poniedziałek, 31 maja 2010

Take that, AC/DC! Say Ghoultown!!!

Jeszcze jest maj, a skoro maj prawie rozpoczął się na pRzYpAdKiEm muzycznie i ogólnie były różniste dyscypliny uprawiane (koszykówka, snowboard, piłka nożna), to i mniej komiksowo się zakończy, muzycznie znaczy.

Paweł M. mówił ostatnio, że ma około 35 książek na stercie w domu do czytania. Ja dawno nie sprawdzałem, ale po ostatnich zakupach bez problemu doszedłem do 30. I jeszcze kilka komiksów pokutuje od pół roku... W związku z tym obiecałem sobie, że nie będę łaził po księgarniach, bo zawsze ciężko mi nie kupić czegoś, co mnie zainteresuje. Jak pomyślałem, tak nie zrobiłem. I dobrze się stało.



W zeszły czwartek, żeby zabić martwe pół godziny (hehe, to chyba tak, jak zabijać zombiaka), polazłem do BUWu, do Libera i wyszedłem z 3 nowymi pozycjami pod pachą. Przy kasie, w oczekiwaniu aż moja karta zaskoczy, zacząłem sobie przeglądać ulotki. Wśród nich znalazłem coś czarno-białego, rozmiarów, bo ja wiem, 10x15cm? Ulotka o koncercie Ghoultown, Miguel and the Living Dead i The Fright [o, mają w logo jakieś macki] (ktoś widział gdzieś na mieście plakat o tym koncercie? Devil Drivera widać, ale tego nie uświadczyłem nigdzie!). Wow! I to akurat tego dnia, 27 maja, za jedyne 35 PLN (kilka dni wcześniej wspominałem sobie zespół, a tu nagle jak na życzenie zagrali mi koncert, przedurodzinowo :-) ale i tak dalej wierzę w pRzYpAdKi). Ghoultown odkryłem pewnie gdzieś tak z pół roku temu (albo wcześniej?), kiedy z nudów wklepałem w google’a hasło „horrorcore”. Ghoultown to nie koniecznie horrorcore, ale zdecydowanie w ich graniu jest sporo horroru. W sumie to dosyć ciężka rockowa muza, z rytmem jak na moje dyletanckie ucho country’owym, okraszona często makabrycznymi tekstami. Mają rogatą głowę za logo, ubierają się jak kowboje, grają również covery Misfitsów i wyglądają na scenie w oparach dymu i czerwonego światła jak źli mordercy z Teksasu. A żeby i o komiksie coś było, to pooglądajcie sobie ich okładki i szczególnie logo- gdzie by tego loga nie wstawić, będzie wyglądało jak dymek „Say Ghoultown!”, a może przesadzam? Z komiksowych powinowactw pozostaje jeszcze dodać, że okładki dwóch z trzech płyt, które sobie na koncercie zakupiłem („bury them deep” i „Life After Sundown”) zrobił niejaki Dan Brereton (The Nocturnals, Giantkiller, The Psycho). Jakoś biorąc do ręki te płyty podejrzewałem, że stoi za nimi rysownik komiksowy:




Sam koncert był fantastyczny. Warto posłuchać kapeli i czekać na kolejny koncert, a czekając i słuchając zajrzyjcie sobie na tego bloga- fajowe upiory, potwory, zombiaki od pana, który zaprojektował taki wzorek na koszulkę:





A jak już jesteśmy przy muzyce, to przedurodzinowo dostałem też najnowszy album Deftones. Z całego nu-metalu, to jest chyba jedyna kapela, do której wracam do dziś częściej niż raz na rok (ach, ten leniwy wokal, melodie i pomieszane riffy). Nie miałem jeszcze czasu sobie porządnie odsłuchać, ale na przykład ten utworek dobrze rokuje (wersja z tekstem, bo ta sowa mnie normalnie rozwala!).Dobrze, że po wypadku Chi Chenga Deftones grają dalej i dobrze, że nie zrobili sentymentalnej płytki poświęconej koledze.

qba- the impossible killer in texas warrior

pssst! późno było, koncert Ghoultown miał obsuwę i... pierwszy raz będąc na koncercie zasnąłem. Czekając na gwiazdę wieczoru przysiedliśmy na niezwykle wygodnej kanapie i... pierwszy raz od 15 lat spałem na koncercie :lol: Na szczęście na kowbojów się obudziliśmy ;-)

pssst!! Jakuba Jankowskiego nie było na sali podczas portugalskiego eurowizyjnego występu.

9 komentarzy:

Agnieszka pisze...

Deftones zrobili przepiękne video do tego utworu. Kolejny dowód na to, że prostotą można zachwycić. Cudo z jednego zdjęcia.

tO mY: pisze...

Oficjalny klip jest inny niestety:

<a href="http://www.youtube.com/watch?v=qksTlo_1Tpw</a>

mi się ten bardziej podoba, z sową.

Agnieszka pisze...

O nie, nie. Ten oficjalny wieje nudą ale pewnie dla TV wersja z sową była zbyt mało efekciarska. Przynajmniej promują nowy album całkiem miłym dla ucha utworem. Dołującym nieco, jak to Deftones, ale niech tak trzymają:)

tO mY: pisze...

album ma dobre recenzje, choć to oczywiście nic jeszcze nie znaczy. Zaciekawiło mnie z tych recenzji zdanie "wrócili do konkretnego brzmienia, kończąc z rozwodnionymi eksperymentami". Aż się zacząłem zastanawiać, czy nie pojechać na koncert- najbliżej w Pradze, 24, bilety 850 koron. Ale na 90% nie do zrealizowania niestety. Pozostaje czekać na kolejną trasę europejską.

Agnieszka pisze...

Brzmią jak przed laty, jeśli coś w międzyczasie zmiękczyli to nawet nie wiedziałam (nie śledziłam ich dokonań)ale jeśli tak, to słychać, że nawrócili się na słuszna drogę, jak Ametria:)

tO mY: pisze...

a, poprzednie dwie płytki były takie... rozwodnione. Ametrii nie podglądałem ostatnio. Jak wrócą do czegoś zbliżonego do demówki z "Burn my pain", to im wybaczę i się przeproszę.

Agnieszka pisze...

A to nic nie straciłam.
Ametria w Neo rozwałkowała mnie po parkiecie, grają dużo ciężej niż w "piątku". Co prawda nowych utworów jeszcze nie przyswoiłam ale stare w nowej aranżacji są miażdżące:) Ostatnio wkurzyli mnie znów koncertem na Agrykoli, zagrali bez Areckiego, z DeMonique na wokalu. Może jakoś bym to przełknęła gdyby Monika nauczyła się grać na gitarze;) ewidentnie jej brakowało! No nic, teraz kolej na wałkowanie przy Devilu:)

pawel m pisze...

ty jednak potrafisz zniechęcić do fajnego zespołu pisząc o nim wcześniej "horrocore". sufiks core spowodował, że wcześniej nie kliknąłem play a teraz czytam, że to kowboje. no, do jasnej cholery, na taką muzę nie zwróciłem uwagi wcześniej!!! damn you, qba!

tO mY: pisze...

tej no, sory, ale ja tam wyjaśniam, że to nie koniecznie (delikatnie tak rzecz ujmując) horrorcore. Koniec końców posłuchałeś i jest gites. a słowo weryfikacja fajne w tym komencie mi się pojawiło: desseare ;-)