wtorek, 16 listopada 2010

"Wyjście przez sklep z pamiątkami"



Zasugerowano mi kiedyś, żeby przy okazji czytania i pisania różnych tekstów być bardziej "zen". No to postanowiłem napisać słów kilka o obejrzanym wczoraj filmie Banksy'ego (dokładnie, o "filmie Banksy'ego", a nie o "filmie o Banksy'm"), bez riserczu. To znaczy, wiadomo że mało kto o Banksy'm nie wie i mało kto nie widział żadnej jego pracy (świadomie, czy nieświadomie), ale względem tego obrazu piszę na tyle "na czysto", na ile mogę. Nie uważam się za znawcę street artu, wiem o tym ruchu znacznie mniej, niż bym chciał wiedzieć, więc mogę strzelać, że się tak wyrażę, panu street artyście kulą w ścianę. Przepraszam.

Myślę o tym filmie od wczoraj. Jego formuła i przesłanie (morał, który Banksy zapowiada na początku) to w moich oczach piękne podsumowanie działalności samego artysty. W tym sensie jest to film o autorze, ale takie spojrzenie byłoby zbyt wybiórcze, bo tak naprawdę jest to film o pewnym mechanizmie działania. Tylko wydaje mi się, że nie tyle o mechanizmie działania samego street artu, ale szerzej, o mechanizmie każdej działalności z pogranicza (?) sztuki, która na początku jest zażarcie marginalizowana przez kręgi krytyki sztuki. Banksy jest jednym z tych artystów, których determinacja sprawiła, iż zaczęto działalność artystyczną, zwana street artem, zauważać na salonach. Tylko jaki był tak naprawdę cel Banksy'ego? I tutaj interpretacji może być tyle, ilu ludzi tematem zainteresowanych. Według mnie celem Banksy'ego nie jest prowokacja, raczej próba ośmieszenia kręgów opiniotwórczych, decydujących niejako, co ma wartość, a co jej nie ma. Pisząc szerzej, to modelowy przykład sytuacji, w której teoria nie nadąża za praktyką i pasożytuje na tym, co powstaje i transformuje się, modyfikuje, ewoluuje w mgnieniu oka. Na przykład teoria tłumaczenia często nie da odpowiedzi na to, jak postąpić z danym problemem tłumaczeniowym, wynikającym z naturalnego eksperymentowania ze strony pisarza. Teoria tylko skomentuje zastany stan rzeczy, z często dla niej zaskakującej rzeczywistości. Zawsze, albo prawie zawsze, będzie o krok "za" nowoczesnym autorem. A że żadna dziedzina próżni nie znosi, stała ewolucja jest jej stałą wartością. To prawidło bardziej, niż jakiekolwiek inne, odnosi się do naszych czasów, w których przemiał informacji jest przytłaczający. Tak, jak mówi Banksy, street artowe działania są "chwilowe", szybko zastępowane kolejnymi. Street art dzieje się w ograniczonej przestrzeni, która pozostaje w nieustannym ruchu. Skonfrontowany z nią teoretyk, zawsze będzie daleko w tyle. To przypomina trochę sytuację, w której mainstreamowe pisma robią tematem numeru coś, co dawno zostało wypchnięte przez kolejne działanie, przez coś nowego. Nadążenie za street artem to jak ściganie się z Flashem, gdyby ten istniał...

No właśnie, a nadążenie za Banksy'm, czy jest możliwe? Wydaje mi się, że trzeba podejść do jego działalności z dystansem. Tak samo, jak do tego filmu. Obraz jest prześmieszny i okrutny. Myślę, że kiedy Thierry Guetta opowiada o tym, jak to kupuje ciuchy za grosze, które później sprzedaje zmanierowanej i zblazowanej młodzieży, jednoznacznie daje do zrozumienia, że podobny mechanizm rządzi street artem wkraczającym do galerii sztuki. To taki psikus, który fajnie zrobić słabo myślącym za siebie ludziom. Trochę większego kalibru psikusem jest zrobienie dużej wystawy i sprzedanie zrobionych na jedno kopyto i na chybił-trafił "dzieł" za tysiące dolarów. Z jednej strony to nabijanie się, ale i jednocześnie próba uzmysłowienia pewnym kręgom małostkowości i paradoksalności w ich działaniu i rozumowaniu przy ocenie niektórych zjawisk. To też badanie granic, punktu krytycznego- do którego momentu ludzie będą wierzyć we wszystko, co widzą i czytają? Krytyka bezkrytycznego i sterowanego myślenia? Według mnie raczej próba uzmysłowienia tego faktu ludziom, próba wyrwania ich ze stanu mentalnego odrętwienia, bo w jakiejś części, choćby była ona bardzo mała, jest się częścią tego mechanizmu (w tym miejscu polecam szereg podobnie nastawionych produkcji, choćby Czeski Sen).

Oprócz tego film sygnalizuje też pewne niebezpieczeństwo uznania wszystkiego za sztukę, przypisanie wszystkiemu wartości. Mam wrażenie, że świadomość uruchomienia tego procesu, albo lepiej chyba napisać, świadomość przyspieszenia i zintensyfikowania tego procesu, dociera do street artystów. Z drugiej strony uważam, że ich zajęciem jest działanie, tworzenie zjawiska, a nie jego opisywanie. Taką linię obrony mogą w razie czego przyjąć.

Postać filmowca-amatora w tym filmie jest na tyle groteskowa, że ciężko w nią uwierzyć. Gdyby nie to, że (podobno) tak dobrze mówi po francusku, znaczy się idealnie, to uznałbym że to właśnie sam Banksy. Znakomity by to był kawał, prawda? Wydaje mi się, że muszę napisać, że Banksy śmieje się tym filmem, że to jest klasyczne "jajo". Tak mi nakazuje mechanizm obronny. Film jest zabawny, cholernie warto go zobaczyć. I wbrew opiniom niektórych, nie jest to tylko rozrywka, bo zmusza jednak do kilku poważniejszych refleksji. Postanowiłem napisać o tym filmie, bo Banksy mnie fascynuje, ale nie w taki sposób, że muszę wiedzieć kim jest. Fascynuje mnie jego praca, o której dziwnie się jednak słucha w naukowych kręgach. To trochę tak, jak mówić o efektach narkotyzowania się bez ich indywidualnego doświadczenia. Jak to śpiewał Grabaż "mówisz o tym, co czytałeś tylko w książkach", czy jakoś tak to leciało.

qba- the impossible exit warrior

pssst! tutaj oficjalna strona filmu, którą teraz dopiero zacznę przeglądać

pssst! a teraz jeszcze tylko lektura tego wpisu, tak na koniec, ja też czytam go dopiero po napisaniu swojego posta ;-)

2 komentarze:

emsi pisze...

Zastanawia mnie jedno, co to znaczy być bardziej "zen" pisząc posta?

tO mY: pisze...

Lucek kiedyś stwierdził, że powinienem być bardziej zen przy czytaniu komiksów. Chodziło o to, żeby oczyścić umysł i czytać bez zbędnego obciążenia własnymi oczekiwaniami. tak to zrozumiałem. Przy pisaniu posta chodziło o to, żeby nie robić riserczu i nie czytać tego, co inni o filmie napisali, celem uzyskania wypowiedzi wolnej od "cudzej myśli".Tabula rasa przy pisaniu. No i jak widać, wyszło tak pól na pół.

pozdr