wtorek, 29 lipca 2008
Kalendarz Wilqa mówi c.d.:
poniedziałek, 28 lipca 2008
Nagrody Central Comics
Najlepszy projekt komiksowy, w którym pierwsze miejsce zajął program telewizyjny VER BD, nadawany w czasie zeszłorocznych wakacji, opowiadający w niezwykle ciekawy sposób o komiksie portugalskim. Zarówno o tym dawnym, jak i o współczesnym. Wyróżniam tę kategorię dlatego, że zaprzyjaźniony z pRzYpAdKiEm Pedro Moura (ten od Śmiercionośnych), był jednym z jego głównych twórców. Gratulujemy/Parabens! Czekamy na wydanie DVD, które podobnono już w drodze. Widziałem i wiem, że warto czekać.
Najlepsze pismo czyli BDJornal. W zasadzie jedyne stricte komiksowe pismo, ukazujące się w Portugalii. To przyjaciele Albatrosów i Smutnych Chłopaków. Również, w jakiś niepojęty sposób, przypadkowy zupełnie, zaplącze się w najnowszym wydaniu mały tekst pt. Nowe kierunki konkwisty, który w dowcipny i przystępny sposób opowiada o komiksie portugalskim w Polsce.
Najlepszy scenariusz krajowy czyli szósty tom oryginalnej Kapeli JCF pt. Archiwum Cudownego i Paranormalnego. Jak dla mnie najlepsza do tej pory część Kapeli. Wielkie gratulacje sr. JCF!!! W tej kategorii drugie miejsce zajął Rui Lacas za album Dziękuję, panie, o którym już niedługo u nas (ten sam komiks na 4 miejscu w kategorii Najlepszy Rysunek i na pierwszym w kategorii Najlepsza publikacja krajowa- a JCF w tej działce z Kapelą tuż za, na 2). Historia mocna i świetnie opowiedziana. Zresztą jak każda tego autora. Dostępna również w wersji francuskiej, gdyż to właśnie we Francji miała swój debiut. Tłumaczenie portugalskie było później. Skąd my to znamy?
W kategorii Najlepsza krótka historia Übermenschen JCF do przeczytania i ocenienia poniżej:
qba
pssst! 1 pełna lista nagrodzonych tutaj
pssst! 2 historyjka opublikowana za pisemną, mejlową, zgodą autora
poniedziałek, 21 lipca 2008
Kalendarz Wilqa mówi...
sobota, 19 lipca 2008
pRzYpAdKi portugalskie 15
v.1: Ana (wyd.1: 1993)
v.2: Historia Zaginionego Skarbu (wyd.1: 1994)
v.3: Plemię Skrzyżowanych snów (wyd.1: 2003)
Lubimy serie komiksowe o detektywach. W kontekście komiksu portugalskiego pisaliśmy już o pewnym wyjątkowym panu, który zajmuje się tą ciężką pracą i nazywa się Lou Velvet. Lou Velvet, jak pamiętamy, to dosyć niezwykły detektyw. Filipe Seems, oprócz tego, że jest „prywatny”, również jest niezwykły. Już w samym portugalskim tytule komiksu tkwi dwuznaczność: particular oznacza niezwykły, osobliwy, wyjątkowy, a w połączeniu detective particular- prywatny detektyw. Po lekturze samego komiksu nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy Filipe jest bardziej prywatny czy bardziej osobliwy… Jedno jednak możemy z całą pewnością napisać: jest intrygujący i dobry w tym, co robi. Komiks duetu Gonçalves/Silva wpisuje się w większą grupę komiksów poświęconych detektywom, a mianowicie w tą, która stara za punkt wyjścia obiera sobie typową opowiastkę detektywistyczną, którą następnie w sposób twórczy nagina do opowiedzenia historii wyjątkowej lub do opowiedzenia jej w sposób wyjątkowy. Albo jedno i drugie. Mam tutaj na myśli takie komiksy jak wspominany na początku Lou Velvet, ale też bliżej znane w Polsce dochodzenia Blacksada, w którym autorzy zastosowali zabieg antropomorfizacji, a to z kolei zaowocowało bardzo ciekawymi smaczkami, czy też Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona (Esencja i Romantyzm), gdzie tematyka dochodzeń i sposób rozwiązania konkretnych przypadków są co najmniej… niezwykłe. I to właśnie do tego polskiego komiksu najbardziej zbliża się Filipe Seems. Ale nie tylko przez tematykę i sposób jej ujęcia. Jednym z głównych bohaterów w obu komiksach jest miasto. Pokazanie i powiązanie miast z rozwikływaną sprawą, odpowiednio Warszawy i Lizbony, jest sztuczką ciekawą i ryzykowną. Ci, którzy znają dane miasto odszukają w czytanym komiksie jeszcze jedną warstwę i grupę odniesień im nieobcych. Dla innych niestety miasto-bohater pozostanie tylko ozdobnikiem, scenerią. Być może po lekturze komiksu skuszą się na wycieczkę lub na googlowanie celem odszukania konkretnych miejsc, w których rozgrywa się akcja. A Lizbona, bo tutaj głównie rozgrywa się akcja trzech części przygód Filipe Seemsa, jest Lizboną mocno nierzeczywistą: główny plac miasta jest zalany i ruch w całej Baixy (dolna, przyrzeczna dzielnica miasta) odbywa się na wodzie, tak jak w Wenecji. Zamiast zwyczajnych tramwajów mamy tramwaje linowe (kolejka linowa, tak nawiasem pisząc, to nie byłby zły pomysł na poruszanie się w pagórkowatej Lizbonie). Przyjemność z oglądania zmienionych miejsc jest ogromna dla znających miasto. Również pozostałe miejsca, które epizodycznie grają w tym komiksie, są zmienione, np. Sintra.
Znajdujemy się w bliżej nieokreślonej utopijnej przyszłości. Utopijnej, gdyż wszystko zdaje się funkcjonować bez zarzutu, a społeczeństwo jest zwyczajnie szczęśliwe. Ale jest tak tylko do czasu. W trzecim tomie coś się zaczyna w mieście dziać… A jak się wszystko zaczyna?
Do Filipe’a przychodzi pewna piękna dama w kapeluszu. Oczywiście ma problem do rozwiązania. Jest dosyć tajemnicza. A więc zaczyna się typowo, ale później typowo już nie jest. Kobieta nazywa się Ana Lógica (Ana Logika/Logiczna) i szuka swojej siostry. Siostra nazywa się Ana Bela (Ana Piękna). Kobiety są bliźniaczkami. Tak, oczywiście. Wcale nie. A może jednak? Sprawa nie jest aż tak prosta. Nie wszystko jest takie jakie się wydaje na pierwszy rzut oka. I nie przez pRzYpAdEk przecież nasz detektyw ma na nazwisko Seems… W zasadzie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie czego jesteśmy świadkami w tym komiksie. Historia dochodzenia i poszukiwania siostry, a następnie próba wyjaśnienia jej przeszłości, braku wspomnień, zabiera naszego detektywa aż do Brazylii. Do pewnego momentu jest linearna, ale tę łatwą „przyczynoskutkowość” rozbija jedna z ostatnich scen, kiedy pojawia się trzecia Ana, Ana Hera, której imię czytane po portugalsku, z niemym „h”, oznacza erę lub czasownik być w czasie przeszłym niedokonanym, czyli była. Lub też Herę, grecką boginię macierzyństwa, opiekunkę rodziny i małżeństwa, czyli skojarzenie najpierwsze. Jak widać autor scenariusza stosuje liczne gry słowne, których nawet nie można rozszyfrować w sposób jednoznaczny. Brak wskazówek, które dałyby jakąkolwiek ostateczną odpowiedź. Każda jedna podpowiedź czy też mrugnięcie okiem do czytelnika bardziej przypomina mylenie tropów, kiedy już nam się wydaje, że wiemy o co chodzi. Podstawowa część komiksu pozostawia nas właśnie w takim zawieszeniu. Dopiero epilog oraz notatki, stanowiące integralną część komiksu i samej akcji (?), dają jakieś wyjaśnienie. Warto wspomnieć w tym miejscu, że Filipe Seems oprócz bycia detektywem, pisze również videokomiks. Motyw tego pisania powraca także w drugim i trzecim tomie serii. Podobnie jak postaci: przyjaciele Filipa, którzy mają imiona tylko w pierwszym tomie (w drugim pojawiają się na zasadzie naszych starych znajomych, ani razu nikt nie zwraca się do nich po imieniu) oraz Ana Logika/Logiczna, która epizodycznie zaznacza swoją obecność w drugim tomie po to, żeby w trzecim stać się przyczyną wielkiego zamieszania. Przez wszystkie tomy przewija się również motyw pewnej przypadłości, której nabawił się Filipe w czasie tego pierwszego dochodzenia: cierpi on na ucronię, z gr. ou+khrónos- coś, co nie zdarzyło się w żadnym czasie; logicznie odtworzona historia, tak jak mogła się była wydarzyć. I ta przypadłość teoretycznie staje się puentą pierwszego tomu, ale również punktem wyjścia do kolejnych. Warto zwrócić tutaj uwagę na zmieniający się styl rysunku. Zaczyna się od bardzo ładnych akwarelek, à la Skutnik, bardzo czytelnych, które nabierają głębi, cieni i żywszych kolorów w drugim tomie, aby w trzecim osiągnąć stadium plamy, bo właśnie plamami operuje w trzecim tomie rysownik. Wraz z gmatwaniem się historii, możliwych kontynuacji pewnych linii narracyjnych z poprzednich tomów, zanika kontur. Odbiór komiksu