozjum, które pozostało z boku całego festiwalu. W programie drukowanym była zaledwie wzmianka na samym końcu, a we wcześniej publikowanych informacjach o programie eMeFKi nawet tej wzmianki nie było. Niektórym odpowiada ta niszowość Sympozjów, mi powoli przestaje się podobać. Sympozjum powinno walczyć zarówno o zainteresowanie komiksem kręgów naukowych, jak i kształcić przeciętną festiwalową publiczność. Zupełnie niepotrzebna była cała zadyma, po której kilku autorów zapowiedziało bojkot festiwalu. Wypowiadałem się już na ten temat na blogu KaeReLa- zabrakło przemyślenia tematu i zdrowego podejścia. Sympozjum to nie jest tylko Krzysztof Skrzypczyk, który ma swój pogląd na pewne sprawy i swoje własne zdanie, z którym nie wszyscy się zgadzają. Niewielu jednak z jego oponentów postanowiło pojawić się w niedzielę, aby posłuchać nie tylko jaką postawę reprezentują poszczególni uczestnicy, ale choćby po to, aby dać bezpośredni odpór wygłaszanym przez Krzysztofa krytykom. Ja również z wieloma jego ocenami polskich młodych autorów się nie zgadzam, ale o tym za chwilę. Dziwi mnie to histeryczne podejście do tematu, rozdzierani szat, protestowanie, a potem całkowite zlanie tematu. Czy jest lepsza możliwość na dyskusję niż stanięcie twarzą w twarz i kulturalne uzasadnienia swoich racji? Sympozjum taką możliwość daje. A osoba Krzysztofa SkrzypczYka (nie SkrzypczAka), otwartego na dyskusję, jest tam co roku, aby zmierzyć się z adwersarzami. Tylko gdzie są w czasie trwania sympozjum „książeta obiektywizmu”? Nic nie sugeruję, wystarczy poczytać o szampańskiej zabawie tu i tam. Tak, oczywiście, bo szkoda czasu na wyjaśnienie spornych kwestii. Lepiej okopywać się na swoich pozycjach, pogłębiać podziały istniejące, albo tworzyć nowe. I ironicznie wiwatować podczas gali. Tylko po co?
Tezy zawarte w eksplikacji, o której treść głównie poszło, zostały przez wielu wzięte za główne „zadanie” sympozjum, podczas gdy są osobistym zdaniem Krzysztofa Skrzypczyka. Wystarczyło być na którymkolwiek z dotychczasowych sympozjów, albo przeczytać którąkolwiek antologię (abstrahuję tutaj od ogólnego poziomu tych antologii, bywało różnie), aby się o tym przekonać.
Na tegorocznym sympozjum nie wystąpiłem, gdyż wyznaczono mnie na sam koniec, a obrady się przedłużyły i musiałem wyjść, żeby załatwić jeszcze ważne sprawy związane z wystawą komiksu polskiego na Festiwalu w Amadorze (mam nadzieję, że załapię się do delegacji :-) tylko tłumaczenia muszę skończyć na czas) i wrócić do Warszawy, gdzie czekała na mnie praca. Nie zaprotestowałem więc publicznie przeciw kilku stwierdzeniom, które padły w wystąpieniach prelegentów i głosach komentarza ze strony Krzysztofa i publiczności.
Problem Likwidatora powraca jak bumerang, był obecny i na tym sympozjum. Ryszard Dąbrowski mimo namów nie zdecydował się przyjść. Szkoda. Akurat referat o jego komiksie robił wrażenie, gdyż spróbował ten tytuł krytycznie i obiektywnie ocenić czytelnik, który komiks lubi. Zadał sobie jednak wysiłek wytknięcia komiksowi braków. Podobnie zrobił Krzysztof Skrzypczyk w tekście Mniemany magnetyzm masakry opublikowanym jakiś czas temu w piśmie [fo;pa]. Nie będę się tutaj rozpisywał o mojej ocenie Likwidatora, w sposób zawoalowany dałem już odpowiedź w artykule, który ukazał się w ZK#8 (Komiks a władza).
Pierwszy kamyczek do ogródka naukowców: nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że w Likwidatorze nie ma ewolucji warstwy plastycznej, a taka teza padła. To spora nieścisłość, która nie przystoi komiksologom. Likwidator to na początku konturowy rysunek, potem bardziej zaokrąglony i pełniejszy, w odcieniach szarości i z jednorazowym romansem w kolorze. Ktoś się tutaj zagalopował w dyskredytowaniu tego komiksu.
