sobota, 31 stycznia 2009
pRzYpAdKi portugalskie 19
José Carlos Fernandes opublikował ostatnio dwa ciekawe albumy. Oba w szeregach Tinta da China, które znane jest z trzymania wysokiego poziomu edytorskiego. W zasadzie komiksy to nowość w katalogu wydawnictwa, choć nie w obu dzisiejszych pRzYpAdKaCh mamy do czynienia z komiksami.
Co jest zapisane w gwiazdach to zmyślony horoskop ilustrowany. Dostajemy go od razu na dwa lata. Wszelkie informacje dodatkowe, które otrzymujemy tworzą iluzję publikacji jak najbardziej naukowej (podobnie było z tym komiksem), opartej na wnikliwych badaniach i obliczeniach matematycznych. Jest to często przez JCF wykorzystywany zabieg, zabawa z czytelnikiem. Idea jest prosta: przepowiednia na każdy miesiąc plus ilustracja. No właśnie... W ilustracjach tkwi problem, bo niestety w wielu pRzYpAdKaCh obnażają one braki JCF jako rysownika. Są po prostu słabe- albo nie gra coś w doborze kolorów, albo w kompozycji rysunku... Nie wiem czy było dobrym pomysłem ze strony autora porywać się na wydawanie książki ilustrowanej... Pamiętam, że kiedy zobaczyłem wcześniejszą tego typu pracę JCF, album Crossroads, nie byłem zachwycony. I Co jest zapisane w gwiazdach również nie zachwyca od strony rysunkowej. Ale publikacja jest mimo tego do przyjęcia. Dlaczego? Bo JCF to autor inteligentny i wie czym zrównoważyć braki: wykorzystaniem możliwości wykreowania swojej ze wszech miar fikcyjnej pracy na rzecz zachowującą pozory realnej i prawdziwej oraz poprzez staranną edycję, która do publikowanej treści dobiera odpowiednią czcionkę i papier. Tak, te dwa elementy znakomicie stylizują Co jest zapisane w gwiazdach na stary manuskrypt, który zawiera prastarą wiedzę. Sprytny trik czy bezczelne oszustwo? Ha, odpowiedzcie sobie sami po uprzednim sprawdzeniu czy horoskop na któryś z lutych Wam się sprawdzi:
Luty (Rok I): W niejasnym i chorobliwym świetle krótkich, zimowych popołudni mogą ukazać się niepokojące obrazy. Możliwe, że będziesz śnić o psach, które pożerają Twoje serce, co jest snem częstym (zwłaszcza wśród kobiet w średnim wieku, które żyją same), ale którego interpretacja nie jest jednoznaczna: niektórzy onirologowie sugerują, że oznacza on strach przed zaangażowaniem się w związek miłosny, w związku ze wcześniejszymi, bolesnymi doświadczeniami. Inni tłumaczą, bardziej prozaicznie, że ten sen jest znakiem zbliżającej się podwyżki czynszu.
Luty (II): W kufrze zapchanym modelami powózek, nieużytecznymi skarbami i zepsutymi zabawkami, znajdziesz coś, co wyglądać będzie jak stare okulary 3D. Odkryjesz, że pozwalają Ci widzieć przyszłość- rozmytą, rozregulowaną i nieostrą, ale jednak przyszłość. Innymi słowy: te okulary ukazują świat nie takim, jakim jest teraz, ale jakim będzie w ciągu najbliższych 24 godzin. (na pierwszy rzut oka może się to wydawać całkowicie niewiarygodne, ale jeśli się chwilę zastanowić, to czyż książka, którą trzymasz w rękach i która zdradza co się stanie kilka miesięcy, albo nawet lat, naprzód, nie będzie w tym względzie jeszcze cudowniejsza?)
W tekstach, które towarzyszą ilustracjom, wyczuwa się sporo ironii (autor pokpiwa sobie z horoskopów), ale też i ogromną pomysłowość JCF. A i pośród ilustracji znajdzie się kilka, które mogą się spodobać. Trzeba też pamiętać, że te prace przeleżały kilka lat (chyba czytałem gdzieś, że osiem) w szufladzie autora, zanim ktoś zdecydował się na ich publikację. Być może Co jest zapisane w gwiazdach to dowód dla tych, którzy krytykują JCF, że nie umie rysować, ale ujawnia przede wszystkim inną jego cechę: to znakomity autor. Nie rysownik, nie scenarzysta, ale autor (dziękuję panu Pedro Mourze za te słowa, które skradłem prawie dosłownie, a juz na pewno bezczelnie).
Być może głosy krytyczne a propos rysunku docierają do samego JCF, bo ostatnimi czasy dosyć często współpracuje z innymi rysownikami, jak na przykład przy opisywanym przeze mnie projekcie Black Box Stories. Z autorem rysunków do pierwszej części, Luísem Henriquesem, stworzył nową serię- Feeryczna Metropolia, której pierwszy tom nosi tytuł Terra Icognita. W tekście wyczuwa się takiego JCF, jakiego znamy z Kapeli, choć tym razem zdecydowanie bardziej bohaterem opowieści jest miasto, a w zasadzie kilka miast. Komiks ten wystylizowano na przewodnik turystyczny, ale zupełnie inny niż ten znany nam w formie Mikropolis. Tutaj podróżujemy po wielu przedziwnych miastach, zamiast tkwić w jednym, poznajemy je poprzez ogół, a nie szczegół, odkrywamy ich sekrety i osobliwości:
Filon: teatr świata to wariacja na temat wiersza Wisławy Szymborskiej (JCF czyta i ceni sobie polskich petów), którego nie znam; tłumacząc z portugalskiego to Życie w oczekiwaniu; życie w mieście toczy się jak w sztuce teatralnej, w zainscenizowanych scenariuszach, każda postać ma swojego suflera, ale do czasu, bo co będzie gdy suflerzy zrezygnują? Czy ktoś podpowie jak żyć?
Khamsin: niestałość woli to historia o mieście na łasce wiatru, który w dowolny sposób żongluje sobie mieszkańcami i ich codziennymi wyborami.
Manata: feeryczna metropolia to miasto z okładki, na które spada klątwa: niegdyś piękne i bogate pogrąża swą dawną świetność pod stertami śmieci; w tej historii Henriques fantastycznie oddaje klimat zbliżającego się upadku stopniową zmianą palety barw.
Trabantia: fundamenty idealnego społeczeństwa czyli o tym jak wiele trzeba ostatecznie zapłacić za szczęście i jak bardzo, mimo usilnych starań architektów dobrobytu, wszystko, co robi człowiek, zmierza ku chaosowi.
Tangaroa: pępek oceanów. Tym razem o ludziach, którzy żyją z tego, co da im morze, a morze przynosi im śmieci, odpadki innych cywilizacji; atmosfera opowieści podkreślona świetnymi mglistymi rysunkami, co potęguje beznadzieję życia mieszkańców Tangaroy.
Babel: niech jakiś bóg nas wysłucha to historia z zaskakującą puentą. To odpowiedź na pytanie co zrobił Bóg, aby nie musieć słuchać skarg ludzi? Odważne, nawiązujące do historii Wieży Babel, krytykujące współczesność i znakomicie narysowane.
Co do rysunków w poszczególnych historyjkach, to określa je znakomicie stwierdzenie: pełna różnorodność, odzwierciedlająca zapisany w scenariuszu do każdej klimat.
Słyszałem o tym albumie już niepochlebne opinie, że to JCF, który mieli cały czas te same tematy, że mechanizm opowiadani wciąż ten sam, że to nudne. Pozwolę się z tym nie zgodzić. Owszem, być może serii nie można oceniać po jednej części, ale według mnie to bardziej ugruntowany styl autora niż wtórność. Mam nadzieję, że polskiemu czytelnikowi będzie dane się o tym przekonać. Póki co, tylko tych kilka grafik.
qba
pssst! Skojarzył mi się ten komiks z Mrocznymi Miastami, choć tam zdecydowanie bohaterami są ludzie uwikłani w dziwne tryby miasta, a u JCF to jednak miasta jako całe organizmy, „zawierające” tylko, czasami nie wiedzieć po co, ludzi.
pssst!! Dla fanów poczty i Portugalczyków: ten komiks wysyłał się do mnie z Portugalii od października do początków stycznia :lol:
wtorek, 27 stycznia 2009
poniedziałek, 26 stycznia 2009
Pierdu-merdu
No i oficjalnie rozpoczęły się moje ferie. Śniegu nie ma, a więc deska leży w kącie. W przerwach pisania rożnych rzeczy poczytuję sobie Sandmana (od początku i od zeszłego czwartku; jestem w pierwszej części Refleksji i Przypowieści) i program telewizyjny. Jeśli ktoś jeszcze nie widział filmu American Splendor (a ja już widziałem kilka razy ) to należy postąpić tak: popracować cały dzień, a potem zrobić sobie herbatkę, otworzyć paczkę z ciasteczkami, włączyć telewizor o 22:50 na TVN 7 i dać się wciągnąć. Dwie godziny świetnego kina, z super muzyką. Masa śmiechu, choć czasami gorzkiego. I ten monolog w pustym łóżku… Jedna z najmocniejszych scen w filmie. Dziwnie to się składa, pRzYpAdKoWo jak mniemam, ale już od tygodnia płyta DVD z tym filmem leży u mnie w bezpośrednim sąsiedztwie odtwarzacza i czeka na swoją kolej. Najpierw był Hellraiser IV, potem Obłęd… A American Splendor leżał i czekał. No to jednak obejrzę sobie w TV, a w zasadzie w TVN i to 7, nie widziałem jeszcze w polskim tłumaczeniu i z reklamami w trakcie. Obejrzyjmy go sobie wirtualnie znajomi, przyjaciele, wrogowie, ktokolwiek.
