piątek, 1 maja 2009

Czasochłonność



Jest pierwszy dzień maja. Niektórzy na majówkach, inni w pracy, a ci najbardziej inni przy klawiaturze. W sumie też w pracy, 24x7. I tak się czuję. Niby wolny zawód ma to do siebie, że samemu planuje się czas, ale też i odpoczynek odczuwa się inaczej. Skończył się kwiecień, który upłynął nam na pRzYpAdKiEm jako „miesiąc metzena”. Pierwszy w naszej krótkiej historii, ale nie ostatni jak mniemam. Wybacz, bracie, na tym zakończę złośliwości, bo miało być o czasochłonności.

Nie wiem gdzie podziewa się czas. Nie mam pojęcia. Być może dowiemy się tego niedługo, jeszcze przed wakacjami, bo za rogiem już słychać jak jakaś Kapela sobie przygrywa. A wodzirej JCF spróbował na to pytanie odpowiedzieć. Korektorowanie jest mozolną pracą, która zabiera więcej czasu, niż by się mogło komuś wydawać. To ta część tłumaczenia, którą chyba najmniej lubię. Jeden z jej etapów to czytanie z oryginałem, tzw. sczytywanie lub zczytywanie, nie wiem jak to się pisze, word podkreśla jako błędną druga wersję, ale cholera go tam wie. Jest to tym trudniejsze, im więcej miesięcy upływa od skończenia pierwszej wersji tłumaczenia. I nie jest ważne czy chodzi o komiks, czy o książkę, czy może o wiersz. Trzecia i czwarta Kapela leżały prawie rok, ale udało się. Brakuje już tylko ponumerowania tekstów dla składającego i jazda do drukarni. Problemy były typowe: zmiany w portugalskim wydawnictwie, renegocjowanie kontraktów, bla, bla, bla, bla. Ale w najbliższym czasie (uf, obym przed szereg z tymi njusami nie wyskakiwał właśnie...) nie tylko Kapela zawita z portugalskości w Polsce.

W czerwcowym numerze pisma Lampa, którego tak jak je zapamiętałem nie znoszę, pojawi się tłumaczenie fragmentu powieści Konspiracja Przodków. Autorem jest David Soares, który ostatnio przestawił się z komiksu na prozę, a szkoda. Ten fragment prezentowałem na imprezie Przeczytane w tłumaczeniu, która odbyła się 21 kwietnia w Bułgarskim Instytucie Kultury. Przeczytane w tłumaczeniu to bardzo ciekawy projekt, w którym młodzi lub początkujący, lub młodzi początkujący tłumacze prezentują fragmenty prozy zagranicznej w polskim tłumaczeniu. W imprezę zaangażowane są instytuty z krajów UE, ale nie tylko. W zamyśle chodzi o wypromowanie zarówno tłumacza jak i twórczości autorów europejskich, którzy nie są specjalnie w Polsce znani. David Soares nie jest, bo ciężko powiedzieć o kimś, że jest znany, skoro wspominam o nim tylko ja, i to w jednej ledwie notce, na swoim blogu. No i czynię to w kontekście komiksu, który być może kiedyś, ktoś zaryzykuje w Polsce wydać. Nawet myślałem, żeby na Przeczytanym w tłumaczeniu zaprezentować właśnie Mr. Burroughsa, ale jakoś zrezygnowałem z pomysłu. I tak poszedłem, denerwowałem się, wprowadzenie zrobiłem za daleko od mikrofonu i nie było chyba słychać na całej sali, a potem za szybko przeczytałem całość. Na koniec postanowiłem w swoim stylu głupio pożartować, tak dla rozluźnienia atmosfery, bo tyle tych pingwinów spiętych tam siedziało- wizja trochę jak z kościelnego epizodu Osiedla. No, teraz to przesadzam, nie było aż tak sztywno. Ani moje żarty nie były chyba aż tak słabe. A kilka dni wcześniej David napisał do mnie, bo pRzYpAdKiEm w sieci trafił na info o imprezie i dopytywał się o co kaman? Ok, więc Soaresa będziecie mogli poznać w czerwcowej Lampie od strony prozatorskiej, kiedy od komiksowej, nie wiem, ale moje starania trwają, cierpliwości. Wracając do samej powieści, do Konspiracji Przodków, to jest tu masa różności: Aleister Crowley, Fernando Pessoa, sebastianizm, loże masońskie, tajniejsze jeszcze organizacje, ludzie-modliszki... W sumie powieść bardzo fajnie skonstruowana, bo na bazie faktów z domieszką wiedzy ezoterycznej i magicznej, autor starał rozliczyć się z sebastianizmem. Problem w tym, że do wielkiej powieści jeszcze tej książce trochę brakuje. Końcowe sceny wydały mi się wręcz śmieszne jak na tak poważnie napisaną powieść, do której autor przeprowadził tak wnikliwe badania (cała bibliografia znajduje się na końcu, po przypisach, w których w stylu Allana Moore’a- swojego ulubieńca i wzoru- Soares wyjaśnia pewne subtelności faktograficzne oraz swoje podejście do ich przeinterpretowania/wykorzystania). No właśnie, na wielka książkę to za mało, ale na wielki komiks by było w sam raz. Tak sobie pomyślałem i trochę mnie to przeraziło: a niby dlaczego? To tak, jakbym komiksowi tylko przez wzgląd na jego formę, był w stanie wybaczyć więcej niż książce... Nie spodziewałem się, że tkwi we mnie taki „rasistowski formalizm”. Z drugiej strony, chyba jest coś w tym, że forma determinuje odbiór treści. Nie zmienia to jednak faktu, że jakoś się dziwnie poczułem...