Drugi kamyczek: dzieło nie istnieje bez odbiorcy. Chcemy czy nie, to czytelnik w części nadaje wartość danej realizacji. Czytelnik ja dopełnia, zapewnia byt na rynku. Dlatego też nie zgadzam się z niska oceną roli pisma Produkt, które Krzysztof pośrednio i w sposób nie poparty żadnymi merytorycznymi argumentami, przypisał do nieudanych/nieudolnych realizacji komiksowych. Po pierwsze: Produkt to wiele serii, spora różnorodność. Po drugie: to pismo o sporym oddziaływaniu, którego twórcy nadal są obecni na naszej scenie komiksowej. Po trzecie: to pismo, które utrzymało się na rynku stosunkowo długo. Jeśli chcemy na poważnie rozmawiać o komiksach, to nie możemy sobie pozwolić na tak lapidarne oceny, bez poparcia odpowiednimi argumentami. Nie na spotkaniu rangi sympozjum.
Trzeci kamyczek: w swojej zapalczywości Krzysztof popełnił jeszcze jedno bardzo nieprofesjonalne nadużycie. Słusznie podkreślił ogromną wartość pracy Jakuba Woynarowskiego, która znalazła się w antologii/hołdzie Tadeuszowi Baranowskiemu. To bardzo oszczędna, przemyślana praca, w której zawiera się esencja Baranowskiego. Plansza, na której widzimy linie kinetyczne wskazujące ruch niewidzialnej postaci. Kto zna twórczość pana Tadeusza, zobaczy tutaj Kangura spadochroniarza, bez pudla poczuje się swojsko w naturze à la Baranowski. Również linia kinetyczna przywodzi na myśl te plansze komiksów naszego mistrza, które czytamy nie standardowo od lewej do prawej, ale zgodnie z ruchem najważniejszej w danej scenie postaci. Plansza jest genialna w swojej pozornej prostocie. Tej pracy Krzysztof przeciwstawił rysunek Ryszarda Dabrowskiego, mówiąc (cytuję z pamięci) „a u Dąbrowskiego flaki, krew...”. Żadnych flaków nie ma. Krwi też. Jest rysunek, który klimatem nawiązuje do Likwidatora. I tak jak rysunek Woynarowskiego jest nie do pomylenia z innym autorem.
Ogólnie bardzo podobało mi się wystąpienie mojego imiennika. Pokazał sporo prac, które o komiks zahaczają, które z komiksu czerpią. Swego czasu też takich prac poszukiwałem. To była wartościowa prezentacja, teraz czekam na Antologię tekstów drukiem.
No i festiwal dobiegł końca. Szybki pobyt na spotkaniu Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego, którego członkiem mam zamiar się stać, a o którym już rozmowy toczyły się wiele razy, ostatnio chyba 1,5 roku temu. Spotkanie się przedłużyło i Nicka Abadzisa już nie zdążyłem upolować.
Mimo deszczu wato było przebić się na wystawę prac Willa Eisnera. A potem w pociąg i do domu. Mimo wszystko, podobało mi się. Jutro na zakupy komiksowe i w nawiązaniu do eMeFKi jeszcze będzie tylko jeden wpis jednym zdaniem, kiedy uporam się lekturami. W uzupełnieniu relacji, kilka opisów z innych miejsc w sieci oraz pokaz slajdów. Miłego czytania i oglądania.
Motyw Drogi
Kolorowe Zeszyty 1
Kolorowe Zeszyty 2
Pub pod Picadorem
Polter
qba- the impossible medieval warrior
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
10 komentarzy:
Co do sympozjum - nie ma co się chyba dziwić, że nikt z burzących się swego czasu (w tym i ja!) na nim się nie pojawił. Po pierwsze festiwal = zabawa, więc po co sobie psuć humor kwasami, które można by usłyszeć na sympozjum (tzn. to taki tylko przykład przejaskrawiony). Chodzi mi bardziej o to, że w tym rzadkim czasie kiedy można się twarzą w twarz spotkać z ludźmi z którymi zazwyczaj kontaktuje się tylko na necie po prostu żal czasu na inne czynności - jak bardzo słuszne dla dobra sprawy nie były.