staje się utrudniony już nie tylko na poziomie opowiedzianej historii, ale również na poziomie sposobu jej opowiedzenia, co według mnie idealnie realizuje komiksowy postulat ścisłego połączenia treści z formą. Bez przerostu jednego nad drugim. António Jorge Gonçalves jest rysownikiem znanym z oryginalnego, eksperymentalnego stylu. Doskonale czuje charakter opowieści i świetne współpracuje ze scenarzystami, nie tylko z Nuno Arturem Silvą, ale również z Ruiem Zinkiem, z którym stworzył dwie bardzo ciekawe historie (scenariuszowo jednak słabsze niż przygody Filipe’a Seemsa).
Druga przygoda naszego detektywa to poszukiwanie zaginionego skarbu, które początkowo zdaje się być mistyfikacją, przedstawieniem zorganizowanym na potrzeby telewizji celem zwiększenia oglądalności danego kanału. Ostatnia część poszukiwań, poszukiwanie zatopionego wraku statku, jest pokazywana na żywo. Filipe Seems dostaje w tej historii od pary Hélio i Selene (Słońce i Księżyc?) zlecenie odnalezienia mapy, która zawiera lokalizację karaweli Flor do Mar (Kwiat Morza), która rzekomo zatonęła u wybrzeży Alentejo z cennym ładunkiem. Niezwykły jest sposób w jaki dochodzi do spotkania Filipe’a ze zleceniodawcami: kiedy Filipe wypoczywa na plaży w towarzystwie Any, znajduje w wodzie butelkę z enigmatyczną informacją: spotkajmy się w POŻĄDANIU. Oczywiście nasz bohater nie wie gdzie miałby się udać. Dowiaduje się tego pRzYpAdKiEm od przyjaciół. POŻĄDANIE jest tak zwanym barem, bardzo osobliwie zorganizowanym. Tam Filipe spotyka Selene, która zaprasza go na kolejne spotkanie, celem przekazania szczegółów zlecenia. Filipe lokalizuje mapę ze wskazanym miejscem zatonięcia karaweli. Wyłowienie „skarbu” (?) odbywa się przy asyście telewizji. Filpe przywłaszcza sobie medalion w kształcie słońca, który później odkrywa na pewnym zdjęciu i zaczyna zadawać pytania. Dowiaduje się o tajemnicy, którą skrywa dziennik pokładowy karaweli. Skarb, ten prawdziwy, wcale nie kryje się na pokładzie zatopionego statku. Nawet nie w morzu. Prawdziwym skarbem jest… Pamiętacie dewizę życiową Corto Maltese? Więc resztę możecie sobie dopowiedzieć. Odniesienie do tej postaci jest bardzo przejrzyste. Corto pojawia się również w kilku kadrach. Poszukiwanie jest przygodą, najważniejszą? Ciężko to jednoznacznie stwierdzić. Przecież nasz bohater może cierpieć na to samo, co dopadło go w pierwszym tomie. I tutaj tkwi siła serii: pozornie niezwiązane ze sobą kolejne dochodzenia, zaczynają tworzyć wzór. Ilość związków i ilość zmyłek, którą próbują nam zaserwować autorzy, jest aż nazbyt podejrzana. Na zasadzie podwójnej negacji dochodzimy do wniosku, że cały czas, jednocześnie obok i wewnątrz danej historii, trwa jedna główna, wielka mistyfikacja, której elementy trzeba sobie poskładać ze wszystkich trzech tomów. Myślę, że można je nawet czytać osobno, ale: uczucie niedosytu/braku będzie wtedy zbyt męczące; historia będzie się mogła wydać wyrwana z jakiegoś kontekstu lub okaże się pseudoartystycznym bełkotem (którym nie jest). Najgorsze jest jednak to, że pewnych pozornie epizodyczno-endemicznych wstawek z tego drugiego tomu nie da się racjonalnie wyjaśnić bez kontekstu jakim dla drugiego tomu jest pierwszy, ani bez wyjaśnienia jakim jest dla drugiego tom trzeci.
Trzeci tom serii opowiada historię organizacji paraterrorystycznej, która zamierza przeprowadzić atak na media, pozbawiając ludzi informacji, a konkretnie obrazu. Całość jest narysowana plamami i wymaga sporego wysiłku od czytelnika, ale ma swoje uzasadnienie w tym, co epizodycznie pojawia się w pierwszym i drugim tomie: w procesie pisania videokomiksu, któremu oddaje się Filipe. O ile w tomie drugim mamy tylko dwustronicowe wstawki z luźnymi notatkami Filipe’a i ze zdjęciami na rozkładówce, które robi do swojego videokomiksu, o tyle cały trzeci tom wygląda już jak videokomiks stworzony przez niego. Filipe odkrywa w trakcie śledztwa, które prowadzi już tylko dla samego siebie, pewną straszną prawdę o Anie… Główny atak terrorystów kończy się wielką eksplozją (dwie puste, białe strony) zgodnie z wcześniej wyświetlonym hasłem NO MORE IMAGES, po czym w komiksie następuje seria kadrów, stworzonych tylko z tekstu zapisanego różnymi krojami, które należą do konkretnych postaci. Ten trzeci tom świetnie odwołuje się do wcześniejszych, wyjaśnia po części również sprawę Any. Ale dochodzenie nie może się przecież skończyć w tym punkcie, prawda? Nie, nie może, bo każdy dociekliwy czytelnik wróci do czytania serii jeszcze nie raz i wtedy odkryje to, co umknęło mu przy wcześniejszych lekturach. Dochodzenie nie może się skończyć również dlatego, że autorzy mogą je kontynuować w kolejnych tomach…
qba
poniedziałek, 14 lipca 2008
pRzYpAdKiEm pRzEcZyTaNe 06
Daeninckx (scenariusz)/Tardi (rysunek) Varlot żołnierz (Varlot Soldado)
Duet odpowiedzialny za ten tytuł to dla mnie absolutna nowość. Nie znałem autorów wcześniej i wstydzę się tego bardzo. Tym bardziej, że np. KZ pisał już o Tardim i jego pracy… jakiś czas temu. Komiks poznałem podczas spotkań Komiksowej Grupy Dyskusyjnej (zorganizowanej przez Komiksotekę w Lizbonie; więcej o tym projekcie będzie w innym miejscu, o czym w stosownym momencie będę informował). Sam z siebie pewnie po komiks bym nie sięgnął, a tak poznałem i doceniłem nowego autora. Komiks przeczytałem w tłumaczeniu portugalskim, gdyż francuskim się nie posługuję. Jeszcze nie.
Jest to niezwykle ciekawie skonstruowana opowieść o Pierwszej Wojnie Światowej. Temat ten Tardi podejmował zarówno wcześniej i później w swojej twórczości. Zdaje się, że stało się tak poniekąd pod wpływem historii wojennych, które usłyszał od swojego dziadka. Historie te zapadły mu w pamięć na tyle mocno, że postanowił przerabiać temat w formie wypowiedzi dla siebie naturalnej, którą ku naszej radości okazał się komiks. Jest to jak dla mnie z jednej strony próba zrozumienia tych wydarzeń, z drugiej upamiętnienie ważnego dla członka rodziny autora wydarzenia. Takie podejście staje się punktem wyjścia do pokazania absurdów wojny i jej okrucieństwa. Brzmi sztampowo? Ale nie jest.
Formalna strona komiksu to bardzo prosty rysunek w stylu Herge’owskiej „czystej kreski”. Wszystko w czerni i bieli, po dwa kadry na stronę. I tak przez wszystkie 38 stron. To tak jakbyśmy oglądali pocztówki z wojny, ale jakże innej niż ta, na jaką się zapowiadało. Dyskutanci na spotkaniu dotyczącym tego komiksu zwracali uwagę, że w świadomości społecznej ta wojna miała być przygodą. Nikt nie spodziewał się takiej rzeźni jaką się okazała. Żegnano się z żołnierzami jakby ci jechali tylko w daleką podróż. I takie też są materiały (pocztówki, zdjęcia?) pokazujące odjazd żołnierzy: uśmiechnięte twarze, czyste, piękne mundury. I dlatego tak wiele dramatyzmu nabiera ta z pozoru prosta struktura komiksu: naśladuje niewinną formę i na zasadzie kontrastu zestawia owe niewinne pamiątki z brutalnymi rysunkami, na których wokół latają fragmenty rozerwanych ciał żołnierzy i ani na chwilę nie cichną wybuchy. Historia skupia się na Varlocie, który w całym tym wojennym zamieszaniu zdaje się być dosyć zdezorientowany: jego twarz sprawia wrażenie jakby był obecny w okopach tylko ciałem. Wygląda na kogoś otumanionego i ogłuszonego wszechobecnymi eksplozjami. Zresztą w pewnym momencie, kiedy wreszcie dostaje się do miasta i znajduje się z dala od zgiełku okopów, mówi, że wybuchy pocisków od miesięcy odmierzały rytm jego życia i, że teraz, dopiero w ciszy, wyraźnie słyszy pulsowanie swojej krwi. Varlot łamie wszelkie zasady żołnierskie: m.in. podburza do strajku swoich kompanów, roztrzaskuje głowę przyjaciela, który w okopach popełnia samobójstwo, aby ten mógł pośmiertnie zostać uznany za bohatera. Za podburzanie do strajku ma stanąć przed plutonem egzekucyjnym, ale udaje mu się uciec. Wyrusza w podróż, aby oddać list żonie przyjaciela-samobójcy. Na końcu wraca do okopów.
Niezwykle to ciekawy komiks. Prosty i symboliczny rysunek tylko wzmacnia jego wymowę. Twarze żołnierzy często przypominają trupie czaszki. Wydaje mi się, że tak jak Art. Spiegelman w Mausie, jak Gawronkiewicz/Rosenberg w Achtung Zelig czy Joe Kubert w Yoselu (oraz wielu innych artystów, np. Roberto Benigni w filmie Życie jest piękne) podjęli trudne tematy, aby uporać się z wydarzeniami, które dotyczyły pokolenia im bliskiego, pokolenia ich rodziców bądź dziadków- chcieli w jakiś sposób oswoić coś, czego nie da się zrozumieć- takoż postąpili Daeninckx/Tardi. Wszyscy podjęli taką próbę. Trochę to podobne do próby zaklinania śmierci…
DC Universe: the stories of Alan Moore
A teraz zupełnie z innej beczki: zbiór historii, które Alan Moore pisał o przeróżnych bohaterach dla DC. Po kolei:
For the man who has everything- Superman dostaje ciekawy prezent urodzinowy. Jak się okazuje, od swojego wroga. Ale, że lubimy jak jest przewrotnie, ów wróg zostaje pokonany własną bronią. Bardzo dobra historia z gościnnym udziałem Batmana, Robina i Wonder Woman.
Green Arrow: Night Olympics- krótko i na temat: o tzw. superhero psychouts, syndromie na który cierpią złoczyńcy. No i jeszcze o kryzysie na jaki cierpią super bohaterowie: nie ma już zwykłych przestępców, co jeden to bardziej wykręcony. Zmyślne.
Tales of the Green Lantern Corps: Mogo doesn’t socialize- opowieść o tym kim jest tajemniczy Mogo. A może czym jest i dlaczego w związku z tym nie pojawia się na zjazdach zielonej rodziny? Świetnie utrzymane napięcie, bo tak jak i główna bohaterka nie znamy odpowiedzi do samego końca. I jest zabawnie, kiedy chcący wyzwać na pojedynek Mogo zabijaka dowiaduje się prawdy.
Vigilante: Father’s day- zaskakująco ostra historia, poruszająca tematy molestowania seksualnego. Jest zaskakująco brutalnie. Alan Moore pokazuje jak z historii o głupio ubranym bohaterze zrobić coś wartościowego, wciągającego i mocnego.
Vega: Brief lives i A man’s world- to coś przedziwnego. Pierwszy raz zetknąłem się z tym światem, ale podobało mi się. Najpierw o relatywności czasu w zetknięciu olbrzymów z insektami, a potem o rozmnażaniu w męskim świecie. Pyszne.
Superman/Swamp Thing- o tak, Bagienniaka lubimy, a Supka tak sobie. Chociaż to kolejna fajna z nim historia, którą poznałem. Superman cierpi na tajemniczą chorobę, która go zabija. Lekarzem okazuje się Bagienniak, który załatwia pewnego grzyba w swoim stylu. Jak trwoga, to do Bagienniaka.
Tales of the Green Lantern Corps: Tygers- jeszcze raz o latarniach. Tym razem Abin Sur dowaduje się jak zginie. Przepowiednia się spełni?
Superman: Whatever happened to the man of tomorrow?- to podobno mógł być ostatni numer przygód Supka. Kiedy alan Moore się o tym dowiedział, stwierdził, że to on musi napisać scenariusz. I napisał. Wyśmienita rzecz. Superman przechodzi na emeryturę… Wyobrażacie to sobie?
Phantom Stranger: Footsteps- o podążaniu śladami kogoś? Jakieś paralele z aniołami? Jedyna rzecz, która w tej antologii do mnie nie trafiła…
Tales of the Green Lantern Corps: In blackest night- jak zrobić Zieloną Latarnię z istoty, która nie posługuje się pojęciem koloru, bo mieszka w całkowitej otchłani, w zupełnej ciemności? Wyzwanie? Dla scenarzysty również. Znakomite.
Batman: Mortal Clay- Zabójcza Glina i choroba psychiczna, która w manekinie karze mu widzieć swoją partnerkę życiową… Oczywiście biedny złoczyńca jest chory i zaczyna podejrzewać manekina o zdradę… Batman postanawia mu pomóc: biedaczysko udaje się do Arkham i zamieszkuje w celi z… zgadnijcie z kim? Przewrotne, dobre i z Batmanem.
Batman: The Killing Joke- klasyk w starej wersji kolorystycznej na deser. A o klasyku w osobnym dwugłosie juz niedługo.
Zastanawia mnie tylko pazerność DC: cała ta antologia została wydana w 2007 roku. W chwilę potem wychodzi HC The Killing Joke w nowych kolorach. Ile razy oni chcą jeszcze na tym samym komiksie zarobić? Hmm, nie zmienia to jednak ani wartości tej konkretnej historii, ani wartości samej antologii prac Moore’a z lat 1985-1988. Scenarzysta pokazuje jak pisać historie superbohaterskie: przewrotnie, z humorem i z wyczuciem. Mimo wielości bohaterów, o których pisze, nie popada w powtórzenia, sztampę i każdemu z trykotowców ma coś odkrywczego do zaoferowania. I dlatego dobrze czyta się te historie nawet dziś, po 20 latach. Kwestia rysunku też ma swoje znaczenie. I chyba nie tylko dlatego, że ja mam sentyment do kreski lat 80? Nie, ona zwyczajnie pasuje do historii. A zresztą, macie rację: to sentyment, nie może być inaczej dla kogoś, kto wychował się na tmsemikach.
qba
piątek, 11 lipca 2008
10 Lipiec: 1 Dzień Walki o Zniesienie Mysłowic
czwartek, 10 lipca 2008
Obraz z hasłem vs muzyka ze słowem vs komiks z graffiti
sobota, 5 lipca 2008
pRzYpAdKi portugalskie 14
(Mr. Burroughs o Toveyu)
Powracam do tej „kolumny” naszego bloga po dłuższej przerwie, bo mam ogromny problem z jednym komiksem, który przeczytałem. Sam już nie wiem ile razy kaleczyłem się lekturą Mr. Burroughsa. Ten komiks jest absolutnie niezwykły i bardzo niebezpieczny. W artykule Niewymierny świat. O komiksie portugalskim (publikacja: Splot#4; autorzy: Marcos Farrajota, Adalberto Barreto; tłumaczenie na polski: Joanna Łątka) wspomina się Mr. Burroughsa jako „jeden z najważniejszych komiksów ostatnich czasów”. Oczywiście w Portugalii, gdzie nakład około 2 tysięcy egzemplarzy zniknął bez śladu. Być może jest gdzieś jeszcze dostępna wersja francuska (wydana przez Frémok, o której sam scenarzysta powiedział w jednym z wywiadów, że jest źle zaprojektowana, wydana na złym formacie i ogólnie fatalna), ale zdaje się, że we Francji komiks furory nie zrobił (patrz poprzedni nawias). Poza tymi dwoma krajami jest nieznany, ale być może kiedyś pojawi się w Polsce (robocza wersja tłumaczenia już krąży wśród „pewnych” osób).
Mój problem z Mr. Burroughsem polega na tym, że nie mogę się od niego uwolnić. Utkwił mi w głowie od pierwszego przeczytania ponad rok temu i siedzi w niej jak cierń. Lub jak złośliwy nowotwór. Próbowałem uporać się z nim na różne sposoby. Najpierw wróciłem do lektury. Drugie, trzecie, czwarte czytanie nie pomogły. Cały czas coś mnie prześladowało. Postanowiłem zrobić pierwszą wersję tłumaczenia. I pomogło, ale tylko na chwilę. Dlatego piszę o Mr. Burroughsie na blogu. Może przynajmniej na jakiś czas uwolnię się od śledzącego mnie cienia głównego bohatera? No właśnie, ale kim jest Mr. Burroughs? Zacytuję Wam fragment wstępu pióra Davida Soaresa:
Napisałem MR.Burroughs’a z rozpędu, zaraz po Mieście-Grobowcu (Cidade-Túmulo) i zorientowałem się, że wiele z opiłków, które spadły ze stołu po szlifowaniu krawędzi drugiego, znalazło miejsce w pierwszym. W obu komiksach głównymi postaciami są pisarze pogrążeni w letargu, który nie pozwala im tworzyć. Ale podczas gdy O’Malley, z Miasta-Grobowca, nie jest w stanie rozpocząć kariery, Mr. Burroughs zdaje się obawiać, co jego własna może mu przynieść.
Dodam tylko, że powstała jeszcze jedna część tej nieformalnej trylogii, która porusza zagadnienie procesu twórczego: Sammahel, w którym głównym bohaterem jest Adrien. Poświęca się on skomponowaniu utworu, którego nie jest w stanie zagrać żadna istniejąca ziemska orkiestra. Ten utwór jest rozpisany na inne instrumenty, nie istniejące ani w rzeczywistości, ani w świadomości współczesnych Adrienowi ludzi. Całość akcji rozgrywa się w Niemczech podczas Drugiej Wojny Światowej. Sammahel jest zainspirowany Doktorem Faustem Thomasa Manna.
Mr. Burroughsa dręczą lęki egzystencjalne i dziwaczne przesyłki pocztowe. Celowo nie będę zdradzał co się w nich znajduje. To by było tak samo irytujące jak zdradzenie w zapowiedzi Pory Mgieł, że Lucyfer odda klucze do Piekła… (bo to było w Porze Mgieł, prawda?). Ma też problem z pisaniem. Bardziej poświęca się eksperymentalnemu malarstwu. A w zasadzie malarstwu strzelniczemu: strzela do zawieszonych nad płótnem wiader z farbą, które huśtając się tworzą przypadkowe wzory z kapiącej farby… Ma to również swoje odbicie w rysunku Pedro Nory: ilustracje w czerni i bieli są gdzieniegdzie „skażone” plamami i plamkami tuszu. W programie dokumentalnym poświęconym komiksowi portugalskiemu (VER BD/OGLĄDAĆ KOMIKS; głównym maestro tego programu jest Pedro Moura, znany pRzYpAdKoWyM czytelnikom z tekstu o komiksie Śmiercionośni) Pedro Nora wyjaśnia swój warsztat, mówiąc, że rysuje „na pierwszy raz” i nie przejmuje się małymi niedoskonałościami lub „nieczystościami” w rysunku. I dokładnie w ten sposób musiały powstawać ilustracje do Mr. Burroughsa: jeśli tusz gdzieś skapnął, rozbryzgał się na tworzonej akurat planszy, to stawał się automatycznie integralną częścią jej wersji końcowej. To „niechlujstwo” jest więc starannie i pRzYpAdKoWo zaplanowane. Kreska idealnie oddaje klimat dziwnej, posępnej, przygnębiającej opowieści. Ostre, kwadratowe kształty „kaleczą” każdego czytelnika, który wciągnie się w ten niezwykle gęsty i niejednoznaczny świat. A skoro świat przedstawiony jest tutaj niejednoznaczny, taki jest też i rysunek, i kapitalnie wykonane przez rysownika liternictwo. Tekst jest wpisywany odręcznie, czasami niebezpiecznie ociera się o nieczytelność, co przeczy amerykańskiej szkole komiksu głównonurtowego, gdzie zarówno grupa Comicraft jak i autorzy podręczników do literowania, m.in. Mark Chiarello/Todd Klein, postulują „czytelność” jako wartość nadrzędną tekstu komiksowego. Ale przecież nie wszyscy muszą mówić wyraźnie, a