Druga część wpisu to chwalenie się (skoro niejaka Dorota Kauffman chwali się, że była w telewizji- w towarzystwie małomównego kolegi, też od slamów poetyckich; ja byłem w radio Kampus, chyba w zeszłym tygodniu i głosiłem jakieś brednie, z nagrania oczywiście, o studiach doktoranckich; byłem? Nie wiem, nie sprawdzałem), więc i ja się pochwalę: zaprzyjaźnione Albatrosy zorganizowały się, aby walczyć o ocalenie tego pięknego ptaka i postanowiły wydać Ekozina w temacie. W zamyśle miał on gromadzić teksty i komiksy o ptaku. No i się wysłałem ze swoja małą historyjką komiksową.
(tutaj nastąpiła przerwa na jakiś sondaż społeczny PAN-u, z którego ludzie ścigali mnie już drugi miesiąc; żadnego pytania o komiksy; na otarcie łez dostałem kalendarz ścienny i mały kalendarzyk)
I zakwalifikowali mi to do publikacji… Będzie wstyd. Historyjka, którą miałem do opowiedzenia miała być adaptacją takiego prawdziwego zdarzenia:
Tylko że w realiach portugalskich i zamiast kota miał być albatros. Rozpisałem sobie adaptację historyjki na komiksowy scenariusz, ale na pięć plansz. A potem w regulaminie sprawdziłem i miało być maksymalnie na dwie. No to przyciąłem do dwóch… A teraz gwóźdź programu- taką dostałem odpowiedź uzasadniającą: twoja historia wzbudziła najwięcej kontrowersji i dyskusji, nikt nie wiedział o co w niej chodzi, że niby ten albatros wije sobie gniazdo w chlebie? :lol: Heh, tak, właśnie o to chodziło! A więc wygląda na to, że po znajomości mnie opublikują. E tam, i tak jest mi miło. Przynajmniej rysunkowo się postarałem. Jak na mnie oczywiście. Teraz sobie myślę, że nadszedł już czas na tablet i jakieś bardziej zorganizowane ćwiczenia ręki. Zbyt dużo przyjemności sprawia mi rysowanie, żeby je porzucić przez brak czasu na poprawianie umiejętności. No i przypomniałem sobie, że jakiś scenariusz komiksowy zacząłem pisać, o deja vu. Może czas go dokończyć i narysować? Motywacja jest. Ogólnie to jakiś miszmasz myśli mam w głowie.
I teraz będzie gwóźdź programu, tzn. albatros (chyba) programu:
Fajny fotokomiks, hę? Tylko nie wiem czy to albatros czy mewa :lol: Zdjęcia wykonane w Porto, w pewnym pięknym i dosyć zacisznym miejscu podczas spożycia jakiegoś dobrego wina (miejscówka bardzo swobodna, a jeśli zapomnicie korkociągu, to pan z pobliskiego przybytku wam użyczy swojego; swobodnie było tego dnia- dwóch kolesiów przyszło popatrzyć i spalić dżointa, w międzyczasie jakiś turysta pyknął sobie fotkę czyli luzik po portugalsku). Jak spod Torre Dos Clérigos skręcicie obok muzeum fotografii w małą uliczkę, to pójdźcie nią aż do końca. Powinien tam stać dosyć sfatygowany budynek oraz znajdować się nieformalny, zachwaszczony taras widokowy. Jeśli będziecie w Porto, to poszukajcie tej miejscówki. Tęskni mi się za tą Portugalią. Czas chyba pozbierać kości i odwiedzić stare kąty.
qba
pssst! a tymczasem, niepostrzeżenie, na dzwiekoterapii...
Druga część wpisu to chwalenie się (skoro niejaka Dorota Kauffman chwali się, że była w telewizji- w towarzystwie małomównego kolegi, też od slamów poetyckich; ja byłem w radio Kampus, chyba w zeszłym tygodniu i głosiłem jakieś brednie, z nagrania oczywiście, o studiach doktoranckich; byłem? Nie wiem, nie sprawdzałem), więc i ja się pochwalę: zaprzyjaźnione Albatrosy zorganizowały się, aby walczyć o ocalenie tego pięknego ptaka i postanowiły wydać Ekozina w temacie. W zamyśle miał on gromadzić teksty i komiksy o ptaku. No i się wysłałem ze swoja małą historyjką komiksową.
(tutaj nastąpiła przerwa na jakiś sondaż społeczny PAN-u, z którego ludzie ścigali mnie już drugi miesiąc; żadnego pytania o komiksy; na otarcie łez dostałem kalendarz ścienny i mały kalendarzyk)
I zakwalifikowali mi to do publikacji… Będzie wstyd. Historyjka, którą miałem do opowiedzenia miała być adaptacją takiego prawdziwego zdarzenia:
Tylko że w realiach portugalskich i zamiast kota miał być albatros. Rozpisałem sobie adaptację historyjki na komiksowy scenariusz, ale na pięć plansz. A potem w regulaminie sprawdziłem i miało być maksymalnie na dwie. No to przyciąłem do dwóch… A teraz gwóźdź programu- taką dostałem odpowiedź uzasadniającą: twoja historia wzbudziła najwięcej kontrowersji i dyskusji, nikt nie wiedział o co w niej chodzi, że niby ten albatros wije sobie gniazdo w chlebie? :lol: Heh, tak, właśnie o to chodziło! A więc wygląda na to, że po znajomości mnie opublikują. E tam, i tak jest mi miło. Przynajmniej rysunkowo się postarałem. Jak na mnie oczywiście. Teraz sobie myślę, że nadszedł już czas na tablet i jakieś bardziej zorganizowane ćwiczenia ręki. Zbyt dużo przyjemności sprawia mi rysowanie, żeby je porzucić przez brak czasu na poprawianie umiejętności. No i przypomniałem sobie, że jakiś scenariusz komiksowy zacząłem pisać, o deja vu. Może czas go dokończyć i narysować? Motywacja jest. Ogólnie to jakiś miszmasz myśli mam w głowie.
I teraz będzie gwóźdź programu, tzn. albatros (chyba) programu:
Fajny fotokomiks, hę? Tylko nie wiem czy to albatros czy mewa :lol: Zdjęcia wykonane w Porto, w pewnym pięknym i dosyć zacisznym miejscu podczas spożycia jakiegoś dobrego wina (miejscówka bardzo swobodna, a jeśli zapomnicie korkociągu, to pan z pobliskiego przybytku wam użyczy swojego; swobodnie było tego dnia- dwóch kolesiów przyszło popatrzyć i spalić dżointa, w międzyczasie jakiś turysta pyknął sobie fotkę czyli luzik po portugalsku). Jak spod Torre Dos Clérigos skręcicie obok muzeum fotografii w małą uliczkę, to pójdźcie nią aż do końca. Powinien tam stać dosyć sfatygowany budynek oraz znajdować się nieformalny, zachwaszczony taras widokowy. Jeśli będziecie w Porto, to poszukajcie tej miejscówki. Tęskni mi się za tą Portugalią. Czas chyba pozbierać kości i odwiedzić stare kąty.
qba
pssst! a tymczasem, niepostrzeżenie, na dzwiekoterapii...
niedziela, 18 stycznia 2009
Snowboard
Kiedyś jeździłem na nartach. Krótko, bo tylko dwa sezony, ale podobało mi się bardzo. Później nie było kasy niestety i się skończyło. A szaleństwo na śniegu chodziło mi po głowie cały czas. Proces zakupu snowboardu trwał jakieś 10 lat i w końcu udało się go sfinalizować. Muszę przyznać, że wspaniały prezent sprawiła też zima- tyle śniegu do stawiania pierwszych kroków! A Warszawa ma kilka bardzo fajnych górek, żeby poszaleć (i to nie licząc igielitowego stoku z wyciągiem na Szczęśliwcach, który ruszył tuż przed świętami). Jak na razie mam za sobą trzy dni jazdy, w tym wczorajszy najbardziej udany i najbardziej wyczerpujący. Skręty wychodzą już w obie strony, upadków coraz mniej. Idą ferie, pozbędę się studentów na trzy tygodnie, więc czas ruszać w góry, na większe stoki. Ale zanim to nastąpi…
Tak sobie pomyślałem, że jako świr komiksowy (nie bójmy się tak o sobie mówić) powinienem mieć sprzęt z motywami komiksowymi. No i zacząłem szukać na przeróżne sposoby, ale nie znalazłem tego wiele. Może deski z takimi motywami robi się na zamówienie? Ale fajnie wyglądają też takie z paskami komiksowymi jak ma w ofercie sklep http://www.snowboardshop.pl/ (nie nie, to nie jest reklama sklepu, nie mam z tego żadnego obrywu). Trochę może ostre, ale co tam, ostro też trzeba jeździć, żeby zapełnić luki po używkach :lol:
Za to rękawice wygooglowałem bez problemu:
Cytując opis:
Dwupalczaste rękawice snowboardowe z modnym komiksowym nadrukiem w kolorach rodem z lat 80-tych. Nie tylko ciepłe i nieprzemakalne, ale także bardzo trendy. Model Profile Mitt, z zimowej kolekcji Burtona.
Tak jest, zdecydowanie zależy mi na tym, żeby być trendy. Skoro jeżdżę jeszcze dosyć słabo i niepewnie, to chociaż mogę wyglądać bajerancko :lol:
Jakoś mi się odechciało dłubać więcej i wyszukiwać takiego komiksowego sprzętu snowboardowego, ale przypomniałem sobie, że niejaki Parish, bohater nieskończonej serii komiksowej Śledzia, też śmigał na desce. To by był fajny motyw, jeździć na desce ze wzorem komiksowym zaprojektowanym przez polskiego koomiksiarza. A że można, podpowiada nam pRzYpAdEk Szymona Kudrańskiego, który w zeszłorocznym wywiadzie dla AK wspomina, iż tym między innymi się będzie zajmował w 2009.
No i powróciły też inne wspomnienia komiksów ze snowboardem. Jak na ten przykład paskowy konkurs wrakowy i temat snowboard, w którym zwyciężyła praca Tkachoza:
Ciągnąc żarty snowboardowe dalej, obrazosłów kilka o jeżdżeniu na desce:
Trochę to okrutne, bo niby, że co, małe piersi są niefajne??? Dla mnie tam zawsze liczył się kształt i naturalność. A ten pasek trochę podpada pod tzw. ŻŻŻ, czyli Żałosny Żart Żółwia. Jest to kategoria żartów typowo świńskich, męskich i na ogół dotyczących sfer seksualnych. Termin powstał chyba po jakimś meczu ALHPN w naszej szatni i dobrze się przyjął. Okej, no może ten akurat pasek jest na granicy ŻŻŻ, bo to, co czasami chłopaki opowiadają przekracza granice :lol:
No a na koniec takie zabawy fotokomiksowe. Gdyby oficjalny fotograf Muszkieterów Samobójców dotarł wczoraj na sesję zjazdową do Lasku na Kole, to dziś czytalibyście tutaj coś podobnego.
qba
pssst! Podobno kurdesz odwilż idzie… ale przegnamy ją muzyką:
pssst!! Ha, jak się w końcu na tej desce połamię, to może się wezmę do pracy i jakieś nowe fajne komiksy portugalskie ujrzą światło dzienne w 2009? Tego mi można tylko życzyć, żebym się wziął do roboty :lol:
pssst!!! Gadżet księżycowy się zj**ał, więc wyleciał. Szkoda, lubiłem go :-(
pssst!!!! I nawet Gwiazdor jeździ na desce!
Tak sobie pomyślałem, że jako świr komiksowy (nie bójmy się tak o sobie mówić) powinienem mieć sprzęt z motywami komiksowymi. No i zacząłem szukać na przeróżne sposoby, ale nie znalazłem tego wiele. Może deski z takimi motywami robi się na zamówienie? Ale fajnie wyglądają też takie z paskami komiksowymi jak ma w ofercie sklep http://www.snowboardshop.pl/ (nie nie, to nie jest reklama sklepu, nie mam z tego żadnego obrywu). Trochę może ostre, ale co tam, ostro też trzeba jeździć, żeby zapełnić luki po używkach :lol:
Za to rękawice wygooglowałem bez problemu:
Cytując opis:
Dwupalczaste rękawice snowboardowe z modnym komiksowym nadrukiem w kolorach rodem z lat 80-tych. Nie tylko ciepłe i nieprzemakalne, ale także bardzo trendy. Model Profile Mitt, z zimowej kolekcji Burtona.
Tak jest, zdecydowanie zależy mi na tym, żeby być trendy. Skoro jeżdżę jeszcze dosyć słabo i niepewnie, to chociaż mogę wyglądać bajerancko :lol:
Jakoś mi się odechciało dłubać więcej i wyszukiwać takiego komiksowego sprzętu snowboardowego, ale przypomniałem sobie, że niejaki Parish, bohater nieskończonej serii komiksowej Śledzia, też śmigał na desce. To by był fajny motyw, jeździć na desce ze wzorem komiksowym zaprojektowanym przez polskiego koomiksiarza. A że można, podpowiada nam pRzYpAdEk Szymona Kudrańskiego, który w zeszłorocznym wywiadzie dla AK wspomina, iż tym między innymi się będzie zajmował w 2009.
No i powróciły też inne wspomnienia komiksów ze snowboardem. Jak na ten przykład paskowy konkurs wrakowy i temat snowboard, w którym zwyciężyła praca Tkachoza:
Ciągnąc żarty snowboardowe dalej, obrazosłów kilka o jeżdżeniu na desce:
Trochę to okrutne, bo niby, że co, małe piersi są niefajne??? Dla mnie tam zawsze liczył się kształt i naturalność. A ten pasek trochę podpada pod tzw. ŻŻŻ, czyli Żałosny Żart Żółwia. Jest to kategoria żartów typowo świńskich, męskich i na ogół dotyczących sfer seksualnych. Termin powstał chyba po jakimś meczu ALHPN w naszej szatni i dobrze się przyjął. Okej, no może ten akurat pasek jest na granicy ŻŻŻ, bo to, co czasami chłopaki opowiadają przekracza granice :lol:
No a na koniec takie zabawy fotokomiksowe. Gdyby oficjalny fotograf Muszkieterów Samobójców dotarł wczoraj na sesję zjazdową do Lasku na Kole, to dziś czytalibyście tutaj coś podobnego.
qba
pssst! Podobno kurdesz odwilż idzie… ale przegnamy ją muzyką:
pssst!! Ha, jak się w końcu na tej desce połamię, to może się wezmę do pracy i jakieś nowe fajne komiksy portugalskie ujrzą światło dzienne w 2009? Tego mi można tylko życzyć, żebym się wziął do roboty :lol:
pssst!!! Gadżet księżycowy się zj**ał, więc wyleciał. Szkoda, lubiłem go :-(
pssst!!!! I nawet Gwiazdor jeździ na desce!
środa, 14 stycznia 2009
Czytam gazety od ostatniej strony…
To też. I robię masę małych, przekornych, niewytłumaczalnych i nieprzydatnych nikomu rzeczy. Na ten przykład samo pisanie bloga zaspokaja jeszcze czyjeś potrzeby, ale w zasadzie nie mam pojęcia dlaczego na „czymś”, co jest odpowiednikiem spontanicznie prowadzonego pamiętnika, wrzucam wpisy z automatu? Bo to powinno chyba być tak, że piszę , kiedy mam coś do napisania, kiedy coś mi się nawinie… No i nawinęło się kilka rzeczy ostatnio, ale z lenistwa po trochu, i po trochu bardziej z braku czasu jednak, zasiadłem do klawiatury dopiero dwa dni później. A może to z powodu oszczędzania oczu zwlekałem? Bo okulista mówi, że mam skurcz „czegoś tam” w gałce ocznej, że za dużo pracuję przed komputerem, że cos tam rozkurczowego trzeba podać, żeby oczy się tak nie męczyły. O! I znalazłem sobie wymówkę, żeby nie kończyć pisania doktoratu w szalonym tempie, które przewidywałem na styczeń. Przecież zdrowie ważniejsze. I w związku z tym właśnie siedzę trzecią godzinę przed komputerem i wklepuję tych kilka słów. A robię to po obowiązkowej prasówce komputerowej, po codziennym przeglądzie blogów i stron komiksowych oraz innych. Czyli może nazywać ją jednak „komputerówką”? Nieważne. Ważne jest to, że dobija mnie wstawanie o ósmej rano i przepychanie się w stronę uczelni w zatłoczonych tramwajach (kurde, przecież można mi grafik inaczej złożyć, ja się ożywiam między osiemnastą, a pierwszą, drugą w nocy). Na ogół mogę sobie poczytać tylko przez kilka przystanków, bo potem robi się „przytulnie”, a nader „przyjazne” spojrzenia pozostałych podróżnych „proszą” o schowanie gazety/książki/komiksu (niepotrzebne skreślić/potrzebne dodać) do torby/plecaka etc. Wstawanie o tej godzinie ma jednak plusy: miła pani za przejściem dla pieszych przy pl. Narutowicza ma jeszcze Metro (taka pigułka informacyjna to dla mnie jedyny strawialny objętościowo dostęp do wiadomości z kraju i ze świata; no jest jeszcze Telexpress, ale koniecznie musi być z Orłosiem; cała reszta to zbyt szczegółowe pieprzenie o rzeczach, o których nam się mówi, że musimy się nimi interesować). W poniedziałek udało mi się poczytać je troszkę dłużej niż zazwyczaj i trafiłem na dwie komiksowe informacje (zdążyłem je przeczytać obie, dlatego że czytam gazety od ostatniej strony, a właśnie w sekcji „tylnej”, lecz nie „odbytowej”, Metra obie notki poszły). Pierwsza dotyczy gościnnego występu Baracka Obamy u Spajdera.
