niedziela, 15 marca 2009

pRzYpAdKiEm przeczytane 11

W tym odcinku miał być Daniel Clowes razy trzy, a będzie Mahler i Gipi. W poprzednim w zasadzie chciałem o Bendisie razy dwa, a był Che Guevara Spaina Rodrigueza. A zatem jak widać wszystko idzie zgodnie z planem, jestem bezwzględnie pRzYpAdKoWy.


Nicolas Mahler Lone Racer (Top Shelf 2006)

Mahlera znamy z Pragnienia. Na tyle mnie ten autor zainteresował, że nawet po niemiecku się nim zaczytywałem. I postanowiłem również poszukać poleconego mi Lone Racera. Znalazłem, przeczytałem i zadowolony jestem bardzo. Rysunkowo oczywiście jest to „ten” Mahler, bez zmian. Z dodatkowym kolorem pomarańczowym co prawda, ale główki ludzików są dziwnie znajome. Nie przeszkadza mi to, że historyjka jest utrzymana w dobrze znanym stylu rysunkowym. Podoba mi się taki styl. Dużo przestrzeni daje komiksowi kadrowanie- oszczędne dwa kadry na stronę. Na poziomie kompozycji jest to lekki komiks, bez konieczności parkowania na stronach, a schematyczność rysunku jeszcze tej lekkości w czytaniu dodaje. Tła nie są rozbudowane, ledwo zarysowane. I tak jest dobrze, choć warto rysunkom poświęcić trochę czasu i nie traktować ich pobieżnie. Jest w nich bardzo ładnie zaznaczony humor- równie lekki jak ten, który płynie z narracji słownej. Bowiem w porównaniu z komiksami Austriaka, które poznałem w pierwszej kolejności, Lone Racer to komiks mówiony. I okazuje się, że Mahler znakomicie radzi sobie z łączeniem słowa i obrazu.

Jest to historia rajdowca, który czasy świetności ma za sobą. Najlepiej sytuację, w której go poznajemy opisują słowa z tyłu okładki: Fast cars, beautiful women, lots of money... Lone racer had it all. But that was years ago. Przesiaduje w barze z kolegami i pije. Jego żona leży w szpitalu. Postanawia jednak wziąć się w garść i wraca na tor. Ciężko nazwać to, co osiąga pełnym zwycięstwem, ale... I chyba więcej nie będę zradzał. Warto kupić, przeczytać i pośmiać się, zadumać, pomyśleć. Dużo humoru, choć czasami widzimy rzeczy, które w zasadzie nie powinny śmieszyć. Śmieszą, bo po głębszym zastanowieniu co zrobić w sytuacji, na którą nic poradzić nie możemy?


Gipi Notes for a war story (:01 first second 2007)

Sala prób bardzo mi się spodobała rysunkowo- delikatne linie, ciekawe kolorowanie, fakturka rysunku. Również sposób wpisywanie onomatopei (w chmurce wskazującej miejsce pochodzenia). Tematycznie również- niby prosta opowieść, ale dobrze skomponowana, z podziałem na piosenki. Z humorem, wciągająca.

O Notes for a war story mówi się jako o najlepszym komiksie Gipi’ego. Nagradzany w 2005 (nagroda Gościnnego za najlepszy scenariusz) i w 2006 (komiks roku w Angoulême). Słusznie nagradzany. Rysunkowo bez większych różnic z późniejszą Salą prób, nawet główni bohaterowie Notes for a war story są łudząco podobni do muzykujących chłopaków. Kolorystyka inna, ale chyba specjalnie tak dobrana do opowiadanej historii: Giuliano, Stefano i Christian szukają swojego miejsca w czasie bałkańskiego konfliktu zbrojnego. Nie poznajemy wielu szczegółów na temat konfliktu, jest on tylko tłem, choć bardzo ważnym, do pokazania tego, co dzieje się z młodymi ludźmi w jego czasie. Starają się przeżyć, robią różne złe rzeczy i wplątują się w coś, czego do końca nie rozumieją. Początkowo pracują dla miejscowego watażki/mafiosa, potem stają się członkami bojówki. A w wszystko to, bo mami się ich łatwym zyskiem, bezkarnością, ale nie mówi jaka cenę trzeba za to zapłacić: wstyd może być bardzo dotkliwą karą. Chłopaki czują między sobą więź, tak jakby tworzyli rodzinę. Ale jeden z nich postanawia uciec. Wrócić do normalnego życia. Miewa on dziwne sny, o bezgłowych ludziach, o swoich przyjaciołach bez głów. Ten obraz wyjaśnia nam zakończenie komiksu. Zaryzykuję stwierdzenie, że najmocniejszym punktem tego komiksu Gipi’ego (i Sali prób również) jest nie tyle opowiadana historia, co sposób opowiadania historii. Bardzo naturalnie wyjaśniają się sny Giuliano, takoż i tytuł samego komiksu. Kapitalnie jest to przemyślane kompozycyjnie. No i kapitalny rysunek, choć to raczej sprawa gustu. Sprawą gustu nie są za to triki na poziomie rysunku, które coś sugerują, coś podpowiadają, zmieniają. I w tak enigmatycznym brzmieniu pozostawię to poprzednie zdanie, aby nie psuć przyjemności z odkrywania warsztatu Włocha.

Rzadko piszę o komiksach, które mi się nie podobają. Czasami o takich, które nie do końca mi podeszły. Tym razem możecie być spokojni: obie pozycje są warte swej ceny. Warte mimo wysokiego kursu dolara i euro.

qba

2 komentarze:

Łukasz Mazur pisze...

Fajnie, że "Lone Racer" Ci przypasił - świetny komiks i mimo, że z niektórych rzeczy trochę tak nie wypada się śmiać - jak sam napisałeś - to jest to podane w taki sposób, że inaczej nie da rady :)

Anonimowy pisze...

no nie da rady się nie podśmiewywać podczas lektury. dobra polecanka- thnx!

pozdrrr