czytelnik może czasami wysilić się, żeby coś rozczytać, prawda? Ten aspekt graficzny liternictwa w Mr. Burroughsie idealnie pasuje do charakteru historii- mrocznej, trudnej w odbiorze i do charakteru postaci- szorstkich, zagubionych. Komiks w treści jest agresywny i to widać w całej jego oprawie graficznej. Ma w sobie coś z filozoficznego horroru. To, co „mówią” postaci i „jak mówią”, ma nas pobudzić, zszokować, przestraszyć. Ich świat, który tak niebezpiecznie wciąga, nie jest miejscem przyjaznym. Autorzy znakomicie w wykorzystali tę wspaniałą hiperaktywność elementów, tworzących komiks: każdy z nich może coś oznaczać, każdy może coś przekazywać. Ta kontrolowana pRzYpAdKoWoŚć warstwy graficznej, proces twórczy zastosowany przez duet Soares/Nora, pięknie nawiązuje do tematu przewodniego samego komiksu: wszak w nim mamy również spojrzenie na proces twórczy. Cytując słowa Mr.Burroughsa:
WSZYSTKO JEST DOZWOLONE. TYLKO POPRZEZ SWOBODNE EKSPERYMENTOWANIE, DZIĘKI DYSCYPLINIE NIEŁADU, MOŻNA STWORZYĆ COŚ UCZCIWEGO
I zdaje się, że tego właśnie poszukują sami autorzy. Proces twórczy odbija się zatem w rzeczy tworzonej. Ten autotematyzm jest grą i pytaniem scenarzysty o to, czy wszystko czego dotykamy zmienia się w nas? Na ile przekazujemy siebie innym, a ile innym odbieramy? I w tym miejscu wkraczamy w kluczową dla zrozumienia Mr. Burroughsa kwestię: Mr. Burroughs spotyka podczas kursu pisania kreatywnego młodego pisarza, Toveya. Twórczość obu panów zdradza podobne ciągoty do makabry i do testowania granic tabu. Obaj myślą podobnie, obaj mają na siebie wpływ. Obaj żerują na sobie? A może obaj siebie inspirują? Ale czy to aby nie okaże się dla kogoś na dłuższą metę niszczycielskie?
Nie całe jednak życie Mr. Burroughsa toczy się wokół pisania. Ma dwójkę znajomych, z którymi się spotyka, którzy zostawiają pod jego opieką kota, co bardzo naszemu bohaterowi odpowiada. Nagrywa też płytę z zespołem Torpor. Jak to ma wyglądać? Posłuchajcie dialogu:
- CAŁKOWITE UNICESTWIENIE. EKSTERMINACJA RACJONALNEGO MYŚLENIA. LEKTURA TWOICH WYBRANYCH TEKSTÓW DO ZAPEWNIONEJ PRZEZE MNIE KAKOFONII
- MAM NOWY POMYSŁ, KTÓRY CHCIAŁBYM Z TOBĄ PRZETESTOWAĆ
- SPRAWDŹ MNIE!
- BYŁBYŚ W STANIE KRZYCZEĆ GDYBY KTOŚ UKRADŁ CI PŁUCA?
Makabra wyobraźni miesza się z bólem tworzenia i żerowaniem na innych. To smutne spojrzenie na relacje międzyludzkie. Ale czy prawdziwe? Jest tu też dużo strachu o możliwość stworzenia czegoś zgubnego. I tym czymś może być nie koniecznie komiks (choć dla mnie okazuje się on zgubny, zbyt obsesyjnie próbuję się od niego uwolnić…), ale również świadomość drugiego człowieka. Wszystko, czego dotykasz, zmienia się w Ciebie? Ta refleksja jest paraliżująca. Stwarzamy siebie nawzajem i ponosimy za to odpowiedzialność. Ale czy takie postawienie sprawy nie jest aby zgubne? Najbardziej przerażający horror może zacząć się, kiedy adamy sobie takie pytania. A do tego rodzaju pytań zmusza Mr. Burroughs. I dlatego nazwałem go filozoficznym horrorem. Filozofia dociera do nas na ułamek sekundy przed tym, czego się boimy. Pisząc potocznie: ten komiks mnie zniszczył. Tak jak kiedyś Thomasa Otta „duszne” rysunki.
PS ponieważ w wersji papierowej ten komiks jest praktycznie nie do zdobycia, ewentualnie do pożyczenia, specjalne podziękowania dla Marka Albatrosa za udostępnienie skanera, Pedro Moury i Bedeteki za egzemplarze do skanowania- nieźle mnie urządziliście, dzieciom się takich komiksów nie pokazuje!
PS2 tutaj pokaz slajdów z pracami Davida Soaresa
PS3 doliczając 3 wpisy z serii pRzYpAdKi portugalskie z Portugalii, ten jest 14 odcinkiem serialu.
Miłego weekendu