sobota, 25 października 2008

pRzYpAdKi portugalskie 17/zbliżenia 02: Pedro Brito następny



Dawno już tego tasiemca nie było, ale powraca. Z zamiarem napisania o kilku komiksach kolejnych autorów portugalskich znanych już polskiemu czytelnikowi (Fazenda/Brito) nosiłem się długo. A teraz, za jednym zamachem wypełnimy (ja i mój zły brat bliźniak) dwie kolumny: zainicjowane niedawno Zbliżenia i pRzYpAdKi portugalskie.



Ni pies, ni wydra!/Nem carne, nem peixe! (Polvo 2000) to mały albumik, zbierający 3 historyjki. W pierwszej, „Obłąkana dynia”, tytułowa dynia przejmuje kontrolę nad ciałem pewnego przechodnia i postanawia się trochę zabawić. Jak każdy arcyłotr, również i dynia zdradza swojemu hostowi straszliwy plan opanowania jego mózgu… Ale nasz bohater znajduje sposób na pozbycie się pasożyta. Tylko, że ten powraca i to ze zdwojoną siłą, a jego zemsta jest straszna i łóżkowa. W kontekście zbliżającego się Halloween ta historyjka niech będzie dla Was przestrogą. A wiecie, że za publiczne rozdeptanie dyni można stanąć przed sądem? Ja też nie wiedziałem :lol:



Z kolei „Dziwne apetyty” pokazują nam jakie niebezpieczeństwa czyhają na miłośników zapingu i truskawek, a w zasadzie truskawkowych koktajli. Ta historyjka oraz zamykające albumik przygody „El Bruto… in action!” operują tylko obrazem i świetnie go uzupełniającymi onomatopejami. El Bruto to postać, której przygody Pedro Brito tworzył także poza omawianym albumikiem. Niech dowodem na to będzie opublikowana niedawno na blogu autora jednoplanszówka, która pierwotnie ukazała się w dodatku komiksowym Zonaste! (dodatku do hiszpańskiego pisma kulturalnego Zona de Obras #17), i którą prezentujemy w tłumaczeniu polskim w ramach Zbliżeń. Styl inny niż w Ni pies, ni wydra!/Nem carne, nem peixe!, ale humor podobny. El Bruto to taki nieudany superbohater, który chce pomagać, ale wychodzi mu to słabo: kieruje swą pomoc do osób, które tego nie potrzebują (staruszka tylko sprawia wrażenie, że chce przejść przez ulicę, a odgłosy dobiegające z mieszkanka pewnej kamienicy okazują się nie być odgłosami popełnianego przestępstwa, a pewnych wyrafinowanych zabaw SM) i w tym elemencie przypomina innego samozwańczego superbohatera- opisywanego już na pRzYpAdKiEm Kruka/O Corvo. El Bruto jest zabawny, bo i o to przecież chodzi (o zabawę) niezliczonej liczbie komiksiarzy, kiedy odreagowują nabijając się z lateksowców.



Albumik do szybkiej lektury i do pośmiania się. Humor trochę z pogranicza sennych wspomnień/eksperymentów z substancjami pochodzenia niekoniecznie organicznego. Za to dynia i truskawki są tutaj jak najbardziej organiczne. No i najważniejsze jest to, że Pedro Brito udowadnia swój talent także jako rysownik (prosta, odszczegółowiona kreska) i komiksowy opowiadacz, wyjątkowo sprawnie prowadząc narrację i dopasowując jej tempo to dynamicznych i szybkich żartów. Być może kiedyś całość… Ale to już historia na później. Muszę kończyć, bo od wczoraj spałem 3 godziny, a dziś ostatni dzień Horrorfestivalu i warto się trochę zdrzemnąć (wczoraj cały wieczór festiwalowy to łącznie ponad 7 godzin spędzonych w kinie na oglądaniu rzezi na ekranie… W związku z wystawianiem mojego mózgu na taka dawkę krwi, golizny i ich mieszanki, nie zdziwi mnie już nic w moim zachowaniu i gustach oraz reakcjach na pewne zdecydowanie chore komiksy…)

Qba

Pssst! Historyjka o zombiakach opublikowana, jak zwykle, za pisemną (mejlową) zgodą autora

Pssst!! Piła V- pójdźcie na ten film koniecznie! Miałem obawy, ale daje radę. Dobroć.

4 komentarze:

Łukasz Mazur pisze...

Te 5 kinowych wieczorów było całkiem całkiem, nie powiem, chociaż dobór filmów mocno średni.

Anonimowy pisze...

faktycznie, kilka takich sobie rzeczy, kilka mało horrorowych- np. ogólnie bardzo fajny Cronocrimenes czy w zasadzie komediowy The Feeding. Nie widiałem tylko Dying God, więc nie wiem jaki był? Wśród tego wszystkiego naprawdę pozytywnie zaskoczyła mnie Piła V. Bardzo fajny był jeszcze Stuck. No i jeszcze dziwny strasznie i źle przyjęty Pop skull- chyba ludzie jednak idąc na horrory oczekują krwawej sieczki raczej niż zabawy atmosferą- mi w zasadzie Pop skull wszedł, ale nie nastraszył. Ogólnie miło się ogląda horrory w dobrym towarzystwie i przy pifku (lub czymś mocniejszym)

pzdr666

Łukasz Mazur pisze...

proszę Cię, Pop Skull był nędzny przeokrutnie :) Dying God - nie ma co żałować, gumowy stworek z wielką pytą. Tak w sumie to pierwsze trzy dni słabe, a kolejne dwa już zupełnie niezłe, chociaż brakowało mi jednego jedynego filmu, który rzuciłby mnie na kolana. Ale to może za rok.

Anonimowy pisze...

heh, no ok, Pop Skull był... specyficzny. Raczej nie będę go chciał oglądać jeszcze raz i doszukiwać się plusów, ale te widoczki przymglonego miasta fajnie próbowały budować atmosferę. Dziwne quasi narkotyczne odjazdy kolesia też ciekawie się zapowiadały ;-) a same mordesrstwa mogłyby być bardziej hardcore'owe- wtedy by się film jakoś ożywił. Wyjątkowy film to nie jest, ale ja mam sporą tolerancję na horrory i często rozpatruję je na zasadzie elementów, wyłapywania tego, co fajne, a nie skupiam się na całości, bo wtedy wiekszość by sie nie obroniła.

pzdr666