poniedziałek, 11 maja 2009
pRzYpAdKiEm w kinie
Byłem na Wolverinie. Dziwny to zbieg okoliczności, że drugi post z rzędu jest o mordercy z pazurami, ale cóż tu począć.
Prawdopodobnie nigdy o tym nie mówiłem, ale mutantów zawsze darzyłem specjalnym sentymentem. Nie chcę zagłębiać się w pseudofilozoficzne rozważania na temat zróżnicowania bohaterów, kolorów kostiumów, ładnych mutantek, czy kwestii rasizmu - to wszystko już było i w gruncie rzeczy zmuszanie kogokolwiek, by po raz kolejny słuchał jak to walka Profesora X o równouprawnienie homo superior doskonale nie odzwierciedla obrazu naszego społeczeństwa, podpada już pod najcięższe tortury. Załóżmy więc, że po prostu X-Men lubiłem odkąd pamiętam, bo to fajny komiks był. Może i nadal jest, ale osobiście w to nie wierzę.
A więc, lubię X-Men. Podobały mi się wszystkie trzy filmy, które dotychczas powstały i na Wolverine'a czekałem z niecierpliwością, bo Wolverine to w końcu fajna postać jest. Tak więc jak film już się w kinach pojawił, z czystej ciekawości, wieczoru pewnego, którego datę znajdziecie na bilecie powyżej, sprawdziłem, czy Rosomaka grają w HAYDN - jednym z nielicznych kin angielskich w Wiedniu (Oglądanie filmów z niemieckim dubbingiem kojarzy mi się z męczarniami w stylu Clive'a Barkera). Akurat grali, spontanicznie więc podjąłem decyzję o udaniu się do kina i obejrzeniu. Naturalnie samemu, zmuszenie kogoś, by wyszedł z domu o godzinie 20 i oglądał film po ANGIELSKU (unglaublich!) to wszak nie lada wyczyn.
Ale przechodząc do sedna sprawy: Sam nie wiem, co myśleć. Z jednej strony dostałem kawał dobrej akcji, którego się spodziewałem. Z drugiej ten film cierpi na przeludnienie (przemutancenie?). Ilość postaci wciśniętych do Wolverine'a to chyba rekord. Całość skupia się na Wolverinie i Sabretoothie (w tej roli Lev Schreiber. Zagrał fajnie, ale co z tego, skoro NICZYM nie przypomina Sabretootha z pierwszego filmu?). Do tego dostajemy jakiś tuzin innych postaci, a każda ma swój pięciominutowy występ. Dosłownie. Jest Wade Wilson, jest Gambit - serce fajna bije szybciej, bo oto pojawiają się ulubieńcy z kart komiksu, a tu bum, dwie sceny i do widzenia, żądny krwi rosomak szuka zemsty dalej.
I o ile do Jackmana nic nie mam, bo pasuje do roli Logana (wzrost pomijamy), tak cała zaprezentowana intryga, jeśli się nad tym zastanowić, to średniej jakości mix&match. Gdyby Barry Windsor-Smith nie żył, przewracałby się właśnie w grobie. Ale żyje i pewnie płacze, że nikt nie wykorzystał potencjału jego Weapon X. Szkoda, ale nic się nie poradzi. Film i tak ogląda się przyjemnie, rzecz w tym, żeby zbyt wiele od niego nie oczekiwać. Jest trochę efekciarskich walk, jest trochę dobrych tekstów, jest trochę niedorzecznych idiotyzmów przywodzących na myśl odbijający się od ściany i robiący obrót o 180 stopni batmotocykl z Mrocznego Rycerza, ale co najważniejsze - są fundamenty na filmy o wspomnianych już Deadpoolu i Gambicie. I chociaż Taylor Kitsch wypadł w roli Cajuna dyskusyjnie, ja chcę Gamibta jeszcze zobaczyć.