Świetnie, może poproszę brata, żeby mi zakupił ten komiks. Akurat jest w jueseju, i to w samym Waszyngtonie. Z czystego lenistwa nie będę odkopywał i podlinkowywał info o tych wyborczych i powyborczych komiksach, o których gdzieś, na jakiejś stronce/blogu czytałem. Tak sobie myślę, że to trochę jest w stylu Superhero Sellouts (a o ISHC pisał Konrad na Motywie Drogi, stąd zespół poznałem):
Cpt. Straight Edge (oj, w sumie to mi daleko do SXC) ponownie powinien chyba wkroczyć do akcji…
Dalej jest artykuł Nauka Obrazkowa,
czyli o komiksie w procesie edukacyjnym. To nawet by chyba wymagało szerszej dyskusji, ale ograniczę się do dwóch uwag: komiks nie może być samodzielnym rekwizytem naukowym, może być tylko uzupełnieniem w kształceniu młodych ludzi. Druga uwaga dotyczy wykorzystywanie komiksu do celów edukacyjnych przeze mnie. Tak, używam komiksu zarówno do nauki języka jak i nauki teorii i praktyki tłumaczenia. W nauce języka sprawdza się świetnie celem uzupełniania słownictwa i nauki języka potocznego, ale może też być przyczynkiem do twórczej nauki. Kiedyś przyniosłem studentom trzeciego roku Iberystyki (a więc ludziom, którzy doskonale już znają język) jedną historyjkę z „Kapeli”. Podzieliłem ich na grupy: jedna dostała sam tekst i miała dorysować historię, druga dostała same obrazki i miała napisać historyjkę, a trzecia dostała całość i miała wymyślić tytuł i uzasadnić „dlaczego”. Zabawa była fajna, efekty zadawalające. Oprócz uruchomienia różnych procesów kognitywnych w umysłach młodych ludzi, udało mi się ich zainteresować samą formą komiksu. Zyskali językowo i doświadczeniowo: poznali mechanizm działania komiksu.
Jeśli chodzi o rolę edukacyjną komiksu w tłumaczeniu, to również znakomicie uzupełnia on naukę języka na najwyższym poziomie, ale uświadamia także ludziom czym tłumaczenie jest: mozolną pracą, wymagającą wyczucia i systematyczności, a nie tylko doskonałej znajomości pojedynczych słów.
Kończąc ten przydługi wpis, myślę znowu o swojej karierze naukowej. Doktorat i co po nim? Habilitacja. O czym? Myślałem o estetyce komiksowej w parze komiks-sztuka uliczna, czyli o wzajemnych relacjach tych dwóch dziedzin. Jeden z prezentów gwiazdkowych, które dostałem, uzmysłowił mi, że to ma sens. Przecież sztuka uliczna w niektórych swoich realizacjach nie tylko bezpośrednio odwołuje się do komiksu (nawet jeśli w sposób bardzo stereotypowy), sięgając po konkretnych bohaterów (np. Hulk wyłażący ze ściany w pracy Great&Bates z Kopenhagi, albo Spiderman i Batman w pracy RESO 2 z Tuluzy), ale też tworząc postaci, które takimi bohaterami komiksowymi mogłyby się stać (ludziki z prac Os Gemeos z Brazylii; zagadujący do nas chmurkami komiksowymi dziwacy stworzeni przez PRISCO z Portoryko; cartoonowe zwierzątka DALEKA; potworki CRAOLA czy EDNA ze swoim smokiem), czy też czerpiąc z jego jaskrawej estetyki po prostu.
Okej, idę na deskę poszaleć. Jest prawie 20:00. Może wymierzę w półciemnościach Lasku na Kole między śmietnikiem i ławką oraz prawdopodobnie pijanym już jegomościem, który tam mieszka.
qba
Pssst! I jeszcze miało być tutaj o nowym dwublogu http://www.dzwiekoterapia.blogspot.com/, który się robi od listopada i nie może na dobre wystartować. Niektóre pomysły nadają się tylko na wiersze, stąd i te wiersze. A piszę sobie od czasów liceum…
Pssst!! I coś jeszcze mi chodziło po głowie, ale zapomniałem…
Pssst!!! a! Wiem! wpis ten jest pod wpływem lektur innych blogów, dwóch konkretnie. Zgadujcie, o które chodzi :lol:
Świetnie, może poproszę brata, żeby mi zakupił ten komiks. Akurat jest w jueseju, i to w samym Waszyngtonie. Z czystego lenistwa nie będę odkopywał i podlinkowywał info o tych wyborczych i powyborczych komiksach, o których gdzieś, na jakiejś stronce/blogu czytałem. Tak sobie myślę, że to trochę jest w stylu Superhero Sellouts (a o ISHC pisał Konrad na Motywie Drogi, stąd zespół poznałem):
Cpt. Straight Edge (oj, w sumie to mi daleko do SXC) ponownie powinien chyba wkroczyć do akcji…
Dalej jest artykuł Nauka Obrazkowa,
czyli o komiksie w procesie edukacyjnym. To nawet by chyba wymagało szerszej dyskusji, ale ograniczę się do dwóch uwag: komiks nie może być samodzielnym rekwizytem naukowym, może być tylko uzupełnieniem w kształceniu młodych ludzi. Druga uwaga dotyczy wykorzystywanie komiksu do celów edukacyjnych przeze mnie. Tak, używam komiksu zarówno do nauki języka jak i nauki teorii i praktyki tłumaczenia. W nauce języka sprawdza się świetnie celem uzupełniania słownictwa i nauki języka potocznego, ale może też być przyczynkiem do twórczej nauki. Kiedyś przyniosłem studentom trzeciego roku Iberystyki (a więc ludziom, którzy doskonale już znają język) jedną historyjkę z „Kapeli”. Podzieliłem ich na grupy: jedna dostała sam tekst i miała dorysować historię, druga dostała same obrazki i miała napisać historyjkę, a trzecia dostała całość i miała wymyślić tytuł i uzasadnić „dlaczego”. Zabawa była fajna, efekty zadawalające. Oprócz uruchomienia różnych procesów kognitywnych w umysłach młodych ludzi, udało mi się ich zainteresować samą formą komiksu. Zyskali językowo i doświadczeniowo: poznali mechanizm działania komiksu.
Jeśli chodzi o rolę edukacyjną komiksu w tłumaczeniu, to również znakomicie uzupełnia on naukę języka na najwyższym poziomie, ale uświadamia także ludziom czym tłumaczenie jest: mozolną pracą, wymagającą wyczucia i systematyczności, a nie tylko doskonałej znajomości pojedynczych słów.
Kończąc ten przydługi wpis, myślę znowu o swojej karierze naukowej. Doktorat i co po nim? Habilitacja. O czym? Myślałem o estetyce komiksowej w parze komiks-sztuka uliczna, czyli o wzajemnych relacjach tych dwóch dziedzin. Jeden z prezentów gwiazdkowych, które dostałem, uzmysłowił mi, że to ma sens. Przecież sztuka uliczna w niektórych swoich realizacjach nie tylko bezpośrednio odwołuje się do komiksu (nawet jeśli w sposób bardzo stereotypowy), sięgając po konkretnych bohaterów (np. Hulk wyłażący ze ściany w pracy Great&Bates z Kopenhagi, albo Spiderman i Batman w pracy RESO 2 z Tuluzy), ale też tworząc postaci, które takimi bohaterami komiksowymi mogłyby się stać (ludziki z prac Os Gemeos z Brazylii; zagadujący do nas chmurkami komiksowymi dziwacy stworzeni przez PRISCO z Portoryko; cartoonowe zwierzątka DALEKA; potworki CRAOLA czy EDNA ze swoim smokiem), czy też czerpiąc z jego jaskrawej estetyki po prostu.
Okej, idę na deskę poszaleć. Jest prawie 20:00. Może wymierzę w półciemnościach Lasku na Kole między śmietnikiem i ławką oraz prawdopodobnie pijanym już jegomościem, który tam mieszka.
qba
Pssst! I jeszcze miało być tutaj o nowym dwublogu http://www.dzwiekoterapia.blogspot.com/, który się robi od listopada i nie może na dobre wystartować. Niektóre pomysły nadają się tylko na wiersze, stąd i te wiersze. A piszę sobie od czasów liceum…
Pssst!! I coś jeszcze mi chodziło po głowie, ale zapomniałem…
Pssst!!! a! Wiem! wpis ten jest pod wpływem lektur innych blogów, dwóch konkretnie. Zgadujcie, o które chodzi :lol:
poniedziałek, 12 stycznia 2009
pRzYpAdKiEm pRzEcZyTaNe 08
Big Baby Charlesa Burnsa, Van Helsing macht blau Mahlera i Local Wooda i Kelly’ego to trzy całkowicie różne komiksy, które przeczytałem pomiędzy wieloma innymi tytułami w ostatnim czasie. Ponieważ są to absolutnie świetne pozycje, trafiają do tej właśnie rubryki.
Big Baby
Bardzo lubię styl Burnsa. Zarówno rysunkowy jak i scenariuszowy. Tytułowe Duże Dziecko zapewne miało kilka wydań. To, które czytałem pochodzi z grudnia 2007 roku i zawiera 4 historie plus dodatki. Sam komiks nie jest tak ostry jak wcześniej przeczytane przeze mnie Black Hole, El Borbah czy Skin Deep, ale ilość dziwactw na planszę komiksową została przez autora utrzymana. Główna postać we wstępie wydaje się mieć zadatki na niezłego psychola, ale w późniejszych przygodach okazuje się tylko lekko zbzikowanym i bardzo ciekawskim dzieciakiem, który ładuje się w przeróżne przedziwne sytuacje. Poznajemy go podczas zabawy plastikowymi żołnierzykami i zabawkowym dinozaurem. Żołnierzyki przypłacają zabawę głowami… W Curse of the molemen dzieciakowi nie daje spokoju to, co dzieje się w ogródku sąsiada za płotem. Pod wpływem oglądanych w telewizji filmów grozy postanawia zabawić się w detektywa. Ciekawe jest zaznajomienie się z historią Teen plague, która jest skondensowaną wersją (na 21 stronach) Black Hole, zarysem pomysłu, które przerodził się później w długi album. Blood club kończy ten zbiorek, a opowiada o wakacyjnej przygodzie z duchami. Album ma niesamowitą atmosferą starego filmu grozy, takiego z pogranicza kina wakacyjnego, a czegoś mocniejszego. Burns utrzymuje tę konwencję i bawi się stopniowym rozwikływaniem tajemnic. Wciąga, zaskakuje, bawi. Strzeżcie się Kabala Bongi! Nie wiem czy to za sprawą rysunków czy mieszczańskich zachowań bohaterów, ale mam wrażenie jakby komiksy Burnsa przenosiły nas w amerykańskie lata sześćdziesiąte. Ten klimat niebezpieczeństwa czającego się za każdym wypielęgnowanym krzaczkiem, atmosfera zagrożenia na podwórku za domem na przedmieściach tworzą świat niezwykle nastrojowy i tajemniczy, co może sprowokować do działania każde chyba dziecko. To wszystko jest rodzajem ostrzeżenia i sprowadza się według mnie do oklepanego stwierdzenia, że pozory mylą. Pozory spokoju i szczęścia mogą mylić, o czym przekonują przygody Dużego Dziecka. Warto po ten komiks sięgnąć, bo frajda z lektury jest ogromna.
Van Helsing macht blau
To jest pierwszy komiks, który przeczytałem po niemiecku :lol: Oczywiście każdy kto zna trochę twórczość Mahlera może się domyślić, że autor ten często robi komiksy nieme. I ten też jest niemy. Po Pragnieniu wydanym przez Ladidę w 2007 czekałem na kolejne prace Mahlera, bo bardzo przypadł mi do gustu ten typ humoru i styl rysunku. Tym razem na tapecie są wilkołaki, wampiry, mumie, Zorro i Frankenstein. W 15 krótkich historyjkach dochodzi do spotkań przed chwilą wymienionych postaci we wszelkich konfiguracjach. Jest krwawo i zabawnie. Komiks ten pozwoli wam poznać odpowiedzi na pytania typu: ile kobiet jest w życiu słynnego Zorro? Dlaczego Van Helsing zmienił kapelusz? I co jest do cholery nie tak z butami Frankensteina???
Local
To wielki komiks. Z dodatkami ponad 370 stron. 12 miejsc, 12 historii, 12 lat z życia Megan. Komiks jest o klasycznym pRzYpAdKu poszukiwania swojego miejsca na świecie. Megan podróżuje z miasta do miasta, zostawiając za sobą miejsca, w których skończyły się jej opcje, w których formuła „bycia i życia” się dla niej wyczerpała. Czasami jest główną bohaterką, czasami przemyka w tle, czasami jest świadkiem czyjegoś dramatu. Nie można powiedzieć o niej, że jest zagubiona. Bywa zagubiona. Jest odważna. Szuka, nie boi się zmian, wierzy w swoje siły. Oczywiście ma momenty zwątpienia, potrafi uciec przed konsekwencjami i decyzjami. Ten komiks opowiada właśnie o tym, co jest konieczne, żeby zawrzeć rozejm z samym sobą i móc nie żałować, i móc zacząć żyć swobodnie. Megan osiąga ten stan w wieku około 30 lat. W ostatnim rozdziale dowiadujemy się do czego służył klucz, który od samego początku nosiła na szyi.
Album jest bardzo ciekawie skonstruowany: między kolejnymi epizodami z życia głównej bohaterki przeskoki czasowe wynoszą około roku. Bardzo często nie wiemy nic o tym, jak skończyła się jej poprzednia przygoda. Zostawiamy ją w pewnym momencie kolejnego nowego życia na końcu jednego rozdziału, a ponownie widzimy w innym otoczeniu, w innym kontekście, na nowej drodze, ale dużo później.
Rysunek jest taki jak lubię: czerń i biel, dużo rastrów. Rytm czytania równie miły- nie ma zbędnego parkowania na stronach, chociaż w dużej mierze opowieść o życiu Megan opiera się na dialogach. Dodatki do tego kolekcjonerskiego wydania zadawalające- galeria rysunków „nawiązujących” w wykonaniu innych artystów, kolorowe okładki zeszytowych wydań, komentarze autorów do każdego rozdziału/zeszytu. Świetnie wydany, świetny komiks i tyle. Najbardziej przypadły mi do gustu rozdziały Polaroid boyfriend (dziwna historia o igraniu, trochę groźnie się zapowiadająca i urwana w ciekawym momencie, co pozwala puścić nam wodze fantazji) , Theories and defenses (bardzo ładnie poprowadzona narracyjnie), The last lonely days at the Oxford theatre (niesamowicie obrazowo pokazany kryzys tożsamości, dorastającej kobiety), Hazardous Youth (o hardcoreowo żyjącym kuzynie Megan) i wzruszający Wish you were here. Kolejne rozdziały łączy nie tylko postać głównej bohaterki Megan, ale i skomplikowana sieć powiązań personalnych. Niesamowite wrażenie robi ostatni rozdział, The house that Megan built. W pewnym momencie można się poważnie przestraszyć, ale tylko wtedy, kiedy ten komiks was naprawdę wciągnie, a kłopoty Megan będziecie przeżywali wraz z nią. Z wciągnięciem się nie powinno być problemu, bo komiks jest napisany bardzo dobrze i interesująco urozmaicony poprzez różne punkty widzenia, z których śledzimy kolejne kroki w życiu Megan. A każdy z nich przybliża ją do celu wędrówki. Okazuje się, że kres podróży może leżeć w tym samym miejscu, co jej początek…
A na soundtrack do komiksu Local polecam taką ładną piosenkę:
qba
Big Baby
Bardzo lubię styl Burnsa. Zarówno rysunkowy jak i scenariuszowy. Tytułowe Duże Dziecko zapewne miało kilka wydań. To, które czytałem pochodzi z grudnia 2007 roku i zawiera 4 historie plus dodatki. Sam komiks nie jest tak ostry jak wcześniej przeczytane przeze mnie Black Hole, El Borbah czy Skin Deep, ale ilość dziwactw na planszę komiksową została przez autora utrzymana. Główna postać we wstępie wydaje się mieć zadatki na niezłego psychola, ale w późniejszych przygodach okazuje się tylko lekko zbzikowanym i bardzo ciekawskim dzieciakiem, który ładuje się w przeróżne przedziwne sytuacje. Poznajemy go podczas zabawy plastikowymi żołnierzykami i zabawkowym dinozaurem. Żołnierzyki przypłacają zabawę głowami… W Curse of the molemen dzieciakowi nie daje spokoju to, co dzieje się w ogródku sąsiada za płotem. Pod wpływem oglądanych w telewizji filmów grozy postanawia zabawić się w detektywa. Ciekawe jest zaznajomienie się z historią Teen plague, która jest skondensowaną wersją (na 21 stronach) Black Hole, zarysem pomysłu, które przerodził się później w długi album. Blood club kończy ten zbiorek, a opowiada o wakacyjnej przygodzie z duchami. Album ma niesamowitą atmosferą starego filmu grozy, takiego z pogranicza kina wakacyjnego, a czegoś mocniejszego. Burns utrzymuje tę konwencję i bawi się stopniowym rozwikływaniem tajemnic. Wciąga, zaskakuje, bawi. Strzeżcie się Kabala Bongi! Nie wiem czy to za sprawą rysunków czy mieszczańskich zachowań bohaterów, ale mam wrażenie jakby komiksy Burnsa przenosiły nas w amerykańskie lata sześćdziesiąte. Ten klimat niebezpieczeństwa czającego się za każdym wypielęgnowanym krzaczkiem, atmosfera zagrożenia na podwórku za domem na przedmieściach tworzą świat niezwykle nastrojowy i tajemniczy, co może sprowokować do działania każde chyba dziecko. To wszystko jest rodzajem ostrzeżenia i sprowadza się według mnie do oklepanego stwierdzenia, że pozory mylą. Pozory spokoju i szczęścia mogą mylić, o czym przekonują przygody Dużego Dziecka. Warto po ten komiks sięgnąć, bo frajda z lektury jest ogromna.
Van Helsing macht blau
To jest pierwszy komiks, który przeczytałem po niemiecku :lol: Oczywiście każdy kto zna trochę twórczość Mahlera może się domyślić, że autor ten często robi komiksy nieme. I ten też jest niemy. Po Pragnieniu wydanym przez Ladidę w 2007 czekałem na kolejne prace Mahlera, bo bardzo przypadł mi do gustu ten typ humoru i styl rysunku. Tym razem na tapecie są wilkołaki, wampiry, mumie, Zorro i Frankenstein. W 15 krótkich historyjkach dochodzi do spotkań przed chwilą wymienionych postaci we wszelkich konfiguracjach. Jest krwawo i zabawnie. Komiks ten pozwoli wam poznać odpowiedzi na pytania typu: ile kobiet jest w życiu słynnego Zorro? Dlaczego Van Helsing zmienił kapelusz? I co jest do cholery nie tak z butami Frankensteina???
Local
To wielki komiks. Z dodatkami ponad 370 stron. 12 miejsc, 12 historii, 12 lat z życia Megan. Komiks jest o klasycznym pRzYpAdKu poszukiwania swojego miejsca na świecie. Megan podróżuje z miasta do miasta, zostawiając za sobą miejsca, w których skończyły się jej opcje, w których formuła „bycia i życia” się dla niej wyczerpała. Czasami jest główną bohaterką, czasami przemyka w tle, czasami jest świadkiem czyjegoś dramatu. Nie można powiedzieć o niej, że jest zagubiona. Bywa zagubiona. Jest odważna. Szuka, nie boi się zmian, wierzy w swoje siły. Oczywiście ma momenty zwątpienia, potrafi uciec przed konsekwencjami i decyzjami. Ten komiks opowiada właśnie o tym, co jest konieczne, żeby zawrzeć rozejm z samym sobą i móc nie żałować, i móc zacząć żyć swobodnie. Megan osiąga ten stan w wieku około 30 lat. W ostatnim rozdziale dowiadujemy się do czego służył klucz, który od samego początku nosiła na szyi.
Album jest bardzo ciekawie skonstruowany: między kolejnymi epizodami z życia głównej bohaterki przeskoki czasowe wynoszą około roku. Bardzo często nie wiemy nic o tym, jak skończyła się jej poprzednia przygoda. Zostawiamy ją w pewnym momencie kolejnego nowego życia na końcu jednego rozdziału, a ponownie widzimy w innym otoczeniu, w innym kontekście, na nowej drodze, ale dużo później.
Rysunek jest taki jak lubię: czerń i biel, dużo rastrów. Rytm czytania równie miły- nie ma zbędnego parkowania na stronach, chociaż w dużej mierze opowieść o życiu Megan opiera się na dialogach. Dodatki do tego kolekcjonerskiego wydania zadawalające- galeria rysunków „nawiązujących” w wykonaniu innych artystów, kolorowe okładki zeszytowych wydań, komentarze autorów do każdego rozdziału/zeszytu. Świetnie wydany, świetny komiks i tyle. Najbardziej przypadły mi do gustu rozdziały Polaroid boyfriend (dziwna historia o igraniu, trochę groźnie się zapowiadająca i urwana w ciekawym momencie, co pozwala puścić nam wodze fantazji) , Theories and defenses (bardzo ładnie poprowadzona narracyjnie), The last lonely days at the Oxford theatre (niesamowicie obrazowo pokazany kryzys tożsamości, dorastającej kobiety), Hazardous Youth (o hardcoreowo żyjącym kuzynie Megan) i wzruszający Wish you were here. Kolejne rozdziały łączy nie tylko postać głównej bohaterki Megan, ale i skomplikowana sieć powiązań personalnych. Niesamowite wrażenie robi ostatni rozdział, The house that Megan built. W pewnym momencie można się poważnie przestraszyć, ale tylko wtedy, kiedy ten komiks was naprawdę wciągnie, a kłopoty Megan będziecie przeżywali wraz z nią. Z wciągnięciem się nie powinno być problemu, bo komiks jest napisany bardzo dobrze i interesująco urozmaicony poprzez różne punkty widzenia, z których śledzimy kolejne kroki w życiu Megan. A każdy z nich przybliża ją do celu wędrówki. Okazuje się, że kres podróży może leżeć w tym samym miejscu, co jej początek…
A na soundtrack do komiksu Local polecam taką ładną piosenkę:
qba
czwartek, 8 stycznia 2009
Splot pRzYpAdKu...
Errata: taką ładniejszą okładkę splotu dostałem do pokazania od Agnieszki Woźny. Dziękuję! Mój skaner jest dziwny, a ja leniwy, dlatego nie robiłem korekty kolorów i wyszło na żółto, a nie na szaro :lol:
A to mój skan, heh.
Dziś, w drodze do pracy, wyjąłem ze skrzynki mocno sfatygowaną przez „dostawcę-prawie-monopolistę” kopertę. A w kopercie piąty już numer Splotu. Numer, od którego rozpoczynam z pismem swoją (mam nadzieję) długotrwałą współpracę. Oczywiście kompletnym pRzYpAdKiEm trafiłem na Splot w Lizbonie, o czym już pisałem tutaj. A warto pismem zainteresować się ze względu na spory objętościowo i dobry merytorycznie (z tego co zdążyłem zorientować się w drodze tramwajem do domu) dział poświęcony komiksowi. Rzecz jasna chwalę nie tylko siebie samego :lol:, ale też i pozostałych blogerów, którzy publikują się na papierze. Są felietony, recenzje, teksty analizujące „zjawisko” na danym obszarze. Tym razem motywem przewodnim i zjawiskiem jest „wstręt”. Jest też kolejna odsłona alfabetu autorów portugalskich (w którym niestety pominięto tłumaczenie tekstów piosenek fado i wypowiedzi postaci…) oraz papierowe pRzYpAdKi portugalskie! Tak jest, teraz sława uderzy mi do głowy :lol: Kolumna ta jest jednak inna od blogowej, w której piszę o konkretnych portugalskich komiksach. W splotowej skupiam się (i będę również w kolejnych odsłonach) na przejawach kultury komiksowej w Portugalii. Szkoda, że trzeba było felieton ciąć w paru miejscach, ale mam nadzieję, że w pierwotnej wersji uda mi się go zaprezentować na łamach bloga (oczywiście za zgodą pisma). A komiksowy rozkład jazdy jest taki:
Recenzje:
Batman i syn Dariusz Hallman
Hellboy Kuba Oleksak
Dziadek Leon Jakub Jankowski
Józek Kuba Oleksak
Pssst! Łukasz Mazur
Konrad i Paul Kuba Oleksak
Sala Prób Tomek Pstrągowski
Na szybko spisane #2 Tomek Pstrągowski
Biocosmosis #3 Kuba Oleksak
Wywiad Łukasza Chmielewskiego z Edwinem Volińskim i Nikodemem Cabałą Dwaj z galaktyki Biocosmosis
Teksty:
Słynni polscy olimpijczycy Bartosz Filip
Ennis, Jodorowsky, Szyłak. Wstręt w komiksie Kuba Oleksak
Drugie życie pasków komiksowych Konrad Hildebrand
Komiksowe brzemię powieści graficznej Bartosz Sztybor
Portugalskości:
Przypadki portugalskie Jakub Jankowski
Komiks z krainy fado
Moje gówniane życie Ana Cortesão (tłum. Joanna Łątka)
Oby więcej pism z tak szerokim działem komiksowym!
qba
pssst! Oczywiście nie samym komiksem Splot stoi, bo możecie na 198 stronach poczytać również o filmie, książce, sztuce, teatrze, muzyce oraz monograf na temat wstrętu.
pssst!! http://splot.art.pl/
A to mój skan, heh.
Dziś, w drodze do pracy, wyjąłem ze skrzynki mocno sfatygowaną przez „dostawcę-prawie-monopolistę” kopertę. A w kopercie piąty już numer Splotu. Numer, od którego rozpoczynam z pismem swoją (mam nadzieję) długotrwałą współpracę. Oczywiście kompletnym pRzYpAdKiEm trafiłem na Splot w Lizbonie, o czym już pisałem tutaj. A warto pismem zainteresować się ze względu na spory objętościowo i dobry merytorycznie (z tego co zdążyłem zorientować się w drodze tramwajem do domu) dział poświęcony komiksowi. Rzecz jasna chwalę nie tylko siebie samego :lol:, ale też i pozostałych blogerów, którzy publikują się na papierze. Są felietony, recenzje, teksty analizujące „zjawisko” na danym obszarze. Tym razem motywem przewodnim i zjawiskiem jest „wstręt”. Jest też kolejna odsłona alfabetu autorów portugalskich (w którym niestety pominięto tłumaczenie tekstów piosenek fado i wypowiedzi postaci…) oraz papierowe pRzYpAdKi portugalskie! Tak jest, teraz sława uderzy mi do głowy :lol: Kolumna ta jest jednak inna od blogowej, w której piszę o konkretnych portugalskich komiksach. W splotowej skupiam się (i będę również w kolejnych odsłonach) na przejawach kultury komiksowej w Portugalii. Szkoda, że trzeba było felieton ciąć w paru miejscach, ale mam nadzieję, że w pierwotnej wersji uda mi się go zaprezentować na łamach bloga (oczywiście za zgodą pisma). A komiksowy rozkład jazdy jest taki:
Recenzje:
Batman i syn Dariusz Hallman
Hellboy Kuba Oleksak
Dziadek Leon Jakub Jankowski
Józek Kuba Oleksak
Pssst! Łukasz Mazur
Konrad i Paul Kuba Oleksak
Sala Prób Tomek Pstrągowski
Na szybko spisane #2 Tomek Pstrągowski
Biocosmosis #3 Kuba Oleksak
Wywiad Łukasza Chmielewskiego z Edwinem Volińskim i Nikodemem Cabałą Dwaj z galaktyki Biocosmosis
Teksty:
Słynni polscy olimpijczycy Bartosz Filip
Ennis, Jodorowsky, Szyłak. Wstręt w komiksie Kuba Oleksak
Drugie życie pasków komiksowych Konrad Hildebrand
Komiksowe brzemię powieści graficznej Bartosz Sztybor
Portugalskości:
Przypadki portugalskie Jakub Jankowski
Komiks z krainy fado
Moje gówniane życie Ana Cortesão (tłum. Joanna Łątka)
Oby więcej pism z tak szerokim działem komiksowym!
qba
pssst! Oczywiście nie samym komiksem Splot stoi, bo możecie na 198 stronach poczytać również o filmie, książce, sztuce, teatrze, muzyce oraz monograf na temat wstrętu.
pssst!! http://splot.art.pl/
piątek, 2 stycznia 2009
Najlepsze pRzYpAdKi 2008…
...czyli najlepsze komiksy wydane w Polsce w roku 2008. Naszym zdaniem.
qba: wśród tytułów zagranicznych jeden komiks pozostaje poza wszelką konkurencją i stoi on dla mnie ponad podium. Mowa oczywiście o Prosto z piekła. Czytałem dwa razy: w pirackiej wersji angielskiej i w zakupionej timofowej. Po angielsku przyjąłem metodę „najpierw komiks, potem dodatki”. Po polsku „na zmianę rozdział i dodatek do niego”. I oba sposoby są dobre. Niesamowita precyzja, niesamowita interpretacja dokumentów i do tego odautorska fikcja. Nie wiem czy ktoś spróbował już złapać Allana Moore’a na jakichś nieścisłościach czy przekłamaniach, bo ogrom materiału do zweryfikowania przeraża. Uwielbiam ten komiks właśnie za rozmiar i za precyzję, za do bólu konwencjonalne kadrowanie i za kapitalny rysunek. Rozdziały czwarty i dziesiąty dosłownie wbijają w fotel czy tam w to na czym czytacie/będziecie czytać. Dostać cegłą tej wagi w głowę jest bardzo dobrze od czasu do czasu. Przy takim komiksie ciężko napisać coś mądrego w kilku słowach. Jak dla mnie na tym polega właśnie fenomen arcydzieła: w pierwszym z nim zetknięciu nie jesteście w stanie nic powiedzieć. Jego esencja Was przenika i wiąże, i musicie wrócić do kolejnych lektur. Napiszę jedno: dwie to za mało.
A co do reszty zagranicznych komiksów to mam problem. Wyszła masa świetnych tytułów, które w pRzYpAdKoWej kolejności wskażę: Hardboiled za bezpretensjonalną sieczkę i popis rysunkowy (przecież niektórzy autorzy te kilku stronicowe sekwencje upchnęliby na jednej); 5 to liczba doskonała za dramatyczną i pięknie skomponowaną (rysunkowo-tekstowo) historię oraz Numer Otta, o którym już raz pisałem tutaj; Pssst!, bo to jest mistrzostwo świata w wykonaniu Jasona, bo otwierająca zbiorek historyjka jest oparta na prostym i wzruszającym pomyśle podobnym do tego z Good bye Chunky Rice, gdzie rozlega się przepiękne clunk, podczas gdy w Pssst! słyszymy pełen (bez)nadziei plusk (na tym przykładzie okazuje się również, że tzw. komiks niemy można przetłumaczyć); i jeszcze Józek i Niewinny Pasażer razem, bo Józek to kapitalny żart, a Niewinny Pasażer to podróż ku samodoskonaleniu. I tyle bym rozdał swoich nagród, ale wśród nominowanych znaleźli się też Pirat Izaak, Przedwieczni, Mury Samaris, Berlin, Możemy zostać przyjaciółmi, Kroniki birmańskie, Opowieści grozy i Suka. To tylko pokazuje jak wiele dobrych komiksów ukazało się w tym roku.
Wśród Polaków zwycięzca też jest zdecydowanie tylko jeden: Zostawiając powidok wibrującej czerni. Rzadko mam takie łał podczas czytania, jak miałem w tym pRzYpAdKu. Bo to są na początku wyrwane z kalendarza kartki, które idealnie opadają na podłogę, aby w drugiej części ułożyć się w czyjeś życie. Daniel balansuje na różnych granicach, potrafi celnie ująć skomplikowaną kwestię na jednej planszy, pozostawiając ją zdefiniowaną dla siebie, ale otwartą dla innych. Tyle niesamowitych uczuć i refleksji nie towarzyszyło mi przy czytaniu komiksu nigdy. Doszedłem też do wniosku, że najbardziej lubię te komiksy, których nie potrafię ocenić subiektywnie. Dużo tych rzeczy mi się wyświetliło w zetknięciu z powidokiem, więc musiał on wygrać.
Dalej jak dla mnie Boli.blog. Przed papierową wersją bardzo sporadycznie podglądałem rysunki on-line i nadal tak będzie. Poczekam na kolejny tom. Pozbawione granic żarty, golasy, swoboda- tego nam trzeba panowie. Zastanawia mnie tylko dlaczego kiedy koleżanka kupiła komiks (swojemu facetowi w prezencie :lol:) i określiła go jako pornograficzny, ja zaprotestowałem, nazywając go zaledwie erotycznym…
Blaki: paski ląduje tutaj, bo są tam koty. No mam słabość do tych zwierzaków i tyle. I jeszcze Na szybko spisane#2, bo wcale nie jest słabsze od jedynki. To jest bardzo dobry komiks: dla jednych nostalgiczny, dla innych subiektywnie kronikarski, dla mnie po trochu jedno i drugie. Po resztę polskości muszę zajrzeć na regał… Co by tu jeszcze? Bajabongo, Alicja: po drugiej stronie lustra. I tak sobie radośnie mogę wymieniać, bo za dużo tej dobroci było. Ale może jest tak, jak to kiedyś Kaliber 44 ujął- lepiej jak jest więcej.
mtz: Ciężko napisać tu coś mądrego komuś, kto z rynkiem polskim styczność ma okazjonalną. Ostatni rok, choć w komiksy jak zwykle niebiedny, jakoś mi umknął – może mieć to jakiś związek z dzieleniem czasu pomiędzy obowiązki szkolne, znajomych, męczenie pada od konsoli i czytanie, niełatwo jakoś znaleźć mi w każdym razie bezsprzecznych kandydatów na podium. Zamiast tego zdecydowałem się na dość luźne podsumowanie różnorakich premier, niestety jednak, nie dałem rady przeczytać wszystkiego. A jak coś już przeczytać po przybyciu do kraju chciałem, pRzYpAdKoWy brat poinformował mnie, że akurat to pożyczył. No pech, ale wybaczam, tak jak i on mi małą aktywność na blogu wybaczył. Bo chyba wybaczył.
Z tytułów zagranicznych, największym dziełem zdaje się być Prosto z Piekła – mój dotychczasowy kontakt z tą lekturą okazał się być ostrą jazdą. I satysfakcjonującą. A komiks do tego walory edukacyjne posiada – takiej ilości ciekawostek o dziewiętnastowiecznym Londynie i obyczajach jego mieszkańców bym inaczej zapewne nie poznał ; )
O 5 to liczba doskonała, Igorta i Możemy zostać przyjaciółmi, Mawila pisałem już kiedyś, ich znalezienie się tutaj jest więc naturalnie niepRzYpAdKoWe.
Wizytę w Berlinie z początku lat dwudziestych minionego wieku zawdzięczamy Kulturze Gniewu – jeden z tych komiksów, które najczęściej zostają wyciągane, gdy trzeba „bronić honoru gatunku” i udowadniać, że komiks to nie tylko trykociarze demolujący Nowy Jork. Co nie zmienia faktu, że Miasto Kamieni jest jedną z lepszych publikacji tego roku. I, nie oszukujmy się, lubię styl Lutesa. A skoro już znajdujemy się w Niemczech, grzechem byłoby nie wyruszenie na morze wraz z Niewinnym Pasażerem – Martin Tom Dieck to autor, który ostatnimi czasy daje mi sporo do myślenia, a Pasażer jest tego najlepszym przykładem. Zresztą dało się już chyba poznać, że my tu komiksy niezależne wysoko cenimy.
Krótki akapit poświęcony nowym seriom, bo nie widzę żadnego powodu, dla którego miały by one nie zostać tu wspomniane: Manzoku zaatakowało w tym roku przygodami Yoryka w Y: Ostatni z mężczyzn, oraz dało nam posmakować życia na będącym strefą zdemilitaryzowaną Manhattanie w DMZ. Jeżeli komukolwiek brakuje na polshicie westernów, Mucha proponuje Loveless. I jak dla mnie są to 3 serie, które zbierać wypada, co by nie skończyły jak 100 Naboi, czy Transmetropolitan…
Nie potrafię za to napisać niczego sensownego o pozycjach Polskich – niestety, to one najbardziej ucierpiały na moim podczytywaniu podczas pobytów w stolicy kraju. Mogę powiedzieć, że nowe Na Szybko Spisane jest dobre. A to, że ludzie spodziewali się od tego komiksu cudów, to tylko i wyłącznie ich wina, mi się tam podobało. Śledziu na poziomie kontynuował to, co zaczął i to mu się chwali. Teraz czekamy na zakończenie trylogii.
Mogę też powiedzieć, że Boli Blog w wersji papierowej to dość odważny krok. Nie jestem pewien, czy TVN użył już tego tytułu w jakimś krytykującym zepsucie młodzieży reportażu, ale kandydat idealny. I dobrze. Dla mnie komiks jak najbardziej na plus, swoboda z jaką autor podchodzi do tematu przypomina, że żyjemy w wolnym świecie i nie musimy się bać żadnej cenzury ; )
I po te tytuły sięgajcie. I niech te opary postsylwestrowe już odejdą, co by można z trzeźwym umysłem czytać i czytać i czytać i oglądać. Niech komiksy będą z Wami!
qba: wśród tytułów zagranicznych jeden komiks pozostaje poza wszelką konkurencją i stoi on dla mnie ponad podium. Mowa oczywiście o Prosto z piekła. Czytałem dwa razy: w pirackiej wersji angielskiej i w zakupionej timofowej. Po angielsku przyjąłem metodę „najpierw komiks, potem dodatki”. Po polsku „na zmianę rozdział i dodatek do niego”. I oba sposoby są dobre. Niesamowita precyzja, niesamowita interpretacja dokumentów i do tego odautorska fikcja. Nie wiem czy ktoś spróbował już złapać Allana Moore’a na jakichś nieścisłościach czy przekłamaniach, bo ogrom materiału do zweryfikowania przeraża. Uwielbiam ten komiks właśnie za rozmiar i za precyzję, za do bólu konwencjonalne kadrowanie i za kapitalny rysunek. Rozdziały czwarty i dziesiąty dosłownie wbijają w fotel czy tam w to na czym czytacie/będziecie czytać. Dostać cegłą tej wagi w głowę jest bardzo dobrze od czasu do czasu. Przy takim komiksie ciężko napisać coś mądrego w kilku słowach. Jak dla mnie na tym polega właśnie fenomen arcydzieła: w pierwszym z nim zetknięciu nie jesteście w stanie nic powiedzieć. Jego esencja Was przenika i wiąże, i musicie wrócić do kolejnych lektur. Napiszę jedno: dwie to za mało.
A co do reszty zagranicznych komiksów to mam problem. Wyszła masa świetnych tytułów, które w pRzYpAdKoWej kolejności wskażę: Hardboiled za bezpretensjonalną sieczkę i popis rysunkowy (przecież niektórzy autorzy te kilku stronicowe sekwencje upchnęliby na jednej); 5 to liczba doskonała za dramatyczną i pięknie skomponowaną (rysunkowo-tekstowo) historię oraz Numer Otta, o którym już raz pisałem tutaj; Pssst!, bo to jest mistrzostwo świata w wykonaniu Jasona, bo otwierająca zbiorek historyjka jest oparta na prostym i wzruszającym pomyśle podobnym do tego z Good bye Chunky Rice, gdzie rozlega się przepiękne clunk, podczas gdy w Pssst! słyszymy pełen (bez)nadziei plusk (na tym przykładzie okazuje się również, że tzw. komiks niemy można przetłumaczyć); i jeszcze Józek i Niewinny Pasażer razem, bo Józek to kapitalny żart, a Niewinny Pasażer to podróż ku samodoskonaleniu. I tyle bym rozdał swoich nagród, ale wśród nominowanych znaleźli się też Pirat Izaak, Przedwieczni, Mury Samaris, Berlin, Możemy zostać przyjaciółmi, Kroniki birmańskie, Opowieści grozy i Suka. To tylko pokazuje jak wiele dobrych komiksów ukazało się w tym roku.
Wśród Polaków zwycięzca też jest zdecydowanie tylko jeden: Zostawiając powidok wibrującej czerni. Rzadko mam takie łał podczas czytania, jak miałem w tym pRzYpAdKu. Bo to są na początku wyrwane z kalendarza kartki, które idealnie opadają na podłogę, aby w drugiej części ułożyć się w czyjeś życie. Daniel balansuje na różnych granicach, potrafi celnie ująć skomplikowaną kwestię na jednej planszy, pozostawiając ją zdefiniowaną dla siebie, ale otwartą dla innych. Tyle niesamowitych uczuć i refleksji nie towarzyszyło mi przy czytaniu komiksu nigdy. Doszedłem też do wniosku, że najbardziej lubię te komiksy, których nie potrafię ocenić subiektywnie. Dużo tych rzeczy mi się wyświetliło w zetknięciu z powidokiem, więc musiał on wygrać.
Dalej jak dla mnie Boli.blog. Przed papierową wersją bardzo sporadycznie podglądałem rysunki on-line i nadal tak będzie. Poczekam na kolejny tom. Pozbawione granic żarty, golasy, swoboda- tego nam trzeba panowie. Zastanawia mnie tylko dlaczego kiedy koleżanka kupiła komiks (swojemu facetowi w prezencie :lol:) i określiła go jako pornograficzny, ja zaprotestowałem, nazywając go zaledwie erotycznym…
Blaki: paski ląduje tutaj, bo są tam koty. No mam słabość do tych zwierzaków i tyle. I jeszcze Na szybko spisane#2, bo wcale nie jest słabsze od jedynki. To jest bardzo dobry komiks: dla jednych nostalgiczny, dla innych subiektywnie kronikarski, dla mnie po trochu jedno i drugie. Po resztę polskości muszę zajrzeć na regał… Co by tu jeszcze? Bajabongo, Alicja: po drugiej stronie lustra. I tak sobie radośnie mogę wymieniać, bo za dużo tej dobroci było. Ale może jest tak, jak to kiedyś Kaliber 44 ujął- lepiej jak jest więcej.
mtz: Ciężko napisać tu coś mądrego komuś, kto z rynkiem polskim styczność ma okazjonalną. Ostatni rok, choć w komiksy jak zwykle niebiedny, jakoś mi umknął – może mieć to jakiś związek z dzieleniem czasu pomiędzy obowiązki szkolne, znajomych, męczenie pada od konsoli i czytanie, niełatwo jakoś znaleźć mi w każdym razie bezsprzecznych kandydatów na podium. Zamiast tego zdecydowałem się na dość luźne podsumowanie różnorakich premier, niestety jednak, nie dałem rady przeczytać wszystkiego. A jak coś już przeczytać po przybyciu do kraju chciałem, pRzYpAdKoWy brat poinformował mnie, że akurat to pożyczył. No pech, ale wybaczam, tak jak i on mi małą aktywność na blogu wybaczył. Bo chyba wybaczył.
Z tytułów zagranicznych, największym dziełem zdaje się być Prosto z Piekła – mój dotychczasowy kontakt z tą lekturą okazał się być ostrą jazdą. I satysfakcjonującą. A komiks do tego walory edukacyjne posiada – takiej ilości ciekawostek o dziewiętnastowiecznym Londynie i obyczajach jego mieszkańców bym inaczej zapewne nie poznał ; )
O 5 to liczba doskonała, Igorta i Możemy zostać przyjaciółmi, Mawila pisałem już kiedyś, ich znalezienie się tutaj jest więc naturalnie niepRzYpAdKoWe.
Wizytę w Berlinie z początku lat dwudziestych minionego wieku zawdzięczamy Kulturze Gniewu – jeden z tych komiksów, które najczęściej zostają wyciągane, gdy trzeba „bronić honoru gatunku” i udowadniać, że komiks to nie tylko trykociarze demolujący Nowy Jork. Co nie zmienia faktu, że Miasto Kamieni jest jedną z lepszych publikacji tego roku. I, nie oszukujmy się, lubię styl Lutesa. A skoro już znajdujemy się w Niemczech, grzechem byłoby nie wyruszenie na morze wraz z Niewinnym Pasażerem – Martin Tom Dieck to autor, który ostatnimi czasy daje mi sporo do myślenia, a Pasażer jest tego najlepszym przykładem. Zresztą dało się już chyba poznać, że my tu komiksy niezależne wysoko cenimy.
Krótki akapit poświęcony nowym seriom, bo nie widzę żadnego powodu, dla którego miały by one nie zostać tu wspomniane: Manzoku zaatakowało w tym roku przygodami Yoryka w Y: Ostatni z mężczyzn, oraz dało nam posmakować życia na będącym strefą zdemilitaryzowaną Manhattanie w DMZ. Jeżeli komukolwiek brakuje na polshicie westernów, Mucha proponuje Loveless. I jak dla mnie są to 3 serie, które zbierać wypada, co by nie skończyły jak 100 Naboi, czy Transmetropolitan…
Nie potrafię za to napisać niczego sensownego o pozycjach Polskich – niestety, to one najbardziej ucierpiały na moim podczytywaniu podczas pobytów w stolicy kraju. Mogę powiedzieć, że nowe Na Szybko Spisane jest dobre. A to, że ludzie spodziewali się od tego komiksu cudów, to tylko i wyłącznie ich wina, mi się tam podobało. Śledziu na poziomie kontynuował to, co zaczął i to mu się chwali. Teraz czekamy na zakończenie trylogii.
Mogę też powiedzieć, że Boli Blog w wersji papierowej to dość odważny krok. Nie jestem pewien, czy TVN użył już tego tytułu w jakimś krytykującym zepsucie młodzieży reportażu, ale kandydat idealny. I dobrze. Dla mnie komiks jak najbardziej na plus, swoboda z jaką autor podchodzi do tematu przypomina, że żyjemy w wolnym świecie i nie musimy się bać żadnej cenzury ; )
I po te tytuły sięgajcie. I niech te opary postsylwestrowe już odejdą, co by można z trzeźwym umysłem czytać i czytać i czytać i oglądać. Niech komiksy będą z Wami!
Subskrybuj:
Posty (Atom)