niedziela, 6 grudnia 2009

pRzYpAdEk komiksu w filmie 02

Tworząc pierwszy wpis poświęcony związkom kina portugalskiego z komiksem słusznie przeczuwałem, że kiedyś nastąpi ciąg dalszy. Stąd przezornie zastosowałem numerację i teraz tamten wpis można traktować jako pełnoprawny artykuł, który zainicjował na tym blogu nową kolumnę (kolejnych edycji na pRzYpadKiEm spodziewajcie się raczej nieregularnie, a bardziej regularnie już wkrótce na gościnnych występach na zaprzyjaźnionym blogu- a będzie się tam działo stricte komiksowo). Kolejne odsłony uzależniam od tego, kiedy i jaki materiał mi wpadnie w ręce. A może wpaść całkiem sporo jeśli wypali pewien projekt związany z kinem portugalskim, który zapewne da mi masę dodatkowej pracy, ale i możliwość eksplorowania kinematografii luzytańskiej i wyszukiwania w niej śladów komiksu. Póki co wszystko jest na papierze i w rękach urzędników, a ja zacznę już drugą odsłonę.

Na skromny początek


W latach sześćdziesiątych w kinie portugalskim nastąpił zauważalny przełom delikatnie zaznaczony już wcześniejszymi filmami, które starały się zerwać z sielankowymi przedstawieniami funkcjonowania jednostki w [ironia on] dostatnim i szczęśliwym społeczeństwie czasów salazarowskich [ironia off]. Jednym z takich filmów jest Belarmino Fernando Lopesa z 1964 roku. Film ma raczej symboliczny związek ze światem komiksu, o ile w ogóle go ma. Okładkę wydania dvd z 2002 roku, według notki umieszczonej w dodatkach, wykonał David Soares:



Okładka nie jest w żaden sposób wyjątkowa, a jej główny ciężar spoczywa na zdjęciu głównego bohatera wykonanym przez Augusto Cabritę. David Soares wykonał projekt, który wykorzystuje to zdjęcie. Czy to ten sam David Soares (jeśli homonim, to tutaj pochwalę się książką, w której występuję- a info o tym podesłał mi oczywiście... David S.)? Jakoś nie zebrało mi się przed opracowaniem tego wpisu, żeby napisać i spytać, wyjaśnić u źródła, ale zapewne zrobię to dziś. Wolałem nie ryzykować takiego posunięcia wcześniej, żeby nie ograniczać sobie materiału do opisania. Ale nie tylko dlatego. Drugim powodem jest sama wartość filmu, który opowiada nam historię pewnego portugalskiego pięściarza, tytułowego Belarmino Fragoso. Nie jest to ani film fabularny, ani typowy film dokumentalny, choć zdecydowanie bliżej mu do dokumentu. Problem jest jednak taki, że jak na dokument to brak w nim odpowiedniej dozy obiektywizmu oraz trzymania się faktów. Pod tym względem przypomina mechanizm tworzenia filmów, choć może to porównanie na wyrost, Michaela Moore’a, to znaczy dopuszcza się pewnych manipulacji. Nie osiągają one oczywiście poziomu kontrpropagandy, do czego Moore dąży, ale dostatecznie zniekształcają prawdziwy obraz postaci, o której opowiadają. Dopiero z materiałów dodatkowych dowiadujemy się wielu informacji, które ukazują nam prawdziwy obraz pięściarza. I nagle okazuje się, że te wszystkie żale i pretensje wylewane przez niego przed kamerą trochę mijają się z prawdą. Paradoksalnie otrzymujemy w efekcie prawdziwy obraz człowieka, ale fakty zostają zafałszowane. Koncept filmu jest dosyć prosty: ukazanie człowieka uwikłanego w sieć swoich własnych kłamstw i niedopowiedzeń, bezsilnego, który za chwilę popularności płaci bardzo wysoką cenę- zostaje zepchnięty na margines, zapomniany, uwięziony w nieprzyjaznym mieście. Ogromną siłą filmu są te wszystkie symboliczne sceny, które pokazują nam Belarmina samotnego i spętanego- sugestia uwięzienia pojawia się w otwarciu filmu i w scenie zamykającej. Wydaje się, że ten mimo wszystko budzący sympatię człowiek nie jest w stanie się uwolnić. Spokojne obrazowanie, znakomita jazzowa ścieżka dźwiękowa oraz połączenie formy wywiadu z przebitkami, które ukazują nam bohatera w przestrzeni miasta to tylko niektóre z zalet tego obrazu. Realizacja tego filmu to chyba najważniejszy pojedynek jaki Belarmino musiał stoczyć w swoim życiu. Dziennikarz sportowy, Baptista Bastos, zagania Belarmina swoimi agresywnymi pytaniami do narożnika częściej niż mieli okazję uczynić to jego przeciwnicy z ringu. W zasadzie na każde pytanie Belarmino odpowiada unikiem, zaprzecza, lawiruje. Jak dobry bokser, ale nie potrafi przejść do kontrataku.