Jak powszechnie wiadomo krytykować może każdy głupiec i wielu z nich tak robi, daruję sobie więc jakiekolwiek głębsze podsumowanie "Genezy Rosomaka". Niech ten wywód pozostanie tak prosty w odbiorze, jak prosty jest i sam film. Podobał mi się, rozczarował mnie, polecam. I zostańcie na jedną z bonusowych scen po napisach.
mtz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
9 komentarzy:
SZOK!!!
opcja złosliwa wyłączona: film do bani. Nawet mi się nie chciało o nim pisać (bo wszystko idealnie oddał Paweł na MD), ani zabierac głosu w dyskusji. Niezgadzam się z tym, że to jest dobry film akcji- nie jest. Jest nudny, zero napięcia, sztampa, przyczynek do tego, żeby nadal uzywac słowa komiks pejoratywnie, jako wartościowania czegoś negatywnie (vide jeden z moich wpisów na temat recenzji filmu Lektor). bezsensowne skróty, byle szybciej do przodu. Zero atmosfery komiksu o mutantach, zero ciągłości estetycznej po 3 pierwszych filmach z mutantami. Efekty bez jaj. Jackamn jak ktoś ładnie stwierdził po prostu jest wolverinem, nie musi grać. Szablozębny był znakomity w tej nowej wersji, duzo bardziej mi sie podobał niż wcześniejszy. Ale ta dwójka (i fajna czołówka) to za mało. Całkowicie roztrwoniony potencjał filmu, do dupy, do dupy po trzykroć do dupy. Podobnie jak Strażnicy. Same komiksowe zawody miłosne w tym roku jak na razie :-(
Widać jestem mniej wybredny. Albo trailery przygotowały mnie, że to będzie przeciętniak, albo zwyczajnie nie mam zbyt dużych wymagań. Zawiodłem się mniej niż na strażnikach i był mniej sztampowy niż ostatni punisher. Schreiber był świetny, ale mnie denerwuje to, że nie ma żadnego związku z tym wcześniejszym Sabretoothem. Mam na tym punkcie obsesję.
Dużo przeskoków, szybkie tempo - i co z tego, że fabuła spisana na kolanie, a zakończenie godne politowania - jestem w stanie po prostu na zbyt wiele rzeczy oczy przymknąć. Tak jak mówię - podobał mi się i się rozczarowałem, ale do obejrzenia się mimo wszystko nadaje ; )
no, dobrze, że na Straznikach się bardziej zawiodłeś ;-) ja już mam dośc takich filmów na ćwierć gwizdka. to się nie godzi, mając taki materiał wyjściowy, zrobić cos takiego!!!
a teraz muszę, w związku z Twoim wpisem, przesunąć ten zaplanowany na jutro. Pół recka Dziennika z zaginięcia poleci w środę, żeby ten Twój post sobie spokojnie powisiał :-)
a teraz trzymaj tempo młody i dokończ te dwa wpisy, co pokutuja jako wersje robocze :-)
he, i smiesznie to wygląda jak z loginu piszesz komentarze, bo wywala je z moim rysunkiem :-)
i gdzie jest do cholery tłumaczenie Diecka dla mnie????
a to nie kwiecień był miesiącem Metzena? ;)
Rosomak vel Wilk się nie podobał! Nie, po trzykroć nie ;)
kwiecień, kwiecień, widzisz jak go zmobilizowałem? :-)
ja się zawiodłem na filmie, nudziłem się w kinie. A metzena nie przekonamy- widać wypadł mu ten film akurat wtedy, kiedy potrzebował obejrzeć coś takiego- ja czasmi też dziwne rzeczy zaczynam oglądać i podobaja mi sie filmy obiektywnie oceniane jako słabe.
To jeszcze tak dla porównania: na tym filmie zawiodłem się dużo bardziej niż na Łoczmenach (podsycam dyskusję ;)
w pracy znowu nuda? ;-)
co ja mam więcej napisać? Że skrócono to, co w originie Wolviego było najciekawsze, czyli sam eksperyment? Że nie było zakrwawionego Logana brnącego przez snieg? Że nie popkazano tego, co w Weapon X znakomicie scharakteryzowało postać: "skrzywdzone zwierzę", które jakąś nadludzka siłą odzyskuje świadomość, wspomnienia i ucieka oprawcom? A może tej paranoi, że tak naprawdę niewiadomo do końca czy ta ucieczka to nie sprowokowana przez naukowców gierka? Na łatwiznę poszedł film, w kierunku spłycania i upraszczania.
Tak jak w Strażnikach- za mało emocji we mnie to wyzwoliło.
a mi się jego pazury nie podobały, za sztuczne... ;)
dziś przerwa od Srajcepu, w domu piszę pseudomagisterkę.
urlop na życzenie?
mgr- czyli dzień wyjęty z kalendarza. Też rzeźbię, tłum. do Lampy. Już mnie to wkurwia.
Prześlij komentarz