piątek, 4 listopada 2011

pRzYpAdKi pOrTuGaLsKiE mAŁY śLEPY bÓG

Nie jestem człowiekiem przesądnym. No przynajmniej nie ponad przeciętną. W zasadzie to jestem przesądny przekornie, bo jeśli ktoś mówi, że przechodzenie pod drabiną przynosi pecha, to ja wezmę to raczej za dobrą monetę i na przekór pod taką drabiną przejdę. A czarnych kotów, które przbiegają mi drogę, nie boję się wcale. Dlatego też wspomnę (czego inni, nie chcący zapeszać na tak wczesnym etapie, by nie zrobili) o projekcie, który jest póki co in status nascendi.

Polskie Stowarzyszenie Komiksowe (w dwóch osobach), Instituto Cervantes (dzięki niemu mogliśmy spotkać się podczas ostatniej Komiksowej Warszawy z Alfonso Zapico) oraz Instituto Camões (na jego zaproszenie Polskę odwiedzili m.in. José Carlos Fernandes, João Fazenda, Pedro Brito i portugalscy karykaturzyści) w kooperacji rozpoczęli pracę nad hiszpańsko-portugalską wystawą komiksową, której otwarcie wstępnie zaplanowano w tygodniu przed kolejną edycją FKW, i która ma jeszcze pojechać potem w kraj. Częścią tej wystawy ma być praca Davida Soaresa (scenariusz) i Pedro Serpy (rysunek) pt. „mAŁY śLEPY bÓG” („o pEQUENO dEUS cEGO”). Komiks ten miał premierę w Portugalii podczas trwającego jeszcze festiwalu AMADORABD. Znalazł też drogę do mojej skrzynki pocztowej dzięki uprzejmości Davida, który najprawdopodobniej dotrze do Polski na wernisaż wystawy komiksowej w maju 2012. Oczywiście wraz z rysownikiem, Pedro Serpą. Trzymajcie za to kciuki.


W jednym z wywiadów David Soares powiedział, że przestał rysować komiksy do swoich scenariuszy z dwóch powodów. Po pierwsze nie zawsze rejestr graficzny, w którym potrafił tworzyć swoje opowieści, odpowiadał treści, którą chciał przekazać. Po drugie, dalece bardziej jednak interesowało go posługiwanie się słowem. Nie zrezygnował jednak z zaprzęgania tego słowa do snucia opowieści komiksowych. Efektem czego cały czas możemy cieszyć się komiksami sygnowanymi jego nazwiskiem. O komiksie „Mucha” już pisałem, o historycznym „To w nocy zadaję pytania” („É de noite que faço as perguntas”) wspominałem, a zrecenzuję wkrótce. Te tytuły oraz najnowszy, przedmiot niniejszej recenzji, to David Soares-scenarzysta, który znakomicie dobiera sobie wykonawców/wizualizatorów (z wcześniejszego okresu oczywiście możemy przywołać kapitalnego „Mr. Buroughsa” z rysunkami Pedro Nory).

Dla Pedro Serpy ten wspólny projekt był powrotem do komiksu po latach i trzeba przyznać, że dobrze się stało. Strona graficzna operuje dosyć ograniczoną i zgaszoną paletą barw, z której bardzo wyraźnie wybija się czerwień, nie tylko krwi. Rytm opowieści, który przekazują nam sekwencje obrazów, nie należy do rysownika, jeśli ślepo wierzyć w to, co na temat swojego warsztatu mówi David Soares. Jego scenariusze są bardzo szczegółowe i opatrzone wieloma didaskaliami, co rysownika sprowadza do roli ilustratora. O tym, o nadawaniu opowieści rytmu przez scenarzystę, mówił David wielokrotnie w różnych wywiadach. Jednak w samym rejestrze graficznym Pedro Serpa dąży do bardzo czystego rysunku, który nic przed czytelnikiem nie ukrywa, a to z kolei bardzo dobrze pasuje do opowieści, która jest oparta na alegoriach, ale w zasadzie może być czytana z pominięciem bogatej symboliki. Zatem komiks może zostać odczytany jako prosta historyjka, z bardzo prostym przekazem, ale równie dobrze możemy dłużej zastanowić się nad „prostymi mądrościami, przekazanymi prostymi słowami” i poszukać w nich przekazu, który przemówi do każdego, uciekając przy tym w dalekie rejony rozważań filozoficznych o naturze nie tylko człowieka, ale właśnie zasugerowanego w tytule Boga. Rysunek zdaje się być dostosowany do tej pozornie prostej przypowiastki, ale kryje w sobie odniesienia do symbolicznych przedstawień legend z Dalekiego Wschodu (obecnych najwyraźniej w trzy kadrowej retrospekcji kastracji na str. 25, kiedy rysunek ulega dalszemu uproszczeniu i wygląda jak malunek żywcem przeniesiony z chińskiej wazy). Nawet jeśli nie przyporządkujemy tego rejestru do konkretnych dzieł, to nasza pamięć wizualna przywoła go i wykreuje w naszych głowach tę tajemniczą aurę.

Historię można sprowadzić do opowieści o wybrańcu-dziecku, które wbrew swojej woli i świadomości zostaje wrzucone w środek czegoś, czego zapewne i dorośli, gotujący mu to piekło, nie rozumieją. Dziecko ma zyskać świadomość w toku inicjacji, której zostaje poddane, aby stać się… no właśnie kim? Tutaj interpretacji mogłoby być wiele, gdyby nie tytuł, który jednoznacznie zmusza nas do odpowiedzenia „Bogiem”.

Główny bohater przychodzi na świat jako ślepy chłopiec (choć w zasadzie dokładniej jest napisać – chłopiec bez oczu), ale z inicjatywy matki zostaje wykastrowany przez smoka, z którym po latach staje twarzą w twarz. Matka brnie w swojej obsesji dalej i postanawia wychowywać chłopca jako dziewczynkę. Poddaje go/ją okrutnym zabiegom deformacji stóp, co tradycyjnie miało służyć w przypadku dziewczynek osiągnięciu kanonu piękna – stopy kobiece miały być małe.

Z jednej strony znamy przypadki zawodu, jaki przeżywali rodzice, kiedy nie urodziło im się dziecko oczekiwanej płci, a zatem możemy traktować zachowanie matki jako ekstremalną realizację tego niespełnionego pragnienia. Z drugiej, być może ta matka właśnie chciała swojego syna przed czymś ochronić? Wybrała bardzo okrutną drogę. W efekcie wady genetycznej, która powoduje, że nasz bohater/bohaterka rodzi się bez oczu, oraz okaleczenia, na świecie pojawia się istota nieokreślona, która ma odnaleźć swoją tożsamość i przeznaczenie. Do tego będzie potrzebne spotkanie ze smokiem-kastratorem, który ostatecznie nie okaże się ucieleśnieniem zła. Brak oczu uchroni naszą bohaterkę/naszego bohatera przed strachem, który normalnie ludzie wobec tak wielkiego i groźnie wyglądającego stworzenia by czuli. To oczywiście proste stwierdzenie tego, że pokonanie strachu, którym żywią się potwory, pozwala z nimi wygrać (pierwsze skojarzenie, które mi przychodzi w tej chwili, to liczne horrory, w których to właśnie wystarczało, aby pokonać monstrum, np. Freddy’ego Kruegera). Nasz bohater jest jednak przygotowany na takie spotkanie od urodzenia, jakby cierpienie miało w końcu znaleźć puentę i zastosowanie. W prosty sposób możemy tutaj odnaleźć sugestię, że świat można poznać i ujarzmić innymi zmysłami, niż tylko wzroku. A nieposiadanie oczu, nie oznacza wcale niemożności poznania i widzenia, wszak obraz rzeczy tworzy się w naszej głowie na podstawie wielu bodźców zewnętrznych, o czym zaświadczają np. semiologowie i semiotycy. To wg. nich na słowo np. „drzewo”, każdemu z nas pojawia się inny obraz, choć idea dla każdego w zasadzie pozostaje taka sama. I ten mechanizm właśnie staje się esencją, do której okaleczony bohater tego komiksu dociera.

Można zatem pisać o tej historii w kontekście eseju o ślepocie lub ćwiczenia ślepoty. Np. tłumaczona na polski jako „Miasto ślepców” – tak też przetłumaczono tytuł filmu - powieść José Saramago w oryginale nosi tytuł „Ensaio sobre a cegueira”, czyli dosłownie „Esej o ślepocie” lub „Ćwiczenie/zadanie ślepoty” i również opowiada o próbie, jakiej poddani zostają ludzie, kiedy pozbawi się ich wzroku (kontynuacją tej powieści był „Ensaio sobra a lucidez”, czyli „Esej o światłości/oświeceniu” lub „Ćwiczenie/zadanie światłości/oświecenia”). Wizja Saramago nie jest jednak katharsis, a raczej próbą uświadomienia ludziom jak ślepi są w swoim postępowaniu. Nie ma wątpliwości, że ludzie do dawnych grzechów powrócą, podczas gdy nasz mAŁY śLEPY bÓG nigdy wzroku nie odzyska i pozostanie czysty i wolny. Będzie światłem (choć nigdy go nie widział, to rozumie jego naturę jak nikt), które pokona mrok.

W tym kontekście warto jeszcze zasugerować inną ścieżkę interpretacyjną, a mianowicie fundament wszelkiej filozofii europocentrycznej, czyli platońską jaskinię i symbolikę wyjścia ku światłu. Nasz bohater żyje w ciemności od narodzin i jego wyjście z jaskini dokonuje się na dużo trwalszym podłożu, bo kształcącym wszystkie zmysły, których nie da się oszukać tak łatwo, jak zmysłu wzroku. Wizyta w jaskini smoka jest zatem tylko symbolicznym stawieniem czoła złu, które zostaje zrozumiane „emocjami”, może zdawać się iluzją. Naszemu bOGU nic nie grozi od samego początku, bo porusza się on i rozumuje na zupełnie innej płaszczyźnie. Jest konsekwentnie przygotowywany do roli bOGA – pozbawiony strachu, rozumiejący więcej i inaczej, ale także pozbawiony mozliwości płaczu, choć nie zrozumienia smutku.

Być może przykładanie do tego komiksu miarki „wykształcenia w kulturze europejskiej” wyda się komuś dziwne, skoro sam autor odsyła nas do Chin, to jednak według mnie broni się znakomicie: potwierdza tylko uniwersalność tej przypowieści. A wszystko to w znakomitym komiksie dla każdego, na zaledwie… 44 stronach.

Fantasma Encarnado

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

kzamiz neptunugru na zbidowski David Soares,zrozumanaia ibzeki naputagu.Szalnock na wyda stronach.

vaduzs knomicie pejsmu

tychi