Czym się bawią dzieci, czyli „był sobie chłopiec, który pragnął ojca, który by pragnął mieć syna”



Drugi film to Adeus, Pai/Żegnaj, tato, którego autorem jest Luís Filipe Rocha. Formalnie bardzo ciekawa konstrukcja służy opowiedzeniu historii o pragnieniu bliskości z własnym ojcem, który zaniedbuje syna z powodu pracy. Główną akcje filmu stanowi wyimaginowana wakacyjna wyprawa tej dalekiej sobie dwójki na Azory, gdzie syn i ojciec zaczynają się rozumieć, ale w momencie, kiedy ten drugi żegna się z życiem. Element komiksowy mamy w sekwencji otwierającej film oraz rysunkowy w menu (nie znam autora tego projektu graficznego, być może też komiksiarz, ale wydanie dvd informacji nie zawiera). Żeby nie przynudzać zbyt długo: komiksowe zabawki w pokoju Filpe (a swoją drogą- kolekcja figurek Marvela chyba jakoś się sprzedaje, bo ma już na koncie ponad 20 numerów! Ostatni, który kupiłem to numer 19: Pogromca. Szkoda, że nie z rysunku Jima Lee, albo Whilce’a Portacio):



„Do trzydziestki masz twarz, którą dał ci Bóg, potem taką, na jaką zasługujesz”

Reżyserem filmu A cara que mereces/Twarz, na jaką zasługujesz jest Miguel Gomes, młody portugalski reżyser, które spore sukcesy osiągnął w krótkim metrażu [np. dostal nagrodę za Cântico das criaturas, który oparto na słowach pieśni Franciszka z Asyżu (z tym urokliwym miejscem, chyba najładniejszym miastem, jakie do tej pory odwiedziłem, związana jest też moja ulubiona legenda o Słońcu i Księżycu, kochankach, którzy skazani są na wieczną tęsknotę; i do tego odwołuje się po części ten włoski film, Fratello sole, sorella luna, z 1972 roku)- jest to krótki metraż, w którym rozpoczynamy wędrówkę po Asyżu z włoskim bardem, który podobno rzeczywiście śpiewa w dialekcie umbryjskim], ale ma też na koncie pełnoprawne filmy fabularne, długie znaczy się. Na przykład Aquele querido mês de Agosto/Tamten cudowny miesiąc sierpień, który trwa dwie i pół godziny. Jest to film niesamowity, którego pierwsza część jest zrobiona w formie filmu dokumentalnego i dotyczy tematu przygotowań do nakręcenia filmu fabularnego, w który ów dokument płynnie i stopniowo przechodzi w drugiej części. Ekipa filmowa rozmawia z mieszkańcami wioski, organizuje castingi, a potem ci prawdziwi ludzie zmieniają się w bohaterów filmowych.





W tym filmie nie ma nic z komiksu, ale potwierdza się charakterystyczna maniera reżysera, widoczna już we wcześniejszym A cara que mereces/Twarz, na jaką zasługujesz. Miguel Gomes konstruuje swoje filmy poprzez łączenie (przynajmniej) dwóch różnych rejestrów. Tak jest i w interesującym mnie tutaj obrazie. Część początkowa to zapis przygotowań i wystawienia sztuki Królewna Śnieżka i Siedmiu Krasnoludków, wykonywanej przez dzieci ze szkoły podstawowej, w której pracuje główny bohater filmu, Francisco. W tej części wszystko zostało wystylizowane na bajkę, postacie są przebrane jak w filmie kostiumowym. W drugiej części nasz bohater wyjeżdża do domku na wsi, żeby stawić czoła chorobie i... znika. To znaczy nie widzimy go już do końca filmu. Opiekuje się nim siódemka, napiszmy tak, „krasnoludków”, którzy mogą zostać określeni przez widza jako projekcje osobowości bohatera, który mimo 30 lat na karku, musi w końcu wydorośleć. Jest to jakaś ścieżka interpretacyjna, którą można pójść w dłuższej analizie. Istotniejsze jest to, że w drugiej część brak stylizacji wizualnej na bajkę, to znaczy bohaterowie nie noszą kostiumów, choć ewidentnie sugeruje się ich bajkowe pochodzenie. Taki oto kontrast buduje nam reżyser, włączając w tę opowieść ilustracje wykonane do książeczki, o którą zostało wzbogacone wydanie dvd. A ilustracje do owej książeczki wykonał Nasz znajomy, João Fazenda. Są one tak dobre jak sam film, co potwierdza tylko świetne wyczucie João nie tylko do narracji komiksowej, ale i do tworzenia ilustracji.








That’s all, folks!

qba- the impossible medieval warrior

Brak komentarzy: