piątek, 8 maja 2009

Niezwykłe przygody papierowych chłopców



Mam wrażenie, że ostatnio robię za dużo wszystkiego. Na przykład filmów za dużo oglądam, tych horrorów to już w szczególności. A potem głowa dziwnie zryta funkcjonuje w rzeczywistości.



O boksiku Freddy’ego już wspominałem. Powolutku, ale został w zeszłym tygodniu dokończony. 7 filmów, które powstawały w latach 1984-1994 w jednym zbiorczym wydaniu to gratka dla fanów. Bawiłem się znakomicie, bo mimo iż najnowsza część przygód Freddy’ego (zawarta w tym boksie, bo Freddy vs Jason to inna bajka) ma już 15 lat, to ten horrorowy serial nie zestarzał się ani trochę. I to główny atut Koszmaru z Elm Street, bo po latach jego recepcja nie zmienia się specjalnie. Nigdy ten film mnie specjalnie nie straszył, chyba byłem za duży, kiedy oglądałem pierwsze części, żeby się bać. Ale to problem wielu horrorów, że nie są... straszne. A z definicji gatunkowej takie właśnie powinny być. Do Koszmaru zawsze przyciągała mnie estetyka- jakże bliska komiksowi jest czasami w swojej nieprawdopodobności estetyka horroru: wyrazisty bohater, możliwość dowolnego kształtowania rzeczywistości... a w Koszmarze te elementy to główne nośniki jego wartości: Freddy jest bardzo... hmmm... medialny? Rzucający się w oczy? Niezapomniany? A stosowana w filmie logika snu daje szerokie pole do popisu, równocześnie testując pomysłowość scenarzystów- i humor- to jeden z tych horrorów, w których w kolejnych częściach czeka się nie tylko na tych kilka fajnych zgonów, ale też na zabójcze puenty Freddy’ego. A więc estetyka i humor, choć też kombinacja tych dwóch elementów z muzyką, budowaniem paranoicznej atmosfery wszelkimi środkami. Koszmar stawia na współgranie wszelkich dostępnych filmowi grozy elementów, aby stworzyć jakość, jaka w horrorze powtarza się niezwykle rzadko, a która sprawia, że filmy tego gatunku wytrzymują próbę czasu. Oczywiście, są słabsze momenty. Zwłaszcza nudna część czwarta (Władca Snów) i nie dająca się oglądać od połowy szóstka (Koniec Koszmaru). Tutaj zabrakło pomysłowości, a szkoda, bo potencjał jak zwykle był. Ale za to znakomita trójka (Wojownicy Snów- moja ulubiona część, choć zapamiętałem ją w innym tłumaczeniu, co też jest problemem... Znacie to uczucie, kiedy oglądacie po raz enty jakiś film, czekając na swoje ulubione kwestie, a tu nagle bach!, ulubionego tekstu nie ma! To się zdarzyło w tym wydaniu DVD i choć ekwiwalencja tego przekładu, w tych konkretnych pRzYpAdKaCh, jest wyższa niż wersji, która pamiętałem, i którą oglądałem w telewizji, to jednak bardziej bawiły mnie teksty „koniec projekcji, suko”, albo „dajmy sobie w żyłę”, niż te, które pojawiły się w nowej wersji tłumaczenia; nawet ich nie potrafię przywołać, na tyle okazały się mało charakterystyczne...) i piątka (Dziecko Snów), w pełni rozwijają potencjał historii, oraz udane jedynka, dwójka (Zemsta Freddy’ego) i siódemka (Nowy koszmar Wesa Cravena), które także zapewniają odpowiednią dawkę zabawy. Moim ulubionym fragmentem całego serialu jest tzw. Hero Scene: w tym wątku rysownika i czytelnika komiksów Marka, bardzo sprytnie i jakże na miejscu wprowadzono „komiksowość” w formie. Dosłownie, bo aby pokonać Marka, Freddy musi stać się Super Freddy’m (zwróćcie uwagę na błyskawicę na swetrze) i zamienić go w papierową postać, jakby wyciętą z planszy komiksowej. W scenie jest też odpowiednia muzyka. Mimo, że sam film przecież nie jest arcydziełem, to ten moment został rozegrany genialnie:





Joseph Locke, w wersji książkowej (ok, zgadzam się, że marnej, ale mam do niej sentyment- namiętnie czytaliśmy kolejne odsłony podczas wylegiwania się na plaży; do dziś, jak je sobie kartkuję, wysypują się ziarenka piasku :-)) pisał tak:

Z pustej kartki wyłoniła się czyjaś dłoń i chwyciła Marka za twarz. Palce rozorały mu policzki, po czym ręka z niewiarygodną siłą wciągnęła go do komiksu.

Dajcie się wciągnąć Freddy’emu, zabawa gwarantowana!

Freddy z rozmachem opuścił dłoń. Ostre noże rozcięły papierową postać Marka. Ścinki opadły na podłogę i rozpłynęły się w kałuży jasnoczerwonego tuszu...

I jak to przy okazji Freddy’ego, włączył mi się geek alert. Gdyby nie to, że ten sezon juz sobie trampacze zakupiłem, to poszukałbym takiego wzoru:



www.geeksneakers.com

Niezły bajer, co? A tu jeszcze niezły fajt.



Skoro już zacząłem o papierowych chłopcach, to jeszcze dwa słowa o sztuce teatralnej Niezwykłe przygody chłopca z papieru (As incríveis aventuras d’o rapaz de papel).



Sztukę tę napisał Nuno Artur Silva, scenarzysta komiksu o Filipie Seemsie. Jest to historia młodego rysownika komiksów, który podczas ich tworzenia przenosi się w wymiar komiksowy. Mieszka sobie spokojnie, wśród miłych sąsiadów. Wszystko było by w porządku, gdyby się nie zakochał i gsyby na jego drodze nie stanął miejscowy gang. Z tym gangiem przyjdzie mu się rozprawić w rzeczywistości komiksowej, w której zmienia się w superbohatera- Chłopca z Papieru. Sztuka była pomyślana jako musical i doczekała się kilku wystawień. Bogato czerpie z estetyki komiksowej (Chłopiec z Papieru w scenach walki używa do zadawania ciosów odpowiednich onomatopei- staja się one jego bronią, elementem fizycznym świata przedstawionego; nad głowami postaci często pojawiają się chmurki, raz zmieniają się one w balon, którym główny bohater odlatuje) i bogatej historii komiksu (pojawiają się tutaj m.in. nawiązania do Corto Maltese, do Małego Nemo, do Peanutsów etc.). Autor zabiera nas w komiksową podróż. Tekst tej sztuki doczekał się wydania książkowego z przepięknymi ilustracjami João Fazendy. Niektóre ilustracje to w zasadzie gotowe plansze komiksowe, stąd też kilka razy starałem się namówić João na zaadaptowanie całości tego tekstu teatralnego na komiks. Wspomagał mnie w tym Maciek Pietrasik, ale nie udało się. João nie chce do tego projektu wracać. Szkoda, bo rysunek tutaj to taka dużo bogatsza wersja stylu z Kobiety. Zobaczcie sami, na stronie João (dostępna w wersji angielskiej). Książkowe, ilustrowane wydanie sztuki, w sposób genialny bawi się w kilku miejscach tekstem, np. kiedy wiatraczek rozdmuchuje na stronie teksty wypowiadane przez postaci.



Logistycznie, zrealizowanie tego przedstawienia, to niezły ból głowy dla inscenizatorów i reżysera. Dlatego też ostatecznie grupa teatralna, do której należałem podczas studiów, nie podjęła się zaadaptowania go do swoich potrzeb. No i właśnie sobie uświadomiłem jak bardzo mi tego teatru brakuje teraz. Bo jego historia to kilka bardzo fajnych krajowych i zagranicznych wyjazdów. Takie super-kolonie. W sumie aktor ze mnie żaden, ale przynajmniej zawsze dbałem o swoją reputację alkoholowej duszy towarzystwa. I bawiłem się znakomicie.

qba

2 komentarze:

pawel m pisze...

...a teraz nie ma komu pić...

tO mY: pisze...

nie dramatyzuj :-)

jutro, 15:40, Felińskiego 15 (między pl. Wilsona a Dworcem Gdańskim): Żółwie Piwne kontra Bomba Warszawa, baraż o utrzymanie w drugiej lidze. Jak się utrzymamy idziemy pić, jesteś zaproszony na kibicowanie i picie, rzecz jasna!