niedziela, 13 grudnia 2009
Ależ naturalnie...
Z prawdziwą przyjemnością sięgnąłem po Pana Naturalnego i nie zawiodłem się tym komiksem. Menda niemożliwa wychodzi z głównego bohatera, popapraniec jakich mało i zdolny naciągacz, ale zabawy jest sporo przy lekturze. A i refleksji trochę poważniejszych się znajdzie. Bałem się, że podobnie jak wiele komiksów z wąsem (sporo z tych naturalnych historii to prawdziwe starocie) i ten nie przejdzie próby czasu (rozczarowanie tego typu wywołały u mnie choćby Ronin czy Drastyczne Przypadki- zdecydowanie zbyt późno wydane w Polsce). Skoro już jesteśmy przy wąsach, to wspomnę jeszcze w tym kontekście Kota Fritza- jeśli głównym jego celem było szokowanie, to powiedzmy sobie szczerze, że w roku wydania polskiego (2007) z wywoływaniem szoku nie ma co przesadzać (no tak, można też wziąć poprawkę na to, że mnie rozśmieszyło to i to swego czasu, co może być dobrą miarę tego, gdzie leżą rubieże moich pokładów tego odczucia). Zgorszenie? Być może, ale dla mnie przede wszystkim zabawa i oczywiście zręczność w posługiwaniu się komiksową umownością, przerysowaniem i innymi narzędziami narracyjnymi. Mimo tego towarzyszyło mi przy lekturze Fritza nieznośne uczucie, że to jest stare. Z Panem Naturalnym o dziwo nie miałem podobnego problemu i bawiłem się znakomicie. Nie zaryzykowałbym w tym miejscu stwierdzenia, że wydoroślałem komiksowo od czasu lektury Fritza, choć sporo w edukacji komiksowej się podciągnąłem. Cztery historyjki z tego albumu Pana Naturalnego to dla mnie majstersztyki: "Pan Naturalny traci głowę" (i logicznie również rozwinięcie tego samego pomysłu w "Pan Naturalny jedzie na wakacje", choć skondensowana wersja jednoplanszowa bardziej do mnie przemawia), "719 medytacja" ('Całkiem niezła sesja, panie dzieju...'- znakomita puenta!), "Pan Naturalny znowu w drodze" (okej, pomysł z 1970 roku w roku 2009 mnie szokuje) i mój faworyt nad faworytami, czyli "Pan Naturalny- historyjka z dwoma hipisami". Bynajmniej reszta nie jest milczeniem, bo to też sprawne historyjki, z których ktoś o innym guście niż ja wybierze sobie takie, które będzie sobie przypominał podczas przemieszczania się po mieście i śmiał na ich wspomnienie jak szaleniec. Być może cechy pana Naturalnego wspomniane we wstępie przeczą temu, co teraz napiszę, ale nie mogę się powstrzymać- pan Naturalny wzbudza u mnie szacunek za zdolność prowokowania, która w sposób okrężny ma doprowadzić sprowokowanych do refleksji i zmiany swojego głupiego postępowania. W myśl zasady, że lekcja odrobiona samodzielnie, na dłużej pozostaje w głowie.
W polskim wydaniu jednak jest coś, co mi się nie podobało, choć muszę stwierdzić, że z punktu widzenia teorii tłumaczenia jest to strategia, która ma wielu wyznawców. Chodzi o szczególny rodzaj ekwiwalencji, o ekwiwalencję funkcjonalną. Oddam tutaj głos bardzo jasno piszącemu w temacie Krzysztofowi Hejwowskiemu (Kognitywno-komunikacyjna teoria przekładu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004- choć z wieloma wnioskami tej dysertacji bym dyskutował, jest to bardzo istotna pozycja, która otwarła mi oczy na wiele tłumaczeniowych kwestii, podobnie jak kiedyś Metafory wokół nas Lakeoffa i Johnsona w temacie metaforycznego postrzegania języka):
Pojęcie ekwiwalent funkcjonalny (...) obejmuje techniki określane przez Newmarka mianem ekwiwalentu funkcjonalnego i ekwiwalentu kulturowego. Zastosowanie ekwiwalentu funkcjonalnego polega na zastąpieniu nazwy (lub aluzji do) zjawiska lepiej znanego w kulturze wyjściowej nazwą (lub aluzją do) zjawiska lepiej znanego w kulturze docelowej.
I jak do tej pory wszystko w porządku. Takie rozumowanie jest rozsądne i jak śmiem twierdzić (i co udało mi się udowodnić podczas seminariów tłumaczeniowych) intuicyjne. Zresztą tłumaczenie jako takie jest procesem w dużej mierze intuicyjnym. Ktoś, kto nigdy w życiu nie tłumaczył np. komiksu, bez trudu poradzi sobie z wyborem tego, co należy w nim tłumaczyć i z kwestiami technicznego zapisu tekstu tłumaczenia w edytorze tekstowym (czyli z numeracją, ewentualnie z nanoszeniem wyróżników graficznych etc.). Ekwiwalencja funkcjonalna jest jednak bronią dosyć niebezpieczną, przy której stosowaniu może tłumacza za bardzo ponieść fantazja... Pamiętacie jak tłumaczyli swoje wybory tłumacze V jak Vendetta? O, chodzi o te erudycyjne smaczki, ale przede wszystkim o zbyt protekcjonalne traktowanie czytelnika i o to, że polskie elementy w komiksach silnie nacechowanych elementami innej kultury, brzmią w tekście przekładu obco, choć określenie „fałszywie” w pRzYpAdKu „muzycznym”, który mam tu na myśli, pasuje lepiej. Nie jestem jakimś szalonym zwolennikiem przypisów, ale według mnie sprawdzają się one w takich sytuacjach lepiej: pozwalają zachować tekst przekładu z mrugnięciami okiem zamierzonymi przez autora, wzbogacają naszą wiedzę o kulturze wyjściowej (o ile już tego czegoś nie wiedzieliśmy, a przecież nie mamy takiego obowiązku), no i nie zawsze mamy Internet czy encyklopedię pod ręką, żeby sobie coś sprawdzić. Decyzja o umieszczeniu przypisu w danym miejscu zależy tylko od decyzji tłumacza (jak rozumiem w porozumieniu z redaktorem tomu/serii)- np. bardzo ładnie uzasadnił pewne swoje przypisy Krzysztof Uliszewski w sławnej potyczce słownej, które miała miejsce swego czasu w Internecie, a którą śledziłem na łamach Motywu Drogi, kiedy to wyjaśnił, że jego decyzja w sprawie danego przypisu (który wydał się wielu bezcelowy w danym momencie czasowym) wiązała się z tym, że z upływem czasu grupa docelowa danego tytułu nie będzie wiedziała kim była postać wspomniana w komiksie. Stąd przypis. Myślę, że w Panu Naturalnym mamy do czynienia z podobnym problemem, bo skoro jak pisze wydawca (...) Pan Naturalny uosabia amerykańską kontrkulturę z jej wszystkimi blaskami i cieniami, to wnioskuję (i jednak jak bardzo by nie był to komiks uniwersalny), że jest to rzecz mocno osadzona kulturowo, a zatem fałszywie pobrzmiewają mi w treści komiksu nuty Jeremiego Przybory i Shakin’ Dudiego. Rozumiem strategię, ale te ekwiwalenty funkcjonalne (w kategorii ekwiwalencji dynamicznej, czyli mające wzbudzić taką sama reakcję u czytelnika polskiego, jak u amerykańskiego wzbudza użyty tam tekst piosenki- nie wiem jaki niestety...) są w moim odczuciu przestrzelone. No bo skąd amerykanie niby mają znać te utwory, a Pan Naturalny je sobie podśpiewywać? Wydało mi się to mało prawdopodobne, ale odszczekam wszystko jeśli to faktycznie jest tekst oryginalny przetłumaczony na polski, a nie ekwiwalent funkcjonalny. Jeśli już tłumacz zdecydował się na ekwiwalent funkcjonalny, to mógł zastosować wariant pośredni, czyli wybrać jakieś utwory amerykańskie z epoki, potencjalnie szerzej znane w Polsce (bo jak mniemam decyzja o użyciu takich ekwiwalentów funkcjonalnych dla piosenek była spowodowana hermetycznością tych w komiksie występujących i niechęcią tłumacza do robienia przypisów- ok, to też element strategii, choć trochę niekonsekwentnie zastosowany, skoro wyjaśnia się w przypisie u dołu strony, iż tekst śpiewany przez bohatera to tekst takiego i takiego artysty polskiego, czyli, ipso, tekst znany Polakom...). Nie podoba mi się zastosowanie tej strategii przez swoją wewnętrzną niekonsekwencję, ale też przez to, że pozbawiono mnie informacji związanych z kulturą wyjściową danego okresu, a przecież osadzenie akcji tego komiksu w danym kontekście kulturowym jest dla niego istotne. Wydaje mi się, że tekst tłumaczenia powinien przekazywać maksymalną ilość informacji merytorycznych, pochodzących z kultury wyjściowej, oraz maksymalną ilość informacji formalnych, czyli związanych z samym sposobem mówienia, ale taką, żeby zachować poprawną polszczyznę. To dosyć wymagające podejście, ale kuszące o tyle, że przybliża nam „obcość” i edukuje na wielu poziomach. A teraz niech ktoś mi potwierdzi, że w oryginale nie ma Przybory i Dudiego, a z czystym sumieniem będę mógł uznać, że dwie godziny spędzone na tych wynurzeniach nie były stracone.
I jest jeszcze jedna rzecz formalna, prawdziwy twardy orzech do zgryzienia. Kiedyś dostałem zabawną książeczkę Andrzeja Wróblewskiego i Szymona Kobylińskiego Byczki w toemacie, żeby lepiej się przygotować do egzaminu z predyspozycji do studiowania kierunku humanistycznego (masakryczny egzamin, którego przy pierwszym podejściu na Iberystkę nie zdałem...). Autorzy rozprawiają się w niej przy pomocy humoru i rysunku z popularnymi bykami. I wiele rzeczy mi w głowie zostało z tej lektury. Na przykład to, że orzech jest twardy do zgryzienia, a nie ciężki, czy trudny... I będę się tego trzymał, nawet jeśli niektórzy panowie korektorzy konsekwentnie nie będą tego poprawiać w tekstach innych i swoich- rzekł człowiek, który uwielbia stosować wolną amerykankę frazeologiczno-składniową. Twardy ma dla mnie więcej sensu niż ciężki, ale głos oddam panom wyżej wspomnianym (sory za jakość, skaner gdzieś na czas remontu schowany, tylko aparat miałem pod ręką, ale chyba da radę się doczytać):
qba- the impossible natural warrior
***
Skoro już wokół wydawnictw Post i KG dziś piszę, to muszę się podzielić czymś, co zobaczyłem ostatnio w Empiku na Marszałkowskiej. Otóż w dziale z bajkami i książkami ilustrowanymi dla dzieci stały sobie spokojnie takie pozycje jak Klezmerzy i Kot Rabina 2... gdybyście w dziale komiksowym nie znaleźli tych komiksów, to udajcie się do działu dziecięcego. I akurat pRzYpAdKiEm wtedy nie miałem pod ręką aparatu, żeby udokumentować...
***
A żeby było lżej, choć nadal w klimacie muzycznym (ciężkim, hehe), polecam Pasażera jesień 2009/zima 2010, w którym oprócz kontynuacji mega tekstu o Minor Threat, wywiadów z Nice Shoes i Minority, przesłuchania Schizmacka, The Cuffs, Schizmy 90, oraz dwóch przyjemnych płytek, wywiad z Tomkiem Minkiewiczem i recenzja Likwidatora: sprzątanie Polski.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
19 komentarzy:
Dzięki za część o "Panu Naturalnym", będę zwracał na to uwagę, chociaż w przypadku Shakin Dudi się nie zgadzam. Mnie zagrało ;).
W Empiku w Złotych Tarasach jakiś czas temu widziałem "Klezmerów" w dziale dla dzieci. Poszedłem do obsługi i powiedziałem, żeby przełożyli, bo jednak pada tam parę kurw itp.
Z orzechem masz całkowitą rację, nie wiem, jak mogłem to przeoczyć. Pokonała mnie ściana tekstu.
Z dwojga złego jednak dobrze, że tam jest "ciężki" a nie "trudny", jak się uprzeć, to "ciężki" da się jeszcze wybronić.
Wszystkie błędne wystąpienia na Motywie zostały poprawione (chociaż "konsekwentnie" mnie ubodło, bo założyłeś, że wszystkie teksty były sprawdzane przeze mnie, co nie do końca jest prawdą - niektóre nie były); oprócz jednego, całkowicie świadomego.
I nie kryguj się na drugi raz, wiesz przecież, jak się nazywam ;).
Dzięki za uwagi! Linka do Twojej notki prześlę tłumaczce "Pana Naturalnego".
Jeśli natomiast dobrze pamiętam to do decyzji o użyciu tych polskich tekstów piosenek skłoniło nas to, że po prostu perfekcyjnie pasowały do tekstów w dymkach. W przypadku tej jednoplanszówki, gdzie pojawia się fragment tekstu Przybory naprawdę było to uderzające. I w dodatku w oryginale nie było żadnego tekstu jakiejś mniej lub bardziej znanej amerykańskiej piosenki tylko zwyczajny crumbowy wymysł.
Podobnie z "Mam dwie lewe ręce...".
O i tyle. Rozumiem, że zabieg mógł się nie podobać. Nam wyjątkowo pasował.
Dobra recenzja, lekturę zacząłem wczoraj, kiedyś też napiszę coś o "Panu Naturalnym" u siebie.
Co do tego "twardego" orzecha itd, wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, tak jak słynne powiedzenie "prawie robi wielką różnicę", mówi tak prawie każdy, a przecież jest to kalka z angielskiego (something makes difference), podczas gdy w języku polskim prawie nie "robi" różnicy, a "sprawia" różnicę. Taka ciekawostka.
Właśnie słucham Trójki i przypomnieli, że przedwczoraj były urodziny Jeremiego Przybory. A Ty Kuba tak najeżdżasz. Cóż za nietakt :).
@ Łukasz: ja w dobrej wierze i konstruktywnie wytykam. Ten "ciężki orzech" pojawiał się sporo razy, a ja na tych byczkach w toemacie wychowany i musiałem w końcu napisać (chociaż wczesniej w kilku komciach do różnych tekstów- u Was głównie- delikatnie dawałem do zrozumienia "o co cho" z tym orzechem). O, i się pan Naturalny nawinął. Nie mam w zwyczaju pouczać w tonie ludowego mędrca jak się pisze, bo sam robię masę byków (całe szczęście tłumacz ma jeszcze do pomocy korektorów/redaktorów), ale tutaj masa krytyczna została osiągnięta ;-) Tak, z dwojga złego lepiej z tym "trudnym"- ja się zgadzam z autorami "byczków" i tyle.
Nie chciałem konkretnie po imieniu i nazwisku, bo jakos nie. W pewnych kontekstach wydaje mi sie to nieeleganckie, i tyle. I dobrze zrobiłem, skoro nie wszystkie teksty Ty korektorowałeś. Przepraszam jeśli "konsekwentnie" Ciebie ubodło- mój błąd, moja ignorancja, moja niewiedza.
Co do empiku: myślę, że warto aby wydawca sam ich zjebał za takie praktyki- nie wiem czy to niewiedza, czy ignorancja ze strony pracowników sklepu? To samo jest w muzyce- płyty polskich artystów w dziale zagranicznym. WTF? to nie jest trudne do sprawdzenia przecież...
a Shakin Dudi- ok, zabawne to to jest, tylko z którego roku jest jego utwór, a z którego historyjka, w której się pojawia? Historyjka 1970, utwór to bodajże lata 80 ;-)
@ Szymon: jak pisałem: rozumiem strategię, ale mam swoje zdanie.Jesli Przybora zastapił crumbowy wymysł, to tym bardziej szkoda.
@ Bane: no własnie akurat ten "twardy" to nie jest kwestia przyzwyczajenia! Zastępowanie "twardego orzecha do zgryzienia", "cięzkim orzechem do zgryzienia" to jest błąd logiczny.
pozdrawiam
Oj przecież wiem, że w dobrej wierze i konstruktywnie, nie musisz się asekurować, pisząc to. Ja rozumiem i dziękuję przecież.
@Bane - Kuba ma tu rację, to jest błąd. Frazeologiczny. Logiczny.
bo mi się netykieta przesadna czasami włączy. I nie chcę nieporozumień prowokować. Stąd ten asekuracyjny ton ;-)
Ja nie napisałem, że to nie jest błąd, tylko że wynika on z przyzwyczajenia, tak jak tekst "prawie robi wielką różnicę", albo "tam pisze" - wiem, że to błędy, ale czasem sam tak mówię, z przyzwyczajenia właśnie. Pozdrawiam.
ok, spoko, jakoś tak to wyszło, przyzwyczejenie ;-)
ale sypie śnieg :-) :-) :-)
Ja to się przy Was głupi czuję. W liceum miałem same szóstki z polskiego, jakieś wygrane w olimpiadach a potem poszedłem na politechnikę na inżynierię środowiska i cały mój polski diabeł wziął. Tylko analiza matematyczna i fizyka i teraz to już nawet sprawdzam w słowniku jak się piszę "rzadko" i "żaden" bo mi się myli:) Ech. A ja zawsze mówię twardy orzech do zgryzienia, się pocieszę;)
e tam, że niby my tacy mądrzy? Na moją ortografię ma wpływ niestety nauka języków obcych, negatywny wpływ, bo coś się człowiekowi robi w głowie takiego, że jak pisze i czyta więcej w obcym języku, to potem ma wątpliwości typu "rzadko" ;-) chwali się natomiast zaglądanie do słownika, bo czasami się o nim zapomina. Ale ortografia to jeszcze jak cię mogę, ale interpunkcja to jest dla mnie czarna magia :lol:
Właśnie, najgorsze są te przecinki. Ja zawsze je wstawiam na czuja :)
Sapkowski mówił gdzieś o interpunkcji to samo, więc zawsze możemy stwierdzić, że nawet mądrzejsi mają z tym problem.
A mówi się "czworo oczu" czy "cztery oczy"? Bo obstawiałbym to drugie, a w "Pani Naturalnym" było to pierwsze (chyba strona 240).
kurde, no co za kącik gramatyczny ;-) help, bo ja na pierwsze stawiam.
@Bane - jest ok ;). Pomyśl sobie, jak by tam było, gdybyśmy mówili o parze oczu. Napisałbyś "mam dwa oczy" czy raczej "mam dwoje oczu".
To jest taki gramatyczny mindfuck, podobny do kurcząt bądź dziewcząt.
Bo jak powiesz? Dwoje kurcząt czy dwa kurczęta. Dwoje dziewcząt czy dwie dziewczęta? To są różne takie oboczności, potoczności, liczebniki zbiorowe, nad którymi można siedzieć i siedzieć.
Natomiast prawdziwym mindfuckiem byłoby, gdyby tam było "troje ócz". I byłoby ok ;).
"gramatyczny mindfuck"- wpisuję, za pozwoleniem, do swojego słowniczka ;-)
pzdr
Hehe, dzęki za "unfucking my mind"! A "Byczki w temacie" kupione za 4zł na Allegro, lubię takie rzeczy.
no proszę, czego to na tym Allegro nie ma ;-) Miłej lektury, w sumie to też muszę sobie w wolnej chwili przeczytać raz jeszcze.
Prześlij komentarz