Nie powiem, żebym był jakoś z tego zadowolony, bo rzeczowa dyskusja by się bardzo przydała. No ale jest jak jest. Gdyby sympozjum było jedną z głównych części MFKi mogłoby być zupełnie inaczej. A tak to część blogowa pokurwi sobie na necie, a K. SkrzypczYk (jakby nie było twarz niechęci do młodych i tych nieco mniej młodych też komiksiarzy) i tak swoje powie podczas części naukowej.
Bez prawdziwej konfrontacji.
Obie strony zadowolone.
Uff. Nie wiem czy uchwyciłem to o co mi chodziło.
W każdym razie - nie znam KS - ale na sobotniej gali wyglądał na nieco nieufnego tym wszystkim "młodym" spojrzeniom i uśmieszkom, jakby oczekiwał jakiegoś ataku.
Takie odniosłem wrażenie.
PS> Teksty z sympozjum będą gdzieś do wglądu?
PS2> Nie ma to jak pRzYpAdKoWe spotkanie w CK ;)
co do psucia sobie zabawy, co do tracenia na to czasu- masz rację. tylko że jest jeszcze pewne "ale", dotyczące innych czynników olania sympozjum- wg mnie cała zadyma nie miała najmniejszego sensu i łudzę się, że nieobecność nikogo z "drugiej strony" to efekt przemyślenia tematu, a raczej kombinacji tego i wspomnianych przez Ciebie powodów. Trochę żałuję, że musiałem wyjść wcześniej i że nie zabrałem głosu- na bieżąco jakoś nie potrafię się wcinać, mam za małą siłę przebicia.
Te rzeczy, które opisałem, które mi się nie spodobały ze strony Krzysztofa w jego opiniach Sympozyjnych, nigdy podczas mojej obecności, od 2005 roku, na tym punkcie imprezy nie miały miejsca w taki sposób. Serio, nie pamiętam tego typu nadużyć ze strony któregokolwiek z uczestników.
Czy Krzysiek jest nieufny? Nie, raczej nie, nic ponad średnią krajową jeśli chodzi o dystans do ludzi.
Antologia sympozyjna koło połowy tygodnia była jeszcze na etapie korekty, niedługo chyba pójdzie do druku. A ja jeszcze zeszłorocznej nie doczytałem...
pozdr
Bardzo dobry, rzeczowy, konkretny wpis.
Co do KS - imho jest nieufny ponad społeczną, a na pewno piwno-imprezową przeciętną. Tylko co to ma do rzeczy?
Nie zmienia to faktu, że mało jest osób, które potrafią powiedzieć mu prosto w oczy to, co o nim myślą. W sieci każdy jest mocny w gębie, w realu to różnie bywa.
Tym większe dzięki za tę relację - fajnie mieć jeszcze jedną opinię o tym, co działo się na SK.
Pozdrówka
Kolory w ministrantach - miodzio!!!
@ repek: zastanawiałem się czy to jest ta forma właściwa i miejsce odpowiednie, ale później pomyślałem, że tak czy inaczej w bezpośredniej rozmowie powtórzę Krzyśkowi to samo. Nie mogłem bezpośrednio na Sympozjum (a zamierzałem), bo czas i inne obowiązki mnie goniły. Podkreślam jednak, że taka sytuacja zaistniała pierwszy raz od kiedy uczestniczę w Sympozjach (które bardzo sobie cenię mimo zastrzeżeń, które zgłaszałem po pierwszym, w 2005 roku, na którym byłem).
@ Maciej: mi też się podobają ;-) i wymiękam przy ostatnim kadrze z 4 strony!
@qba
"Podkreślam jednak, że taka sytuacja zaistniała pierwszy raz od kiedy uczestniczę w Sympozjach"
Ale o czym mówisz? O tym, że temat był przegięty czy o tym, że chciałeś pogadać z KS face to face?
Pozdrówka
aaa, zamotałem: miałem na myśli to, że pierwszy raz w rozmowach podczas sympozjum pojawiły się uwagi niemerytoryczne w rodzaju opinii, którą można wygłosić gdzieś na forum internetowym, a nie podczas spotkania, któremu nadaje się rangę sympozjum naukowego. Najzgrabniej i najlżej nazwałbym te opinie nadużyciem intelektualnym. Ładnie, prawda?
pozdrawiam
Bardzo politycznie. :)
Pozdrówka
Prześlij komentarz