wtorek, 3 marca 2009

pRzYpAdKiEm przeczytane 10



Spain Rodriguez CHE: a graphic biography (2008)

Tym razem tylko jedna pozycja, która dosyć niespodziewanie wpadła w moje ręce, i po której można się sporo spodziewać. Łączy bowiem dwa wielkie nazwiska: Spaina Rodrigueza i Che Guevary. Spain Rodriguez to uznany (i nieznany szerzej w Polsce) undergroundowy artysta i lewicowiec. Moja wiedza o nim ogranicza się do tego, co przeczytałem w książkach, a więc jest pobieżna. Jednak samo nazwisko słyszałem już sporo razy i raczej wyrażano się o artyście pozytywnie. Najczęściej kojarzony z komiksem Trashman.



Che Guevary chyba przedstawiać nie trzeba. Na jego temat i na temat Rewolucji Kubańskiej powstała cała masa książek i filmów. Niewątpliwie postać kontrowersyjna, choć wydaje mi się, że kontrowersje wokół Che nasiliły się wraz z popularyzacją jego wizerunku poprzez masową produkcję gadżetów. Sam kilka posiadam z czasów, kiedy byłem Che i przebiegiem Rewolucji Kubańskiej zafascynowany. Do dziś pamiętam, że kilka razy na ulicy zaczepiono mnie, bo akurat miałem koszulkę z wizerunkiem (który powstał na bazie zdjęcia Kordy) brodacza.

Raz, niższy o głowę, ale wojowniczo wyglądający i zachowujący się skinhead(?)/naziol(?) zaczepił mnie o to na przystanku tramwajowym, kiedy targałem ze sobą jakieś klamoty do teatru. Skończyło się na mętnej wymianie zdań na temat komunizmu i socjalizmu. Do tej pory nie potrafię zrozumieć skinheadów, którzy zarzucają lewakom, że nie można popierać takich zasad, bo przecież Polska przez 50 lat była w ich imię niszczona, ale sami popierają mniej lub bardziej to, co związane jest bezpośrednio z wybuchem Drugiej Wojny Światowej, która niemalże zrównała ich (Nasz) kraj z ziemią. Zresztą gubię się trochę w odcieniach nacjonalistycznych ideologii. W innych odcieniach i ideologiach również. Morał ze spotkania: temu panu się moja koszulka nie podobała.

Ale już innego dnia, pewien przechodzień podszedł do sprawy zupełnie inaczej. To była wiosna, stanąłem na przejściu dla pieszych i się zamyśliłem. Wyrwał mnie z tego stanu jakiś pan, który zaczął mi opowiadać o serii programów dokumentalnych, które oglądał na Planete, a które poświęcone były Che i sprawom kubańskim. Znając Planete to raczej te programy ukazywały wszystko w świetle dosyć korzystnym dla Brodaczy, ale ów pan wyraził swój ogromny zachwyt wobec Che. Taki sam zachwyt jaki ogarnął mnie, kiedy gdzieś przed rozpoczęciem studiów zacząłem żywo się interesować zagadnieniem. I chyba tutaj jest problem, o czym pisałem już w recenzji innego komiksu o Che (w Zeszytach Komikswych #8), w podejściu do tej postaci: zbyt pozytywnym lub zbyt negatywnym. W szerszym oglądzie bardzo często widzimy to, co się dzieje w Ameryce Łacińskiej przez nasz, europejski system wartościowania, nie biorąc pod uwagę odmiennej sytuacji gospodarczej i geopolitycznej tamtego rejonu świata. Tym gorzej jeśli zabieramy się za mówienie o wyjątkach z historii kontynentu i rozpędzeni tym, co chcemy powiedzieć/napisać/wykrzyczeć zapominamy o kontekście, w który należy wpisać pewne wydarzenia- przecież nic nie funkcjonuje w próżni i nie bierze się z niczego. Bez wiedzy w temacie, łatwo wpaść w pułapki.

Spain w pułapki nie wpada. Mimo swojej lewicowości, która zdecydowanie sprzyjała by wychwalaniu Che pod niebiosa, oferuje nam komiks solidny, dydaktyczny, ot, zilustrowaną biografię, co uczciwie zapowiada w tytule. Jednak sto stron to mało, aby w pełni i spokojnie opowiedzieć o życiu Che: o podróży przez kontynent na Poderosie, o zacieśniających się więziach z Fidelem, o wyprawie na Kubę stateczkiem Granma, o walce w Sierra Maestra, o organizowaniu kraju po zwycięskiej rewolucji, o stosunkach z ZSRR, Chinami, USA, o partyzantce w Afryce, w Boliwi, o kolejnych miłostkach Che etc. To wszystko w komiksie Spaina jest, ale jako suche fakty. Stąd moje pytanie: czy przy natłoku publikacji na temat Che, potrzebna jest jeszcze jedna, która różni się tylko sposobem przedstawienia faktów, ale nie ich reinterpretacją? Myślę, że ten komiks znakomicie spełnia funkcję dydaktyczną- ilość faktów jest pokaźna- ale jest przeznaczony raczej dla kogoś, kto o Che nic nie wie a czyta tylko komiksy. Dla zorientowanych w temacie może być taką publikacją podręczną, do szybkiej konsultacji jakichś wiadomości. No i jako komiks znakomicie utrwala wizerunek Che: Brodacza w berecie (choć tu, według mnie, przydarza się Spainowi mała wpadka- autor pokazuje nam Che w Afryce, podczas organizowania partyzantki w Kongo, jako właśnie takiego brodacza w berecie z gwiazdką; z tego, co pamiętam, to Che specjalnie zmienił swój image, podobnie jak przed wyjazdem do Boliwii, aby go nie poznano; druga wpadka, którą zauważyłem to nazwa PSP, którą Spain podaje jako The Cuban Communist Party- podczas gdy ta partia to po hiszpańsku PCC Partido Comunista de Cuba, utworzona między innymi z PSP- Popular Socialist Party, do której odwołuje się Spain.



Rysunek w tym komiksie uważam za jego silną stronę, ale nie dlatego, że jest niesamowicie ładny, malarski, dopieszczony, ale dlatego, że znakomicie pasuje do opowiastki biograficznej. Dla kogoś innego będzie to najzwyczajniejszy szybki rysunek w czerni i bieli. Mi się spodobał i upatruję w nim ogromnego plusa tej publikacji. Z minusów muszę zaznaczyć, że niestety jakość edycji nie jest zbyt wysoka- gdzieniegdzie wychodzą pikselki i jakieś cienie spod liter.

Dla każdego, kto spodziewa się po tej publikacji czegoś ekstra, minusem będzie też roztrwoniony jednak potencjał historii. Ale po kolei: komiks zamyka ciekawy esej pt. Che Guevara: image and reality Sary Seidman i Paula Buhle’a, który obiektywnie rozgranicza dwie rzeczy: Che jako postać historyczną i Che jako symbol. Komiks otwiera rozmowa dwóch przechodniów:

- I keep seeing this guy’s face everywhere!
- You mean Ernesto Che Guevara?


Po czym następuje opowieść całym życiu Che. Patrząc na te dwa elementy aż prosiło się, żeby i sam komiks przynajmniej „spróbował” pogłębić problematykę. Zamiast tego tylko ją zasygnalizował, co i tak w sumie może być pozytywem. Niemniej jednak, jeszcze raz napiszę, przy takiej ilości materiałów o Che, jeśli robi się jego biografię, lepiej, żeby była ona sprofilowana, uproblemowiona. Tutaj jest taki znakomity pomysł, ale sama narracja komiksowa nie rozwija i nie opisuje problematyki ikona/człowiek. Szkoda, bo pomysł znakomity, który nie musiał by w żaden sposób wpływać na obiektywne przedstawianie faktów z życia Che. A jeśli już jesteśmy przy obiektywizmie, to trzeba powiedzieć, że Spain bardzo się starał być obiektywny i rzeczywiście pokazał nawet tę mroczną stronę Che (jako egzekutora i nadzorcy plutonów egzekucyjnych), ale kilkakrotnie dosyć ostro zboczył w lewo. Jak choćby w ostatniej rozmowie, tych samych postaci, które komiks rozpoczynają:

- Cubans today get some of the best health care in the third world. The guy who murdered Che recently had cataracts removed in Cuba for free.
-You’re trying to tell me America overthrows democracies?
- Look it up!


Albo w końcowym fragmencie, kiedy się trochę uniósł:

Che Guevara was impulsive, stubborn and ahead of his time but always focused on the suffering of those who produce in order to maintain others on their high perch. To the chagrin of the servants of these blood suckers, his name is revered around the world. May it always be so.

W tych miejscach wyraził swoją opinię i podziw dla Che, bo trudno chyba tej postaci nie podziwiać. Śmiałkowie z Granmy dokonali czegoś niesamowitego: pokazali środkowy palec USA i wytrwali. Jednak za ogromną cenę, za wyrzeczenia które nam jest trudno zrozumieć i co trudno już chyba samym Kubańczykom znieść.

Spain zabłysnął w tym komiksie w kilku miejscach (np. w sekwencji, w której przenosimy się z gabinetu do gabinetu, obserwując reakcje – Just who the hell do they think they are?- kolejnych wysoko postawionych urzędników na reformy wprowadzane w Gwatemali przez prezydenta Arbenza, którego te demokratyczne zmiany kosztowały stanowisko- zgadnijcie z czyjego rozkazu obalono jego rząd? Jak po sznurku od biura The United Fruit Company w Gwatemali, do biura Sekretarza Stanu USA; drugi błysk to scenka w USA, w autobusie, kiedy obserwujemy napiętą atmosferę podczas kryzysu rakietowego) i tym bardziej widzimy poprzez te momenty przebłysku, że brakuje temu komiksowi tego, co od autora mógł dostać: bardziej osobistego spojrzenia na postać Che. Ale jedno ten komiks zrobił dobrze: przypomniał mi o tym, co mnie w Che zafascynowało: upór, wiara w ideały i odwaga, żeby postawić się silniejszym.



Ufff, a na soundtrack, dla oddechu, coś o takich jak Che:



qba

4 komentarze:

pawel m pisze...

ciekawe. chętnie to przejrzę przy okazji u Ciebie.
a biografię Che pióra Castanedy czytałeś? mówią, że najbardziej obiektywna.

Anonimowy pisze...

nie, Castanedy nie czytałem- czytałem Cormiera (bardzo romantyczna i zaangażowana), Sinclaira (to taka mini biografia, ale całkiem spoko, bez zbędnych ozdobników) i jakiegoś bodajże bułgarskiego autora z lat dawnych (sam zgadnij co oni mogli o Che napisać :-)). W sumie to najlepiej o Che mówią jego własne słowa, książki napisane przez niego samego- Dzienniki Motocyklowe, Dziennik z Boliwi i Epizody wojny rewolucyjnej (tej ostatniej nie mam, czytałem tylko fragmenty)

Kuba Oleksak pisze...

Epizody wojny rewolucyjnej to kvlt! Czytałem to jak miałem jakieś, nie wiem, 16 lat? Normalny podręcznik do walki partyzanckiej. Z niego nauczyłem się wysadzać mosty :)

Anonimowy pisze...

:lol: brawo :lol: Ty się nauczyłeś mosty wysadzać, a Che ukręcił tą publikacją bicz na samego siebie. Potem go bezbłędnie rozpracowali w Boliwii. Spryciarz z niego, co? Podobno jako partyzant i dowódca miał więcej szcęścia niż umiejętności. Szczęście się w końcu skończyło.