niedziela, 31 stycznia 2010
pRzYpAdKi portugalskie 22
Tomorrow the chinese will deliver the pandas to dzisiejszy bohater. O autorze, Marco Mendesie, pierwszy raz usłyszałem prawie dwa lata temu w rozmowie z Pedro Norą. Na ogół jest tak, że kiedy ktoś wspomina mi o fajnym filmie, fajnej książce, no, o czymś fajnym, co koniecznie powinienem zobaczyć/przeczytać, to mój umysł ma problem z zapamiętaniem nowych wiadomości. Dotyczy to zwłaszcza imion i nazwisk. Dziwnie się zatem zdarzyło, że tym razem bez problemu potrafiłem przywołać po powrocie do komputera imię i nazwisko tego właśnie autora. pRzYpAdEk ów szczególnie mnie cieszy, bo grzebiąc w sieci trafiłem na blog Diário Rasgado prowadzony przez Marca i przepadłem.
Przy pobieżnym zapoznaniu się z jego zawartością zachwycił mnie głównie rysunek- ołówkowe szkice, czasami bardzo dokładne, czasami bardzo niedbałe, upstrzone zupełnie zbytecznymi wydawałoby się kreskami. Potem trochę poczytałem i... na dłuższy czas dałem sobie spokój. W głowie jednak pozostała informacja o tym, że Marco wkrótce wyda komiks drukiem. Lubię gromadzić portugalskie komiksy, bo przydają mi się one w pracy i potencjalnie stanowią kolejne tytuły, które jakiś polski wydawca postanowi wydać, a to oznacza dla mnie pracę. Z Tomorrow the chinese will deliver the pandas pod tym względem jest problem o tyle, że to komiks w całości przetłumaczony już na angielski. Nie żebym nie dał rady czegoś z angielskiego przetłumaczyć, zdarzyło mi się już, ale w tym pRzYpAdKu oprócz języka jest jeszcze blogowa wersja, którą można podejrzeć, a to czasami zniechęca wydawców do inwestowania w papierowe wydanie. Co więcej, Marco nie stworzył jeszcze dłuższej fabuły, ani nie tworzy jej na blogu, a taki zbiorek luźnych artów (pozornie luźnych, jak wywnioskuję pod koniec tego tekstu) nie jest raczej zbyt poszukiwany. Dobrą wiadomością dla polskiego czytelnika w tym wszystkim jest to, że blog autora od jakiegoś czasu jest tłumaczony na angielski, a co za tym idzie, tym razem nie piszę w próżnię, sami możecie zapoznać się z opisywanym komiksem.
Tomorrow the chinese will deliver the pandas to wybór jednoplanszówek, pasków, rysunków, szkiców i kilkuplanszowych komiksów. Łącznie 32 strony, które mimo pozornego poszatkowania, składają się w miarę spójny komiks, a jeśli to określenie na wyrost, to przynajmniej mogę napisać, że składają się w spójny obraz. To historyjki z życia wzięte, opis codziennego życia Marca, jego dziewczyny i przyjaciół, z którymi mieszka. Tytuł jest zarazem fragmentem dłuższej historyjki, w której Marco zastanawia się nad tym, co by zrobił z kupą forsy. Słowa te wypowiada jeden z budowniczych jego wymarzonego domu. Pandy mają być wisienką na torcie. Dla kogoś, kto żyje na styku, z prac na zlecenie, bez stałego zatrudnienia, ucieczka w marzenia jest sposobem na przetrwanie w jako takim zdrowiu psychicznym. Dobrze, że komiks jest w stanie zapewnić odskocznię tego rodzaju.
Nie potrafię się nie uśmiechnąć, kiedy czytam te historyjki oparte na takim humorze życiowym, który nie sprawia, że tarzam się po podłodze, ale że po prostu czuję się lepiej. Jest w tym zbiorku kilka momentów, które lubię szczególnie. To te chwile, kiedy z głównego bohatera wychodzi pasjonat, który potrafi jak dziecko cieszyć się z czegoś, co dla postronnych jest zwykłym szpargałem bez wartości. Widzę samego siebie, kiedy Marco wraca z giełdy i z dumą pokazuje swojej dziewczynie numer pisma komiksowego, na który długo polował. Ta dziecięca wręcz radość jest rozbrajająca, a momenty, w których schodzi na opowiadanie o komiksowych sprawach należą do najlepszych w albumie. Kontrapunktem dla nich są dosyć sprośne i swojskie opowiastki, które bardzo dobrze wpływają na różnorodność tego albumiku.
Bardzo udanie wypada przyjęcie przez autora dystansu wobec siebie samego oraz naszpikowanie historii ironią, co pozwala mu śmiać się z samego siebie, a czytelnikowi daje wrażenie otwartości i szczerości z jego strony. I nie jest to tandetne obnażanie się, ale próba wydobycia z własnego życia momentów, w których bywamy bezbronni, kiedy wszystko widać, a szczególnie to, jacy naprawdę jesteśmy.
Styl autora to podróż od bazgrołowatych szkiców grubą kreską, poprzez lekko zarysowane kadry, aż do realistycznych ołówkowych rysunków. Bardzo podoba mi się w warstwie graficznej ta pozorna niedbałość, skreślenia, nie do końca wymazany tekst portugalski, czasami całkowicie czytelny obok angielskiego tłumaczenia. Niesamowitą siłę mają całostronicowe rysunki opatrzone krótkim dopiskiem autora, taką nagłą myślą, która pojawia się w głowie tak szybko, jak zastyga przed oczyma naszkicowany potem widok. Albo pełne napięcia wypowiedzi portretowanych postaci. Te rysunki, paski i komiksy tworzą jeden obraz, który wymaga dopowiedzenia sobie wielu rzeczy, który dopiero przy udziale czytelnika nabiera cech dłuższej historii. Bo to życie właśnie.
qba- the impossible real warrior
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz