sobota, 21 marca 2009

Jednym zdaniem/jednym słowem: pRzYpAdKi iluś tam miesięcy

Była WueSKa, ale komiksowe zakupy zaczęły się w zasadzie już wcześniej. A przed przedWueSKowymi zakupami były inne komiksowe nabytki. No i lista się rozciągała, i teraz jest: długa, z kilkoma starociami, przekrojowa z kilku miesięcy:

ARQ- wciągający świat;

Bibułka #2- z pierwszej smakowało lepiej;

Boli.blog- tak;

Boże, zachowaj królową
- Boże, nie rób tego;

Dick4Dick- fałszują;

DMZ #1: w strefie- uwaga na zbłąkane kule;

Dynia z majonezem- niektóre mangi nie są złe;

Fistaszki zebrane #1- patrz strona 17, ostatni pasek;

Fun Home- czyli co się kryje w czterech ścianach i jak się to subiektywnie odtwarza po latach, a w rezultacie otrzymujemy kawał dobrego komiksu;

Glinno- ach ta polska wieś;

Hector Umbra #1: daleko od Osaki- a jednak blisko tak;

Hellblazer #2: strach i wstręt- oraz wciągające czytadło;

Komiks W-wa- takiej Warszawy do tej pory nie zauważałem;

Likwidator: sprzątanie Polski- pozamiatane z klasą;

Loveless: burza nad Blackwater- dosyć groźna;

Mały świat golema- ale jaki fajny;

Mikropolis: moherowe sny (reedycja)- no co jest z tymi literkami???

Misterium- z pasją zainscenizowane;

Mury Samaris- piękna architektura;

Niebo nad Brukselą- wolałbym z taką panią pod gołym niebem;

Originals- podróba;

Oskar Ed- bardziej Oskar;

Pierwsza Wiosna- Ziniol #4;

Pirat Izaak- z wiatrem;

Przybysz- przyjęty gorąco;

Spirit- duchowa rewolucja nadal aktualna;

Sygnał do szumu- chyba trzeba przeczytać jeszcze raz;

Szanowny- szaPO BA;

Testament #1- trochę więcej bym w spadku oczekiwał;

Tintin x3- bawi;

Trup i sofa- zabrakło szafy;

Trzy cienie- w cieniu tego komiksu pozostaje w zasadzie większość pozycji z tej listy;

Trzy paradoksy- czwarty paradoks;

Wartości rodzinne #1 i #2- po wyjściu z tego przyjęcia większość powinna być nawalona, tzn. zadowolona;

Za garść posoki- w sumie kto podobnej fantazji erotycznej nie miał nigdy, ręka do góry;

Zagubiona dusza- odnaleziony świetny komiks;

qba

poniedziałek, 16 marca 2009

WSK 2009: plus i minus

Warszawskie Spotkania Komiksowe się odbyły. Nie wiem czy sprawiło to miejsce, ale wyglądało na to, że nie było tłumów. Z jednej strony to dobrze, bo do autografów i tak trzeba było się nastać (było warto, dla didżeja w gatkach z truskaweczką- dzięki Uli, mam nadzieję, że ręka nie odpadła, szacunek za cierpliwość; za rower kraszujący czołg- tak jest, scheiss krieg!), z drugiej kilka spotkań miało niewielką publikę, a szkoda. Christoph Heuer miał bardzo ciekawą prezentację o metodach pracy nad komiksem, a przysłuchiwało się temu kilkanaście zaledwie osób... Ale przynajmniej zainteresowanych tematem. Gorzej było na krótkiej prelekcji o karykaturze portugalskiej. Jeszcze mniej osób, w tym kilka niezbyt zainteresowanych postanowiło sobie pogadać. Być może nie zauważyli, że trwa właśnie spotkanie i że przeszkadzają tym, którzy słuchali, tej która tłumaczyła i temu, który mówił. Po delikatnym zwróceniu uwagi wyszli... i wrócili po dziesięciu minutach aby kontynuować kawiarniane gadki na sali, równolegle z mówcą. Ja wiem, że kogoś to mogło nie interesować, ale po co przeszkadzać? Jakiś elementarny szacunek należy się chyba wszystkim, prawda? Przecież miejsca było sporo, żeby zrobić to na zewnątrz, np. przy barze. A w barze było piwo, co niestety zaszkodziło chyba niektórym. Przez szacunek nie będę rzucał nazwiskami, ale to był dosyć smutny widok- pijak-gaduła nigdy sobie nie zdaje sprawy z tego, jak żałośnie się zachowuje. Sam coś o tym wiem, z opowieści.

Jak zwykle sporo rzeczy mi umknęło, jak zwykle z niektórymi ludźmi tylko w locie zamieniłem kilka słów i wyszedłem przed szóstą w sobotę i już nie wróciłem, więc co się działo później nie wiem. Wiem, że do godziny szóstej można wypić sporo enerdżajzerów, żeby się jakoś trzymać do końca.

W sumie było fajnie i momentami zabawnie. Na przykład podczas spotkania z Dennisem Wojdą i Krzystofem Gawronkiewiczem (no właśnie, zapomniałem o autograf się upomnieć...; odniosłem na początku też niestety wrażenie, że panom się niezbyt chciało, ale w sumie rozruszali się) obraz z projektora pokazywał nam pewnego znanego niektórym rudego kota na kanapie, w podwarszawskim zaciszu domowym... Kapitalnie wyglądał też na spotkaniu z Ulim Oesterle śpiący informatyk.

Niby ludzi niewielu, ale jak przy podpisywaniu autografów zrobił się młyn, a po drugiej stronie kolejka po komiksy, to ciężko było się dopchać do sali głównej gdzie odbywały się spotkania. Może stąd na spotkaniach z autorami takie niedobory?

Cieszy podejście ludzi do karykaturzystów z Portugalii. Każdy z uśmiechem odbierał swój rysunek, a i panowie z przyjemnością sobie rysowali.

Pozdrawiam tych, którzy postanowili zamienić słówko, tych, którzy mieli czas tylko na szybkie przywitanie i organizatorów. Warto było.

qba

pssst! a gdyby komu mało było Jasona:



thnx and cheers Paweł!

niedziela, 15 marca 2009

pRzYpAdKiEm przeczytane 11

W tym odcinku miał być Daniel Clowes razy trzy, a będzie Mahler i Gipi. W poprzednim w zasadzie chciałem o Bendisie razy dwa, a był Che Guevara Spaina Rodrigueza. A zatem jak widać wszystko idzie zgodnie z planem, jestem bezwzględnie pRzYpAdKoWy.


Nicolas Mahler Lone Racer (Top Shelf 2006)

Mahlera znamy z Pragnienia. Na tyle mnie ten autor zainteresował, że nawet po niemiecku się nim zaczytywałem. I postanowiłem również poszukać poleconego mi Lone Racera. Znalazłem, przeczytałem i zadowolony jestem bardzo. Rysunkowo oczywiście jest to „ten” Mahler, bez zmian. Z dodatkowym kolorem pomarańczowym co prawda, ale główki ludzików są dziwnie znajome. Nie przeszkadza mi to, że historyjka jest utrzymana w dobrze znanym stylu rysunkowym. Podoba mi się taki styl. Dużo przestrzeni daje komiksowi kadrowanie- oszczędne dwa kadry na stronę. Na poziomie kompozycji jest to lekki komiks, bez konieczności parkowania na stronach, a schematyczność rysunku jeszcze tej lekkości w czytaniu dodaje. Tła nie są rozbudowane, ledwo zarysowane. I tak jest dobrze, choć warto rysunkom poświęcić trochę czasu i nie traktować ich pobieżnie. Jest w nich bardzo ładnie zaznaczony humor- równie lekki jak ten, który płynie z narracji słownej. Bowiem w porównaniu z komiksami Austriaka, które poznałem w pierwszej kolejności, Lone Racer to komiks mówiony. I okazuje się, że Mahler znakomicie radzi sobie z łączeniem słowa i obrazu.

Jest to historia rajdowca, który czasy świetności ma za sobą. Najlepiej sytuację, w której go poznajemy opisują słowa z tyłu okładki: Fast cars, beautiful women, lots of money... Lone racer had it all. But that was years ago. Przesiaduje w barze z kolegami i pije. Jego żona leży w szpitalu. Postanawia jednak wziąć się w garść i wraca na tor. Ciężko nazwać to, co osiąga pełnym zwycięstwem, ale... I chyba więcej nie będę zradzał. Warto kupić, przeczytać i pośmiać się, zadumać, pomyśleć. Dużo humoru, choć czasami widzimy rzeczy, które w zasadzie nie powinny śmieszyć. Śmieszą, bo po głębszym zastanowieniu co zrobić w sytuacji, na którą nic poradzić nie możemy?


Gipi Notes for a war story (:01 first second 2007)

Sala prób bardzo mi się spodobała rysunkowo- delikatne linie, ciekawe kolorowanie, fakturka rysunku. Również sposób wpisywanie onomatopei (w chmurce wskazującej miejsce pochodzenia). Tematycznie również- niby prosta opowieść, ale dobrze skomponowana, z podziałem na piosenki. Z humorem, wciągająca.

O Notes for a war story mówi się jako o najlepszym komiksie Gipi’ego. Nagradzany w 2005 (nagroda Gościnnego za najlepszy scenariusz) i w 2006 (komiks roku w Angoulême). Słusznie nagradzany. Rysunkowo bez większych różnic z późniejszą Salą prób, nawet główni bohaterowie Notes for a war story są łudząco podobni do muzykujących chłopaków. Kolorystyka inna, ale chyba specjalnie tak dobrana do opowiadanej historii: Giuliano, Stefano i Christian szukają swojego miejsca w czasie bałkańskiego konfliktu zbrojnego. Nie poznajemy wielu szczegółów na temat konfliktu, jest on tylko tłem, choć bardzo ważnym, do pokazania tego, co dzieje się z młodymi ludźmi w jego czasie. Starają się przeżyć, robią różne złe rzeczy i wplątują się w coś, czego do końca nie rozumieją. Początkowo pracują dla miejscowego watażki/mafiosa, potem stają się członkami bojówki. A w wszystko to, bo mami się ich łatwym zyskiem, bezkarnością, ale nie mówi jaka cenę trzeba za to zapłacić: wstyd może być bardzo dotkliwą karą. Chłopaki czują między sobą więź, tak jakby tworzyli rodzinę. Ale jeden z nich postanawia uciec. Wrócić do normalnego życia. Miewa on dziwne sny, o bezgłowych ludziach, o swoich przyjaciołach bez głów. Ten obraz wyjaśnia nam zakończenie komiksu. Zaryzykuję stwierdzenie, że najmocniejszym punktem tego komiksu Gipi’ego (i Sali prób również) jest nie tyle opowiadana historia, co sposób opowiadania historii. Bardzo naturalnie wyjaśniają się sny Giuliano, takoż i tytuł samego komiksu. Kapitalnie jest to przemyślane kompozycyjnie. No i kapitalny rysunek, choć to raczej sprawa gustu. Sprawą gustu nie są za to triki na poziomie rysunku, które coś sugerują, coś podpowiadają, zmieniają. I w tak enigmatycznym brzmieniu pozostawię to poprzednie zdanie, aby nie psuć przyjemności z odkrywania warsztatu Włocha.

Rzadko piszę o komiksach, które mi się nie podobają. Czasami o takich, które nie do końca mi podeszły. Tym razem możecie być spokojni: obie pozycje są warte swej ceny. Warte mimo wysokiego kursu dolara i euro.

qba

środa, 11 marca 2009

Zróbmy coś głupiego!!



Tak brzmi sugestia spod tymbarkowego kapsla, który towarzyszy mi od kilku dni (od wizyty w nowosądeckiej kebabiarni).

Również od kilku dni towarzyszy mi tygodnik Newsweek 11/2009, który kupiłem, żeby poczytać o masakrze na polskich stokach. No i fajne zdjęcie jest na okładce. I tylko dlatego kupiłem, bo nie czytam regularnie „takich” tygodników. Skoro już nabyłem, to i przewertowałem resztę artykułów, nie tylko o białym szaleństwie (dosłownie). W sekcji KULTURA trafiłem na taką notkę o filmie Lektor (nie mam pojęcia jaki jest film, nie widziałem):



No i nie wiem: śmiać się czy płakać? A może zdenerwować? Odpuścić sobie? Nie wiem jakie komiksy czytał sz.p. Robert Ziębiński, ale chyba nic szczególnego, skoro sprowadza cały gatunek do wspólnego mianownika (oj kiepsko z tą matematyką, kiepsko, a podobno matura ma być obowiązkowa wkrótce, ale jakoś mam wrażenie, że maturę ma autor już za sobą; uff...). A wystarczyłoby, żeby zapoznał się z komiksem, który na stronie sąsiadującej recenzuje jego redakcyjny kolega (Max Fuzowski)... W dziale komiks mamy pozytywną recenzję Spirita (komiksu, podkreślam komiksu, a nie nudnego filmu na podstawie komiksu; trudno mi sobie wyobrazić, żeby recenzja tego komiksu nie była pozytywna). Tak sobie pomyślałem, że napiszę do redakcji i spytam wprost co miał autor Robert Ziębiński na myśli, używając słowa „komiksowy” w kontekście filmu, o którym pisze. Pewnie tego, co z lektury „jakichś” komiksów wyniósł, a zła lektura chyba boli całe życie. Wiem tylko, że słowo „komiksowy” pojawiło się w jego recenzji w znaczeniu pejoratywnym. To dziwne, ale kiedy ja i znane mi osoby go używają, to nie po to, żeby coś deprecjonować. Nie po to, żeby wskazać na stereotypowość, na powierzchowność, nie po to, żeby obrażać i odradzać. Szkoda, że tak się tym słowem posłużono. No chyba, że autor czyni sobie rozróżnienie na „komiksy” i „powieści graficzne”. A zatem, gdyby film Lektor był dobry, to autor posłużyłby się, i chciałbym w to wierzyć (ale jakoś nie wierzę), porównaniem do „powieści graficznej” (za której twórcę uważa się właśnie Willa Eisnera, z sąsiedniej strony...). Takie rozróżnienie ewentualnie dopuszczam, ale trzeba z nim ostrożnie, bo „komiks” jest używany chyba częściej, jest takim międzynarodowym określeniem gatunku. I to mi tylko uzmysławia sens edukowania ludzi w temacie komiksu, co świetnie robi poznańska Centrala, Zeszyty Komiksowe, łódzkie sympozja, wielu profesorów na uczelniach i cała rzesza pasjonatów.

Adwokatem komiksu może też być kino. Może, ale ostatnio nie jest, vide Spirit i niestety Strażnicy... Coś strasznego. Dawno się tak nie zawiodłem na filmie komiksowym. Czekałem cierpliwie, obejrzałem jakieś dwie albo trzy zajawki, czytałem wybiórczo njusy i od początku narzekałem na warstwę wizualną- za dużo błysków, za dużo efekciarstwa, nie tak to sobie wyobrażałem. Ale o dziwo, to nie to jest najgorsze w filmowych Strażnikach. Tfu, nawet wizualnie jest bardzo okej. I nie chodzi też o wycięcie wielu płaszczyzn, na których komiks się rozgrywa. Chodzi o to, że brak w filmie napięcia. Cała akcja leci sobie płaściutko, nisko, na jednym poziomie. Wysadzają Wielkie Jabłko i tyle. Jak już to skomentowano: dziura jest w ziemi i tyle. A przypomnijcie sobie jak zareagowaliście na zniszczone miasto przewracając stronę komiksu? Mi opadła szczęka. I tylko rzuciłem pod nosem „o kurwa!”. To samo zresztą miałem w wielu innych miejscach komiksu. Najgłośniej nabluzgałem, kiedy zginął z rąk niebieskiego Rorschach. A w filmie to po prostu się dzieje i tyle. Sposób opowiadania jest mdły. I nie chodzi o to, że znam komiks, że wiem co się stanie. Historię opowiedzianą w Walkirii też znam. Wiem jak się skończy. A mimo tego film trzymał w napięciu do końca! I tym umiejętnym stopniowaniem napięcia się obronił. O to chodziło! W Strażnikach reżyser, jak dla mnie, ten test oblał. Jest mniej paranoicznie, mniej tajemniczo. Mdło.

Oczywiście, są też plusy- Rorschach i wszystkie z nim związane sceny; brutalność; kreacja Komedianta; genialna czołówka; no i jak dla mnie muzyka, zwłaszcza w czołówce i w podróży Sówkobusem do twierdzy Ozymandiasza, chociaż czytałem już narzekania na soundtrack-, ale cieniem kładzie się niestety na całości brak budowania napięcia. Zupełnie tego nie czułem. I jednak wątek naukowców- to koniecznie trzeba było pokazać, włączyć do scenariusza filmu. Niestety, zubożono pierwowzór komiksowy w stopniu dla mnie nie do zaakceptowania. I można się z Moore’a śmiać, ale miał rację wycofując swoje nazwisko z firmowania tej produkcji. Kolejny film oparty na komiksie do jego scenariusza, który sobie z materiałem wyjściowym nie poradził. Widać, że nie są to kinowe komiksy. Serialowe, owszem, a to przecież już wielokrotnie sugerowano. Nawet jeśli mielibyśmy oglądać serial kinowy pod tytułem Strażnicy, powiedzmy trylogię. Wszystko tylko nie kolejna ekranizacja/adaptacja, która będzie robić gatunkowi komiksowemu taką niedźwiedzią przysługę. A jak widać z używania słowa „komiksowy” i jego obrazu w głowach krytyków, lepiej się nie podkładać takimi nieudanymi wersjami absolutnie klasycznych pozycji komiksowych, bo to jest dopiero komiksowa zagłada. Stąd też w pRzYpAdKu zamkniętych całościowo historii opowiadanych w tym medium, będę zawsze jednak za wiernym przenoszeniem na ekran. No może do momentu, kiedy przestanie się używać słowa „komiksowy” w znaczeniu pejoratywnym.

***

Nie chce mi się robić osobnego njusa na ten temat:



Albatrosy będą promować swój fanzin w Portugalii, 18 marca o 18 w Alges. Jeśli ktoś będzie na miejscu, niech wpada uścisnąć grabę chłopakom. Wykonują świetną robotę. Okładkę do tego ekofanzinu, o którym już wspominałem wykonał kapelmistrz Fernandes José Carlos. Szykują się kolejne edycje poświęcone zwierzętom zagrożonym. Jeśli ktoś jest zainteresowany, aby się opublikować, niech pisze (po angielsku, hiszpańsku, portugalsku, niemiecku) na mejla, którego podają na stronie.

***

Przypominam też o portugalskościach na WSKa i przed:

kArYkAtUrAlNe przypadki

Dodatkowo karykaturzyści będą też w Centrum Komiksu w piątek, od godziny 16. Karykatury będą malować. A potem trzeba ich łapać na WSKa. Też przewidziano czas na karykaturzenie (chyba między 14 a 16, ale to powinno w wueskowym programie być doprecyzowane).

qba

pssst! No i w ten łikend WSK:

Zapraszamy wszystkich w najbliższą sobotę i niedzielę do warszawskiego klubu Palladium (ul Złota 9) na 9.Warszawskie Spotkania Komiksowe.

Wstęp na imprezę jest wolny.

Podczas dwudniowej, dziewiątej już edycji Spotkań, komiks - medium zarówno dla dojrzałych jak i młodszych odbiorców - ukaże się nam pod różnorodnymi postaciami.
Gośćmi zagranicznymi będą zarówno europejscy twórcy komiksów - autorzy świetnie przyjętych nie tylko na naszym rynku nowel graficznych: słowak Branko Jelinek („Oskar Ed”), niemiecki rysownik Christoph Heuer z zilustrowaną przez niego „Pierwszą wiosną” - obyczajową opowieścią z wojenną historią Niemiec w tle. Innym niemieckim gościem imprezy będzie wszechstronnie utalentowany Uli Oesterle, twórca „Daleko od Osaki”, właśnie co wydanego w Polsce pierwszego tomu trylogii „Hector Umbra”. Podczas imprezy odbędzie się także spotkanie z portugalskimi autorami karykatur: Carlosem Laranjeira, Pedrem Ribeiro Ferreira i Ricardem Galvão, rysownikami, których kariera trwa od ponad 15 lat, nagradzanymi w wielu konkursach. Poprowadzą oni także sesję rysowania karykatur na żywo.

Jest także propozycja dla młodszych czytelników, albowiem gościem specjalnym podczas 9.WSK będzie Cèsar Ferioli - rysownik disnejowskich postaci z Kaczogrodu. Poprowadzi on także warsztaty rysunkowe.

To tylko część weekendowych atrakcji 9.WSK, albowiem jak co roku krajowymi gośćmi będzie także kilkadziesiąt różnorodnych talentów komiksowych, zarówno twórcy znani i cenieni od lat, jak choćby Szarlota Pawel i Tadeusz Raczkiewicz, Krzysztof Gawronkiewicz i Przemysław Truściński, choć miejsca jak co roku nie zabraknie także dla młodszych twórców. Nasi goście będą oczywiście rozdawać autografy.

To tylko część sobotnio-niedzielnych wydarzeń. Wszystkich chcących dowiedzieć się co w komiksie piszczy zapraszamy na zapoznanie z planem imprezy i spotkanie z Komiksem na 9. WSK!


Program godzinowy 9 WSK

Sobota 14 marca 2009

SALA GŁÓWNA
9.00 Otwarcie 9 WSK
9.15 10.00 Spotkanie z Danielem Grzeszkiewiczem
10.00 10.45 Portugalska karykatura - spotkanie z autorami
10.45 11.45 Jak to się robi u Disneya - spotkanie z rysownikiem Cesar Ferioli
11.45 12.30 Mega Mikropolis - spotkanie z D. Wojdą, K. Gawronkiewiczem
12.30 13.30 Prywatne życie Hectora Umbro - spotkanie z Uli Oesterle ("Hector Umbra")
13.30 14.15 Powstanie '44 - spotkanie z autorami antologii
14.15 15.15 Słowacki sen - spotkanie z Branko Jelinkiem ("Oskar Ed")
15.15 16.00 Komiks W-wa - spotkanie z autorami (Kłoś, Truściński, Kwaśniewski)
16.00 16.45 Ten piekielny Kubuś - spotkanie z Szarlotą Pawel
16.45 17.45 Wojna i pokój - spotkanie z Christopem Heuer'em ("Pierwsza Wiosna")
17.45 18.30 Komiks Dick4Dick - spotkanie z Jakubem Rebelką
18.30 19.30 Bitwy komiksowe
19.30 20.00 Nagrody WSK

SALA MAŁA
10.00 10.45 Spotkanie z autorami Biocosmosis
11.00 11.45 Spotkanie z autorami komiksu Czak Norys
12.00 13.45 Spotkanie z Tadeuszem Raczkiewiczem
14.00 15.15 "Internowani" spotkanie z Pawłem Dubajem i Krzysztofem Mucharskim
15.15 16.00 Spotkanie z Ryszardem Dąbrowskim
16.00 16.45 Fun Home - spotkanie z wydawcami
16.45 17.45 Spotkanie z redakcją Ziniola


AUTOGRAFY

12.30 13.30 K. Gawronkiewicz, D. Wojda, Cesar Ferioli
13.30 15.00 Uli Oesterle, Christoph Heuer, Szarlota Pawel
15.15 16.45 Branko Jelinek, Jakub Rebelka, Tadeusz Raczkiewicz, R Dąbrowski
16.45 18.00 Autorzy Komiks W-wa, autorzy Powstanie 44



Niedziela 15 marca 2009

SALA GŁÓWNA
10.00 10.45 Komiks - fantastyka - spotkanie z M. Parowskim
10.45 11.30 Co piszczy w odległej galaktyce - spotkanie z redakcją Star Wars
11.30 12.15 Konkurs wiedzy o Star Wars
12.15 13.15 Warsztaty prowadzone przez Cesare Ferolli
13.15 13.45 15 lat minęło - spotkanie z redakcja Kaczora Donalda
13.45 14.30 Czarodziejsko - spotkanie z redakcją Witch
14.30 15.15 Zapytaj wydawcę: spotkanie z Egmont
15.15 16.30 Zapytaj wydawcę : spotkanie z Timof, Taurus, Hanami, Kultura Gniewu, Mucha
16.30 17.00 Zapytaj wydawcę: Mroja Press
17.00 18.00 Konkurs wiedzy komiksowej z nagrodami


Zapraszamy serdecznie na imprezę.

niedziela, 8 marca 2009

Świetliki 11

by qba:




by Lufka:



qba/autor

wtorek, 3 marca 2009

pRzYpAdKiEm przeczytane 10



Spain Rodriguez CHE: a graphic biography (2008)

Tym razem tylko jedna pozycja, która dosyć niespodziewanie wpadła w moje ręce, i po której można się sporo spodziewać. Łączy bowiem dwa wielkie nazwiska: Spaina Rodrigueza i Che Guevary. Spain Rodriguez to uznany (i nieznany szerzej w Polsce) undergroundowy artysta i lewicowiec. Moja wiedza o nim ogranicza się do tego, co przeczytałem w książkach, a więc jest pobieżna. Jednak samo nazwisko słyszałem już sporo razy i raczej wyrażano się o artyście pozytywnie. Najczęściej kojarzony z komiksem Trashman.



Che Guevary chyba przedstawiać nie trzeba. Na jego temat i na temat Rewolucji Kubańskiej powstała cała masa książek i filmów. Niewątpliwie postać kontrowersyjna, choć wydaje mi się, że kontrowersje wokół Che nasiliły się wraz z popularyzacją jego wizerunku poprzez masową produkcję gadżetów. Sam kilka posiadam z czasów, kiedy byłem Che i przebiegiem Rewolucji Kubańskiej zafascynowany. Do dziś pamiętam, że kilka razy na ulicy zaczepiono mnie, bo akurat miałem koszulkę z wizerunkiem (który powstał na bazie zdjęcia Kordy) brodacza.

Raz, niższy o głowę, ale wojowniczo wyglądający i zachowujący się skinhead(?)/naziol(?) zaczepił mnie o to na przystanku tramwajowym, kiedy targałem ze sobą jakieś klamoty do teatru. Skończyło się na mętnej wymianie zdań na temat komunizmu i socjalizmu. Do tej pory nie potrafię zrozumieć skinheadów, którzy zarzucają lewakom, że nie można popierać takich zasad, bo przecież Polska przez 50 lat była w ich imię niszczona, ale sami popierają mniej lub bardziej to, co związane jest bezpośrednio z wybuchem Drugiej Wojny Światowej, która niemalże zrównała ich (Nasz) kraj z ziemią. Zresztą gubię się trochę w odcieniach nacjonalistycznych ideologii. W innych odcieniach i ideologiach również. Morał ze spotkania: temu panu się moja koszulka nie podobała.

Ale już innego dnia, pewien przechodzień podszedł do sprawy zupełnie inaczej. To była wiosna, stanąłem na przejściu dla pieszych i się zamyśliłem. Wyrwał mnie z tego stanu jakiś pan, który zaczął mi opowiadać o serii programów dokumentalnych, które oglądał na Planete, a które poświęcone były Che i sprawom kubańskim. Znając Planete to raczej te programy ukazywały wszystko w świetle dosyć korzystnym dla Brodaczy, ale ów pan wyraził swój ogromny zachwyt wobec Che. Taki sam zachwyt jaki ogarnął mnie, kiedy gdzieś przed rozpoczęciem studiów zacząłem żywo się interesować zagadnieniem. I chyba tutaj jest problem, o czym pisałem już w recenzji innego komiksu o Che (w Zeszytach Komikswych #8), w podejściu do tej postaci: zbyt pozytywnym lub zbyt negatywnym. W szerszym oglądzie bardzo często widzimy to, co się dzieje w Ameryce Łacińskiej przez nasz, europejski system wartościowania, nie biorąc pod uwagę odmiennej sytuacji gospodarczej i geopolitycznej tamtego rejonu świata. Tym gorzej jeśli zabieramy się za mówienie o wyjątkach z historii kontynentu i rozpędzeni tym, co chcemy powiedzieć/napisać/wykrzyczeć zapominamy o kontekście, w który należy wpisać pewne wydarzenia- przecież nic nie funkcjonuje w próżni i nie bierze się z niczego. Bez wiedzy w temacie, łatwo wpaść w pułapki.

Spain w pułapki nie wpada. Mimo swojej lewicowości, która zdecydowanie sprzyjała by wychwalaniu Che pod niebiosa, oferuje nam komiks solidny, dydaktyczny, ot, zilustrowaną biografię, co uczciwie zapowiada w tytule. Jednak sto stron to mało, aby w pełni i spokojnie opowiedzieć o życiu Che: o podróży przez kontynent na Poderosie, o zacieśniających się więziach z Fidelem, o wyprawie na Kubę stateczkiem Granma, o walce w Sierra Maestra, o organizowaniu kraju po zwycięskiej rewolucji, o stosunkach z ZSRR, Chinami, USA, o partyzantce w Afryce, w Boliwi, o kolejnych miłostkach Che etc. To wszystko w komiksie Spaina jest, ale jako suche fakty. Stąd moje pytanie: czy przy natłoku publikacji na temat Che, potrzebna jest jeszcze jedna, która różni się tylko sposobem przedstawienia faktów, ale nie ich reinterpretacją? Myślę, że ten komiks znakomicie spełnia funkcję dydaktyczną- ilość faktów jest pokaźna- ale jest przeznaczony raczej dla kogoś, kto o Che nic nie wie a czyta tylko komiksy. Dla zorientowanych w temacie może być taką publikacją podręczną, do szybkiej konsultacji jakichś wiadomości. No i jako komiks znakomicie utrwala wizerunek Che: Brodacza w berecie (choć tu, według mnie, przydarza się Spainowi mała wpadka- autor pokazuje nam Che w Afryce, podczas organizowania partyzantki w Kongo, jako właśnie takiego brodacza w berecie z gwiazdką; z tego, co pamiętam, to Che specjalnie zmienił swój image, podobnie jak przed wyjazdem do Boliwii, aby go nie poznano; druga wpadka, którą zauważyłem to nazwa PSP, którą Spain podaje jako The Cuban Communist Party- podczas gdy ta partia to po hiszpańsku PCC Partido Comunista de Cuba, utworzona między innymi z PSP- Popular Socialist Party, do której odwołuje się Spain.



Rysunek w tym komiksie uważam za jego silną stronę, ale nie dlatego, że jest niesamowicie ładny, malarski, dopieszczony, ale dlatego, że znakomicie pasuje do opowiastki biograficznej. Dla kogoś innego będzie to najzwyczajniejszy szybki rysunek w czerni i bieli. Mi się spodobał i upatruję w nim ogromnego plusa tej publikacji. Z minusów muszę zaznaczyć, że niestety jakość edycji nie jest zbyt wysoka- gdzieniegdzie wychodzą pikselki i jakieś cienie spod liter.

Dla każdego, kto spodziewa się po tej publikacji czegoś ekstra, minusem będzie też roztrwoniony jednak potencjał historii. Ale po kolei: komiks zamyka ciekawy esej pt. Che Guevara: image and reality Sary Seidman i Paula Buhle’a, który obiektywnie rozgranicza dwie rzeczy: Che jako postać historyczną i Che jako symbol. Komiks otwiera rozmowa dwóch przechodniów:

- I keep seeing this guy’s face everywhere!
- You mean Ernesto Che Guevara?


Po czym następuje opowieść całym życiu Che. Patrząc na te dwa elementy aż prosiło się, żeby i sam komiks przynajmniej „spróbował” pogłębić problematykę. Zamiast tego tylko ją zasygnalizował, co i tak w sumie może być pozytywem. Niemniej jednak, jeszcze raz napiszę, przy takiej ilości materiałów o Che, jeśli robi się jego biografię, lepiej, żeby była ona sprofilowana, uproblemowiona. Tutaj jest taki znakomity pomysł, ale sama narracja komiksowa nie rozwija i nie opisuje problematyki ikona/człowiek. Szkoda, bo pomysł znakomity, który nie musiał by w żaden sposób wpływać na obiektywne przedstawianie faktów z życia Che. A jeśli już jesteśmy przy obiektywizmie, to trzeba powiedzieć, że Spain bardzo się starał być obiektywny i rzeczywiście pokazał nawet tę mroczną stronę Che (jako egzekutora i nadzorcy plutonów egzekucyjnych), ale kilkakrotnie dosyć ostro zboczył w lewo. Jak choćby w ostatniej rozmowie, tych samych postaci, które komiks rozpoczynają:

- Cubans today get some of the best health care in the third world. The guy who murdered Che recently had cataracts removed in Cuba for free.
-You’re trying to tell me America overthrows democracies?
- Look it up!


Albo w końcowym fragmencie, kiedy się trochę uniósł:

Che Guevara was impulsive, stubborn and ahead of his time but always focused on the suffering of those who produce in order to maintain others on their high perch. To the chagrin of the servants of these blood suckers, his name is revered around the world. May it always be so.

W tych miejscach wyraził swoją opinię i podziw dla Che, bo trudno chyba tej postaci nie podziwiać. Śmiałkowie z Granmy dokonali czegoś niesamowitego: pokazali środkowy palec USA i wytrwali. Jednak za ogromną cenę, za wyrzeczenia które nam jest trudno zrozumieć i co trudno już chyba samym Kubańczykom znieść.

Spain zabłysnął w tym komiksie w kilku miejscach (np. w sekwencji, w której przenosimy się z gabinetu do gabinetu, obserwując reakcje – Just who the hell do they think they are?- kolejnych wysoko postawionych urzędników na reformy wprowadzane w Gwatemali przez prezydenta Arbenza, którego te demokratyczne zmiany kosztowały stanowisko- zgadnijcie z czyjego rozkazu obalono jego rząd? Jak po sznurku od biura The United Fruit Company w Gwatemali, do biura Sekretarza Stanu USA; drugi błysk to scenka w USA, w autobusie, kiedy obserwujemy napiętą atmosferę podczas kryzysu rakietowego) i tym bardziej widzimy poprzez te momenty przebłysku, że brakuje temu komiksowi tego, co od autora mógł dostać: bardziej osobistego spojrzenia na postać Che. Ale jedno ten komiks zrobił dobrze: przypomniał mi o tym, co mnie w Che zafascynowało: upór, wiara w ideały i odwaga, żeby postawić się silniejszym.



Ufff, a na soundtrack, dla oddechu, coś o takich jak Che:



qba