poniedziałek, 16 marca 2009

WSK 2009: plus i minus

Warszawskie Spotkania Komiksowe się odbyły. Nie wiem czy sprawiło to miejsce, ale wyglądało na to, że nie było tłumów. Z jednej strony to dobrze, bo do autografów i tak trzeba było się nastać (było warto, dla didżeja w gatkach z truskaweczką- dzięki Uli, mam nadzieję, że ręka nie odpadła, szacunek za cierpliwość; za rower kraszujący czołg- tak jest, scheiss krieg!), z drugiej kilka spotkań miało niewielką publikę, a szkoda. Christoph Heuer miał bardzo ciekawą prezentację o metodach pracy nad komiksem, a przysłuchiwało się temu kilkanaście zaledwie osób... Ale przynajmniej zainteresowanych tematem. Gorzej było na krótkiej prelekcji o karykaturze portugalskiej. Jeszcze mniej osób, w tym kilka niezbyt zainteresowanych postanowiło sobie pogadać. Być może nie zauważyli, że trwa właśnie spotkanie i że przeszkadzają tym, którzy słuchali, tej która tłumaczyła i temu, który mówił. Po delikatnym zwróceniu uwagi wyszli... i wrócili po dziesięciu minutach aby kontynuować kawiarniane gadki na sali, równolegle z mówcą. Ja wiem, że kogoś to mogło nie interesować, ale po co przeszkadzać? Jakiś elementarny szacunek należy się chyba wszystkim, prawda? Przecież miejsca było sporo, żeby zrobić to na zewnątrz, np. przy barze. A w barze było piwo, co niestety zaszkodziło chyba niektórym. Przez szacunek nie będę rzucał nazwiskami, ale to był dosyć smutny widok- pijak-gaduła nigdy sobie nie zdaje sprawy z tego, jak żałośnie się zachowuje. Sam coś o tym wiem, z opowieści.

Jak zwykle sporo rzeczy mi umknęło, jak zwykle z niektórymi ludźmi tylko w locie zamieniłem kilka słów i wyszedłem przed szóstą w sobotę i już nie wróciłem, więc co się działo później nie wiem. Wiem, że do godziny szóstej można wypić sporo enerdżajzerów, żeby się jakoś trzymać do końca.

W sumie było fajnie i momentami zabawnie. Na przykład podczas spotkania z Dennisem Wojdą i Krzystofem Gawronkiewiczem (no właśnie, zapomniałem o autograf się upomnieć...; odniosłem na początku też niestety wrażenie, że panom się niezbyt chciało, ale w sumie rozruszali się) obraz z projektora pokazywał nam pewnego znanego niektórym rudego kota na kanapie, w podwarszawskim zaciszu domowym... Kapitalnie wyglądał też na spotkaniu z Ulim Oesterle śpiący informatyk.

Niby ludzi niewielu, ale jak przy podpisywaniu autografów zrobił się młyn, a po drugiej stronie kolejka po komiksy, to ciężko było się dopchać do sali głównej gdzie odbywały się spotkania. Może stąd na spotkaniach z autorami takie niedobory?

Cieszy podejście ludzi do karykaturzystów z Portugalii. Każdy z uśmiechem odbierał swój rysunek, a i panowie z przyjemnością sobie rysowali.

Pozdrawiam tych, którzy postanowili zamienić słówko, tych, którzy mieli czas tylko na szybkie przywitanie i organizatorów. Warto było.

qba

pssst! a gdyby komu mało było Jasona:



thnx and cheers Paweł!

Brak komentarzy: