środa, 6 października 2010

MFK 2010

06.10.2010

Hej, teraz wypiłem sobie, a w Łodzi byłem. Słów kilka ze zdjęciami leci w sieć, choć lepszej relacji niż ta, nigdzie nie znajdziecie ;-)

01.10.2010



Zaczęło się... niefortunnie. Napiszę tak: nie zazdroszczę nikomu sukcesów, gratuluję, kiwam głową z uznaniem; moja krytyka nigdy nie bierze się z czystej złośliwości i wszechpolskiej chęci dokopania komukolwiek, ale rozczarowałem się srodze postawą uczestników tegorocznego City Stories.

Tłumaczyłem album w obie strony, dorobiłem sobie, miałem mieć okazję potłumaczyć spotkanie projektowe i zarobić jeszcze trochę. Ta praca tłumaczeniowa uzasadniała zaproszenie mnie do Łodzi, zakwaterowanie w hotelu trzygwiazdkowym ze śniadaniem, darmową wejściówkę na teren festiwalowy, wiecie, całą otoczkę. Głupio mi, bo spotkanie nie doszło do skutku, głównie ze względu na poranną niedyspozycję gwiazd komiksu polskiego, a ja z pobytu w Łodzi na koszt organizatorów przecież korzystałem. Tłumaczenie to dla mnie praca, o tyle pln-ów za tłumaczenie spotkania z autorami, którego nie było, jestem w tył zawodowo. Czy moje myślenie w kategoriach finansowych jest małostkowe? Nie wydaje mi się, zarabianie pieniędzy nigdy nie wydawało mi się małostkowe. Łatwo być gwiazdą podczas gali, kiedy odbiera się nagrody. Wtedy mało kto na sali wie o kulisach poranka. Warto jednak wziąć pod uwagę tak prosty fakt, że czyjaś nieobecność uderza w wielu ludzi: w organizatorów, na których skupi się krytyka, w prowadzącego spotkanie, w tłumacza spotkania (finansowo), a przede wszystkim w publiczność, jak nieliczna ona by się nie okazała (wzorem profesjonalizmu jest dla mnie w tym względzie pabianicki Proletaryat, który gra koncerty zawsze na maksa, bez względu na frekwencję; no i są to ludzie dorośli, którzy potrafią pić alkohol). Tak, mogę sobie popisać, a i tak cool autor sobie to obróci w żart, podobnie jak uczyni część jego czirliderek ze środowiska.

Jasne, ja się tym wszystkim za bardzo przejmuję, zawsze przed publicznymi tłumaczeniami się stresuję, tym razem też tak było. To właśnie te nerwy powodują, że w zawodzie tłumacza ustnego (symultanicznego i konsekutywnego) pracuje się relatywnie krótko- za duży stres, który kumuluje się na przestrzeni lat. Tylko że o tym niektórzy nie myślą i nie przejmują się. Bo są luzakami i „czyjaś” praca mało ich obchodzi. Należą się bęcki, które do fotografii zaimprowizował Timof.




Druga strona City Stories, portugalska, też była raczej sobotniego poranka zmęczona i mało zainteresowana rozmową. To dziwne, pierwszy raz spotkałem Portugalczyków, którzy mieli gdzieś wszystko. Zagadałem raz, zagadałem drugi, a potem zostawiłem na chwilę (formalności do załatwienia w biurze festiwalowym) z nimi Kasię, którą kolesie zwyczajnie olali i odeszli bez słowa. Mam taki problem, że w podobnych sytuacjach zawsze szukam winy po swojej stronie. Może tym razem tak było naprawdę? Jedyny Nelson Dona, dyrektor festiwalu w Amadorze, był zainteresowany rozmową z nami. A spotkanie z nim, zorganizowane w dużej sali kinowej na ostatnią chwilę, oglądało... 6 osób?







Ostatecznie sobota okazała się stracona. Chociaż są i plusy:

- spotkanie z bardzo ciekawie opowiadającym Alexem Robinsonem (gratuluję Timofowi za fantastyczne przygotowanie do spotkania i ciekawe poprowadzenie rozmowy, Alexowi za przemyślane odpowiedzi, a w szczególności tłumaczowi, Bartkowi Kosowskiemu, którego warsztat doceniam, podziwiam, też bym tak chciał umieć!):



- śledziowa wystawa z nie-sa-mo-wi-tym standem z OS! Na wystawie oryginały, szkice etc. No i w czerni i bieli plansze z kolorowanego OS wydanego w wersji zeszytowej. Wow! O ile bardziej podobają mi się niż full color...













- latawiec człowieka pająka w wystawie jakiegoś sklepu na Piotrkowskiej:



- pyszne jedzonko z komiksowego menu w festiwalowej restauracji, w takim towarzystwie miłym (;-)):






- spotkania i chwila rozmowy po gali festiwalowej z kilkoma osobami, to miłe (ale litości, ci „popierdujący” na scenie mistrzowie ceremonii...)

Na panelu z Normem Breyfogle byłem tylko chwilkę, ale zanosiło się fajnie. Tłumacz Bartek Kosowski wymiatał dalej. Nadal byłem, co ja piszę, nadal jestem pod wrażeniem jego pracy:




Byłem też na giełdzie, tylko raz. Kot Mikan dostał swoją zapłatę za tłumaczenie Torpedo- jakieś frykasy kocie. Jak dla mnie śmierdzą typowo, jak to kocie żarcie. Ale przemiły to gest Iwony Pietrasik ;-)

03.10.2010



Sympozjum komiksologiczne obchodziło w tym roku urodziny. W temacie było spokojnie, bez protestów, obrażania się, grożenia bojkotem, odwoływania etc. Zastanawiam się nad tym, co tak naprawdę myślą niektórzy na temat inicjatywy Krzysztofa Skrzypczyka i jego działalności ogólnie. Słyszę glosy z jednej strony, z drugiej i trzeciej, a potem widzę, co widzę. Więc jak to jest: porozumienie, pójście na kompromis, przymknięcie oka, czy klasyczny two face? To są jakieś niedomówienia chyba...

Byłem na sympozjum szósty raz i nigdy nie było tak dobrze, jak podczas jubileuszowego spotkania. Przede wszystkim obecność czynna Wojtka Birka, którego wystąpienie dało impuls do poprowadzenie kolejnych prezentacji w formie otwartego i żywego dialogu. Na ogół sztywna formuła zakładała wygłoszenie referatu, dwa słowa prowadzącego i nabożne milczenie publiki. Tym razem była rozmowa, było porozumienie, była twórcza dyskusja. Żałuję, że nic nie napisałem w tym roku. Ziniol, Zeszyty Komiksowe, tłumaczenia (dajcie znać jak znajdujecie Torpedo i Latarnię, i nowego Ziniola) i UW wciągnęły mnie całkowicie... Takiej formie spotkań komiksologicznych mówię trzy razy tak. To jest tort urodzinowy...



...a to jest maestro przy jego podziale:



Potem było treściwie, czyli do rzeczy przeszli prelegenci. Fantastyczna sprawa z zaproszeniem i nagrodzeniem Marka Misiory. Trzeba mieć zacięcie i uwielbiać to, co się robi. Autor musi być dumny z formy, w jakiej jego praca została po tylu latach opublikowana. Ja sobie z boku tylko podziwiam. I szczerze gratuluję.



Tyle Łodzi na ten rok. To znaczy tej komiksowej, bo za niecały tydzień będzie tam głośno i HC. Będę tam i ja.

qba- the impossible qba

pssst! przeczytałem Bicepsa na spokojnie i nie usnąłem. Tak jakoś głupio Wam Jacku i Łukaszu strzeliłem na dworcu przy kasach. Wielka wojna goblinów wymiata!!!

pssst! o, i spotkałem w realu mejlowego "petenta", Joasię Grodzką, na sympozjum. Nie spodziewałem się ;-)

8 komentarzy:

Pan Latar pisze...

Przykre:/

A ja poszedłem na prezentację Komiksowej Warszawy, czekałem (nie tylko ja) 15 minut, prowadzącego/prowadzących nie było, więc poszliśmy na Rosińskiego.

Tak się nie robi.

Pan Latar pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Pan Latar pisze...

http://www.facebook.com/photo.php?pid=422035&id=100000257987172&fbid=159827364035862 A może jednak spotkanie się odbyło...

tO mY: pisze...

nie było prezentacji Komiksowej Warszawy? Fak, miała być. Nie wiem, kto to miał robić. Trochę było zamieszania ze zmianami na ostatnią chwilę.

Cholera, miałem zaczepić tylu ludzi, żeby z nimi pogadać, a tu nic z tego nie wyszło. Nawet mi pan Szanowny nie mignął przed oczyma.

Proszę uprzejmie mi do fejsbuka nie linkować, bo ja programowo tam konta nie mam i nie mogę oglądać, za czym specjalnie nie gonię ;-)

Pirat pisze...

No, no, no, nie zgadzam się. Wg mnie sobota w Łodzi była bardzo udana. Oprócz uroczego, wspomnianego przez Ciebie obiadku, był przecież jeszcze deser w kawiarence na Piotrkowskiej (z ciekawą wystawą czekoladowych figurek), długi spacer na galę festiwalową oraz (the best!) meksykańska kolacja!

tO mY: pisze...

no tak, ale zwróć uwagę, że to wszystko działo się pomiędzy punktami festiwalowymi. Wychodzi na to, że festiwal był tylko szpetnym dodatkiem do naszego pobytu w Łodzi ;-)

Bartek "godai" Biedrzycki pisze...

Ja to ten, co to na "kosmitę" by nie chciał wyjść. Machnąłeś mi komentarz, ale wybacz, nie rozumiem o co w nim chodzi i co ma wspólnego z moją składającą się z dwóch zdjęć relacją.

Jakbyś mógł znów zajrzeć i jakoś rozwinąć temat?

Jakby nie było wiadomo gdzie, to tu: http://www.gniazdoswiatow.net/2010/10/03/85-dziekuje-i-pozdrawiam/comment-page-1/#comment-26755

Dzięki i pozdrawiam!

tO mY: pisze...

hej,

a to zabawne nieporozumienie, bo "komentujący" u Ciebie, to nie ja ;-) ktoś po prostu posłużył się linkiem do mojego wpisu, żeby, jak mniemam, udowodnić swoją tezę. Ja relację sobie obejrzałem, ale nie naszło mnie na komentowanie.

pozdr