Konspiracja przodków
wiąże się z Afryką poprzez miejsce śmierci króla Sebastiana. Stąd już tylko krok do innej książki. Do ciepłych krajów Pawła Wróbla Wróblewskiego to relacja z jego afrykańskiej wyprawy rowerowej Fez-Kinszasa. Niesamowita sprawa. Książka drogi napisana niezwykle barwnym językiem. Już od tygodnia podróżuję z Wróblem, aktualnie zwiedzam Gabon, nie wiem więc jakie były powody przerwania wyprawy, która miała na celu przebycie całego kontynentu. Czasochłonna to lektura, ale wciągająca. Tym bardziej rozpala moją wyobraźnię, że we wrześniu miałem wyruszyć do Mozambiku, ale niestety nasz projekt naukowy nie dostał dofinansowania, więc lipa. W sumie zdążyłem już w trakcie oczekiwania na odpowiedź zrezygnować, ale teraz, kiedy czytam o Czarnym Lądzie... ciągnie mnie, tym bardziej, że perspektywy zawodowe w kraju nieciekawe- na wydziale nic nie wiadomo, doktorat mój nagle okazuje się zbyt mało „naukowy”, za bardzo „opisowy”... Im cieplej na dworze, tym bardziej męczę się prowadząc zajęcia. Myśli uciekają zupełnie gdzieś indziej... Chyba dojrzewa we mnie chęć wielkiej włóczęgi- bez stresu, bez zmartwień. To znaczy- z innym stresem, z innymi zmartwieniami. To chyba bierze się z tego, że robię za dużo rzeczy na raz i w związku z tym zdarza mi się coś całkowicie odwalić. To nie fair wobec moich współpracowników. Tak było z Przeczytanym w tłumaczeniu- gdyby nie dwie dobre tłumaczeniowe wróżki (nie wymieniam z imienia, ani z nazwiska, bo wiedzą o kogo chodzi- dziękuję) pewnie bym się publicznie skompromitował. Tyle wątpliwości mi się w głowie pojawiło podczas lektury tej książki. Zdecydowanie Wróbel do mnie przemawia- sposobem myślenia, uporem, barwnym językiem- bez silenia się na super-hiper-poprawność, dostępnie, prosto ale i mądrze, z niesamowitym zmysłem obserwatorskim. Ta relacja jest kolorowa jak najlepsze komiksy przygodowe. To przezabawne, kiedy pedałując przez pustynię zastanawia się „skąd się bierze woda sodowa”. Myślę o tym całym moim nawale pracy, o czasochłonności, ale stwierdzam, że racja jest w tych słowach, które za Kapuścińskim przywołuje Wróbel- „O afrykańskim pojęciu czasu fajnie pisał Kapuściński, że czas płynie tylko wtedy, kiedy coś się dzieje.” No i mnie się dzieje, ale chyba chciałbym czas zatrzymać i totalnie się polenić. Zatrzymać czasochłonność, na którą cierpię i zrobić coś takiego:

„Opuszczasz bramy fortu czy miasteczka, mijasz wylegujące się wokół wielbłądy, wspinasz się na wydmy lub wychodzisz na kamienistą równinę i stoisz tam samotnie przez jakiś czas. Po chwili albo się wzdrygniesz i wrócisz pośród mury, albo dalej będziesz tak stał i pozwolisz, by pochłonęło cię to dziwne uczucie, które zna każdy, kto kiedykolwiek mieszkał na pustyni, a co Francuzi nazywają „le baptême de la solitude”. To wyjątkowe doznanie nie ma nic wspólnego z samotnością, jako że samotność zakłada istnienie pamięci. W tym miejscu, otoczony całkowicie mineralnym krajobrazem, w świetle przypominającym pochodnie gwiazd, zanika nawet pamięć, nie pozostaje nic za wyjątkiem twego oddechu i odgłosu bijącego serca. Ogarnia cię dziwne, acz przyjemne poczucie odzyskania wewnętrznej harmonii i pozostaje w tobie bez względu na to, czy będziesz z tym walczył, starając się pozostać dawnym sobą, czy też dasz się unieść temu doznaniu. Nikt, kto choć jakiś czas spędził na Saharze, nie jest tym samym człowiekiem, jakim był wcześniej, przed wyjazdem na pustynię...” (Paul Bowles Their heads are green, tłum. Piotr Mielcarek)

Tak wewnętrznie się zmienić, kuszące. Odkryć coś w sobie, co głęboko drzemie. Hmmm, i pomyśleć, że kiedyś Afryka mnie nie ciągnęła zupełnie. Może to przez to bieganie wokół wyjazdu do Mozambiku, może pod wpływem książki, a może taka potrzeba chwili, żeby o tym myśleć? Jest też możliwość inna: zakończone niedawno Afrykamery tak na mnie podziałały?

W sumie wejściówka otwarta na cały czas trwania festiwalu, którą dostałem jako tłumacz filmu (tak, wystarczyło przetłumaczyć jeden film, za który i tak zapłacą; wejściówka to powiedzeniowa „wisienka”), jakoś nie została dowykorzystana, ale i tak kilka ciekawych rzeczy zobaczyłem. Świetna była animacja Tengers Michaela J. Rixa z RPA- z humorem o przestępczości w Johanesburgu, z odpowiednią dawką ironii, problemy odpowiednio przerysowane- idealnie wstrzelił się ten film w moje gusta. Taki chyba komiksowy w obrazowaniu był, więc nic dziwnego. Estetyka w połączeniu z treścią, daje niesamowicie mocny przekaz. I wiele rzeczy było znajomych po wcześniejszym zapoznaniu się z innym filmem o RPA, z Jersualemą.



Ostatnio też jakoś nie ciągnie mnie na koncerty. Chociaż... w kontekście leniuchowania zacząłem zastanawiać się nad tegorocznym Hunterfestem. Na bank będą Machine Head i Lipali. Maszyniści w tej chwili to dla mnie dwie płyty: Burn my eyes (ale się złożyło komiksowo, przecież Dave McKean robił im okładkę debiutanckiego albumu) i Through the ashes of empires.



Ogólnie to śpiewanie Roba Flyna to mi się tak niezbyt podoba, ale na żywo to bestie są- pamiętam z koncertu w Sotodole, 4.10.2001. A Lipali... Kurcze, Illusion to zamknięty rozdział. Żeby powstała nowa jakość, której Lipa szukał, potrzebował do tego nowych ludzi, nowego składu (a w składzie Lipali jest niejaki Qlos ze świetnej kapelki Tuff Enuff, która juz nie istnieje, ale do dziś pamiętam muzykę i komiks, który w książeczce płyty był: pasażer do kierowcy mówi „skręć w lewo”, kierowca na to „a które to lewo?”, „tam, gdzie nosisz zegarek”. Po tym następuje wjebanie się w słup, na co kierowca wrzeszczy „kurwa! Ja noszę na prawej!”). Nie lubię zmian, lubię jak mi ładnie zasuwa kapela do przodu, co z tego, że na dziesięciu płytach grają bardzo podobnie? Lepsze to, niż takie radykalne pogrążanie się muzyczne jakie wykonuje AmetriA.... Ale w pRzYpAdKu Lipy jest to „coś”, co mnie trzyma przy kolejnych jego projektach, pomysłach. Lipali ma kilka niesamowitych piosenek, które kopią muzycznie i tekstowo. Ale główna siłą jest dla mnie ogólna postawa i podejście Lipy- twardo, może z nutką żalu, ale do przodu i z szacunkiem dla innych ludzi. To jest u niego niezmienne od momentu, w którym poznałem go poprzez muzykę Illusion. I w ten sposób buduje się właśnie ten rodzaj szacunku, który jakoś mi się zawsze kojarzył z hardcore’ową stałością przekonań (trochę siara tylko, że chłopaki dają się wciągać w błazenady Wojewódzkiego... to chyba bardziej po kumpelsku działa, bo chyba nie z przekonania).



W każdym razie Hunterfest to okazja na rozmarzenie się pośród mazurskich lasów i jezior- tym razem na terenie lotniska Szczytno-Szymany. Kurcze, mieszkałem przez dwa lata pod Szczytnem, w Szczytnie chodziłem do szkoły. Miałem juz okazję być, chyba 3 lata temu na Hunterfeście na SOIA, ale z chęcią bym jeszcze raz w te stary kąty zajrzał. Tylko ta cholerna czasochłonność może mi na to nie pozwolić... W Szczytnie też straciłem kiedyś jeden komiks. Semikowe wydanie specjalne Terminator 2. Komiks beznadziejny, który skonfiskował nam nauczyciel techniki, bo czytaliśmy na jakiś zajęciach z klejenia półeczek, czy czegoś tam innego. Na koniec roku miał oddać. W szufladzie na skonfiskowane rzeczy tego Terminatora nie było, ktoś nam go ordynarnie podjebał.

Zastanawiałem się też w kontekście czasochłonności nad niezmiennością. Fajnie by było zatrzymać czas i się nie zmieniać. Stać się kimś, a potem hardcore’owo trzymać się swojego. To właśnie tak lubię w ukochanych kapelach HC- młóckę, w której tylko osłuchani z nią maniacy dostrzegają jakieś niuanse, odróżniające jeden utwór od drugiego. A poza tym- niezmienność. Tylko, że w HC muzyka to w zasadzie tło dla treści piosenek, które już oferują trochę szerszy wachlarz tematyczny (lol). Bardzo miło zaskoczył mnie ostatnio zespół Death Before Dishonor- to taki trochę nieokrzesany Biohazard jak dla mnie, ale miły na pobudkę w drodze do pracy. Albo równie miły na żywo- okazja już 7 maja w Progresji. Ciągnie wilka do lasu... Ech, gdyby jeszcze do tego Wisdom In Chains. Rozmarzyłem się, ale ta niezmienność musi być od czasu do czasu utwardzana. Może dlatego takie wrażenie zrobił na mnie Zapaśnik? No bo po co się szarpać ze światem, do którego się nie należy? Może dlatego tak podziwiam Robina Ramzinsky’ego? No i jestem również pod niemniejszym wrażeniem Gran Torino. I Mickey, i Clint zrobili filmy trochę o sobie i o granych przez całe życie przez siebie postaciach- przerysowanych jak w komiksie. Wyszło kapitalnie, kto nie widział, musi zobaczyć. Z Zapaśnika mus to również ścieżka dźwiękowa i główny motyw:



No cóż, czasochłonna zapewne okazała się lektura tego wpisu, ale jego redagowanie to taka moja kuracja na czasochłonność. Zaczęło się od tłumaczenia, więc i na tłumaczeniu się skończy, bo to ono mi najwięcej czasu ostatnio pochłania. Przecieki na temat ziniolowych portugalskości juz chyba były, więc tylko w nawiązaniu do Smutnego Chłopca: druga część będzie w Ziniolu, ale już fragment trzeciej w lipcowej (lub sierpniowej, nie pamiętam, która miała być sprofilowana na Portugalię) Lampie. I na ten numer Lampy zwracam szczególną uwagę, bo pojawią się w nim również inne komiksy portugalskie (m.in. JCF). Nie mogę napisać jakie, bo jeszcze sam nie wiem. Z innych tłumaczeń- z hiszpańskiego ostatnio mi się trafiły dwa znakomite komiksy. Kto bryka po sieci, wie jakie. Od strony technicznej oba tłumaczenia bardzo ciekawe. W jednym naoznaczałem się tych graficznych wyróżników tekstu, żeby el autor sam zrobił liternictwo. W drugim pRzYpAdKu- jestem bardzo ciekawy Waszej reakcji na sam komiks i na jego tłumaczenie. Komiks to niesamowita opowiastka o płatnym zabójcy. Rysunkowy klasyk, treściowo bardzo podobny do Sin City (choć wcześniejszy, bo z początku lat osiemdziesiątych). Bardzo się pan scenarzysta pobawił i powyginał język. Komiks zachwycił mnie na tyle, że na tapecie komputera jest już ładny z niego rysuneczek. A, komiks jest na tyle trudny, że tłumaczę go ze znajomym Meksykaninem- on czyta i tłumaczy mi gierki słowne, ja wymyślam jak to najlepiej po Polsku będzie. Już prawie dobrnęliśmy do końca. Teraz korzystamy z takiej pomocy naukowej, która zawiera fajny słowniczek gangsterski:



Uff, idę poleniuchować trochę. Potrzeba mi trochę siły, żeby zacząć pracować znowu. A na temat siły również zgadzam się z Wróblem: „Dam radę. Zawsze twierdziłem, że siła, także ta fizyczna, płynie nie z ciała, z mięśni, tylko z głowy, z umysłu. Pora na sprawdzian tej teorii.” No właśnie, wiele rzeczy się zmienia. Nawet komiksy i hardcore, ale przynajmniej na tyle, że nadal poznaję oba i nadal sprawia mi przyjemność odnajdywanie pierwiastków ich estetyki w moim otoczeniu. I dlatego daję radę w tym otoczeniu jeszcze wytrwać. Ale włóczęga wzywa tak, czy inaczej.

qba

pssst! no i zapomniałem jeszcze o jednym: wkręcił mi się ostatnio jakoś Stephen King. Nie pamiętam, żebym czytał go jako nastolatek, raczej znałem z filmów opartych na jego opowiadaniach. Z radością zakupiłem zatem książkę Stephen King na wielkim ekranie. Można się kłócić o obiektywną wartość jego dzieł, ale czyta się to znakomicie, dla odprężenia. W taki właśnie sposób, bezpretensjonalny lubię czytać też komiksy. No, to zostawiam bezwzględnych poszukiwaczy absolutu i sztuki wysokiej w filmie, komiksie, książce, czymkolwiek, z takim cytatem z Serc Atlantydów:

„Oczywiście są też wspaniałe książki, w których nie ma ani kawałka dobrej opowieści. Od czasu do czasu czytaj dla samej opowieści, chłopcze. Nie bądź jak te snoby, które uznają tylko literaturę „wysokich lotów”. Od czasu do czasu czytaj też coś dla samych słów, dla języka. Nie bądź jak głupole, którzy nigdy tego nie robią. A jeśli uda ci się znaleźć książkę, w której jest i ciekawa historia, i piękny język, traktuj ją jak największy skarb.”

pssst!! juz kończę, przysięgam, ale jest ostatnio tak ładnie i ciepło, a ja mimo tego afrykańskiego bakcyla, jednak tęsknię za zimą, śniegiem i deską... I zacząłem zastanawiać się nad takim sportem ciekawym, też trochę przez te afrykańskie piaski, tylko nie wiem gdzie znaleźć w Polsce odpowiednio duże wydmy? Dawajcie cynk jak coś znacie :lol:



4 komentarze:

pawel m pisze...

ale żeś się rozpisał, kolego. A nad tą książką o Afryce to sam się zastanawiałem, bałem się jednak, że to jakieś straszne badziewie będzie.

tO mY: pisze...

no nazbierało mi się trochę :-) Książka jest ok- tzn. już skonczyłem czytać i jej zasadnicza część bardzo w porządku. Taką romantyczną historię mu napisało życie. Trochę nieznośnie robi się w części z wywiadami- za dużo mędrkowania i między wierszami jakoś zaległo się "ja wiem o Afryce najwiecej, moje sądy są słuszne". Ok, w wielu miejscach się zgadzam, ale... no właśnie, każdy, kto przeczyta niech sobie wyłapie te "ale". Zdjęcia ze strony wydawnictwa fajnie dopełniają książkę.

pawel m pisze...

to w wolnej chwili pożyczę ją od szanownego kolegi i zobaczę czy mi przypadnie do gustu.

qba pisze...

dobsz, szanowny kolego. Co cię z tym szanownym, pokręciło? :lol: