„Wakacje na Wyspach, choć krótkie, mają swoje plusy. Jednym z większych jest ten, że udało mi się wrócić do blogowania. Mniej pracy (tak, nawet na wakacjach jest praca...), więcej relaksu i komiksowy raj na wyciągnięcie ręki...”- ten wstępniak to już wspomnienie, ale pozostało jeszcze kilka rzeczy, które w tej „kolumnie” mam do opisania. Nie ma to jak wakacje, po których zostaje tyle śladów ;-)
Jeszcze dwa lata temu na nazwisko Bernet zareagowałbym zdziwieniem. Że robi komiksy? Hiszpan? Hmmm, słodka niewiedza przełamana została oczywiście zleceniem na Torpedo, a potem z ciekawości trochę pogrzebałem i... spokojnie dalej zajmowałem się tłumaczeniem komiksu.
Zachwycił mnie u Berneta rysunek- mówi się, że klasyczny, że w starym stylu etc. Może i tak, ale przyznam, że nie pamiętam momentu, w którym wydałby mi się ten rysunek przestarzały. Zbyt górnolotnie brzmi stwierdzenie, że „jest ponadczasowy”, ale już zwykłe „broni się po latach”, wydaje mi się jak najbardziej na miejscu. Właśnie na takich artystów, których styl się nie starzeje, czekają albumy, podsumowujące ich działalność. I Bernet się doczekał. W swoich poszukiwaniach internetowych nie natrafiłem wcześniej na informację o tym, ale już szperając w sierpniu w sklepie Nostalgia&Comics stanąłem z rzeczonym albumem twarzą w twarz. Album przyjechał dopiero we wrześniu, na zamówienie, a został przeczytany i obejrzany całkiem niedawno.
Album przygotowany przez Manuela Auada dzięki swojej przemyślanej strukturze znakomicie sprawdza się jako wizytówka rysownika. Przekrojowa prezentacja prac autora (dłuższe i krótsze fragmenty komiksów, które dają wgląd w różnorodność światów przez Berneta narysowanych), rozdzielające tę prezentację teksty przyjaciół i wielbicieli talentu Berneta (tutaj poziom jest różny) plus galeria Bernet’s Beauties (czyli tego, z czego rysowania autor dał się poznać z jak najlepszej strony- ślicznotki), wprowadzenie Willa Eisnera i wstęp Joe Kuberta- te elementy składają się na album.
Można tę książkę traktować jako komiks, jako prezentację prac hiszpańskiego rysownika. Styl rysunku zasadniczo się nie zmienia, zmieniają się za to diametralnie opowiadane przez rysownika historie do scenariuszy innych autorów. Abuliego znamy. A Antoniego Segurę, scenarzystę w Krakenie, być może po polsku przeczytamy już w przyszłym roku. Ich wspólne dzieło poznałem akurat w całości przed lekturą tego albumu i seria ta robi wrażenie. To takie dosyć mroczne s-f o specjalnym oddziale policji, który patroluje... kanały. Niespodziewanie rozległa to sieć kanałów, więc i miejsca na przygody przeróżne mnóstwo. Jest trochę humoru, który bardzo odlegle musi kojarzyć się z Abulim, jest trochę golizny, którą w scenariusz Bernetowi chyba specjalnie kolejni pisarze wrzucają, ale przede wszystkim jest brutalnie i mrocznie.
Jest też w albumie trochę o westernowych wystrzałach Berneta. Kowboje autora Torpedo wyglądają podle, ale w tematach westernowych ze szkoły hiszpańskiej ja polecam innego autora- Victor de la Fuente i jego Sunday. Jeśli my zachwycamy się rysunkiem Berneta, to de la Fuente powinniśmy składać hołd. Poziomem realizmu i klasycznej kreski de la Fuente bije Berneta na głowę!
Paradoksalnie słabiej wypada Bernet w typowo erotycznym tytule, Clara de la Noche. Być może dlatego, że jest to rzecz bardziej karykaturalna? Zdecydowanie lepiej by było zobaczyć komiks erotyczny „maźnięty” przez Berneta w ramach rysunku realistycznego.
Mnie jeszcze z innej beczki niszczy taki wampiryczny obrazek z komiksu zrobionego w duecie z Trillo:
A mimo tej różnorodności i tak najwięcej miejsca w albumie poświęcono serii Torpedo 1936 :-) Podobnie jak w pRzYpAdKu pozostałych fragmentów komiksów, tak i Torpedo pojawia się tłumaczeniu angielskim. Zwraca uwagę w tym tłumaczeniu to, że z pewnych, w zasadzie z większości, gierek słownych w wersji angielskiej zrezygnowano. W polskim przekładzie staraliśmy się zachować tyle, ile się dało. A kiedy się nie dało, to przenosiliśmy je w inne miejsca w tekście. Czasami tekst polski aż prowokował do tego.
Cieszy w tym albumie przekrojowość i różnorodność. Irytują niektóre teksty, jakby żywcem wyjęte z różnych amerykańskich wstępów do komiksów, w których odbywa się całkowicie niemerytoryczne pianie z zachwytu. Na szczęście w Bernet są te peany w mniejszości. Cieszy to, że album nie jest zwykłym "kurzozbieraczem" do przekartkowania. Kot Mikan też czytał i również poleca:
qba- te impossible breakfast warrior
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz